Olsztyńska policja przesłuchuje mieszkańców gminy Gietrzwałd, którzy złożyli oświadczenie, że Jacek Wiącek wyłudził od nich podpisy pod wnioskiem o odwołanie wójta Jana Kasprowicza w referendum. Twierdzą, że podawał im inny cel zbierania podpisów, bo oni wniosku o odwołanie wójta, nigdy by nie podpisali. Jeśli śledztwo to potwierdzi, to Wiąckowi grozi do 3 lat więzienia (art. 248 kk).
Zawiadomienie do prokuratury o wprowadzenie mieszkańców w błąd co do prawdziwego celu zbierania podpisów, złożyła kierownik Referatu Organizacyjnego i Spraw Obywatelskich Urzędu Gminy w Gietrzwałdzie Monika Towstyga. Mieszkańcy, którzy poczuli się przez Wiącka oszukani złożyli w tej sprawie w urzędzie gminy oświadczenia.
Wniosek o odwołanie wójta w referendum Wiącek zgłosił wraz z członkami Komitetu Obrony Gietrzwałdu 14 lutego. Główny ich zarzut pod adresem wójta, jeden z kilkunastu, to umożliwienie spółce Lidl Polska uzyskanie pozwolenia na budowę, 800 metrów od sanktuarium maryjnego w Gietrzwałdzie, gigantycznego Centrum Dystrybucyjnego, w tajemnicy przed mieszkańcami. (Gietrzwałd to jedyne w Polsce uznane przez Kościół Rzymsko-Katolicki miejsce objawień maryjnych, jedno z 13. na świecie).
Jacek Wiącek jest przekonany, że za oświadczeniami, iż oszukał mieszkańców co do prawdziwego celu zbierania podpisów, stoją ludzie wójta. Pokazał mi 36 oświadczeń, wszystkie wpłynęły od mieszkańców tego samego bloku socjalnego w Biesalu (screen z programu TVP ALARM!).
Od razu rzuca się w oczy, że są one identyczne: 18 pism ma nagłówek "Gietrzwałd, dnia 5 kwietnia 2023 r. Jacek Więcek"Zredagowane prawniczym językiem i tytuł: "OŚWIADCZENIE O UCHYLENIU SIĘ OD SKUTKÓW PRAWNYCH OŚWIADCZENIA WOLI ZŁOŻONEGO POD WPŁYWEM BŁĘDU".
Czytamy w nich, że Jacek Wiącek "podstępnie wyłudził podpis", podając, że to "petycja dotycząca chęci poprawy jakości wody w Biesalu". Kolejnych 18. identycznych pism z nagłówkiem "Biesal dnia 5 kwietnia 2023 r. jest adresowanych do "Wójta gminy Gietrzwałd". Zawarte są w nich te same zarzuty co w "Oświadczeniach woli".
Wszystkie te pisma zostały napisane tą samą czcionką i wielkością czcionki, mają ten sam układ graficzny. Wszystkie powielają ten sam błąd w nazwisku ("Więcek" zamiast "Wiącek") oraz w słowie "uprawnienia" zamiast "uprawnieni". W nagłówku jest podana ta sama data 5 kwietnia. Wszystkie oświadczenia zostały złożone na dziennik w sekretariacie urzędu gminy 11 kwietnia, w tym dwa to oświadczenia od osób, których podpisy nie figurują na listach poparcia wniosku referendalnego (!)
Jacek Wiącek to przedsiębiorca pochodzący z Olsztyna,
który wraz z setką innych osób nabył działkę budowlaną w Nagladach - kolonii pod Gietrzwałdem i tam się pobudował. Tak jak jego sąsiedzi, tak i on, był przekonany, że w sąsiedztwie ich osiedla nie powstanie nigdy żaden obiekt przemysłowo-usługowy. W 2022 roku założył Stowarzyszenie "Razem dla Gietrzwałdu" i zaangażował się w pomoc uchodźcom z ogarniętej wojną Ukrainy. Przyjął pod swój dach trzy matki i pięcioro dzieci. Sam wójt Jan Kasprowicz powiedział mi, że wówczas miał Wiącka niemal za świętą osobę.
Relacje między panami drastycznie się pogorszyły, gdy 23 grudnia 2022 roku Wiącek przypadkowo odkrył na BIP Urzędu Gminy w Gietrzwałdzie Obwieszczenie wójta o zakończeniu postępowania w sprawie inwestycji Lidla w Gietrzwałdzie. Nigdy wcześniej o niej nie słyszał, tak jak i ogół mieszkańców mimo, że procedura, która miała umożliwić wydanie Lidlowi pozwolenia na budowę rozpoczęła się w 2019 roku. Nie słyszeli, gdyż wójt zwolnił inwestora z obowiązku opracowania raportu oddziaływania inwestycji na środowisko i dzięki temu nie musiał organizować konsultacji społecznych. Wiącek całe Boże Narodzenie poświęcił na pisanie protestu, bo na zgłoszenie uwag wójt dał tylko kilka dni.
Co Lidl Polska wybuduje w Gietrzwałdzie?
Wiącek wystąpił też do urzędu gminy o informacje na temat planowanej inwestycji. Otrzymał je dopiero po 2 miesiącach, gdy już proces uzyskiwania pozwolenia przez inwestora dobiegł końca. W końcu sam zdobył Kartę Informacyjną Przedsięwzięcia i dopiero z niej dowiedział się, że na 41 hektarach ziemi rolnej, należącej do spółki Rolłajsy, powstanie gigantyczne Centrum Dystrybucyjne Lidla, 800 metrów od Sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej.
Pagórkowaty, malowniczy, rolniczy krajobraz warmiński ulegnie radykalnej zmianie po wybudowaniu Centrum Lidla, z którego mają być zaopatrywane markety w Polsce północno-wschodniej i krajach bałtyckich, a z nich będą zwożone odpady, w sumie 154 tys. ton rocznie, w tym ok. 4 tys. ton odpadów niebezpiecznych. Centrum ma pracować 7 dni w tygodniu/24 h/doba i będzie obsługiwane przez 160 TIR-ów i 180 samochodów osobowych, które będą wjeżdżać na dwupasmową DK16, bez pobocza. Lidl ma wybudować 800 metrową drogę o parametrach autostrady, łącznik Centrum z DK16. Jego budowa wymaga usunięcia na tym odcinku zabytkowej alei klonowej na trasie Gietrzwałd - Łajsy, najstarszego szlaku pielgrzymkowego św. Jakuba w Europie. (Wojewódzki Konserwator Zabytków nie wyraził wójtowi zgody na usunięcie drzew z alei).
Hala Centrum powstanie na powierzchni 7 ha (pow. utwardzona to 9 ha) o wymiarach dł. 440,25 m., szer. 153,32 m., wysokość 27 m. razem z wentylatorami na dachu. Te wentylatory będą widoczne już z X stacji Drogi Krzyżowej na błoniach sanktuarium, a z XIV stacji zdominują wieżę kościoła.
Inwestycja powstanie w Strefie Ochrony Doliny Rzeki Pasłęki, Budowa wymaga gigantycznej makroniwelacji pagórkowatego terenu. Ustawa o ochronie przyrody zakazuje "wykonywanie prac ziemnych trwale zniekształcających rzeźbę terenu". Taka strefa podlega też ochronie krajobrazu na mocy ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym.
Inwestycja ma powstać na zwartym terenie rolniczym, z glebami kl. III, dlatego wymagała ministra rolnictwa zgody na odrolnienie. Za ministra Jana Krzysztofa Ardanowskiego wójt dostał odmowę. Po odwołaniu Ardanowskiego, wójt dopiął swego.
Inwestycja powstanie w miejscu upraw rolnych, pozbawionym infrastruktury i uzbrojenia terenu. Żeby umożliwić Lidlowi inwestycję o takiej skali i takiej ingerencji w krajobraz, gmina musiała opracować na własny koszt pod tę inwestycję studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego gminy oraz stworzyć miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Na tej postawie gmina uzyskała zgody od Regionalnej Dyrektor Ochrony Środowiska w Olsztynie, Wód Polskich i Sanepidu, które uznały, że inwestycja ma tylko znaczenie lokalne.
Rada gminy, by zachęcić inwestora, który rozważał też inne lokalizacje, zwolniła nowe inwestycje w gminie z podatku od nieruchomości na 3 lata z opcją przedłużenia na kolejne 3 lata.
Powstaje Komitet Obrony Gietrzwałdu i ogłasza referendum
Wiącek powołał Komitet Obrony Gietrzwałdu. Na FB publikował zdobyte informacje na temat inwestycji. Wsparła Komitet "Gazeta Gietrzwałdzka", założona i prowadzona przez Andrzeja Samulowskiego, pierwszego wójta Gietrzwałdu wybranego w pierwszych wolnych wyborach, po 1989 roku, obecnie emeryta. Wiącek ogłosił też zbiórkę podpisów mieszkańców pod petycją do wójta i rady gminy o wstrzymanie inwestycji. Zarzucił wójtowi ukrycie tej inwestycji przed mieszkańcami i brak konsultacji społecznych.
Wójt tłumaczył mediom, że dzięki inwestycji gmina będzie miała środki na utrzymanie szkół i domów kultury, a mieszkańcy uzyskają kilkaset dobrze płatnych miejsc pracy.
Na sesji radni poddali pod głosowanie dwie petycje, jedną Komitetu i drugą grupy mieszkańców gminy Gietrzwałd domagających się realizacji inwestycji. Radni jednomyślnie odrzucili petycję Komitetu i przyjęli opowiadającą się za inwestycją.
Jak przebiegało zbieranie podpisów?
Wobec tego Wiącek 14 lutego powiadomił wójta Jana Kasprowicza o zamiarze jego odwołania w referendum, a 17 lutego inicjatywę referendalną zarejestrował komisarz wyborczy. Komitet musiał uzbierać 525 podpisów. Ogłosili na FB zbiórkę podpisów pod wnioskiem o referendum. O referendum i proteście w związku z planami budowy Centrum LIDL pisały i mówiły też media lokalne i ogólnopolskie.
- Ja byłem tylko kierowcą, woziłem kilka osób z Komitetu, które zbierały podpisy – opowiada Jacek Wiącek. - Osobiście prosiłem o podpisy tylko naszych znajomych, do których chodzimy na kawę. Większość podpisujących wiedziała z mediów o referendum.
- Jacek nas tylko woził autem, mnie oraz koleżankę i kolegę z komitetu referendalnego – potwierdza pani Wiesława, partnerka Jacka Wiącka. - Jacek zostawał w aucie i odbierał telefony; dzwonili do niego ludzie z całego kraju pytając, o co chodzi z tą inwestycją Lidla i nie miał czasu z nami chodzić.
- Chodziliśmy „od drzwi do drzwi” – kontynuuje pani Wiesława. - Za każdym razem mówiłam, że zbieram podpisy pod referendum w sprawie odwołania wójta i pokazywałam listę do podpisu, z nagłówkiem: "INICJATYWA PRZEPROWADZENIA REFERENDUM GMINNEGO W SPRAWIE ODWOŁANIA WÓJTA GMINY GIETRZWAŁD PRZED UPŁYWEM KADENCJI".
Jeśli ktoś pytał, dlaczego chcemy odwołania wójta, to tłumaczyłam, że chodzi budowę LIDLa i jakie ona niesie zagrożenia dla środowiska i sanktuarium - opowiada pani Wiesława. - Jedni kiwali głową, potakując, że „tak, tak”. Inni sami narzucali temat rozmowy, mówili o problemach swojej wsi, które wójt ignoruje. Na przykład w Łęgutach mieszkańcy skarżyli się nam na biogazownię. Jedna z mieszkanek Łęgut pokazała mi pole, na które biogazownia wylewa nieczystości. „Proszę pani, na wiosnę to pole aż świeci, a ja nie mogę otworzyć okna, bo tak śmierdzi” – skarżyła mi się. O tym smrodzie słyszałam w każdym mieszkaniu w blokach w Łęgutach.
- My tych zarzutów pod adresem wójta nie wymyśliliśmy przy biurku, one pochodziły od ludzi – włącza się do rozmowy Wiącek. - Czasami Wiesia z jednym mieszkańcem i po 40 minut rozmawiała, bo tyle żalów miał do wójta. Dlatego w trakcie zbierania podpisów wydrukowaliśmy ulotkę pt: "REFERENDUM", na której zamieściliśmy wszystkie te zarzuty, zgłoszone nam przez mieszkańców. Na tej ulotce sprawa inwestycji Lidla to tylko jeden z kilkunastu zarzutów pod adresem wójta.
Wójt ostrzega mieszkańców przed "oszustami"
Wójt nie zamierzał przyglądać się biernie akcji zbierania podpisów, wsparty doświadczeniem przewodniczącego rady gminy, byłego komendanta wojewódzkiego policji w Olsztynie i Łodzi Janusza Tkaczyka. Mieszkańcy zaczęli otrzymywać SMSy a na stronie urzędu i na tablicach ogłoszeń w sołectwach pojawiły się plakaty ostrzegające przed oszustami, którzy wyłudzają dane.
- Rozdzwoniły się do mnie telefony mieszkańców, że organizatorzy referendum zbierali podpisy w innej sprawie niż rzeczywista, ja to nazywam "na wnuczka" - wyjaśnił powody wywieszenia ostrzeżeń wójt Jan Kasprowicz. - Na liście nie było nagłówka, że chodzi o podpisy w sprawie referendum. Np. w Łęgutach mówili, że to w sprawie śmierdzącej biogazowani. Ona rzeczywiście kiedyś śmierdziała, więc łatwo było zebrać. W Łajsach przeciw rzekomo projektowanemu przeze mnie wysypisku śmieci. To absurd, my nie mamy w planach budowy wysypiska. W Podlejkach zbierali podpisy w sprawie uciążliwości aut ciężarowych na DK16.
Wójt pismem z dnia 28 lutego zawiadomił Komisarza Wyborczego w Olsztynie, iż podpisy pod wnioskiem o referendum są "podstępnie wymuszane". Komisarz 6 marca wystosował do Wiącka pismo o ustosunkowanie się do tych zarzutów.
W odpowiedzi Wiącek napisał:
O 6 rano, 5 kwietnia, do Wiącka puka policja
Akcja wójta dyskredytacji Wiącka i referendum powiodła się. - Od tego momentu było nam coraz trudniej zbierać podpisy – przyznał Wiącek. W momencie, gdy zebrał większość podpisów i 4 kwietnia złożył listy u komisarza wyborczego, następnego dnia o 6 rano do drzwi jego domu zadzwoniła policja z prokuratorskim nakazem wydania list z podpisami a w przypadku odmowy, przeprowadzenia rewizji. Trzeba było wezwać pogotowie do 80-letniej teściowej Wiącka, która na widok policjantów poczuła się źle i zabrać ją do szpitala.
Okazało się, że prok. Piotr Bialik z Prokuratury Rejonowej Olsztyn Północ wszczął postępowanie na skutek zawiadomienia złożonego przez kierowniczkę Referatu Organizacyjnego i Spraw Obywatelskich Urzędu Gminy w Gietrzwałdzie Monikę Towstygę „w sprawie wprowadzenia w błąd mieszkańców gminy Gietrzwałd, co do faktycznego celu zbierania podpisów i zamiaru ich wykorzystania - niezgodnie z wolą osób podpisujących”.
Ponadto kierowniczka Towstyga złożyła zawiadomienie do Komendy Miejskiej Policji w Olsztynie o groźbach karalnych pod jej adresem, które miał wygłaszać Jacek Wiącek.
- Do urzędu poszedłem służbowo, jako pełnomocnik komitetu referendalnego, zapytać pani kierownik Towstygi, kiedy wywiesi na tablicy ogłoszeń komunikat o referendum? Ustawa daje komitetowi takie prawo. Tylko tyle powiedziałem - wyjaśnia Wiącek.
Ostatecznie 17 kwietnia komitet zebrał 664 podpisy na 525 wymaganych, jednak Komisarz, uznał 145 podpisów za złożone wadliwie, w tym 20 osób z tego powodu, że osoby te faktycznie zamieszkują według rejestru wyborców na terenie Gminy Gietrzwałd, ale pod innym adresem. Do ogłoszenia referendum zabrakło 6 podpisów.
Co wydarzyło się w Biesalu?
- Do Biesala pojechaliśmy po podpisy pod wnioskiem o referendum 25 lutego wieczorem – opowiada pani Wiesława z Komitetu. - Szukaliśmy baraku socjalnego, bo wiedzieliśmy, że jego mieszkańcy są źli na wójta. Obiecał im remont dachu, bo przecieka i mają grzyb w mieszkaniach, ale słowa nie dotrzymał.
- Kilka budynków od sklepu Lewiatan w Biesalu stało auto, a w nim siedziały dwie kobiety - opowiada dalej pani Wiesława. - Przedstawiłam się, że zbieram podpisy pod wnioskiem o referendum i szukam baraku socjalnego. Na to siedząca w aucie pani Sabina Z. odparła: "Ja tam mieszkam, niech pani jedzie za mną, tam się pani wszyscy podpiszą, ja się podpisze rękami i nogami, bo wójt nie dba o barak i wszyscy są na niego wściekli”. Na miejscu pokazała mi grzyb na ścianie, zawołała męża i wszyscy w tym domu podpisali. Chodziłam w tym budynku sama „od drzwi do drzwi”, bo Jacek zawsze zostawał w aucie. Mieszkańcy bardzo chętnie podpisywali. To bzdura, że mówiłam, że zbieram podpisy w sprawie złej jakości wody pitnej. To sami mieszkańcy skarżyli się do mnie na jakość wody pitnej i że wójt zostawił ich z tym problemem.
- Jeszcze raz musiałam wrócić do Biesala, do kilku osób, żeby poprawić numer PESEL, wówczas byłam z koleżanką Kasią i kolegą Mietkiem - mówi dalej pani Wiesława. - Nie podawaliśmy się za urzędników gminy, to są wymysły wójta. Jaki urzędnik zbierałby podpisy przeciwko swojemu wójtowi?! Po nas chodziła jakaś osoba, która podawała się za radną, wmawiając ludziom, że my byliśmy fałszywi i zbierała podpisy pod oświadczeniami, że zostali wprowadzeni w błąd. Ogłupili tych prostych ludzi i skołowali.
Mieszkańcy budynku socjalnego w Biesalu: "Zostaliśmy zmanipulowani"
W poniedziałek 29 maja po południu pojechałem do Biesala, do mieszkańców parterowego budynku z mieszkaniami socjalnymi, po trzech jego stronach. Chodziłem od drzwi do drzwi. Nie wszystkich mieszkańców zastałem, ale ci, z którymi udało mi spotkać, stanowczo i zdecydowanie potwierdzili, że mieli pełną świadomość, iż podpisują się pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum celem odwołania wójta. Podpisy zbierała kobieta. Chcieli odwołania wójta z dwóch powodów, wójt obiecał remont dachu i słowa nie dotrzymał, dach przecieka i mają grzyb w domu oraz z powodu złej jakości wody.
Gdy pytam, dlaczego wobec tego później podpisali oświadczenie, w którym odwołali swój podpis, twierdząc, ze zostali oszukani, tłumaczą, że zmanipulował ich sąsiad Sławomir Z. Chodził po mieszkaniach i tłumaczył, że jak nie odwołają podpisów pod referendum, to będą ciągani po sądach. Następnie pojawiła się jakaś pani, chyba urzędniczka i podsuwała im gotowe, wydrukowane oświadczenia.
Sławomir Z.: "Nie mogę powiedzieć, kto to napisał"
Sławomira Z., zastałem w blaszanym garażu obok budynku socjalnego. Przywitał się ze mną mężczyzna w średnim wieku. Przedstawiam poniżej wierny zapis naszej rozmowy.
- Panie Sławomirze, jak to było z tym podpisem pod tym wnioskiem o referendum? (pokazuję wniosek)
Sławomir Z.: Przyjechała kobieta późnym wieczorem. Zaczęła opowiadać, że dach tu wam przecieka. Ja do niej: "pani, dopiero co dach był zrobiony". Ja trochę byłem wcięty tego dnia, nie da się ukryć. I słucha pan, żona mnie zawołała, chyba się kąpałem, była około 19.00. No i ta kobieta mówi, bo wam dach zacieka i macie brudną wodę. No była jakaś tam bakteria w wodzie, coś tam, Coli. Pyta się mnie ta kobieta: "Czy pan się zgadza na czyszczenie wodociągów?" Zgadzam się. "To niech pan podpisze". Podpisałem i jeszcze żonę zawołałem, żeby podpisała. Niepotrzebnie podpisaliśmy.
- Dlaczego niepotrzebnie?
Sławomir Z.: Bo ta pani podparła się innymi argumentami do referendum do odwołanie wójta i każdą osobę wprowadziła w błąd. I ja za parę dni przeczytałem w Internecie, że to oszustka, coś tam, coś tam. Kumpel zaczął drążyć, kto to był, ma kamerę, ale generalnie doszliśmy, co to za kobieta. Niby ona pracuje w urzędzie gminy i może takie zarządzenia robić.
- Czy następnie podpisywaliście takie "Oświadczenie woli", że was ta kobieta wprowadziła w błąd? (pokazuję).
Sławomir Z.: Tak, tak, podpisaliśmy, że nie chcemy odwołania wójta.
- Panie Sławku, kto to "Oświadczenie woli" napisał, wydrukował i dawał tutaj mieszkańcom Waszego bloku do podpisu? Osiemnaście osób stąd takie "Oświadczenie" podpisało.
Sławomir Z.: A w jakim celu pan pyta, w dobrym czy złym?
- Ja szukam prawdy, chcę ustalić jak było. Bo te "Oświadczenia" są identyczne, zawierają tę samą datę napisania 5 kwietnia i datę 11 kwietnia złożenia w urzędzie gminy. Widać, że pismo to redagował prawnik.
Sławomir Z.: A czy ja nie mogę być prawnikiem? My podparliśmy się, kurde, z Internetu, kruczkami.
- I pan to sam to "Oświadczenie" zredagował,? Ma pan komputer, drukarkę?
Sławomir Z.: Nie mam drukarki, ale proszę pana, ja napisałem to pismo, wystosowałem to pismo i poszłem do wudeku i wydrukowałem sobie.
- Do domu kultury w Olsztynie?
Sławomir Z.: Nie, w Biesalu.
- No dobrze, ale żeby wydrukować, to najpierw trzeba było to oświadczenie napisać na komputerze. Ma pan komputer?
Sławomir Z.: Panie redaktorze, nie będę drążył tematu. Jest jedna osoba, która mi bardzo pomaga.
- Z Urzędu Gminy, radna?
Sławomir Z.: Nie mogę nic powiedzieć.
- Bo ja słyszałem, że jakaś radna zbierała od Was podpisy pod tymi "Oświadczeniami woli"?
Sławomir Z.: Nie m tu żadnej radnej, od nas jest dwóch radnych, Michał Puszczało i Darek Welsyng. I jest taka moja przyjaciółka, która mi pomaga w takich różnych sprawach.
- Z urzędu gminy? Z domu kultury?
Sławomir Z.: Nie, nie, nie.
- To kto przyjechał tu do Was po podpisy, radny Puszczało?
Sławomir Z.: Nie, powiedzmy, że ja.
- To skąd miał pan "Oświadczenia woli"? Napisał je pan na komputerze? Jakie ma pan wykształcenie?
Sławomir Z.: Zawodowe.
- A ma pan komputer?
Sławomir Z.: Mam laptopa.
- A pokaże pan?
Sławomir Z.: Nie, nie mogę.
- Panie Sławku, mnie się wydaje, że ktoś związany z wójtem przyjechał z tymi "Oświadczenia woli" do Was. Powiedział, "słuchajcie, to są mieszkania gminy..."
Sławomir Z.: No tak, należą do gminy.
- Więc trochę strach jest, żeby wójt nie wyrzucił, co?
Sławomir Z.: Nie, nie ma strachu. Powiem panu tak, może to pan sobie nawet zapisać (odciąga mnie na bok, żeby nie słyszała przechodząca obok sąsiadka). Znam wójta od ponad 30 lat, pracował w Nadleśnictwie
- Mówi pan o Janie Kasprowiczu?
Sławomir Z.: Tak, potem przeszedł do gospodarki komunalnej, a potem na wójta. Chodzi o to, że.... nie mogę tego mówić. Mam do niego prywatny telefon Zawsze jak mam problem, mogę zadzwonić i pomaga. Dzięki niemu dostałem mieszkanie, dostałem to tamto. Nie mógłbym nic złego powiedzieć na niego. A ta kobieta to jest manipulantka, wie pan, z zaskoczenia nasze podpisy wzięła.
- Panie Sławku, jak ludzie przeczytają w moim artykule, że pan, niczego panu nie ujmując, po zawodówce zredagował pismo prawnicze, to czytelnicy będą się śmiać. Ktoś do pana przyszedł z tymi "Oświadczeniami woli" i pan podpisał, bo ma pan dług wdzięczności wobec wójta, prawda?
Sławomir Z.: No dobra, niechby ktoś przyszedł. No tak, ale nie mogę powiedzieć, kto to napisał. Ale czy to złe pismo jest?
- Pod względem prawnym bardzo dobrze zredagowane. Widać, że pisał je prawnik.
Sławomir Z.: Nie mogę tego powiedzieć, kto to napisał, ale ... no nie mogę, ale koleżanka jest bardzo pomocna.
Kierownik M. Towstyga: "Pan mnie obraża"
Po wizycie w Biesalu zadzwoniłem do kierownik Referatu Organizacyjnego i Spraw Obywatelskich Moniki Towstygi. Powiedziałem, co opowiedzieli mi mieszkańcy bloku socjalnego i zapytałem, czy składając do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu wyłudzenia podpisów przez Jacka Wiącka zwróciła uwagę, że 36 oświadczeń z Biesala jest identycznych, mają tę samą datę napisania 5 kwietnia i datę złożenia w urzędzie gminy, 11 kwietnia?
- Nie analizuję dat, kiedy zostały złożone oświadczenia, tylko dostaję dokumenty, które są przyjęte na dziennik, które przyjmuje sekretarka. Gdybym ja każde pismo, które wpływa do urzędu analizowała pod kątem daty, kiedy ono przyszło i porównywała z innymi... - wyjaśniła kierowniczka Towstyga.
Odpowiedziałem, że mnie od razu rzuciło się w oczy, że to są identyczne pisma i że podejrzewam, że za ich zredagowaniem, wydrukowaniem i podsunięciem do podpisu mieszkańcom Biesala stał ktoś z otoczenia wójta.
- Jeśli pan sugeruje, że to byłam ja, to muszę powiedzieć, że absolutnie, z całą pewnością, stuprocentowo nie byłam ja. Blondynek na świecie jest multum i na podstawie kilku głosów wysuwa pan pod moim adresem oskarżenia, że pojechałam, do Biesala i namawiałam biednych ludzi do składania podpisów. Ja sobie nie życzę tego typu insynuacji, w tej chwili mnie pan obraża - odparła wzburzona kierowniczka.
Cztery postępowania prokuratury i jedno śledztwo
Dwa postępowania prokuratury z zawiadomienia kierownik Moniki Towstygi na Jacka Wiącka są na etapie czynności sprawdzających przeprowadzanych przez policję - poinformował mnie rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie Daniel Brodowski.
Jednocześnie Prokuratura Rejonowa Olsztyn Północ prowadzi dwa postępowania z zawiadomienia stowarzyszenia "Razem dla Gietrzwałdu" w sprawie niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przez wójta gminy Gietrzwałd, pierwsze - w sprawie wydania pozwolenia na wycięcie 24 drzew w części alei przydrożnej na trasie Gietrzwałd - Tomaszkowo, wpisanej do ewidencji zabytków, drugie - w sprawie podejrzenia złożenia przez wójta fałszywego oświadczenia w piśmie skierowanym do Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, dotyczącego wniosku o odrolnienie działki pod inwestycję Lidla.
Ta sama prokuratura wszczęła też śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przez wójta gminy Gietrzwałd w związku z wydaniem decyzji stwierdzającej brak potrzeby przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko inwestycji "Centrum Dystrybucyjne Lidl Gietrzwałd". Zawiadomienie do prokuratury złożyło Ekologiczne Stowarzyszenie Przyjaciół Jeziora Pieniążek.
Adam Socha
Więcej na temat konfliktu w Gietrzwałdzie czytaj w tekstach na debata.olsztyn.pl:
Jak LIDL dostał pozwolenie na budowę Centrum w Gietrzwałdzie, w Obszarze Chronionego Krajobrazu
RDOŚ wprowadza w błąd. Decyzja Środowiskowa wójta Gietrzwałdu w sprawie LIDLa była do zaskarżenia
Drugi protest przeciwko inwestycji Lidla w Gietrzwałdzie (3.06.). RELACJA i ZDJĘCIA
Czy Abp Józef Górzyński pozytywnie zaopiniował inwestycję Lidla w Gietrzwałdzie?
Gietrzwałd: "Przyczyną problemu jest brak upodmiotowienia ludzi"
Temat konfliktu poruszały też inne media. W obronie Gietrzwałdu napisali i powiedzieli m.in.:
- Radio Maryja i TV TRWAM (Mega Centrum w sercu Warmii)
Zdzisława Kobylińska w "Gazecie Olsztyńskiej" w tekście pt.: Czy Gietrzwałd sprzedał duszę?
- b. wiceminister infrastruktury Jerzy Szmit w portalu wPolityce.pl, w tekście pt. "LIDLu, daj żyć Gietrzwałdowi!
Natomiast TVP ALARM! w reportażu wyemitowanym 22 maja pt. „Święte miejsce, lecz nieczyste praktyki”, sprowadził cały problem do "wojenki grupy awanturników z wójtem, którego chcą obalić i w tym celu używają argumentów religijnych":
Skomentuj
Komentuj jako gość