Debata maj2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 11-030 Purda, Patryki 46B

czwartek, czerwiec 01, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Blogi
  • Bogdan Bachmura

Bogdan Bachmura

bachnuraPrzedsiębiorca. Z wykształcenia politolog. W l. 80-tych XX wieku wydawał w podziemiu pisma. Na progu III RP uznał, że jego misja, jako wydawcy, skończyła się. Jednak po kilku latach życia w demokracji coraz dotkliwiej odczuwał deficyt wolności słowa w Olsztynie. Tak narodził się miesięcznik „Debata”, a później portal. Uprawia sport. Można go spotkać biegającego w Lesie Miejskim, albo na korcie tenisowym. Nie przepada za demokracją, czemu daje wyraz w swoich publikacjach.

Modlitwa kardynała de Richelieu (komentarz do sprawy Jana Pawła II)

Szczegóły
Opublikowano: środa, 22 marzec 2023 05:24
Bogdan Bachmura

Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z chęcią bym się do nich przyłączył. Wszak należę do pokolenia, które ten wielki papież kształtował od momentu wyboru na Stolicę Apostolską, po niezwykłą w swojej duchowej symbolice chorobę i śmierć. Pokolenia, które zawdzięcza mu więcej, niż byliśmy w stanie kiedykolwiek zrozumieć.

Wyznam jednak, że z wielu powodów – o czym za chwilę – mam z tym niejaki kłopot. Ponieważ zwyczajnie nie wiem do kogo w tej obronie papieża-Polaka mam się przyłączyć. Analizując bowiem argumenty i metody stosowane przez jego obrońców, dochodzę do wniosku, że mamy do czynienia z modelowym zastosowaniem modlitwy kardynała de Richelieu: „Strzeż mnie, Boże, od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam”.

Przyjaciele z Kurii


W komunikacie Archidiecezji Krakowskiej czytamy, że w wyniku kwerendy przeprowadzonej przez grono specjalistów w zasobach Archiwum Kurii Metropolitalnej w Krakowie „nie natrafiono na żaden dokument mogący poświadczyć prawdziwość ciężkich zarzutów stawianych obecnie niektórym hierarchom Kościoła w Krakowie”. Kuria zastrzegła, że „Stwierdzenie to nie stanowi jeszcze żadnego werdyktu. Ma jednak z pewnością większą wartość, niż tzw. dowody w postaci fragmentów akt tworzonych na potrzeby zbrodniczego aparatu komunistycznej władzy, znajdujących się w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej”.

Problem w tym, że autor emitowanych w TVN reportaży nie jest anonimowy, a kurialni „specjaliści” oraz rezultaty ich pracy takimi pozostają.

Przez lata naukowcy IPN, Piotr Kardela i Paweł Warot, publikowali na łamach „Debaty” teksty dotyczące tajnych współpracowników, także kapłanów, w oparciu o materiały SB. Jeżeli ktoś podnosił zastrzeżenia dotyczące ich wiarygodności, to na ogół ludzie związani z lewicą, przeciwnicy lustracji i rozliczeń z komunistyczną przeszłością. Aż tu nagle, w przypadku Jana Pawła II, bieguny się odwróciły. Z narracji obrońców papieża, także krakowskiej Kurii wynika, że Służba Bezpieczeństwa, w bodaj najważniejszej dla niej sprawie, zaczęła się bawić sama ze sobą w ciuciubabkę, budując swoje działania na kreowanej przez siebie fikcji, a nie na weryfikowanej, materialnej prawdzie. Na dodatek – to ma być kolejny, „koronny” argument na esbecką niewiarygodność – zebrane materiały nigdy nie zostały przeciwko papieżowi publicznie wykorzystane. Tymczasem - podobnie jak w przypadku Lecha Wałęsy – ich przydatność dotyczyła działań operacyjnych, natomiast jednorazowe wykorzystanie w reżimowych mediach przyniosłoby skutek odwrotny: mało kto w tamtych czasach by coś takiego uwierzył, a materiały byłyby „spalone”.

Zarówno w komunikacie Konferencji Episkopatu, Archidiecezji Krakowskiej, jak i wielu wypowiedziach prawicowych polityków, dziennikarzy i historyków, pada postulat przeprowadzenia rzetelnych badań i analizy problemu, którego dotknął w swoich reportażach Marcin Gutowski.

Pytanie tylko, dlaczego dopiero teraz? O tym, że zwieńczeniem ataku na Kościół będzie osoba Jana Pawła II wróble ćwierkały od kilku lat. Dlaczego zatem, kolejny raz, katolicy muszą jeść żabę ugotowaną i przyprawioną w lewicowo- ateistycznym garnku? Marcin Gutowski wykorzystał materiały pochodzące z zasobów IPN oraz Archidiecezji Wiedeńskiej. Skoro zatem ich wartość wydaje się Kurii wątpliwa lub niepełna, to dlaczego historycy IPN, przy współpracy z kościelnymi specjalistami, nie wykonali pełnych, rzetelnych i obiektywnych badań z wykorzystaniem materiałów IPN oraz Archiwum Kurii? Na co czekali zdeklarowani miłośnicy prawdy? Na trzęsienie ziemi? No to je teraz mają.

Przyjaciele politycy

Tu modlitwa hrabiego de Richelieu ma szczególne zastosowanie. Bo największym przyjacielem tych „przyjaciół” papieża są sondażowe słupki. Innych prawdziwych przyjaźni w tym świecie nie ma. Dla odnowienia tej przyjaźni, błogosławiąc po cichu Marcina Gutowskiego, politycy Zjednoczonej Prawicy i PSL nagle się polubili i wspólnie napisali, a następnie przegłosowali uchwałę dotyczącą „Obrony dobrego imienia Jana Pawła II”. Zgodnie z tą samą logiką 125 posłów KO nie wzięło udziału w głosowaniu, bo ich elektorat w sprawie papieża jest podzielony, a co zrobiła Lewica przypominać nie muszę.

Gdy jest okazja, z niezmienną satysfakcją i rozbawieniem oglądam Władysława Gomułkę, gdy w marcu 1968 r. w Sali Kongresowej, na wiecu aktywu partyjnego, nazywa Janusza Szpotańskiego człowiekiem o mentalności alfonsa, ziejącym sadystycznym jadem na partię i rząd, a Stefana Kisielewskiego jaśnie oświeconym wrogiem Polski Ludowej.

A teraz nie wiem gdzie wzrok podziać, gdy w wolnej Polsce, z sejmowej trybuny ruga się dziennikarza, który znów „narusza”, „podważa” i „osłabia”.

Ale to nie koniec smutnych analogii. Nie wiem czy kiedykolwiek komunistyczny MSZ wzywał ambasadora wrogiej komunistom Ameryki w sprawie transmisji do Polski Ludowej Głosu Ameryki. Jeżeli nie, to właśnie teraz tamte zaległości zostały nadrobione. Wezwany, a po korekcie zaproszony, przed oblicze wiceministra MSZ został ambasador Mark Brzeziński. Przedstawiciel USA, dzisiaj głównego sojusznika i gwaranta naszego bezpieczeństwa, miał się wytłumaczyć z wrogiej Polsce (czytaj: papieżowi-Polakowi) „działalności jednej ze stacji telewizyjnych będącej inwestorem na polskim rynku” (czytaj: TVN). Emitowane w tej stacji reportaże miały prowadzić do „osłabienia zdolności Rzeczpospolitej Polskiej do odstraszania potencjalnego przeciwnika i odporności na zagrożenia”. Jak widać nie ma takiej głupoty, której nie popełniłby demokrata dla podtrzymania wysokości sondażowych słupków.

Trzymać z takimi w roli przyjaciół Jana Pawła II to gorzej niż kiedyś popierać atakującą go komunistyczną propagandę. Bo z tamtymi wrogami papież sam sobie świetnie radził.

Inne czasy

Rację ma Roman Graczyk przypominając, że w tamtych czasach przenoszenie księży-pedofilów na inne parafie było podobne do praktyk stosowanych w instytucjach państwowych, szkołach, związkach sportowych itp. Metodą było wyciszenie sprawy, ponieważ były wstydliwe.

W latach 60. i 70. nikt się nie spodziewał, że kilkadziesiąt lat później pedofilia stanie się podstawowym kryterium zbiorowej moralności. Gdy we Francji zakazane były rozwody, aborcję ścigano z całą surowością, zachodnia lewica postulowała legalizację pedofilii. Rząd niemiecki finansował eksperymenty naukowe polegające na oddawaniu bezdomnych dzieci do domów bogatych pedofilów. W tym czasie dla hierarchii kościelnej pedofilia wśród księży była tak samo kłopotliwa jak homoseksualizm, związki księży z kobietami czy alkoholizm. Reagowano zwykle doraźnie, najczęściej przenosząc księży z parafii do parafii.

W podobnym duchu wypowiada się dla dziennika „La Nación” papież Franciszek: „Musisz umiejscowić rzeczy w ich czasie. Anachronizm zawsze czyni zło. W tamtych czasach wszystko było tuszowane. Do czasu skandalu bostońskiego wszystko było tuszowane”.

Czy to oznacza, że do 2002 r. Kościół nie był w stanie rozpoznawać zła wyrządzanego dzieciom przez pedofilów, a właściwe jego rozeznanie nastąpiło wraz z ujawnieniem skandali z udziałem hierarchów Kościoła? Czy zarzuty wobec Marcina Gutowskiego dotyczą dziennikarskiego warsztatu, czy też niezrozumienia anachronizmu czasu?

W obronie Jana Pawła II

To nie pierwszy przypadek, kiedy myśli rzucane podczas wywiadów przez papieża Franciszka pozostawiają trudności interpretacyjne. Na szczęście w bulli „Incarnationis Mysterium”, datowanej dwa lata przed skandalem bostońskim, wśród znaków Bożego miłosierdzia Jan Paweł II na pierwszym miejscu wymienił „znak oczyszczenia pamięci”. – „Chrześcijanie są powołani, aby wobec Boga i wobec ludzi skrzywdzonych przez ich postępowanie wziąć na siebie ciężar popełnionych błędów” – napomina papież.

To nic innego, jak przypomnienie podstawowego, Chrystusowego przesłania, którego „anachroniczność” jest aktualna od ponad 2000 lat. Wiele dzisiaj wskazuje, że nasz papież-nauczyciel nie zawsze podążał za duchem ewangelicznych i własnych wskazówek. Że zdarzało mu się przeciwstawić to, czego zderzać ze sobą nie można, co nie powinno być ze sobą sprzeczne: dobra Kościoła-instytucji z obowiązkiem obrony dzieci skrzywdzonych przez kapłanów.

Uświadomienie sobie, że absolutna wielkość to atrybuty Boga, a nie grzesznego człowieka, prawdy o której wśród setek stawianych papieżowi pomników, nazw ulic i przaśnej, jarmarcznej symboliki, zdaliśmy zapominać, to najlepsza droga i sposób obrony Jana Pawła II. Obrony nie przed garstką chorych z nienawiści i żywiących się nią ludzi. Uderzanie się w ich piersi do zadanie tak łatwe, jak proste wydawało się przenoszenie zboczeńców z parafii do parafii, umożliwiające im dalsze czynienie zła. Dla ciasno i opacznie rozumianego interesu Kościoła, często mylonego z interesem własnym jego hierarchów.

Wrogowie do wylewania brudnej wody

Od wielu lat, jako wspólnota Kościoła, zbieramy żniwo takich praktyk. Wśród moich rozmów na ten temat, tak z księżmi, jak i ze świeckimi, jako jedyny ratunek dla Kościoła pojawia się nadzieja Boskiej interwencji. Szukając jej znaków, coraz częściej zadaję sobie pytanie, czy Pan Bóg nie przemawia do nas przez filmy braci Sekielskich, a teraz reportaże Marcina Gutowskiego. Skoro nie potrafimy inaczej, skoro w wyjaśnianiu trudnych spraw Kościoła zawsze jesteśmy o krok w tyle za nimi, to może Pan Bóg nie ma innego wyjścia i działając poprzez ludzi pozostających na zewnątrz Kościoła, chce nas zmusić do wylania „brudnej wody” z łodzi Piotrowej?

Kilka miesięcy temu, jako mój głos w dyskusji synodalnej, wśród najpilniejszych spraw do załatwienia w Kościele na pierwszym miejscu wymieniłem konieczność oczyszczenia stanu duchownego z grzechu sodomii. Wracam do tego, bo nawet jeśli Duch Święty działa poprzez wrogów Kościoła, to nie po to, żeby wszystko za nas załatwić. „Lawendowa mafia” to największa i najbardziej szkodząca dzisiaj Kościołowi patologia. Ten rak wewnątrz Kościoła rozwinął się do postaci wobec której kolejni papieże, w tym Jan Paweł II, pozostają bezsilni. Pedofilia jest tylko jego uboczną, lecz najbardziej - wobec ataków wrogów Kościoła - kłopotliwą odnogą.

Na razie nie zanosi się, aby wrogowie Kościoła zmienili, podobnie jak w przypadku pedofilii, zdanie na temat homoseksualizmu i z tego powodu wstrząsnęli Kościołem. Jeżeli tak się stanie, to Jan Paweł II znów nie zostanie oszczędzony. Na razie „przyjaciele” Kościoła mogą żyć w spokoju. Jeszcze 1-2 pokolenia pustych seminariów i rak nie będzie miał się czym żywić.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Modlitwa kardynała de Richelieu (komentarz do sprawy Jana Pawła II)

Komentarz (34)

Suwerenność na miarę naszych możliwości

Szczegóły
Opublikowano: piątek, 17 luty 2023 10:18
Bogdan Bachmura

Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o której mowa to 164 mld zł., ale część bezzwrotna, to 109 mld. Zaledwie 3,5 proc. polskiego PKB. Niby niewiele, ale zarówno rządzący Polską politycy, jak i siedząca im na karku konkurencja, rzadko tak zgodnym chórem twierdzą, że bez nich sobie nie poradzą. Problem w tym, że każdy chciałby, aby manna Krajowego Planu Odbudowy spadła z brukselskiego nieba w innym terminie. PiS potrzebuje jej na cito dla ratowania przed widmem wyborczej klęski, zaś Koalicja Obywatelska dopiero wtedy, gdy polityczny i finansowy kapitał KPO spłynie na jej konto. Na razie jednak owe magiczne środki z Krajowego Planu Odbudowy są w posiadaniu Komisji Europejskiej. I choć brukselscy eurokraci nie wydali z nich ani centa, to oni tymczasem są ich głównym, politycznym beneficjentem.

Tak zwana reforma sądownictwa spadła im jak gwiazdka z nieba. Pazerność Zjednoczonej Prawicy na zagarnianie coraz większych obszarów władzy dostarczyła brukselskim urzędnikom na długi czas paliwa do wysuwania pod adresem Polski kolejnych żądań i rozszerzania poza traktatowego zakresu swojej władzy. Być może i bez tej „reformy” znaleziono by pretekst do grillowania znienawidzonej w Brukseli władzy PiS. Ale faktem jest, że głupszego sposobu na stawianie się brukselskiej eurokracji próżno by szukać. Rezultat jest taki, że środki finansowe, których bez ratyfikacji polskiego parlamentu KE nie mogłaby pozyskać, stały się, znaczoną „kamieniami milowymi”, autostradą ingerencji w wewnętrzny ustrój państwa polskiego.

Wszystko to dzieje się w czasie, gdy politycy PiS przed całą Europą i światem chwalą się swoją przenikliwością wobec Rosji i jej prawdziwych celów, przypominając konsekwencję z jaką realizowali plan uniezależnienia Polski od dostaw rosyjskiego gazu i ropy. Jednocześnie od lat przestrzegają przed ograniczającym suwerenność państw UE, federalizacyjnym zakusom Brukseli. Przed polityką mającą na celu realizację społecznie i światopoglądowo jednoznacznie progresywnej wizji Europy. Zapominają jednak, że odpowiednikiem gazu i ropy jako źródła szantażu Rosji, są pozostające w dyspozycji brukselskich urzędników tzw. unijne fundusze.

Pisząc to nie namawiam do równego traktowania Rosji i UE. Pragnę jedynie zwrócić uwagę, że przy każdej okazji podnoszona troska o suwerenność państwa, jeśli ma być traktowana serio, wymaga rzetelnej analizy własnych możliwości jej obrony oraz analizy finansowego oręża jakie sami dajemy do ręki pazernej na coraz większą władzę brukselskiej oligarchii. Zamiast tego mamy nie znającą umiaru, irytującą swoim nachalnym prostactwem, antyunijną propagandę, robioną na użytek polityki wewnętrznej, dla zwarcia szeregów twardego elektoratu. Finał jest taki, że pieczołowicie budowana przez PiS narracja o poddaństwie Donald Tuska wobec Niemiec i Brukseli straciła na wiarygodności wobec upokorzenia jakiego doświadcza Polska za sprawą rządu Zjednoczonej Prawicy, której premier oznajmia, że ustawa, którą proponuje, została przygotowana poza granicami kraju, a dokładniej mówiąc w Brukseli.

Wojna o władzę nad wiszącą na unijnym kiju kiełbasę KPO zaszła tak daleko, że pierwotny cel jakim była walka o praworządność brzmi dzisiaj jak ponury żart. Tak naprawdę w tym wszystkim o żadną praworządność, czyli precyzyjniej rzecz ujmując, rządy prawa, nigdy nie chodziło. Raczej o to, kto w świadomości zbiorowej nad tymi pozytywnie kojarzonymi słowami zawładnie. Opór większości sędziów wobec reformy sądownictwa dotyczył próby znaczącego zwiększenia kontroli polityków nad władzą sądowniczą, co, przy aktywnym wsparciu Brukseli, przerodziło się w otwartą walkę o zmianę władzy w Polsce. Problem w tym, że stający po obu stronach politycznej barykady, partyjni działacze w sędziowskich togach, mówiąc, że walczą o to samo, ani myślą przypomnieć rodakom, na czym owe magiczne „rządy prawa” polegają. Bo jak tu powiedzieć, że pierwszym wrogiem gwarantujących wolność rządów prawa, jest instrumentalne stanowienie i wykorzystywanie prawa do bieżących celów politycznych? Jak tu stanąć w obronie tej elementarnej dla każdego prawnika zasady, skoro to oznacza zderzenie z solidarnym oporem i wrogością nie tylko tych, co Polską rządzili i rządzą, ale całej brukselskiej eurokracji. A z takim koniem nikt przy zdrowych zmysłach kopał się nie będzie. Bowiem całe to „demokratyczne” towarzystwo już dawno podmieniło rządy prawa na rządy prawodawców, dając ludowi do wierzenia, że czarne i białe to jedynie różne odcienie szarości.

Kiedy w 2004 r. Polska wstępowała do Unii Europejskiej, byłem zdecydowanym przeciwnikiem tego kroku. Dlatego, żeby nie nabijać frekwencji, nie wziąłem udziału w głosowaniu. I choć wszystkie czarne scenariusze dotyczące UE spełniają się na naszych oczach, to dzisiaj w tej sprawie zdanie zmieniłem. Wtedy wiedziałem, że bez żadnej alternatywy, słabi i biedni, pod tą szerokością geograficzną długo się nie uchowamy. Tą alternatywą było zbudowanie państwa silnego gospodarczo i militarnie, zdolnego wciągnąć w orbitę swoich geopolitycznych wpływów inne państwa Europy Środkowo-Wschodniej, tworząc sojusz zdolny do artykulacji własnych interesów wobec Niemiec i Rosji, współpracujący w ramach wolnego rynku z UE oraz ze Stanami Zjednoczonymi w zakresie bezpieczeństwa naszego państwa. Dzisiaj wiadomo, że to mrzonki, bowiem ustrój w którym żyjemy nie daje możliwości wygenerowania przywódców zdolnych udźwignąć ciężar takich zadań. Oznacza to, że tymczasem dla Polski innej drogi nie ma. Musimy żyć ze świadomością, że rosnąca w siłę eurokracja będzie, przy mniejszym lub większym oporze polskich polityków, zagarniała dla siebie kolejne obszary władzy, wpływając coraz bardziej na nasze życie, jego koszty i na to, kogo wybieramy.

Nie oceniam w tej chwili czy to dobrze, czy źle. Dla jednych rządy rodzimych, partyjnych oligarchii są lepsze od tych brukselskich, dla innych odwrotnie. Fakty są jednak takie, że podstawowym źródłem oddziaływania Brukseli na rządy państw narodowych są tzw. fundusze europejskie. Polityczny rachunek jaki wystawiono Polsce za dostęp do środków z KPO jest kpiną z praworządności, ale też nauczką, że wielogłowe, brukselskie monstrum, trąbiąc o wartościach, żadnych zasad w walce o wła- dzę nie zamierza się trzymać. Nasze miejsce z wielu powodów jest w Unii Europejskiej, ale nie w takiej, która projektuje nam życie, dyktuje kiedy i jakimi samochodami mamy jeździć, jakie podatki mamy płacić, jakie umowy o pracę mają być w Polsce „ozusowane”, która ingeruje w regulamin prac Sejmu RP czy ustala, za ile dróg w Polsce mamy płacić. A przecież to tylko kilka z wielu kamieni milowych wynikających z KPO.

Sugestią, która sama ciśnie się w związku z tym do głowy, jest stopniowe ograniczenie skali i struktury wydatkowania funduszy europejskich. Pomysł to nie nowy, bo sprowadza się do fundamentów wolności gospodarczych w obrębie wspólnoty państw na których oparli swój projekt jej Ojcowie Założyciele. Pytanie, czy dzisiejsi europejscy przywódcy, bez względu na polityczne barwy, takiej UE właśnie chcą? Do myślenia daje fakt, że nikt z liczących się graczy politycznych, łącznie z lamentującą na rosnące apetyty Brukseli Zjednoczoną Prawicą, głośno takich pomysłów nie zgłasza i nie próbuje budować wokół nich wewnątrz unijnych sojuszy.

Wszystkim i wszędzie, od lewa do prawa, ciągle na wszystko brakuje i wszyscy są po uszy zadłużeni. Nie może być inaczej, skoro demokratyczni politycy, łupiąc ludzi na wszelkie możliwe sposoby, zamienili społeczeństwo w narkomanów, uzależnionych od zabranych im wcześniej, i rozdawanych jako państwowe pieniędzy, pod zastaw wygranych wyborów. Na suwerenność, taką, jaką sobie wymarzyliśmy po czasie „ograniczonej suwerenności” PRL, trzeba zarobić i na nią zasłużyć. W tym świecie darmowych obiadów nie ma. Jeżeli jest tak, że drobna część naszego PKB decyduje o być, albo nie być władzy, to widocznie na więcej suwerenności nas nie stać, a nawet nie mam pewności, czy aż tak bardzo jej pragniemy. W końcu rosyjskie rakiety nad naszymi głowami nie latają…

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Suwerenność na miarę naszych możliwości

Komentarz (17)

Jezus Chrystus dla każdego

Szczegóły
Opublikowano: piątek, 23 grudzień 2022 22:25
Bogdan Bachmura

Pomimo upływu 2022 lat żadnych urodzin tak gremialnie i radośnie nie obchodzimy, jak przyjścia na świat, zapowiadanego przez proroków, Jezusa Chrystusa. Postępująca sekularyzacja, kłopoty Kościoła, który założył, porzucanie wiary i religijności, wszystko to niewiele zmieniło. Czy widzimy w nim Boga-człowieka, czy zwykłego śmiertelnika, nadal bezapelacyjnym rekordzistą pamięci wśród narodzonych jest ON.

To nie koniec paradoksów. Wraz ze wzrostem liczby Jego przeciwników, zapowiedzi Jego przyjścia są z roku na rok coraz wcześniejsze. Pierwsze zwiastuny mamy zaraz po Święcie Zmarłych. Na cmentarzach jeszcze chryzantemy, a w mediach - ponad religijnymi podziałami – pierwsze świąteczne reklamy towarów i bożonarodzeniowe dżingle. Rozpoczęte pod patronatem św. Mikołaja szaleństwo zakupów wspiera finansowo wiele branż gospodarki, o budżecie państwa nie wspominając.

Dzwoniąc i mailując do przyjaciół i znajomych z życzeniami świątecznymi, spotykając się z nimi przy świątecznych stołach, gromadząc się w gronie rodzinnym przy wigilijnych stołach, dzieląc się opłatkiem, jedząc obowiązkowe w tym dniu potrawy, słowem wszystko, co robimy w tym szczególnym czasie, jest pamiątką po Chrystusie. Nawet jeśli zapominamy wtedy o modlitwie, jeśli Jego imię wśród zgromadzonych przy stole nie pada, to nawet wtedy ten stół i nasza przy nim obecność jest nawiązaniem do symboliki Gwiazdy Betlejemskiej, zwiastującej Jego narodziny.

Kiedy wreszcie kilka dni później spotykamy się na balach czy prywatkach, kiedy jedni się bawią, a inni dzięki temu zarabiają, to patronuje temu papież św. Sylwester, namiestnik Chrystusa.

Ateiści oraz inni, umiarkowani w wierze antychrześcijańscy aktywiści tłumaczą, że to tradycja. Ale widać boli, bo inaczej nie ustawaliby w zabiegach wyeliminowania ze świątecznej symboliki wszystkiego, co nawiązuje do boskiego źródła tej tradycji. Ale taki stan rzeczy tym bardziej nie zadowala tych, którzy dźwigają na sobie brzemię odpowiedzialności za Kościół i depozyt wiary jaki ma do przekazania kolejnym pokoleniom. Zwłaszcza, gdy zaraz po świętach, w okresie wizyt duszpasterskich, przychodzi twarde zderzenie z rzeczywistością, kiedy to obecność w domach kapłanów Chrystusa staje się coraz mniej pożądana.

Trwające od listopadowej słoty do styczniowych mrozów zderzenie utrwalonej we współczesnych mitach chrześcijańskiej tradycji, z przechowywanym przez Kościół autentycznym przesłaniem Chrystusa, jest najlepiej widocznym znakiem czasu w którym żyjemy. Obrazem kondycji współczesnego człowieka, zakorzenionego nadal w glebie tradycji, ale pozbawionej atrybutu boskości. Istotą tej zmiany jest zastąpienie chrześcijańskiego poszukiwania prawdy tym, co wśród gruzów chrześcijaństwa wydaje się dzisiaj najbardziej pożyteczne i przydatne. Zanim to nastąpiło, współczesny człowiek musiał się potknąć na marzeniach o lepszym świecie francuskiego „wieku świateł”, proroctwach Marksa i jego ucznia Lenina oraz wizjach ideologów nazizmu. Pozostała nadzieja w bogu demokracji, ale jej hasła równości i tolerancji nie mogły zastąpić chłodu państwowych instytucji i samotności współzawodnictwa szczurów. Pokój czasu demokracji oddalił nas od koszmaru masowych grobów komunizmu i nazizmu, ale wypełnił do granic możliwości szpitale psychiatryczne, ustawił wielomiesięczne kolejki do gabinetów psychiatrycznych, a słowo depresja, wcześniej mało znane w powszechnym obiegu, stało się kluczowe dla diagnozy naszych stanów wewnętrznych. Nic jednak tak dojmująco nie wystawia świadectwa naszym czasom, jak narastająca wśród dzieci i młodzieży liczba samookaleczeń, prób samobójczych i samobójstw.

Temu po wielokroć badanemu i opisywanemu, powszechnemu stanowi chorobowemu, towarzyszy masowe odrzucenie fundamentu wiary, na którym człowiek Zachodu budował swoje bezpieczeństwo zakorzenienia we wspólnocie Kościoła, lokalnych społecznościach i rodzinie.

Pozostało więc budowanie własnych mitów na oczyszczonych z elementów objawienia treściach chrześcijańskich. Dzięki tym mitom, często broniącym religijnych praktyk i rytuałów, mającym zaspokoić istotne potrzeby człowieka: wspólnotowości, obrzędów przejścia, żałoby i pożegnania, tragizm kondycji współczesnego człowieka staje się bardziej znośny.

Na dojmujące skutki pustki wynikającej z utraty wiary i egzystencjalnego kryzysu jaki przeżywał, Lew Tołstoj miał pomysł następujący: Wczoraj pod wpływem rozmowy o sprawach boskich i o wierze, przyszedł mi do głowy wielki, ogromny pomysł, którego realizacji – czuję to – potrafię poświęcić całe życie. Pomysł ten – to założenie nowej religii, odpowiadającej rozwojowi ludzkości – religii Chrystusa, lecz oczyszczonej z wiary i mistycyzmu; religii praktycznej, nie obiecującej przyszłej szczęśliwości, lecz dającej szczęście na ziemi. Zanim ostatecznie Tołstoj odnalazł swoją drogę do Boga, za ten i podobne eksperymenty z religią został wykluczony z Cerkwi. Dzisiejsze konsumowanie treści religijnych dla chwili ziemskiego szczęścia, choć o nowej religii trudno tu mówić, przypomina poszukiwania Lwa Tołstoja. Szczególnie jest to widoczne w okresie Świąt Bożego Narodzenia.

Podstawową troską Kościoła jest dziś to, aby droga post chrześcijańskich mitów, wyrażających na sposób laicki tęsknotę za prawdą Chrystusa, stała się drogą powrotu do prawdziwej wiary.

Wspomniany Lew Tołstoj swoją dramatyczną opowieść o poszukiwaniu odpowiedzi na pytania: po co żyję i co po mnie zostanie, opisał w książce Spowiedź. Jej mottem uczynił słowa świętego Pawła: A tego, który jest słaby w wierze, przygarniajcie życzliwie, bez spierania się o poglądy.

Niech to przesłanie ewangelicznej miłości towarzyszy Wam, Drodzy Czytelnicy, w Święta Bożego Narodzenia i cały 2023 rok.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Jezus Chrystus dla każdego

Komentarz (68)

Nie wolno zdradzić prawdy

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 15 listopad 2022 23:15
Bogdan Bachmura

Nawet nasi najwierniejsi czytelnicy mają pewnie dość własnych problemów aby pamiętać, że pierwszy numer „Debaty” ukazał się równo piętnaście lat temu, w październiku 2007 r. Gdy mam okazję komuś o tym przypomnieć, niezmiennie słyszę: to już piętnaście lat? Prawdę mówiąc, sam tego do końca nie ogarniam. Pomysł, którym podzieliłem się kilka miesięcy wcześniej z kilkoma osobami przy kawiarnianym stoliku w „Staromiejskiej”, na dłuższe życie szans większych nie miał. Brak stabilnego, zewnętrznego finansowania plus grupka entuzjastów deklarujących pisanie bez złotówki za wierszówkę, to co najwyżej recepta na satysfakcję z podjętej mimo wszystko próby.

Dlatego gdy równo rok później, Piotrek Kardela wygłosił pamiętne: teraz to już nie wstyd upaść, mieliśmy nie tylko satysfakcję z wykonanej roboty, ale uwolniliśmy się od presji kolejnego numeru. Życie „Debaty” potoczyło się dalej, przez kolejne, trzy okrągłe rocznice, zawsze ze zdumieniem, że jeszcze istniejemy.

Nie modliliśmy się o nią do Pana Boga, co najwyżej o jej przetrwanie. Ale mam wrażenie, że „Debatę” w jakimś sensie od Niego dostaliśmy. Zbyt wiele bowiem sprzyjających okoliczności nam przez te kilkanaście lat towarzyszyło, abym mógł przypisywać ten sukces jedynie naszym staraniom.

Na winiecie „Debaty” umieściliśmy słowa Józefa Mackiewicza: Tylko prawda jest ciekawa. Uznaliśmy je za nasze credo nie z przekonania o szczególnej bliskości jej posiadania, ale ze świadomością, że nasz wysiłek tylko wtedy ma sens. Że pożytek z myślenia i działania występuje tylko wtedy, gdy staramy się oddzielić prawdę od pozoru. Gdy trzymamy się tradycji greckich filozofów, z Platonem jako patronem dążenia do prawdy na czele, i religijnego uświęcenia prawdy poprzez wiarę.

Nie mnie oceniać, na ile temu zdaniu sprostaliśmy. To zadanie dla naszych czytelników. Dość, że tym właśnie chęcią oddzielenia prawdy od pozoru, kierowaliśmy się kilkanaście lat temu. Tymczasem procesy gnilne naszej cywilizacji nabrały takiego przyspieszenia, że wątpliwości zgłoszone pięć wieków temu przez Niccolo Machiavellego co do sensu potrzeby prawdy w życiu publicznym, dzisiaj stają się powszechną normą. Gdy kłamstwo jest w połowie drogi dookoła świata, to prawda dopiero zakłada buty. Ten zgrabny aforyzm napisał Mark Twain w czasach, kiedy świadomości nierychliwości prawdy towarzyszyła wiara w skuteczność jej oddziaływania. Co dzisiaj napisałby Twain? Zapewne coś równie błyskotliwego, o zbiorowych złudzeniach wytwarzanych przez liczne i wprawne grono iluzjonistów, tak skutecznie imitujących prawdę, że tej ostatniej nawet butów nie chce się zakładać.

W takich „okolicznościach przyrody” nasza ciekawość prawdy, którą obiecaliśmy sobie na starcie „Debaty”, nabiera zupełnie innego wymiaru. Nawet Oświecenie z jego „uśmierceniem Boga” i narodzinami bożka Rozumu nie wyeliminowało prawdy jako fundamentu poznania i moralnych działań. Prawdziwe wrota piekieł otworzyły się dopiero wtedy, gdy po usunięciu w cień Boga, z tronu zleciał Rozum, a na ich miejscu rozgościła się zasada pożyteczności. Jej głównymi wyznawcami i praktykami stały się partie polityczne, a realizowany przez ich funkcjonariuszy „interes partii” stał się wartością nadrzędną. A gdy ich interes podąża za zmiennością sondaży, to prawda staje się ciężarem, a fikcja nie tylko przestaje być groźna, ale staje się sojusznikiem. W nowej, przystępnej szacie, zgodnie z regułami „sztuki marketingowej”, stała się „produktem”. Nie znaczy to, że prawda zupełnie zanika. Ona również staje się „produktem”, podobnie jak pożądany w danej chwili „wizerunek”.

Dla Józefa Mackiewicza prawda mogła być ciekawa, bo ciekawość ta została zbudowana na tradycyjnej, platońskiej dychotomii prawdy i złudzenia. Co robić w sytuacji, gdy wybory jakich dokonujemy na publicznej agorze dotyczą różnicy i jakości wizerunków? Czy wizerunek może być ciekawy? Jak najbardziej, jak zastępujące rzeczywistość obrazki.

To nie jest ten sam świat fikcji z którym mieliśmy do czynienia za komuny. Tamten opierał się na przemocy i prymitywnym kłamstwie, stąd jego konstrukcja była krucha, podatna na ciosy prawdy, bo granica między prawdą a złudzeniem była oczywista.

Tak się złożyło, że kończę ten tekst 19 października. Równo 38 lat temu porwano, a następnie zamordowano ks. Jerzego Popiełuszkę. Prawda jest nieśmiertelna, a kłamstwo żyje krótką chwilą - te słowa ks. Jerzego skierowane do milionów rodaków nie zostawiały wtedy cienia wątpliwości. Komuniści wobec jej siły byli bezradni, dlatego musieli niezłomnego kapłana zamordować.

Nie wolno zdradzić prawdy – przestrzegał i apelował ks. Popiełuszko tuż przed męczeńską śmiercią. Najwyższy czas, abyśmy ogłupiani i podzieleni partyjną propagandą, zajrzeli do własnych serc i sumień i odpowiedzieli sobie na pytanie, co zrobiliśmy z jego apelem i ofiarą.

Sofiści, zdeklarowani zwolennicy demokracji, oddali prawdę we władanie retoryki. Zakładali, że wola złudzenia może przybrać postać woli prawdy. Prawdą jest zawsze tylko to, co za prawdę uchodzi. Co przynosi korzyść. To oni wyznaczyli standard życia publicznego, który dzisiaj się upowszechnił, zyskując status normy. W takiej rzeczywistości nie ma miejsca dla ludzi ideowych, przekonanych, że ich działanie może służyć jakiemuś trwałemu, wyższemu dobru. Ich miejsce zajmują ludzie cwani i przebiegli, tworząc nowe zastępy klasy próżniaczej. Co z tym zrobić, nikt dzisiaj nie wie. Karawana pędzi w nieznane, tylko psy szczekają coraz rzadziej.

Mam świadomość, że nasi czytelnicy to przede wszystkim średnie i starsze pokolenie. Ludzie z którymi możemy rozmawiać zgodnie z dawnymi regułami myślenia. Inaczej nie potrafimy i nie chcemy. Na pytanie jak długo to będzie jeszcze możliwe, odpowiedzi nie mam. Nikt nie ma, bo rozmawiamy o upadku cywilizacji i jego dramatycznych objawach. Jedyne co pozostaje, to nadal robić swoje. „Umierać, ale powoli”, w oczekiwaniu na zmianę, na coś, co tchnie w nas nowego ducha.

Na sukces „Debaty” składa się wewnętrzna pasja i chęć wspólnego działania, dzięki którym, pomimo różnicy poglądów i temperamentów, udało nam się przetrwać jako środowisku. Rzecz druga, to szczególna więź z czytelnikami. Coś dla mnie niebywałego i niespodziewanego, dzięki czemu rozwinął się spontaniczny kolportaż „Debaty”, kojarzący mi się z czasami podziemnego kolportażu bibuły, która „sama się rozchodziła”. Za to wszystko wielkie Bóg zapłać.

Na koniec bardzo istotna informacja. Niestety, od listopadowego numeru „Debaty” jesteśmy zmuszeni do przejścia na sprzedażową formę kolportażu. Mam świadomość, że nasi czytelnicy przywykli do wygodnej, darmowej dystrybucji. Jednak do tej zmiany zmusiły nas lawinowo rosnące koszty wydawnicze. Mam nadzieję, że proponowana cena 5 zł. nawet w tych trudnych czasach będzie do udźwignięcia. Punkty sprzedaży „Debaty” znajdziecie Państwo w tym numerze.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Nie wolno zdradzić prawdy

Komentarz (2)

To była nasza matka

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 04 październik 2022 20:51
Bogdan Bachmura

Monarchia jest jedyną dopuszczalną formą rządów, ponieważ opiera się na miłości. Wydaje mi się, że te słowa Jeana Raspaila, zmarłego dwa lata temu monarchisty i pisarza, najlepiej oddają okoliczności w jakich odeszła Jej Królewska Mość Elżbieta II. J. Raspail miał oczywiście na myśli monarchię klasyczną, czyli taką w której atrybuty władzy i odpowiedzialność za jej sprawowanie przynajmniej w części są udziałem władcy.

Jednak to, z czym mieliśmy do czynienia w Wielkiej Brytanii za panowania Elżbiety II jest niewątpliwym fenomenem, który wykracza poza dotychczasowe rozumienie monarchii. Mikołaj Bierdiajew pisał, że Ustrój społeczny określa wiara ludu. Gdyby takie kryterium zastosować do Wielkiej Brytanii, to wiara tamtejszego ludu rozkłada się na dwie rzeczywistości: monarchiczną i demokratyczną. Pierwsza wynika z miłości do monarchy jako symbolu tradycji, druga z miłości brytyjskiego ludu do samego siebie. To drugie, zdecydowanie dominujące uczucie powoduje, że miłość do monarchy może być podtrzymywana na ściśle określonych warunkach.

W toku długiego procesu dziejowego, który wykracza poza ramy tego tekstu, jego faktyczny udział w sprawowaniu władzy został sprowadzony do trzech praw: prawa, aby się go radzono, prawa do zachęcania i prawa do ostrzegania. Właściwe korzystanie z tych praw – i to jest klucz do zrozumienia źródła ludowej miłości – jest odpowiednie opanowanie przez króla „sztuki milczenia”.

Rady, zachęty i ostrzeżenia trafiają do przedstawicieli ludu za zamkniętymi drzwiami pałacu Westminsterskiego w sposób dyskrecjonalny. Tak więc lud nie słyszy niczego, czego nie chce usłyszeć i co mogłoby mu się nie spodobać lub zburzyć wysokie mniemanie jakie ma o sobie samym.

Trudno cokolwiek powiedzieć na temat skuteczności królewskich rad i ostrzeżeń, ale ich hermetyczność jest fundamentem „milczącego autorytetu” królowej. Pierwszego takiego w dziejach, i jedynego możliwego do przyjęcia przez ludowego suwerena. Nawet swoje zdanie na temat tak ważnego wydarzenia jak brexit królowa zabrała ze sobą do grobu. Trzeba przyznać, że Elżbieta II za swojego życia nie tylko doskonale opanowała sztukę publicznego milczenia, ale wypracowała jej specyficzną formułę. Pomagała jej w tym wywodząca się z głębokiej religijności godność królowej, osobista kultura i wyniesione ze starej monarchicznej szkoły dostojeństwo. Dlatego demokratyczny świat, zbudowany na gruzach monarchii i skrajnie jej ideowo obcy, żegna ze łzami w oczach kobietę, mówiąc o niej: to była nasza matka. Czy jakikolwiek współczesny, demokratyczny przywódca, „koronowany” przy wyborcze urnie, może choćby w części marzyć o takim pożegnaniu? Gdzie leży tajemnica uczucia jakim darzą Brytyjczycy swoją zmarłą królową? Skąd potrzeba utrzymywania tak kosztownej instytucji, ograniczonej do symboliczno – reprezentacyjnego charakteru?

Co do samego monarchy, to przede wszystkim chodzi o autorytet. Coś, co liberalna demokracja tępi z najwyższą skrupulatnością, nie likwidując jednocześnie naturalnej potrzeby jego poszukiwania. Brytyjczycy są w tej szczęśliwej sytuacji, że demokratyczne tsunami, które ostatecznie po 1918 r. powaliło europejskie monarchie, ich monarchię oszczędziło. Na dodatek na czasy najburzliwszych dla brytyjskiej monarchii wydarzeń przypadło najdłuższe panowanie w jej historii, co dało poczucie pokoleniowej ciągłości i uczyniło Elżbietę II wzorem postępowania jakiego w znanym sobie świecie Brytyjczycy znaleźć nie mogli. Oczywiście sam monarcha to wisienka na torcie czegoś, o czym inne narody mogą jedynie przeczytać na kartach swojej historii. To żywy, namacalny symbol historycznej ciągłości i wielkości Brytyjskiego Imperium. Niepewny, bo zależny od zmiennej woli ludowego suwerena, element stabilizacji w czasach zamętu. Coś, czego – podobnie jak z autorytetem – demokracja dać nie może.

Korona Brytyjska jest jedyną, która w pełni zachowała symbolikę i dawny ceremoniał. Jedyną, która nie boi się oddziaływać na wyobraźnię poddanych dawnym przepychem i splendorem.

Ceremonialno- ymboliczny spektakl jest odgrywany według tych samych co przed wiekami zasad, podkreślając wymiar sakralny i zachowując religijny ceremoniał koronacji. W systemie w którym monarcha panuje, ale nie rządzi, ten uwielbiany przez Brytyjczyków, ceremoniał jest symbolem panowania. Warto jednak pamiętać, że brak realnej władzy monarchy nie wynika z żadnych formalnych ograniczeń prawa pozytywnego, lecz jest wynikiem historycznie utrwalonego zwyczaju. Oznacza to, dziś symboliczną, ale na wypadek utraty równowagi systemu, bądź jego upadku, realną możliwość przeniesienia ciężaru władzy poza obręb rewolucyjnych wydarzeń.

Umarł król, niech żyje król! Wyzwania jakie stają przed 73 letnim Karolem III powodują, że nie warto mu zazdrościć królewskiego splendoru. Jego matka postawiła poprzeczkę tak wysoko, że przeniesienie zbiorowych uczuć na jej syna będzie niezwykle trudne (co pokazują ich sondażowe mierniki). Z kolei udzielanie dobrych rad i ostrzeżeń brytyjskim politykom to coraz bardziej zadanie z dziedziny kwadratury koła. Nam, Polakom, mającym w Wielkiej Brytanii sojusznika i wielu mieszkających tam rodaków, pozostają szczere życzenia i modlitwa za króla Karola III.

I choć modlitwa to dobra puenta na zakończenie tekstu, to powodowany osobistą zazdrością o brytyjską monarchię nie mogę sobie odmówić pewnej gorzkiej refleksji. Być może marzenie, że Polacy mogli transplantować monarchię do czasów współczesnych, to znak oderwania od realiów. W 1918 r. mieliśmy „monarchę” Józefa Piłsudskiego, a ten żadnej prawdziwej konkurencji by nie zniósł. Dziś, po rządach moskiewskich namiestników, mamy Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. To systemowa personifikacja dawnego monarchy. Jeżeli cokolwiek z tego urzędu, co przypominałoby monarchię, można by wycisnąć, to danie mu, opartych na Konstytucji i zwyczaju, warunków do budowania jedynego w świecie polityki autorytetu.

Problem w tym, że w II RP zamiast autorytetu króla przynajmniej mieliśmy autorytet marszałka Piłsudskiego, a w III RP zamiast autorytetu prezydenta mamy partyjnych strażników, czuwających żeby do tego nie dopuścić.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: To była nasza matka

Komentarz (2)

Więcej artykułów…

  1. Znak Bożego skąpstwa
  2. Tysiąc (ankietowanych) w Imieniu Wszystkich
  3. Order od Putina (nie tylko dla prezydenta Grzymowicza)
  4. Polski bałagan i ruski bardak

Strona 1 z 55

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

Gościu ma pojęcie..
RDOŚ wprowadza w błąd. Decyzja...
13 minut(y) temu
Wywieźć obu szkodników na teczkach- wójta i ksindza!
Rektor Sanktuarium Gietrzwałdz...
1 godzinę temu
od wczoraj trwają w urzędzie nerwowe i intensywne prace nad "złożeniem" i udokumentowaniem tegoż faktu, a potem się "opublikuje"
Prokuratura wszczęła śledztwo ...
4 godzin(y) temu
Sz. P. dyrektorze Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska... czy byłby Pan uprzejmy wypowiedzieć publicznie swoją opinię na temat zniszczenia 73 ha c...
RDOŚ wprowadza w błąd. Decyzja...
5 godzin(y) temu
Pięknie,jesteśmy już na etapie takiej degrengolady,że robota w śmieciach jest szansa rozwoju dla regionu... Na tyle nas stać, na tyle nam pozwalają ni...
Rektor Sanktuarium Gietrzwałdz...
6 godzin(y) temu
" Odwaga tuska " - bardzo się zdewaluowała !!!
https://www.facebook.com/katarzyna.pietrasik.58/videos/1099065074090743/?__cft__[0]=AZUpUUsPloICu6vBIG...
Prezydent RP podpisał ustawę o...
10 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Modlitwa kardynała de Richelieu (komentarz do sprawy Jana Pawła II) Bogdan Bachmura Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z… Zobacz
  • Dwie wojny... Adam Kowalczyk 192 lata temu, 5 lutego 1831 r., Moskale nie mogąc pogodzić się niewdzięcznością Polaków nie potrafiących docenić i pokochać ruskiego… Zobacz
  • Nienasycenie Adam Kowalczyk Na początku istnienia Rosji, a właściwie Moskwy, niewiele wskazywało na to, że stanie się ziemią ludzi nienasyconych. Ludzi, których mózgi… Zobacz
  • Suwerenność na miarę naszych możliwości Bogdan Bachmura Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Jak LIDL dostał pozwolenie na budowę Centrum w Gietrzwałdzie, w Obszarze Chronionego Krajobrazu
  • J. Tkaczyk: "A może to Matka Boża zadecydowała, że Lidl przyszedł do Gietrzwałdu?"
  • Prokuratura wszczęła śledztwo w związku z decyzją wójta Gietrzwałdu w sprawie inwestycji Lidla
  • Polemika architekta z ks. Tomaszem Szałandą n.t. Obrony Gietrzwałdu
  • OBARKOWO czyli rodzina na swoim
  • Dyr. Teatru Jaracza: "Nie mogę pracować w mieście, w którym nie dostaję szacunku"
  • Rektor UWM tłumaczy się przed sądem ze zwolnienia szefa związku, bez zgody jego organizacji
  • Dyrektorka RDOŚ odpowiada na List Komitetu Obrony Gietrzwałdu w sprawie inwestycji LIDLa
  • Kto działa na szkodę szpitala uniwersyteckiego? Rektor UWM odpowiada. M. Kamiński komentuje
  • Ks. Szałanda: W Gietrzwałdzie nie ma żadnego Tronu Maryi. Komitet głosi treści heretyckie
  • Co planuje i proponuje totalna opozycja?
  • Spór o S16. Szmit oskarża przeciwników budowy. Odpowiada prezes "Sadyby"

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

    • Prezydent Olsztyna zaskarżył decyzję ministra kultury w sprawie "szubienic" do WSA

      2023-05-29 08:07:05

      Prezydent Olsztyna zaskarżył decyzję ministra kultury w sprawie Prezydent Olsztyna zaskarżył decyzję ministra kultury, podtrzymującą nakaz usunięcia pomnika...

    • Kto działa na szkodę szpitala uniwersyteckiego? Rektor UWM odpowiada. M. Kamiński komentuje

      Adam Jerzy Socha 2023-05-25 10:36:04

      Publikuję odpowiedzi rektora UWM Jerzego Przyborowskiego na część moich pytań dotyczących przyczyn...

    • Rektor UWM tłumaczy się przed sądem ze zwolnienia szefa związku, bez zgody jego organizacji

      2023-05-22 12:30:11

      Rektor UWM Jerzy Przyborowski odpowiada przed sądem za zwolnienie z pracy przewodniczącego...

Wiadomości region

  • Region

    • Prokuratura wszczęła śledztwo w związku z decyzją wójta Gietrzwałdu w sprawie inwestycji Lidla

      2023-05-30 21:30:17

      Prokuratura Rejonowa Olsztyn Północ wszczęła śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków i...

    • Czy władze wpuszczą 3 czerwca do Gietrzwałdu protestujących przeciwko budowie Lidla?

      2023-05-29 11:21:14

      Podczas sesji Rady Gminy Gietrzwałd w dniu 24 maja wójt Jan Kasprowicz poinformował radnych, że...

    • Rektor Sanktuarium Gietrzwałdzkiego odcina się od protestu w sprawie Lidla

      2023-05-28 20:01:33

      Na FB Sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej ukazało się ogłoszenie Rektora Sanktuarium ks....

Wiadomości Polska

  • Polska

    • RDOŚ wprowadza w błąd. Decyzja Środowiskowa wójta Gietrzwałdu w sprawie LIDLa była do zaskarżenia

      2023-06-01 09:08:47

      Nie jest prawdą to co napisała dyrektor Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Olsztynie Agata...

    • Prezydent RP podpisał ustawę o komisji, która będzie badać rosyjskie wpływy

      2023-05-29 10:07:21

      Prezydent Andrzej Duda poinformował w poniedziałek 29 maja, że zdecydował się podpisać ustawę o...

    • Ponownie Sąd Najwyższy zdecyduje co dalej ze sprawą „Helpera”. Obstrukcja sędziów trwa już 1,5 roku

      2023-05-28 21:31:36

      Akt oskarżenia w sprawie „Helpera” Prokuratura Regionalna w Białymstoku skierowała do sądu w...

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.