Lecą drony
- Szczegóły
- Opublikowano: poniedziałek, 27 październik 2025 21:11
- Adam Kowalczyk
Lecą drony jak żurawie, a lud patrzy i nie wie co z tego. Obawiam się, że nie tylko lud. Do tej pory funkcjonowało takie gadanie, że to bzdety dla biedoty. Jak to lekceważąco mówiono - drony komunijne. No bo co mogli mieć Ukraińcy? Albo tym bardziej Rosjanie, przecież to głupie kacapy. Co innego my – my nic nie potrzebujemy, NATO nas obroni. I nadleciały drony.
Nadleciały i spadły tu i ówdzie. Obudzono kogoś w nocy bo nadleciały, ale gdzie spadły, to jeszcze nie wiadomo. Gdzieś jeden trafił w chałupę, inny w chlewik, a reszta w pole. Coś nawet zestrzelono. Dron 10 tys. USD, a rakieta, którą oberwał, ponad milion. Jak przyleciał jeden pocisk manewrujący, to szybko zapomniano, bo Polska jest duża i jeden pocisk bez głowicy bojowej pozwolił iść spać. Co innego gdyby głowica była, zwłaszcza atomowa, ale nie było. Kacapy jeszcze nie założyli. Więc można iść spać i zapomnieć. Gdyby ktoś się zaparł i dostrzegł co zaszło, to były problem – co zrobić. Ale co? Spokój odebrany, wszyscy czekają co zrobimy, a stara w domu narzeka. Więc lepiej udać, że nic się nie stało. Uczciwie trzeba przyznać, że nie wszyscy zapomnieli. Część już szykuje plecaki ucieczkowe. Ponieważ nasi politycy mogą nie być zorientowani, wyjaśniam, że przez Zaleszczyki wiać nie warto bo tam wojna już jest od ponad trzech lat.
Tym razem dronów było za dużo i coś zrobić trzeba. Na początek pokazano, że sławne słowa Joanny Szczepkowskiej, iż „4. czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm", nie były zbyt precyzyjne. Okazało się, że nie skończył się lecz raczej zainfekował socjalizmem NATO. Sytuacja przypomina tę ze starego dowcipu rodem z PRL. Gdy śnieg zastał na polu żyto i pszenicę to co się zbiera jako pierwsze? Komitet. Tak było i tym razem. Zebrali się przedstawiciele krajów członków NATO. Z całą mocą na jaką ich było stać zadeklarowano uruchomienie art. 4 NATO. I się rozeszli. A ja sięgnąłem po traktat i przeczytałem:
„Artykuł 4
Strony będą się wspólnie konsultowały, ilekroć, zdaniem którejkolwiek z nich, zagrożone będą integralność terytorialna, niezależność polityczna lub bezpieczeństwo którejkolwiek ze Stron.”
Jak to przeczytałem to myślałem, że zobaczę w telewizji jak Putin na kolanach błaga o wybaczenie, ale jakoś nic nie zobaczyłem. A ściślej – zobaczyłem te same co zwykle gęby postpeerelowskich dziadów wzajemnie się oskarżających o rozmaite czyny niegodne. I kilku ich wyznawców niewiele młodszych, ale równie zawziętych.
Ale konsultacje trwają. Wymyślono dwie rzeczy. Jedną my sami, a Amerykanie przyklasnęli – że broń, tą dużą, ciężką i kosztowną, będziemy kupować w USA. Drugą Europejczycy – że Europa się zadłuży i będzie kupować broń w Niemczech. Finansowo wszystko więc jasne.
Ja tylko chciałbym wiedzieć jak Abramsy zatrzymają drony, które mogą mi spaść na głowę. Żeby przybliżyć sprawę. W zeszłym roku, na Ukrainie, obie strony zużyły po ok. 2,5 mln dronów każda. Wojsko obu stron szacuje, że w tym roku ta ilość się podwoi.
Niektórzy jednak się poczuli nieswojo i rzeczywiście podjęli jakieś działania. Otóż we wrześniu tego roku, po trzech latach i ośmiu miesiącach wojny, zdecydowano się wysłać oficerów łącznikowych na Ukrainę żeby dowiedzieć się jak ta wojna wygląda. Do tej pory uważano, że my, NATO wiemy najlepiej, a tam są tylko głupie kacapy. Co oni mogą wiedzieć.
Okazało się, że o tym jak wygląda wojna z użyciem dronów wiedzą tylko Ukraińcy i Rosjanie. Jakieś tam szczątkowe doświadczenia mają Żydzi. Coś kombinują Iran i Chiny, ale nikt nie wie dokładnie co.
Słabym pocieszeniem jest to, że gdzie indziej jest gorzej. Ze wszystkich europejskich państw członkowskich NATO my pojechaliśmy tam pierwsi. Reszta jeszcze sempiterny nie ruszyła.
Dość trudno przyjąć do wiadomości, że teraz to nie my Ukraińców, ale oni nas powinni szkolić do współczesnej wojny. Bo współczesne pole bitwy zmienia się w niesamowitym tempie. Gdy Rosjanie zaczynali w lutym 2022 roku, ich artyleria potrzebowała ok. czterech godzin na zmianę ostrzeliwanych celów. To czas potrzebny na nowe rozpoznanie, wypracowanie decyzji, nowych koordynatów, zmianę stanowisk i otwarcie ognia. Dziś, w październiku 2025 roku, armia rosyjska potrzebuje na to samo 15 minut. Kwadrans, proszę Czytelników, i ten czas ciągle się skraca.
To tylko wycinek. Może ktoś jeszcze pamięta długie na 30-40 km kolumny spalonych samochodów z zaopatrzeniem dla Rosjan walczących pod Kijowem i, w konsekwencji, ich klęskę? W tej chwili drony nie pozwalają na żadną koncentrację wojsk. Nawet małych pododdziałów. A przecież koncentracja sił zawsze była podstawą przygotowania do uderzenia. Teraz atakują kilkuosobowe grupki żołnierzy, czasem czołg i jeden lub dwa bojowe wozy piechoty. Bronią się też stanowiska obsadzone przez kilku ludzi, nawet nie drużynę. Bo dron opłaca się wysłać nawet na grupkę dwóch czy trzech żołnierzy, taki mały, komunijny za dwa tysiące złotych. Ale podczepiony do niego granat czy ładunek wybuchowy już komunijny nie jest.
Ukraińcy walczą i ponoszą straty. My zapewniamy sami siebie, ostatnio broni tego poglądu szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Sławomir Cenckiewicz, że mamy sojusz i możemy liczyć na USA. Nie wiem czy łże świadomie, czy naprawdę w to wierzy. W razie gorącej, kinetycznej wojny trzeba ludzi i sprzętu. Amerykanie zwyczajnie tego nie mają. Żeby było jasne – nie wątpię, że na dłuższą metę wojnę z Rosją mogliby wygrać. Jak Wielka Brytania podczas II WŚ. Wygrała, ale nas po drodze szlag trafił. Dlatego musimy zebrać się do kupy tu, na wschodzie Europy. Powinniśmy produkować sami pociski manewrujące . Sami, albo we współpracy z Ukrainą. Te tańsze i gorsze, ukraińskie. Nie amerykańskie Tomahawki. Mało kto wie, że dowódcy okrętów, z których je odpalają, nie wiedzą do kogo strzelają. Koordynaty celu wprowadzane są gdzieś daleko, w odległym dowództwie na lądzie. Kto będzie programował pociski zakupione od Amerykanów? My czy oni? Co będzie, jak w interesie „pokoju światowego” uznają, że powinniśmy odpuścić? Że potrzebny pokój „za wszelką cenę”. I pokój będzie dla nich, a cenę zapłacimy my.
Ukraińcy dzielnie się biją. Nie robią tego dla nas, tylko dla siebie, ale ewidentnie leży to w naszym interesie. Rosja wróciła do polityki imperialnej i, dość nieoczekiwanie, Ukraińcy wywalczyli dla nas czas na przygotowanie się. Nie zrobili tego sami – bardzo pomógł im w tym Putin, drastycznie myląc się w ocenie sił.
Czas, który mamy powinniśmy wykorzystać na budowę własnej siły. Siły samodzielnej i na tyle poważnej żeby było oczywiste, że ewentualna agresja na nas to kiepski pomysł. Nasi sąsiedzi, w tym Rosja, powinni mieć zakodowane we łbach, że z Polską warto się przyjaźnić, albo omijać ją z daleka. Mieliśmy 19 wojen z Rosją. Dwudziestej nie chcemy, ale jeśli będzie to Rosjanie powinni pamiętać, że nigdy nie było małych wojen z Polską. Zawsze były na poważnie.
I żeby było jasne. Uważam, że zagrożenie wojną kinetyczną jest dosyć odległe. To ładnych kilka lat. Bo wojna kosztuje. Według danych osintowych - (OSINT, czyli Open Source Intelligence, to jest "biały wywiad", który jest legalny. OSINT wykorzystuje m.in. strony internetowe, media społecznościowe, fora, prasę, TV, a także publiczne bazy danych) – potwierdzonych częściowo przez normalny wywiad, Rosjanie ponieśli w tym roku poważne straty.
I tak stracili 243 czołgi, 13 145 pojazdów opancerzonych – straty bezpowrotne, 48 458 pojazdów uszkodzonych poszło do remontu. Ale to sprzęt, który da się zastąpić. W ciągnącej się ofensywie stracili 281 500 żołnierzy. Nie wszyscy zaginęli – w tym są ranni, wzięci do niewoli, zaginieni i dezerterzy. To wszystko przez 9 miesięcy tego roku. Tym kosztem, mając ponad 600 tys. żołnierzy na ponad tysiąckilometrowym froncie, zdobyli jedno miasteczko i jakiś tysiąc kilometrów kwadratowych terenu. Najgorsze są straty w sile żywej, bo przekraczają wielkość uzupełnień. Armia rosyjska słabnie i będzie potrzebowała lat na odbudowę swoich sił. Oczywiście słabnie też armia ukraińska i dopiero przyszłość pokaże, kto pierwszy będzie miał dosyć.
Ale to rozstrzygnie krew i żelazo, jak mówił kanclerz Otto von Bismarck. My mamy trochę czasu i wiele roboty. I nie myślę tu o zakupach, ani nawet o produkcji sprzętu, choć to szalenie istotne.
Mamy problemy z ludźmi. Z jakichś, niejasnych dla mnie powodów, nasze kolejne rządy uznały, że nasi żołnierze są nieśmiertelni i nie są nam potrzebne rezerwy. A przecież każdą wojnę zaczynają żołnierze zawodowi, a kończą rezerwy. Każdy oddział, czy nawet tylko pododdział, zachowuje swoje zdolności bojowe do pierwszego starcia. W walce część z nich traci, bo żołnierze giną lub lądują w lazaretach – tych ostatnich jest 3-4 razy więcej niż zabitych. Sprzęt jest niszczony przez nieprzyjaciela czy chociaż tylko obezwładniany, ale potrzebuje ewakuacji i remontu, amunicja jest zużyta, a paliwo też. Żołnierze muszą odpocząć choć chwilę, trzeba wcielić uzupełnienia, dostarczyć nowy sprzęt, amunicję i paliwo. Słowem, odtworzyć zdolności bojowe. A my nie mamy rezerw.
Bo nawet tych co je mamy, to ich nie mamy. To są ludzie zbyt starzy na wojnę. Zapytam tych co byli w wojsku i są w rezerwie: czy ktoś Was przeszkolił na Abramsy i K2? Czy choćby na Leopardy? Czy piechocińcy wyszkoleni na zapomnianych już SKOT-ach i resztkach BWP przeszkoleni zostali na KTO Rosomak? A może artylerzyści znający świetnie działo 2S1 Goździk zostali przeszkoleni na AHS Krab? Nie? No to kto ma uzupełnić straty? Mamy wojsko do jednorazowego użycia. Wszyscy już widzą, że drony to, drony tamto. Do wykorzystania dronów trzeba wyszkolonych operatorów. To nie muszą być żołnierze tak sprawni jak operatorzy sił specjalnych. Ale musi ich być dużo, dziesiątki, może nawet setki tysięcy przeszkolonych ludzi.
Tak jak kierowców, których szkolą różne kluby i firmy prywatne. Ale to kropla w morzu potrzeb. Skoro tylu ich potrzeba dla wojska, to może trzeba uruchomić dotacje na szkolenie operatorów dronów. Wojsko będzie miało rezerwy, a gospodarka cywilna fachowców do dyspozycji. Tak jak „za komuny” wojsko masowo szkoliło zawodowych kierowców. To nie muszą być ludzie wcieleni dzisiaj w szeregi. Wystarczy przeszkolić ich w cywilu. Musztrę można im, póki co, odpuścić. Najwyżej nie wezmą udziału w defiladzie w Warszawie.
I ostatnia już rzecz. Żołnierze walcząc na froncie nie powinni martwić się o swoje rodziny. O matki, żony, kochanki i o dzieci. I tu kłania się obrona cywilna. Wojnę toczą całe państwa. Żołnierze tylko rozgrywają bitwy. Gdy oni walczą to reszta stanowi ich zaplecze. Muszą pracować ciężej i lepiej niż w czasie pokoju. Należy o nich zadbać, zapewnić im minimum bezpieczeństwa, wodę i dach nad głową. I tu mam kolejne pytania. Czy ktoś z Was, drodzy czytelnicy wie, gdzie jest najbliższe schronienie w razie nalotu? Albo skąd brać wodę gdy padnie prąd i staną pompy w wodociągach? Tylko na krótko, na kilka dni, bo szybko naprawią? I kto będzie szybko naprawiał, bo będzie tego dużo.
Raz jeszcze – OBRONA CYWILNA - głupcy.
Tak na marginesie – szlag mnie trafia gdy słyszę różne głupoty o plecakach ucieczkowych opowiadane przez urzędników, w tym przez jakąś, pożal się Boże, panią minister. Zapomniałem jej nazwiska i niech tak pozostanie. Za takie gadanie urzędnicy państwowi powinni wylatywać z wilczym biletem. O tym mogą sobie gadać różni survivalowcy. Z tego w końcu żyją. Ale nie urzędnicy. Mam dziwne przekonanie, że w razie „W” wpierw wojsko obsadzi obiekty publiczne, węzły komunikacyjne i ważniejsze przeprawy mostowe, a paliwo będzie reglamentowane. I dopiero wtedy dowiecie się, że to już. A z plecakiem ucieczkowym na piechotę dojdziecie do pierwszej większej rzeczki. I tam będzie koniec ekspedycji.
Adam Kowalczyk


: Prawda o rynku żywnościowym - Konferencja "W Obronie Zdrowia Dzieci" .....
https://fakto.pl/index.php/video/pro...