Debata styczeń2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

sobota, luty 04, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Blogi
  • Bogdan Bachmura

Bogdan Bachmura

bachnuraPrzedsiębiorca. Z wykształcenia politolog. W l. 80-tych XX wieku wydawał w podziemiu pisma. Na progu III RP uznał, że jego misja, jako wydawcy, skończyła się. Jednak po kilku latach życia w demokracji coraz dotkliwiej odczuwał deficyt wolności słowa w Olsztynie. Tak narodził się miesięcznik „Debata”, a później portal. Uprawia sport. Można go spotkać biegającego w Lesie Miejskim, albo na korcie tenisowym. Nie przepada za demokracją, czemu daje wyraz w swoich publikacjach.

Dobro w nazwie, a prawda pośrodku

Szczegóły
Opublikowano: niedziela, 18 listopad 2018 00:21
Bogdan Bachmura

W demokracji artyści nie mają lekko. Nic dziwnego. To system masowy, z emblematem równości na wizytówce, a w takim otoczeniu także prawdziwe malarstwo czy grafika skazane są na zmarginalizowaną egzystencję. Przez gęste sito masowej urawniłowki przebijają się tylko nieliczni. Reszta ma wybór dwojaki: albo oddanie daniny konsumpcyjnemu potworowi - żeby się utrzymać, albo „artystyczną” prowokację - żeby zostać zauważonym.

Orzeł stylizowany na państwowe godło z penisem, czy kobieta na krzyżu z trzema penisami, zaprezentowane na wystawie w olsztyńskiej Galerii Dobro, podległej Miejskiemu Ośrodkowi Kultury, to przykłady z tej drugiej kategorii. We współczesnej sztuce twoja gwiazda świeci tym mocniej, im dotkliwiej kogoś urazisz. Gdy pojawią się protesty, następuje to, co artyści lubią najbardziej – rwanie szat w obronie sztuki i zagrożonej wolności.

Dlaczego zdecydowaliśmy się w ten scenariusz wejść? Dlaczego apelowaliśmy do prezydenta Piotra Grzymowicza o zamknięcie wystawy i zwolnienie dyrektora MOK-u Mariusza Sieniewicza? Bo jesteśmy przekonani, że milczenie w tej sprawie będzie odebrane jako przyzwolenie na ciąg dalszy. Ponieważ mamy świadomość, że prowokacja z penisami to nie wypadek przy pracy. To nie pojedynczy wyskok anonimowego „artysty”, ale przejaw ideologicznej misji dyrektora przedstawiającego się jako lewicowy feminista.

Nasze działania adresujemy do prezydenta Grzymowicza, bo to przed nim dyrektor Sieniewicz ponosi odpowiedzialność za jakość swojej pracy. To prezydent musi odpowiedzieć na pytanie, czy z punktu widzenia zadań jakie ma realizować MOK powołanie Mariusza Sieniewicza na to stanowisko nie było błędem. Nakazując zasłonięcie wystawy częściową odpowiedź prezydent już dał. Być może dalsze kroki uzależnia od decyzji prokuratury, gdzie doniesienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożyło PiS.

Oświadczenie dotychczas anonimowych twórców wystawy miało nas otworzyć na ciąg dalszy, czyli rozpoczętą przez dyrektora MOK dyskusję o sztuce i twórczej wolności. Dowiadujemy się z niego, że artystom chodzi o dialog, nie o kłótnię, a także, że ich zamiarem nie było nigdy tworzyć sensacji i wywoływać skandalu. A zarzuty, że penisy profanują symbole religijne i państwowe to oczywiście bzdura - każdy mógł malować dokładnie to, co chce – każdy może w obrazach widzieć to, co chce. To ostatnie zdanie to credo artystów, którzy w przekraczaniu granic sacrum i dobrego obyczaju widzą nawiązanie do tradycji malarstwa bazującego na akcie i pejzażu. A skoro artyści postawili się poza prawem, skoro wszystko może być wartością, ale równocześnie jej zaprzeczeniem, to o czym ma być ten „dialog”?

Takie pojmowanie sztuki przywodzi na myśl stosunek starożytnych Greków i Rzymian do artystów. Ci pierwsi równocześnie mawiali: kto nie widział Fidiaszowego Zeusa w Olimpii, ten zmarnował życie, i: ludzie w rodzaju Fidiasza nie nadają się na obywateli. Perykles zaś z dumą głosił, że Ateny nie potrzebują ani Homera, ani innego poety. Rzym z kolei w początkach swojego istnienia twórczość artystów traktował jako zajęcie niegodne powagi obywatela. Takie podejście do artystów wynikało oczywiście z utożsamienia ówczesnego pojęcia wolności ze światem polityki. Ale konflikt artystów z politykami i ich obrona przed światem polityki, to stan naturalny i nierozwiązywalny, trwający pod zmiennymi postaciami do dzisiaj. To zagrożenie zawłaszczeniem sztuki przez politykę podnoszą również autorzy prac z Galerii Dobro.

Zgodzić się należy z poglądem, że sztuka, jak żadna inna dziedzina życia, dla normalnego funkcjonowania, dla ciągłego wzbogacania świata, potrzebuje schronienia przed naciskiem spraw publicznych. Oraz przypomnieć, że pochód sztuki nowożytnej rozpoczął się od buntu artysty przeciwko społeczeństwu, gdzie stawką była ochrona wytworów kultury przed jej konsumpcją i uprzedmiotowieniem oraz obrona dziedzictwa zdolnego swym pięknem przenosić człowieka przez wieki. Czy penisy „ozdabiające” orła w koronie i kobietę na krzyżu, to wyraz takiego właśnie buntu artystów w obronie tak rozumianej kultury?

Nasze zarzuty wobec takiej twórczości nie pochodzą ze świata polityki, choć autorzy wystawy tak chcieliby problem widzieć. Są wyrazem niepokoju o ewolucję samych artystów, którzy z obrońców kultury przed społeczeństwem masowym przeistoczyli się w ideologów cywilizacyjnej rewolucji przed którymi społeczeństwo zmuszone jest się bronić.

Nic dziwnego, że przy okazji tej nowej roli artystów tak wiele mówi się o wolności. Nie tylko czasy totalitaryzmów, ale i rządy demokratyczne dowodzą tezy, że zakres wolności jest odwrotnie proporcjonalny do przestrzeni zajmowanej przez politykę. Ale przecież artystom nie tylko o taką, wolną od polityki twórczość chodzi.

I tu mamy kolejny punkt sporny. Nie tylko dlatego, że dla artystów z ideologicznym zacięciem wolność od świata polityki oznacza brak politycznych ograniczeń dla ich w istocie politycznych celów. Ale przede wszystkim z powodu wiary artystów w istnienie wolności bez granic, o której już Platon pisał, że to niewola najzupełniejsza i najdziksza. Ale to nie starożytni decydowali o dzisiejszym rozumieniu wolności osobistej, bo wtedy była ona wyłącznie pojęciem politycznym. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że to pierwsi chrześcijanie, a zwłaszcza święty Paweł, odkryli taki rodzaj wolności z której korzystają także artyści krzyżujący kobietę z penisami. Oczywiście nie chodzi o wolność w stylu „róbta co chceta”, ale fenomen wolnej woli, której starożytni nie znali, a która stała się podstawą liberalnej wolności od polityki oraz współczesnych praw obywatelskich. Ta wolność wiąże się z istotnymi ograniczeniami i zobowiązaniami wobec wspólnoty narodu, jego tradycji i religii. Ale przede wszystkim opiera się na prawdzie i skierowana jest ku dobru. O takiej, autentycznej wolności mówił papież Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus. Taka wolność to gwarancja, że ścieżki ulotnej sztuki i ponadczasowej kultury się nie rozejdą.

To także powód do refleksji przy okazji setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Zadumy nad tym, że tak rozumiana (także przez artystów) idea wolności, podnosiła ducha potrzebnego do odzyskania niepodległości, dawała siłę do walki z komuną, a dzisiaj, w wolnej, demokratycznej Polsce stała się gorsetem ograniczającym wolność twórczą. Że teraz dobro zostało zastąpione wymyśloną przez dyrektora Sieniewicza nazwą galerii, a prawdę każdy ma swoją i zwykle widzi ją „pośrodku”.

A skoro już tak pięknie o wolności rozprawiamy, to chciałbym poinformować naszych czytelników, że jej największy miłośnik, Mariusz Sieniewicz, dyrektor MOK, właśnie zakazał wykładania w tej instytucji naszego miesięcznika. Zwycięstwo miłości własnej nad wolnością, a przy okazji nad elementarnym rozsądkiem, to cecha często spotykana u jej teoretyków. „Debata” do MOK-u wróci. Bo tak naprawdę to nie spór o sztukę czy wolność jest tu problemem, ale traktowanie tej publicznej instytucji jak prywatnego folwarku do którego można się wprowadzić i ogłosić szeryfem.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Dobro w nazwie, a prawda pośrodku

Komentarz (17)

Wallenrod olsztyńskiej cenzury

Szczegóły
Opublikowano: czwartek, 01 listopad 2018 22:11
Bogdan Bachmura

Czesław Jerzy Małkowski niechętnie mówi o swojej pracy w komunistycznej cenzurze. Zwykle wtedy, gdy uzna, że milczenie się nie opłaca. Tym razem spirytus movens wyznań Małkowskiego jest Piotr Bałtroczyk. Oto fragment odpowiedzi KWW Czesława Jerzego Małkowskiego* na zamieszczony w internecie list Bałtroczyka**: Wypominanie posady cenzora to wylewanie pomyj. Na tamte czasy ludzie starali się pracować, utrzymywać rodzinę. Dokładnie w 1986 roku został dyrektorem Okręgowego Urzędu Kontroli Prasy i Widowisk w Olsztynie, był dyrektorem nie miał stanowiska cenzora. Dzięki niemu ujrzała światło dzienne „Lista Katyńska” przez co spotkały go nieprzyjemności od władz PRL-u. Temat Katynia był w tych czasach tematem tabu. Wypuszczenie takiej informacji świadczyło, iż pan Małkowski nie był człowiekiem systemowym, kierowały nim inne wartości.

Żeby nie polityczna kariera Małkowskiego w III RP, to nie wiedzielibyśmy, że mieliśmy kreta w komunistycznej cenzurze. Co więcej, umknąłby nam ślad początku drogi do nawrócenia człowieka, którym już wtedy „kierowały inne wartości”. Tymczasem za komuny, wiadomo, każdy orał jak mógł, więc inspirowany Wallenrodem Małkowski, najpierw jako pracownik komunistycznej propagandy, wpływał na jej niestrawny, parciany obraz, a później, zanim wziął się za rozkładanie cenzury, wkładał kij w systemowe szprychy jako gminny sekretarz partii.
W tej sytuacji trudno się dziwić mocnym słowom pod adresem Bałtroczyka. To już nie jest szyta grubymi nićmi seksualna prowokacja wobec postkomunistycznego prezydenta miasta. To wylewanie pomyj na bohatera pracującego pod przykryciem i nieustanną groźbą wpadki. Zresztą, co ja się będę bił w piersi Bałtroczyka! Sam powinienem przeprosić, że kiedyś gorliwości Małkowskiego przypisałem próbę cenzurowania w 1989 r. świeżo reaktywowanego pisma Solidarności „Rezonans”.

Bogdan Diaków, pracownik Urzędu Miasta za prezydentury Małkowskiego, tak o nim napisał w „Apokalipsie w Nytszlo”: To typowy zboczeniec - zdobywa władzę, by ją traktować jako przywilej, a nie jako obowiązek. Jest ona dla niego swojego rodzaju opium, którą się odurza. To także patologiczny kłamca - zmyślając swoją przeszłość, nam wymyśla przyszłość. (…) W stosunkach męsko-damskich jest niemoralny do granic absolutnej władzy. Wykorzystuje swoją przewagę nad pracownicami niczym kawiarniany alfons.

Diaków napisał te słowa w 2003 roku, gdy Małkowski był u szczytu władzy. Powodem publikacji była chęć ostrzeżenia, że miastem rządzi szaleniec.

Więc jak to jest z tym Małkowskim? Nie z oskarżeniem o gwałt i powtarzanym tysiąc razy: jestem niewinny! Z całym jego na wskroś zakłamanym, albo tragicznie heroicznym życiem?
Aż głupio o to pytać.
Bogdan Bachmura

 

* KWW Czesława Jerzego Małkowskiego

"O apolityczności pana Piotra Bałtroczyka można się przekonać na załączonym filmiku (https://www.youtube.com/watch…). To właśnie z powodu sromotnej przegranej pana Cichonia w wyborach prezydenckich, zrodziła się nienawiść do Prezydenta Czesława Jerzego Małkowskiego. O moralności pan Bałtroczyk nie powinien się raczej wypowiadać (rozwody, nieudane związki i problemy z alkoholem). Niewierność małżeńska Czesława Jerzego Małkowskiego jest wyłącznie rodzinną sprawą państwa Małkowskich, nie miała wpływu na pracę w ratuszu. Wypominanie posady cenzora to wylewanie pomyj. Na tamte czasy ludzie starali się pracować, utrzymać rodzinę. Dokładnie w 1986 roku został dyrektorem Okręgowego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk w Olsztynie, był dyrektorem nie miał stanowiska cenzora. Dzięki niemu ujrzała światło dzienne "Lista Katyńska" przez co spotkały go nieprzyjemności od władz PRL-u. Temat Katynia w tych czasach był tematem tabu. Wypuszczenie takiej informacji świadczyło, iż pan Małkowski nie był człowiekiem systemowym, kierowały nim inne wartości. Piotr Bałtroczyk za czasów prezydentury obracał się w Towarzystwie prezydenta Małkowskiego, razem byli widywani na różnych wydarzeniach co potwierdza wspólne zdjęcie z uściskiem dłoni. Przykre się staje, jak okazuje się, iż znajomość z panem prezydentem już do niczego się nie przyda, wtedy można atakować, szkalować, pluć w twarz. Czy takie zachowanie przystoi panu z wyższych sfer? (dziennikarz, konferansjer, kabareciarz) proszę sobie odpowiedzieć i zastanowić się nad celowością i prawdziwymi powodami szkalowania pana Prezydenta Czesława Jerzego Małkowskiego przez Piotra Bałtroczyka".

 

** Apel Piotra Bałtroczyka

Witam Państwa. Nazywam się Piotr Bałtroczyk. Poświęćcie mi chwilę proszę, bo w ważnej sprawie do Was mówię. Jestem olsztyniakiem z dziada pradziada i baby prababy. Tu, na Zatorzu, się wychowałem, tu też mieszkam. Tu, na Poprzecznej, spoczywają moi Rodzice i Dziadkowie. Jestem stąd, tak było, jest, i będzie. Pewnie nie raz widzieliśmy się na ulicy, bywałem w Waszych domach przez lata, jako dziennikarz Radia Olsztyn, gospodarz bądź uczestnik telewizyjnych programów i festiwali. Dwa razy Akademia Telewizyjna przyznała mi Wiktora, dziennikarze przyznali mi swoją nagrodę na Festiwalu Opolskim. Nie jestem powiązany politycznie w żaden sposób,nikt mnie nie wspiera, płacę za to, co mówię.

A mówię do Was, bo znowu mój Olsztyn jest w potrzebie. Miasto mojego urodzenia i życia, miasto moich przodków, znów jest w potrzebie. To jest fajne miasto do życia; gdyby nie to, że raz na 4 lata dzieli je Czesław Małkowski. Dawny gminny sekretarz partii, wysłany do Olsztyna w nagrodę za wierność i mianowany głównym wojewódzkim kłamcą-cenzorem. To Małkowski przez lata starał się, byśmy nie widzieli, co jest prawdą, i wciąż to robi. To był zły dzień dla Olsztyna, gdy wysłano tu tego gminnego kacyka. Dziś mówi on, że Olsztyn to jego miasto. Nie. To nie jest miasto zawodowych kłamców karierowiczów.

Wydawałoby się, że Mordor przegrał, gdy Małkowskiego, który przyznał się do małżeńskiej zdrady, wyprowadzono z Ratusza w kajdankach. Prokuratura zarzuciła mu m.in. gwałt i molestowanie seksualne. Małkowski został skazany na 5 lat więzienia w I instancji. Części zarzutów nie osądzono, na skutek przedawnienia, co nie znaczy, że został z nich oczyszczony. I teraz zło powraca, co 4 lata zapewniając o swojej niewinności, póki co wartej 5 lat więzienia. Zło ma oczka błękitne, uśmiech niewinny, ślini się do wyborców, spotyka się na umówionych spotkaniach, unika debat publicznych i spotkań, gdzie mogą paść niewygodne pytania, publikuje płatne wywiady, udające dziennikarskie materiały. Zachowuje się jak dziecinna lalka, gdzie nie dotknąć piszczy: jestem niewinny.

Osiem lat temu Małkowski błagał, by nie wierzyć tym, którzy odgrzewają dawno wyjaśnione sprawy. Sąd I instancji nie uwierzył błaganiom i „dawno wyjaśnione sprawy” Małkowskiego wycenił na 5 lat więzienia. Dziś Małkowski obiecując wszystko – nie obiecał nam na razie dostępu do morza i kosmodromu – zabiega znów o nasze głosy. I przysięgając na Pismo Święte – on zdradzający mąż, oskarżony o gwałt i molestowanie, komunistyczny cenzor – znowu zaklina rzeczywistość. To albo choroba, albo sekta.

Małkowski 4 lata temu uciekł ze spotkania z wyborcami, gdy skrzywdzona przez niego kobieta zaczęła zadawać mu pytania. Zło się umacnia i coraz bardziej bezczelne się staje, bo w tym roku już Małkowski nie uciekał, w tym roku pozwał gazetę, żądając, by nie pisano o wyroku sądu, skazującym go na 5 lat bezwzględnego pozbawienia wolności. I przegrał, bo kłamcy przegrywają.

Posłuchajcie w sieci, znajdziecie je bez trudu, plugawe rozmowy Małkowskiego. Posłuchajcie pijanego, pewnego bezkarności Małkowskiego przemawiającego do olsztyniaków z Ratusza. Dziś Małkowski zachwyca się latami swoich rządów. Przypomnę Wam jak się skończyły: naszą olsztyńską hańbą, wyprowadzeniem Małkowskiego w kajdankach z Ratusza, aresztowaniem i skazaniem na 5 lat więzienia za gwałt, wyrokiem sądu I instancji.

Małkowski znowu liczy na naszą niepamięć i ma rację, bo szkoda życia na zajmowanie się jego podłymi czynami, komunistycznego aparatczyka, zawodowego kłamcy – cenzora. Ale żal Olsztyna, naszego miasta, Nas żal. I dlatego trzeba pamiętać.

Historia śmieje się, gdy widzi jak oprawca usilnie stara się być ofiarą. Ale jeszcze raz musimy, zwyczajnie po ludzku musimy, przeciwstawić się złu, bo za dużo już go wokół. I odesłać wreszcie musimy w niebyt upiora dawnego systemu. Dziennikarka Anna Szulc w tygodniku „Newsweek” pisze o spermie, którą ścierała z biurka sekretarka Małkowskiego, o sex telefonach, z których bez żenady korzystał. Małkowski nie może zaprzeczyć, milczy, wie, że chroni go tajemnica niejawnego procesu. Im mniej się o nim mówi, tym większe jego szanse. Nie wierzcie zawodowemu kłamcy.

Myślę, że Małkowski naprawdę wierzy w to, co mówi, myślę, że wyparł wszelkie zło, które czynił i czuje się cały na biało. To jakiś rodzaj choroby moim zdaniem: komunistyczny cenzor z 5-letnim wyrokiem, zdradzający mąż, dziś przysięgający na Pismo Święte. Plakat na jego stronie mówiący, że „ gdy Czesia kamieniowano, Boga przy tym nie było”. To albo choroba, albo sekta, jedno i drugie nie do przyjęcia. Trudna do ogarnięcia jest obłuda wyborczego hasła kamieniowanego Czesia. Człowiek, który podzielił nas jak nikt wcześniej, w fajnym, dobrym mieście do życia, raz na 4 lata chce nas łączyć. Albo choroba, albo sekta.

Małkowski w tej kampanii obiecał nam wszystko – oprócz dostępu do morza, broni atomowej i kosmodromu, bo ekonomia jest jego mocną stroną, tylko wtedy, gdy liczy wpływy z diety radnego. Za ponad 160 tysięcy złotych, 8 lat milczał jako radny, radując się pieniędzmi za nic. Tylko raz, raz na 4 lata, w kamieniowanego niewinnie, leniwego Czesia wstępuje kosmiczna moc i duch święty z kosmosu, i wtedy obiecuje wszystko wszystkim. A tak naprawdę z budowli zostanie po nim Czesia wieża, ulubione miejsce obleśnego sapania. Choroba albo sekta to jest. Jedno i drugie może.

Zwracam się do wszystkich olsztynianek i olsztynian dobrej woli, tych, którzy nie chcą się poddać kolejnym wyborczym bajaniom Małkowskiego, zawodowego kłamcy, tłumiącego za pieniądze wolność słowa, komunistycznego aparatczyka, wyprowadzonego w kajdankach z Ratusza, wiarołomnego męża, skazanego na 5 lat więzienia w sądzie I instancji, radnego darmozjada, przejadającego publiczne pieniądze. Nic nie zrobił dla Was przez 8 lat. Nie oddajcie mu swojego głosu. To chora żądza władzy wygląda zza jego obietnic. To jest wciąż to samo kłamstwo sprzed lat. Nic się nie zmieniło. Nie podżyrujcie swoim głosem nikczemnego, kłamliwego życia Małkowskiego. Odeślijmy go razem w kosmiczny niebyt, tam, gdzie od lat lewituje jego umysł, cały na biało. Zachęćcie do głosowania wujka i ciotkę, brata, siostrę, kogokolwiek, niech dzięki Waszym głosom kamieniowany Czesio odfrunie na zielone łąki, gdzie spotka pozbawione płci anioły, które będą bezpieczne w jego towarzystwie. Miejmy go wreszcie z głowy olsztynianie, a zwłaszcza olsztynianki.

To ja, Piotr Bałtroczyk, mówiłem i liczę na Państwa wsparcie.

Czytaj więcej: Wallenrod olsztyńskiej cenzury

Komentarz (18)

Prezydent potrzebny od zaraz

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 16 październik 2018 21:42
Bogdan Bachmura

Wyborczy Olsztyn to widok smutny. Nie tylko z powodu braku szerszego zainteresowania „świętem demokracji”, bo to już norma do której trzeba przywyknąć. Marką, która od kilkunastu lat wyróżnia Olsztyn na tle innych miast, jest powracający niczym zombie Czesław Jerzy Małkowski. Rywalizacja bohatera słynnej seksafery z Piotrem Grzymowiczem, kiedyś wiceprezydentem u boku Małkowskiego, występującym w niej w charakterze mniejszego zła, to uporczywie męcząca farsa.

Małkowski powraca do Olsztyna w cyklu czteroletnim. Osiem lat temu mówił, że startuje w wyborach na prezydenta Olsztyna, bo jest niewinny. Cztery lata temu dlatego, że nie mógł dłużej czekać. Teraz startuje, bo ostatnie wybory wygrał, ale go oszukano. Wprawdzie w tym czasie widywano go na sesjach Rady Miasta w roli radnego, nawet od czasu do czasu słyszano, ale żadna wypowiedź (no, może poza chamskim zachowaniem podczas prezentacji prof. Maksymowicza), ani tym bardziej żadna inicjatywa byłego prezydenta, nie miała szans utrwalić się w pamięci mieszkańców Olsztyna.

Pomiędzy wyborami Małkowski usuwa się w cień, przyjmując rolę radnego śpiocha. Gdyby nie suche komunikaty o kolejnych procesach i szeptanka o schorowanym, nękanym procesami, starszym człowieku, radny Małkowski byłby niemal niezauważalny.

Prawdziwy Małkowski pojawia się raz na cztery lata. Przychodzi po prezydenturę jak po swoje, należne człowiekowi skrzywdzonemu wiano. W jego przypadku zasada tisze jediesz, dalsze budiesz, jest szczególnie wskazana. Przez lata batalii o „szubienice” i walki z projektem budowy spalarni radnemu Małkowskiemu jedno i drugie nie przeszkadzało. Teraz szatańskim ogonem na prawicową mszę dzwoni, ogłaszając się zwolennikiem wyburzenia pomnika i zaniechania budowy spalarni. Bo mu wyszło, że teraz, w rywalizacji z Grzymowiczem, może na tym zyskać. Cały Czesiu Małkowski. Tym samym kierował się zawsze: gdy za komuny sekretarzował partii w Wielbarku, a następnie, jako wojewódzki cenzor, gnębił wolne słowo. I później, gdy jako świeżo z ateizmu nawrócony prezydent, rozdawał przywiezione z Rzymu różańce, z mozołem i talentem budując mit dobrego gospodarza miasta, zatroskanego sprawami zwykłego człowieka, przeciwko któremu uknuto obyczajowy spisek. A ponieważ mity z natury rzeczy nie poddają się racjonalnym ocenom, Małkowski bezkarnie może zmieniać skórę dowolną ilość razy. Nawet wyrok pięciu lat więzienia za gwałt nie pozostawia śladu na jego wizerunku człowieka poczciwego, za to oddalenie sprawy do powtórnego rozpatrzenia jest kolejnym świadectwem niewinności.

Największym atutem Czesława Jerzego Małkowskiego jest tajność rozpraw sądowych. Dzięki temu przekaz na temat seksualnych skłonności byłego prezydenta udało się ograniczyć do sprawy domniemanego gwałtu na byłej kochance. Szkoda, że tajne są zeznania samego Małkowskiego. Zwłaszcza o tym, co wydarzyło się pod- czas tamtego spotkania z kochanką. Także upublicznienie zeznań świadków, zwłaszcza dramatów oskarżających go o seksualne molestowanie kobiet, rozbiłoby w puch wiarygodność jego medialnych zapewnień o niewinności. Małkowski jest tego świadomy. Dlatego cztery lata temu salwował się ucieczką ze spotkania wyborczego, gdy przyszła tam Elżbieta Stachurska.

Trudny do wzruszenia mit Małkowskiego powoduje, że znów startuje jako liczący się kandydat na fotel prezydenta. Ten fakt nie pozwala mi milczeć. Zwłaszcza, że moje miasto, jak nigdy dotąd, potrzebuje zmiany, nowego impulsu rozwojowego. Gołym okiem bowiem widać, że prezydent Piotr Grzymowicz najlepszy czas ma poza sobą, a kolejna, tym razem pięcioletnia kadencja, oznacza jałowe dryfowanie. Przede wszystkim nowego spojrzenia wymagają rozpoczęte przez prezydenta Grzymowicza, a ważne dla mieszkańców miasta inwestycje. Choćby problem zagospodarowania odpadów, który okazał się totalną i bardzo kosztowną klapą, a brak kompetencji i elementarnej wyobraźni nie dają nadziei, że dotychczasowymi siłami można problem rozwiązać. Kolejna sprawa to ogrzewanie miasta. Zanim Olsztyn stanie się regionalnym centrum spalania śmieci, ktoś musi wiarygodnie wyjaśnić, dlaczego olsztyński potentat w produkcji opon, wytwarzając konieczną do tej produkcji parę technologiczną, zamierza wypuszczać kominem powstające przy tej okazji ciepło, zamiast, jak dotychczas, sprzedawać je miastu. Jeszcze raz pod rozwagę trzeba wziąć dalszą rozbudowę linii tramwajowej. Inwestycji, na którą nie ma pieniędzy, i która, ze względu na perspektywę lawinowo rosnących cen energii elektrycznej i komunikacyjnych zatorów, może powinna być zrealizowana w formie bus pasów, z autobusami na gaz.

Inwestycje to niewątpliwie żywioł prezydenta Grzymowicza. Ale poważne ograniczenie dopływu unijnego zasilania oznacza kres możliwości prostych, inwestycyjnych dróg rozwoju. To rodzi konieczność nowego spojrzenia na miasto, zadbania o jego warstwę kulturową i symboliczną. A to pięta achillesowa ekipy obecnego prezydenta, czego najświeższe przykłady to patowa sytuacja wokół „szubienic”, czy ostatnia, wstydliwa wpadka z cmentarzem ewangelickim.

W tej sytuacji wybór Małkowskiego, seniora z piętnem zboczeńca, który co cztery lata, kosztem wizerunku Olsztyna, próbuje załatwiać swoje porachunki, oczywiście „żeby ludzi łączyć, nie dzielić”, byłby opcją najgorszą z możliwych. Czy pozostali kandydaci o tym wiedzą? To oczywiście pytanie retoryczne. Więc dlaczego zasiadają z nim do debaty robiąc dobrą minę do złej gry? Dlaczego nie stać ich na zbiorowy głos sprzeciwu wobec tej patologicznej sytuacji? Słyszę, że taka postawa mogłaby pomóc Małkowskiemu. Nie miejsce tu na rozważania o związkach polityki z moralnością. Jedno jest pewne: gdyby wszyscy tak myśleli, przez osiem ostatnich lat Małkowski byłby prezydentem. Dla mnie szczególnie pouczające jest milczenie Moniki Falej. Hipokryzja tej zdeklarowanej obrończyni praw kobiet pokazuje, że zejście z wyżyn ideologicznej barykady na twardą ziemię obrony ludzi skrzywdzonych nie jest zajęciem łatwym, ale do zachowania wiarygodności niestety koniecznym.

Czy wśród kandydatów jest ktoś, w kim można szukać szansy dla naszego miasta? Zwykle unikam bezpośrednich deklaracji poparcia dla polityków, bo to zajęcie mocno ryzykowne. Jednak Michała Wypija znam od lat i wiem, że to człowiek pozbawiony mentalności partyjnego aparatczyka. Jego wykształcenie i kilkuletnia praca w administracji rządowej dają przesłanki kompetencji, ale także perspektywę budowy szpitala klinicznego, lepszej współpracy z uniwersytetem czy szansę budowy koniecznych obiektów sportowych i północnej obwodnicy Olsztyna.

Natomiast bez wahania mogę Państwu rekomendować kandydaturę Rafała Bętkowskiego na radnego miasta. Nasza jedenastoletnia współpraca to dla mnie zaszczyt, ale także możliwość powiedzenia, że na odrzucanie takich kandydatów nas zwyczajnie nie stać.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Prezydent potrzebny od zaraz

Komentarz (36)

Lekcja demokracji

Szczegóły
Opublikowano: piątek, 21 wrzesień 2018 19:15
Bogdan Bachmura

To był pomysł Władka Kałudzińskiego. To on zaproponował, żeby pójść na Plac Solidarności, gdzie miał się odbyć organizowany przez Komitet Obrony Demokracji więc „Solidarność ma sens” upamiętniający 38 rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych i rozdać świeżo wydaną publikację z naszymi propozycjami zmian Konstytucji. Uznaliśmy, że to strzał w dziesiątkę, bo gdzie z tym pójść jak nie do ludzi, którzy ustawę zasadniczą postawili w centrum debaty publicznej? Gdzie prezentować oddolną, obywatelską inicjatywę, jak nie wśród ludzi, którzy na swoich sztandarach wywiesili przywiązanie do demokracji, tolerancję i otwartość na dialog? Tym bardziej, że już w lipcu otrzymałem drogą esemesową apel o wyjście poza zamknięte grono „Debaty” i „udział przy tym, co się dzieje w Sejmie”.

Na początku wszystko szło dobrze. Naszą broszurę brano bardzo chętnie, nawet po kilka sztuk „dla znajomych”. Wręczyłem także po jednym egzemplarzu posłom Januszowi Cichoniowi i Mirosławowi Pampuchowi oraz obecnym tam radnym Platformy Obywatelskiej. Radykalna zmiana nastąpiła, gdy prowadząca więc Marta Kamińska, przewodnicząca olsztyńskiego Komitetu Obrony Demokracji oznajmiła, że „to nie nasze”. Wtedy zaczęto nam broszury zwracać, niektóre demonstracyjnie drąc na kawałki.
Od początku liczyłem, że będę mógł zabrać głos i wyjaśnić powód naszej obecności. Miałem informacje, że na wcześniejszych manifestacjach KOD-u taką możliwość stwarzano. Ale nie tym razem. Po kilku wystąpieniach, zakończonych przemówieniem Henryki Krzywonos, dano sygnał do zakończenia imprezy, a moja prośba o udzielenie głosu spotkała się z odmową prowadzącej więc „obrończyni demokracji”. Ostatecznie udało się dzięki wstawiennictwu tramwajarki z Gdańska.
Ludziom, którzy przyszli na Plac Solidarności pod sztandarami historycznego związku chciałem powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze przypomnieć, że tamta, prawdziwa Solidarność, była głosem sprzeciwu większości Polaków wobec metod rządzenia metodami politycznych i społecznych podziałów oraz protestem przeciwko przenikającemu wszystkie struktury państwa partyjniactwu. Chciałem zapytać, czy dzisiaj, po niemal trzydziestu latach od upadku komuny coś się zmieniło? Bo moim zdaniem bardzo dużo, ale bardziej forma niż istota mechanizmów władzy. Dzisiaj bowiem napuszczają nas na siebie dwie, a nie, jak onegdaj, jedna partia. Za to o wiele skuteczniej. Zaś co do partyjniactwa, to hordy partyjnych gamoni wyglądają tak, jakby swoich ryjów od publicznego koryta nigdy nie oderwały.
Druga refleksja którą chciałem się podzielić z zebranymi uczestnikami wiecu to sprawa Konstytucji. Innej nie mamy więc z postulatem jej przestrzegania trudno dyskutować. Jednak jej obrona, zwłaszcza w kontekście możliwości zachowania trójpodziału władz, nie wydaje się już tak oczywista. I to z prostego powodu: ponieważ deklarowany w Konstytucji porządek oparty na zasadzie równoważenia się władz nigdy w praktyce nie zaistniał, a powodem jest właśnie źle skonstruowana, dziurawa jak ser Konstytucja III RP.
Wygłoszenie tych kilku prostych myśli nie było sprawą prostą. Wrogie okrzyki, trąbki i gwizdy wtórowały kolejnym próbom zabrania przeze mnie głosu. Jednak nie ten wrogo nastawiony tłum, czy ledwie powstrzymany przed rękoczynami jakiś krewki obrońca demokracji, warte są szczególnej uwagi. Jak wiadomo „człowiek w masie traci na klasie” i to niezależnie od rodzaju zgromadzeń, których celem jest zwarcie szeregów wobec prawdziwego, bądź urojonego wroga.
Dla mnie ważniejszym doświadczeniem jest zachowanie elity tego zgromadzenia. Posłów, radnych, ludzi, którym wręczyłem nasze propozycje konstytucyjne. Poseł Platformy Obywatelskiej Janusz Cichoń, którego znam od wielu lat, zwrócił mi te egzemplarze, co nie znaczy, że on i jego otoczenie nie byli ciekawi lektury. Zwyciężyła presja tłumu, temperatura zbiorowego amoku, która powoduje, że słowo drukowane zaczyna parzyć, a lektura zagrażać pozycji przy partyjnym korycie. Jak wiadomo, mądrość polityczna polega na robieniu głupstw tam gdzie trzeba. Demostenes z kolei twierdził, że ze wszystkiego najtrudniejsze jest podobać się tłumowi. Jedno i drugie udało się politykom PO na niedzielnym wiecu znakomicie. Tylko po co mieszać do tego Solidarność?
Gdy zobaczyliśmy zbliżających się do Placu Solidarności uczestników marszu KOD-u niosących baner „Solidarność ma sens” i skandujących „chodźcie z nami”, Adam Socha zauważył, że ten widok przypomina mu grupę rekonstrukcyjną. Mnie zaś przypomniały się słowa Lecha Wałęsy z 1989 roku o konieczności wyniesienia sztandaru Solidarności do narodowego mauzoleum, celem uchronienia „panny S” przed skutkami demokratycznej polityki.
W zasadzie nic co nas spotkało na Placu Solidarności nie powinno być zaskoczeniem. Mieliśmy lekcję demokracji, która pożera jej wyznawców. Zobaczyliśmy, jak demokracja przekształca się w ideologię, a jej wyznawcy w arbitrów jedynie słusznej wizji tego, co prawdziwie demokratyczne. Henryka Krzywonos i jej fani ani pomyślą, że z nienawiści do Jarosława Kaczyńskiego stali się mentalnymi kuzynami obrońców jedynie słusznej konstytucji PRL. Nie dostrzegają, że pod sztandarami Solidarności przyszli bronić obecnej Konstytucji, która niczym zakaźną chorobę przeniosła z Konstytucji PRL na III RP władztwo partii nad ustrojem państwa. Czy można się dziwić, że czerpiący z tej ustrojowej anomalii politycy nie chcą o tym rozmawiać? Że tylu otwartym na dialog oświeconym Europejczykom raptem odcięło umysłowe zasilanie?
Na szczęście tego dnia święto umysłów zamkniętych nie do końca triumfowało. Zaraz po zakończeniu wiecu podszedł do nas Wiktor Marek Leyk, którego znam ze wspólnego uczestnictwa w bodaj dwóch debatach radiowych. Zawodowo szef kancelarii sejmiku warmińsko-mazurskiego, prywatnie aktywny uczestnik demonstracji KOD-u, poprosił nas o kilka egzemplarzy Projektu zmian Konstytucji. Nie czuję się upoważniony do powtarzania treści rozmowy w której uczestniczył także Wojtek Kozioł. Ale to światełko w tunelu i świadectwo, że jednak można.
Nie przyszliśmy tam, aby popsuć podniosłą, jednolitofrontową atmosferę.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Lekcja demokracji

Komentarz (19)

Konstytucja na czasie, czas na konstytucję

Szczegóły
Opublikowano: piątek, 17 sierpień 2018 20:19
Bogdan Bachmura

Miesiąc temu napisałem, że poczynania prezydenta Andrzeja Dudy w kwestii referendum konstytucyjnego każą przypuszczać, iż podstawowym problemem nie jest osiągnięcie celu, ale jak się z tej kabały wyplątać. Wtedy jeszcze prezydent RP trzymał fason, zapewniając rodaków, że referendum konstytucyjne się odbędzie, bo zmiana Konstytucji to kwestia dla Polski zdecydowanie najważniejsza. Nie rozpaczam szczególnie za tym referendum i utratą możliwości odpowiedzi na prezydenckie pytania. Od początku uważałem, że pytanie się Polaków o sprawy, którymi znakomita większość ani się nie interesuje, ani tym bardziej nie ma o nich pojęcia, jest szkodliwe dla naszego państwa. Najwyższym niepokojem napawa natomiast sposób w jaki poległa prezydencka inicjatywa, a nade wszystko trudny do odczytania jej polityczny sens.

Najpowszechniejsza opinia jest taka, że prezydent, grając kartą referendalną, chciał wzmocnić swoją pozycję wobec Jarosława Kaczyńskiego. Jeżeli to prawda, to skutek jest dokładnie odwrotny. Suweren z Nowogrodzkiej musiał podać prezydentowi pomocną dłoń, aby jego porażka nie skończyła się wizerunkowym blamażem całej formacji politycznej. Czy zatem była szansa na inny scenariusz tej bitwy? Od początku niechętna postawa PiS i jednoznacznie wrogie deklaracje opozycji wskazywały, że ostateczne wywieszenie białej flagi przez Pałac Prezydencki było najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. Jednak warunki tej kapitulacji mogły być zupełnie inne. O ile bowiem na masowe zainteresowanie sprawami ustroju państwa trudno było liczyć, o tyle pomysł zorganizowania w dużych miastach konferencji przedreferendalnych był doskonałym sposobem na obudzenie z obywatelskiego letargu lokalnych społeczności. Okazją do dyskusji, a nawet zbudowania pod patronatem prezydenta Ruchu Przyjaciół Konstytucji, z lokalnymi ośrodkami myśli o państwie. Taka inicjatywa, nadając głębszy sens idei zmiany ustawy zasadniczej, nie zjednałaby zapewne przychylności prezesa PiS, ale dałaby prezydentowi do ręki kartę przetargową w postaci społecznego mandatu do dalszych prac nad reformą ustroju państwa.

Warunek był jeden: obecność prezydenta Andrzeja Dudy na wszystkich regionalnych konferencjach. Dlaczego tak się nie stało? Dlaczego obecność prezydenta Dudy ograniczyła się do pierwszej konferencji w historycznej sali BHP, choć sprawę Konstytucji uczynił flagowym okrętem swojej prezydentury? Jako osoba kontaktująca się w tej sprawie z kancelarią prezydenta mogę powiedzieć jedno: nikt ani przez moment nie robił mi większych nadziei, że może być inaczej. Wykluczyć też należy, że prezydent i jego otoczenie nie rozumiało skutków takiego grzechu zaniechania. Co zatem zadecydowało, że poważny polityczny plan był realizowany w taki sposób, jakby w jego scenariusz był wpisany celowy sabotaż? Domysłów można snuć wiele, ale prawda jest taka, że w najważniejszym momencie konstytucyjnej batalii na barykadzie zabrakło przywódcy.

Trzeba uczciwie powiedzieć, że prezydent Duda łatwego życia nie ma. Gdyby nie jego niespodziewane zwycięstwo, Jarosław Kaczyński musiałby poważnie skorygować swoje plany wobec instytucji wymiaru sprawiedliwości. A może właściwiej będzie powiedzieć, że dopiero to zwycięstwo pozwoliło mu o takim scenariuszu pomyśleć. Tak więc prezydent Andrzej Duda, prawnik z wykształcenia, niespodziewanie znalazł się w środku instytucjonalnej rewolucji, którą sam umożliwił. Rewolucji, której stał się pierwszą i główną ofiarą, ponieważ obrona Konstytucji oznacza jego polityczną izolację i otwarty konflikt z własnym obozem politycznym.

Zarzuty opozycji, że prezydent nie broni Konstytucji na odległość czuć hipokryzją. Czy spełnienie tych oczekiwań przez prezydenta Dudę skutkowałoby poparciem ze strony opozycji, czy raczej dało satysfakcję z podziału w obozie władzy? Tyle samo warte są twierdzenia, że do powszechnego szczęścia wystarczy przestrzegać obecną Konstytucję. Ich autorzy zapominają, że świat polityki to nie zastępy aniołów, tylko na ogół narkomani, głodni coraz większych dawek władzy.

Dlatego dobra Konstytucja powinna, po pierwsze, chronić wolności obywatelskie przed pokusą rozszerzania władztwa partii i państwa. Po drugie, zapewnić autonomię działania władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, ale także wyznaczyć im obszary koniecznej współpracy. Protestujący przeciwko zawłaszczaniu państwa przez partię Jarosława Kaczyńskiego zamykają oczy na fakt, że prezes PiS do realizacji swoich planów wykorzystał wszystkie słabości obecnej Konstytucji, doskonale sprawdzając się w roli jej papierka lakmusowego.

Co nie znaczy, że jego poprzednicy nie robili tego samego, choć na zdecydowanie mniejszą skalę. Tytuł „strażnika żyrandola” to przecież w III RP „honor” dziedziczny, a pozakonstytucyjne rządy partyjnego bossa nie rozpoczęły się w 2015 roku.

Zła strategia prezydenta Dudy zdjęła z publicznej agendy kwestię nowej Konstytucji. Ale nie zmniejszyła konieczności jej powstania. Podejmując się współpracy przy organizacji konferencji przedreferendalnej w Olsztynie od początku był jasne, że to Głowa Państwa powinna w kolejnych miastach prezentować i konsultować gotowe propozycje zmian w Konstytucji. Taka strategia wymagała oczywiście uprzedniej, wielkiej pracy koncepcyjnej, a przede wszystkim skupienia wokół Pałacu Prezydenckiego zespołu ludzi świadomych takiej konieczności oraz cieszących się zarówno autorytetem moralnym, jak i przygotowaniem merytorycznym.

Świadomi, że tak się nie stanie, zaprezentowaliśmy, z konieczności w mocno okrojonej formie, własną wizję reformy ustroju państwa. Teraz oddajemy w Państwa ręce wersję pełną, wydaną w postaci oddzielnej publikacji, zatytułowaną „Konstytucja na czasie, czas na Konstytucję. Projekt zmian Ustawy Zasadniczej”.

We wrześniu zorganizujemy debatę, na którą zaprosimy zwolenników obecnej Konstytucji i jej krytyków. Ludzi o różnych wizjach państwa, których łączy przekonanie, że trwałość i sprawność jego struktur bierze swój początek w konstytucyjnym akcie założycielskim.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Konstytucja na czasie, czas na konstytucję

Komentarz (10)

Więcej artykułów…

  1. Grzymostrada z bajki o strażaku i leśniku
  2. Suweren potrzebny od zaraz
  3. Protestujące matki zaszachowały "suwerena" czyli Prezesa
  4. Vox populi w królestwie iluzji

Strona 12 z 54

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • 11
  • 12
  • 13
  • 14
  • 15
  • 16
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

Panie Wójcie, czy zna Pan osobę, która sprzedała ziemię na ten cel?
Już w lutym Lidl ma uzyskać zg...
3 godzin(y) temu
Czynem barbarzyńskim jest tolerowanie obecności tego potwora !
Prof. Michalski: "Rozbiórka by...
4 godzin(y) temu
Remanent- oprócz odłożonej sprawy z BB, pozostała jeszcze jedna kwestia, a mianowicie cena chleba. Awatar, awatara któregoś gościa twierdził, za Donal...
Prof. M.Matyja: Jak obronić po...
5 godzin(y) temu
D pani P. wysłano kiedyś list by powiedziała dobre słowo, wsparła inicjatywę rozbudowy infrastruktury biednej szkoły, by dzieci miały lepszy start... ...
Pytania do poseł Pasławskiej w...
6 godzin(y) temu
WŁADCY ŚWIATA - BILL GATES


https://fakto.pl/index.php/video/wladcy-swiata-bill-gates
Prof. M.Matyja: Jak obronić po...
12 godzin(y) temu
WŁADCY ŚWIATA - BILL GATES


https://fakto.pl/index.php/video/wladcy-swiata-bill-gates
Aktywne Mazury skarżą TVP do s...
12 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Bezpieczeństwo na Wschodzie Adam Kowalczyk Pół roku temu pisałem o podniesionym przez Marka Budzisza temacie sojuszu, a nawet federacji z Ukrainą. To o czym pisał… Zobacz
  • Jezus Chrystus dla każdego Bogdan Bachmura Pomimo upływu 2022 lat żadnych urodzin tak gremialnie i radośnie nie obchodzimy, jak przyjścia na świat, zapowiadanego przez proroków, Jezusa… Zobacz
  • Propagandyści Kremla Adam Kowalczyk Często oglądam programy mojego ulubionego rosyjskiego propagandysty Władimira Sołowjowa tak jak wcześniej Igora Girkina, prezentowane na You Tube przez Andromedę.… Zobacz
  • Mundial w Katarze też stał się pretekstem do wojny polsko-polskiej Zbigniew Lis Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, jak wszystko, też stały pretekstem do włączenia Mundialu w wojnę polsko-polską przez media, szczególnie te… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Radni Stawigudy za budową hotelu w Rybakach nad Jeziorem Łańskim
  • Jedyny taki przystanek PKP w Polsce, bo na cmentarzu, otwarto w Olsztynie
  • Cztery pomniki prezydenta Piotra Grzymowicza
  • Wojewoda nakazał prezydentowi natychmiastowe usunięcie "szubienic"
  • Pytania do poseł Pasławskiej w związku z odorami fabryki Egger i odpowiedź
  • El Pais: Mit faszystowskiego lidera Stepana Bandery drażni sojuszników Ukrainy
  • Polecamy styczniowy numer miesięcznika „Debata”
  • Posłowie PiS tłumaczyli w Olsztynie, dlaczego ceny paliw nie wzrosły
  • Nawalanka między sędziami rozkręca się. Cierpią obywatele i sprawiedliwość
  • 22 stycznia 1945 r. – jedna z najtragiczniejszych dat w dziejach Olsztyna
  • Już w lutym Lidl ma uzyskać zgodę na budowę Centrum Dystrybucyjnego pod Gietrzwałdem
  • Operatora Term Warmińskich licytuje komornik

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.