Debata marzec2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

wtorek, marzec 21, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Blogi
  • Bogdan Bachmura

Bogdan Bachmura

bachnuraPrzedsiębiorca. Z wykształcenia politolog. W l. 80-tych XX wieku wydawał w podziemiu pisma. Na progu III RP uznał, że jego misja, jako wydawcy, skończyła się. Jednak po kilku latach życia w demokracji coraz dotkliwiej odczuwał deficyt wolności słowa w Olsztynie. Tak narodził się miesięcznik „Debata”, a później portal. Uprawia sport. Można go spotkać biegającego w Lesie Miejskim, albo na korcie tenisowym. Nie przepada za demokracją, czemu daje wyraz w swoich publikacjach.

Nadzieja w szubienicy

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 21 listopad 2020 12:26
Bogdan Bachmura

Jeszcze miesiąc temu pisałem o społecznym kompromisie. Proponowałem, aby na wzór zawartego w 1993 r. kompromisu aborcyjnego, spróbować podobnego rozwiązania dotyczącego związków partnerskich. Dopóki większość Polaków jest przeciwko małżeństwom homoseksualnym i adopcji dzieci przez pary jednołpciowe. Dopóki mamy punkt oparcia, wzorzec porozumienia, który nikogo ze skrajnych stron sporu nie zadowala, ale chroni przed konfliktem, którego konsekwencje trudno przewidzieć.

Jak bardzo wszystko w tym czasie się zmieniło, przypominać nie muszę. Prawdę mówiąc śmierci by się człowiek bardziej spodziewał, o co z powodu wirusa i ogólnego stanu opieki zdrowotnej łatwiej niż zwykle, niż tego, że w tym momencie ktoś odpali lont, na którego końcu jest największa porcja społecznego dynamitu.

Zaskoczeni wydają się wszyscy, ale odpowiedzialność za konwulsję społecznych niepokojów oraz ich konsekwencje spoczywa na jednym człowieku. Trzeba powiedzieć szczerze, że Jarosławowi Kaczyńskiemu, ze względów politycznych, z pomysłami zmian w ustawie z 1993 r. specjalnie po drodze nie było. Naciskany od lat przez środowiska pro life na spełnienie wcześniejszych, przedwyborczych obietnic, uznał, że koranawirus to najpewniejszy sojusznik do spacyfikowania społecznych protestów. Drugi filar kalkulacji prezesa PiS to Trybunał Konstytucyjny. Zamiast wyciągać kasztany z ognia rękami parlamentarnej większości, prezes Kaczyński postanowił schować się za posłuszną jego woli prezes Julię Przyłębską.

Skutki tej strategii znamy wszyscy. Skala młodzieżowych protestów sparaliżowała nie tylko obóz rządzący. Ilością politycznego paliwa zaskoczyła także skrajną lewicę. Wezwania prezesa PiS do ogólnonarodowego oporu wobec zagrożenia państwa, obrony kościołów, brzmiały jak zaklęcia upadłego szamana. Podobnie wyglądają nadzieje, że wypalenie się ulicznych protestów zakończy sprawę.

Należę do ludzi dla których kompromis zawarty w 1993 r., po wyniszczających społecznie sporach o aborcję, to jeden z największych sukcesów parlamentaryzmu III RP. Dla katolików trudny, ale w perspektywie gwałtownego przyspieszenia rewolucji światopoglądowej, zwłaszcza wśród młodych Polaków, to realna wartość, bo oparta na trwającej 27 lat akceptacji większości Polaków. Jako konserwatyście jest mi obca reprezentowana przez PiS wersja konserwatyzmu rewolucyjnego: demokratycznego ludowładztwa, państwowego centralizmu, korupcyjno-wyborczego rozdawnictwa, upartyjnienia państwa i zarządzania emocjami poprzez kryzys. Tym, co dla mnie nadawało sens rządom Prawa i Sprawiedliwości to twarda postawa wobec postępującej rewolucji światopoglądowej. I właśnie w tej najważniejszej kwestii prezes Kaczyński i jego partia teraz zawiedli. Przestali być użyteczni jako bariera dla procesu radykalnej zmiany cywilizacyjnej, która niby tsunami przeorała umysły młodych ludzi.

Choć wielu by zapewne chciało, to młodzieży, która wyszła na ulice do kategorii „resortowych wnuków” zaliczyć się nie da. Przekrój społeczny uczestników marszy zaskakuje i zastanawia, bo pod wspólnym sztandarem wystąpiła solidarnie młodzież wychowana w domach o skrajnie różnych tradycjach, w większości ochrzczona. Dominujące podczas marszy słowne chamstwo to tylko część pokoleniowej zmiany. Wcale nie najważniejszej, zwłaszcza jeśli pamiętamy o regule, że „człowiek w masie traci na klasie”, bez względu na polityczne barwy tejże masy. Prawdziwe zerwanie międzypokoleniowej więzi nie dotyczy dosadności języka, ale pojęcia wolności w obronie której młodzi ludzie wyszli na ulice. Skrajnie innej od tej, w obronie której stawali ich rodzice i dziadkowie. Jest to wolność rozumiana utylitarnie, daleka od chrześcijańskiej antropologii, a przez to niechętna wszelkim ograniczeniom.

Ale to nie wszystko. Uliczne wyp.… ać dotyczy nie tylko rządzących Polską polityków. Z taką samą odprawą spotkała się skrajna lewica, próbująca po swojemu zradykalizować protesty i zagospodarować je politycznie. Za wcześnie na zbyt daleko idące wnioski z takiej postawy, ale badania od dawna potwierdzają coraz większą rezerwę młodzieży wobec systemowego upadku ideałów i cynicznej teatralizacji świata polityki.

Najlepszym dowodem amatorstwo i brak wyobraźni z jaką zabrano się za zmianę aborcyjnego kompromisu. Nie tylko przez czas pandemii, najgorszy z możliwych do załatwiania trudnych, społecznych problemów. Poważnym sygnałem świadczącym o słabnącym instynkcie Jarosława Kaczyńskiego jako stratega była już „piątka dla zwierząt”. Jedynowładztwo „naczelnika” Kaczyńskiego i dokonana przez niego ewolucja ustroju w kierunku demokratycznej dyktatury wydawała się jego zwolennikom wielkim atutem. Pozwalała bowiem na zarządzanie partią i państwem oraz realizację wizji programowych w sposób efektywny, z pominięciem charakterystycznych dla demokracji raf i proceduralnych pułapek. Ale ciężar władzy jaki wziął na siebie Jarosław Kaczyński ma swoje konsekwencje. Oznacza wyłączenie bezpieczników: wewnętrznych – poprzez przyjęcie modelu bezwzględnego, wewnątrzpartyjnego zamordyzmu w całych strukturach partii, i zewnętrznych – na skutek upartyjnienia instytucji pełniących rolę systemowej równowagi władz. Mówiąc inaczej, gdyby prezes PiS mógł od kogoś w porę usłyszeć: stary, opamiętaj się, albo prezes Julia Przyłębska kierowała się elementarną odpowiedzialnością za państwo, to pożaru z powodu wyłączenia bezpieczników byśmy uniknęli.

Pozostaje pytanie, co w sytuacji, gdy instynkt naczelnego wodza-stratega nie wróci? Samuel Jackson zauważył: Nic tak nie rozjaśnia umysłu jak perspektywa szubienicy. Może wizja politycznej szubienicy pomoże naczelnikowi naszego państwa?

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Nadzieja w szubienicy

Komentarz (21)

Demony oświeconego umysłu

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 20 październik 2020 21:30
Bogdan Bachmura

50 ambasadorów państw z całego świata napisało list w sprawie łamania praw człowieka w Polsce. Gdy się o tym dowiedziałem, zostawiłem wszystko i rzuciłem się do lektury, przerażony, co ten PIS znów zmalował. Zwłaszcza, że szczególnie aktywną rolę w komentowaniu i rozpowszechnianiu listu wzięła na siebie ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher. Jeśli pod listem podpisali się m. in. ambasadorzy takich miłujących prawa człowieka państw jak Albania, Wenezuela, Indie, Argentyna, RPA czy Ukraina, to sprawa musi być poważna. I jest. Okazuje się bowiem, że my, naród, zbiorowo prześladujemy mniejszości seksualne (w skrócie LGBT).

Niech nikogo nie zmyli mój nieco sarkastyczny ton, bo sprawa jest naprawdę poważna. Każdy, kto w naszym kraju żyje trochę dłużej wie, że Polacy to naród tolerancyjny i nadal przywiązany do tradycyjnych wartości. Obie te cechy są głęboko zakorzenione w naszej historii. Czy 50 przygotowanych do pracy w Polsce ambasadorów o tym nie wie? Wie doskonale. I w tym właśnie problem. Pretekstem do mocnych słów i obraźliwych ocen są jakieś nalepki z napisem „Strefa wolna od LGBT” oraz kampanijne wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy na temat ideologii LGBT. Takie motywacje zorganizowanej akcji ambasadorów można włożyć między dyplomatyczne bajki.

Tradycyjnej, dominującej nadal w Polsce wizji człowieka nie da się pogodzić z genderową teorią płci społeczno – kulturowej. To spór nie do pogodzenia, bo dotyczy prawdy o ludzkiej naturze. Każda wypowiedź dotycząca ideologicznych, a tym bardziej marksistowskich inspiracji ruchów LGBT budzi gwałtowną reakcję. Dużo strawniejsza w odbiorze społecznym jest walka o równość. Shulamith Firestone, czołowa przedstawicielka tzw. drugiej fali feminizmu w książce z 1971 r. Dialektyka płci pisze: Tak jak wyeliminowanie klas ekonomicznych wymaga rewolucji proletariatu i przejęcia środków produkcji na drodze przejściowej dyktatury, tak wyeliminowanie klas płciowych wymaga rewolucji klasy uciśnionej (kobiet) i objęcia przez nią władzy nad środkami reprodukcji; nie tylko pełnego przywrócenia kobietom możliwości dysponowania własnym ciałem, lecz także sprawowania przez nie kontroli (przejściowej) nad całą sferą ludzkiej płodności – nową biologią demograficzną oraz wszystkimi instytucjami społecznymi związanymi z rodzeniem i wychowaniem dzieci.

800px Museo del Prado Goya Caprichos No. 43 El sueño de la razon produce monstruos

Coś bardziej współczesnego? Oto fragment wynurzeń amerykańskiej filozof feministycznej Alison Jaggar: Zniesienie rodziny biologicznej wyeliminuje także potrzebę opresji seksualnej. Męski i żeński homoseksualizm oraz pozamałżeńskie stosunki płciowe nie będą już postrzegane w optyce liberalnej jako opcje alternatywne. (...) Ludzkość będzie mogła wreszcie powrócić do swej naturalnej, polimorficznej (wielopostaciowej) i perwersyjnej seksualności. Można to nazywać ideologią lub nie, jednak jest to projekt zmierzający do przebudowy fundamentów społeczeństwa poprzez zmianę myślenia o tożsamości płciowej, rodzinie, małżeństwie i macierzyństwie.

Polska jest w tej ideologicznej ekspansji niczym dar z niebios. Na wybryk z nalepkami ambasadorzy rzucili się niczym zgłodniały pies na kość, bo broniąc polskich działaczy LGBT przed prześladowaniami występują w roli bohaterów nadających im status ofiary, który jest kluczowym warunkiem rewolucyjnej skuteczności. To zabieg konieczny, ponieważ dzisiaj bycie ofiarą równa się posiadaniu racji moralnej. Każda wzmianka o ideologii LGBT wywołuje gwałtowne reakcje, ponieważ grozi zamianą statusu ofiary na pozycję ideologicznego agresora. A to najgorsze co mogłoby spotkać działaczy LGBT na trudnym, polskim terenie. Z tego samego powodu tak irytujące dla obyczajowych rewolucjonistów są apele papieża Franciszka i hierarchów Kościoła o miłość i troskę wobec osób nieheteroseksualnych.

Jeszcze w 2008 r. Barack Obama twierdził, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety w którym obecny jest Bóg. Na zmianę zdania potrzebował kilku lat. Teraz republikanin Donald Trump, dla wielu ikona konserwatyzmu, oraz ambasador USA w Polsce (coraz częściej nazywana namiestnikiem), dołączyli do grona „pożytecznych idiotów.

Miliony Polaków, patrząc na postępy cywilizacyjnej rewolucji, pomni losów katolickiej Hiszpanii, a następnie Irlandii, zadaje sobie pytanie o ciąg dalszy. Spór między tym co w człowieku naturalne, a tym co wymuszone ideologicznym szaleństwem, zawsze kończy się tak samo. Prof. Jan Hudzik zauważył, że demony budzą się nie tylko wówczas, gdy rozum zasypia, lecz także wtedy, kiedy doznaje nadmiernego oświecenia. Przekonanie, że człowiek może dowolnie wybrać sobie płeć, to kolejne po totalitarnych demonach rasy i klasy, szaleństwo oświeconego umysłu. Koniec tego antropologicznego kłamstwa będzie taki sam, bo rzeczywistym przeciwnikiem jego wyznawców nie są homofobi, lecz twarde prawa natury, do których w innych sprawach tak chętnie się odwołują. Prawdziwe zmartwienie to szkody jakie na drodze do tego upadku poniesiemy.

W 1993 r., po długich sporach, Polacy zawarli kompromis aborcyjny. Na tyle trwały, że po upływie czasu i powszechnej proaborcyjnej rewolucji, przywiązanie doń większości Polaków okazało się zaskakująco stabilne. Narastający spór i podziały wokół kwestii praw mniejszości seksualnych podpowiadają konieczność kompromisu. Dziś większość Polaków popiera legalizację związków partnerskich, ale jest przeciwko małżeństwom homoseksualnym, a tym bardziej adopcji dzieci przez takie pary. Zewnętrzne procesy jakim poddawani są Polacy, szczególnie młodzi, nie pozostawiają złudzeń co do kierunku zmian ich świadomości. Dlatego to ostatni moment na budowanie kompromisu. Dopóki większość Polaków uważa, że dziecko powinno mieć ojca i matkę. Rozumiem opór środowisk konserwatywnych przeciwko legalizacji związków partnerskich. Obawę przed realizacją przez państwo antyrodzinnej inżynierii społecznej. Ale jeśli Polacy nie znajdą oparcia w poważnej propozycji społecznego pokoju, odpowiadającej tradycyjnym poglądom obecnej większości, to sprawy wymkną się spod kontroli. Pytanie, czy ktoś dysponuje dzisiaj wystarczającym autorytetem, aby taki kompromis zaproponować, jest czysto retoryczne. Ale list 50 „ambasadorów” polskiego kompromisu mógłby zmienić wiele.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Demony oświeconego umysłu

Komentarz (63)

NOWEGO KAROLA MARKSA NIE BĘDZIE

Szczegóły
Opublikowano: czwartek, 01 październik 2020 00:10
Bogdan Bachmura

O sytuacji w jakiej znalazła się współczesna liberalna demokracja mówi się najczęściej, że to kryzys. Niektórzy dodają, że głęboki. Słowa upadek używa się znacznie oszczędniej. Pewnie w nadziei, że z obecnego stanu system zdoła wyciągnąć się za własne włosy.

Krytyka liberalnej demokracji, zwłaszcza w jej obecnym stanie, to zadanie stosunkowo łatwe, ponieważ ilość genetycznych obciążeń tego systemu, wielokrotnie zdefiniowanych i opisanych, w miarę upływu czasu daje o sobie znać coraz dotkliwiej.

Pytaniem: no dobrze, ale co w zamian, kończą się w zasadzie wszystkie spory pomiędzy zwolennikami, a krytykami liberalnej demokracji (z nieodłączną podpórką demokratów w postaci cytatu Winstona Churchilla o usprawiedliwieniu złej demokracji tym, że nic lepszego do tej pory nie wynaleziono.
Jan Tokarski to jeden z moich ulubionych autorów Plusa Minusa. Jego wnikliwe, inspirujące systemowe analizy czytam z dużym zainteresowaniem. Kiedy zatem i on w artykule ”Rozwód z liberalizmem na trzy sposoby” (Plus Minus z 4-5 lipca 2020), zadaje pytanie o systemową alternatywę, to ja, jako człowiek słabego demokratycznego wyznania, czuję się wywołany do tablicy.

Jan Tokarski pisze tak: Wszystkim tym, którzy uważają ją (liberalną demokrację-przyp. mój) za ustrój popsuty lub archaiczny, nieprzystosowany do wyzwań współczesności, chciałbym postawić następujące pytanie: co proponujecie w zamian? Jaki model wydaje się wam lepszy nie tylko w teorii (papier przyjmie wszystko), ale również w praktyce? Na jakie historyczne przykłady chcielibyście się powołać? Z jakich wzorców czerpać?
Jestem przekonany, że publiczne rzucenie takiego wyzwania to ze strony Jana Tokarskiego to raczej intelektualna prowokacja, niż oczekiwanie klarownej alternatywy w świecie idei.

Wiara ludu

Odrębną sprawą jest kwestia sensowności czy wręcz szkodliwości budowania teoretycznych modeli ustrojowych. Przywołany przez Jana Tokarskiego Karol Marks jako przykład ustrojowej alternatywy raczej nie zachęca do naśladowania. Upadki cywilizacji czy destrukcja systemów politycznych to procesy skomplikowane, długotrwałe i trudno przewidywalne, o czym najlepiej świadczy sztandarowy przykład upadku starożytnego Rzymu. Dlatego ich utopijne, papierowe alternatywy zwykle i na szczęście pozostają w dziejowych archiwach, albo (zastosowane w praktyce) są źródłem zbiorowych tragedii.
Nie oznacza to, że pokusa ustrojowego modelowania rzeczywistości zanikła. Jeśli brakuje – jak to ujął Jan Tokarski – ideowych fundamentów długo wyczekiwanej ustrojowej alternatywy, to z zupełnie innego powodu.

Otóż każdy model realny, czyli odpowiadający kryterium praktyczności, musiałby zmieścić się w paradygmacie masowości obecnego systemu, w pojęciu ludu jako suwerena i powszechności głosowania, a to oznacza jedynie korektę systemu, a nie nową, wielką ustrojową alternatywę. Inne teoretyczne systemy, wychodzące poza powyższą logikę (lub brak logiki) łatwo ośmieszyć, jako odbiegające od dzisiejszej, realnej rzeczywistości. Mikołaj Bierdiajew ujął to w ten sposób: Ustrój społeczny określa wiara ludu. Formy władzy państwowej padają, kiedy pada wiara ludu, kiedy nie ma już sankcji władzy w świadomości ludu.
Mówiąc inaczej, dopóki lud wierzy w demokrację (cokolwiek to znaczy), wszelkie realne alternatywy obracają się w zaklętym kole braku poważnych alternatyw.

Warto w tym miejscu odwołać się do osadzonego w dzisiejszych realiach systemowych prof. Ryszarda Legutki. W doskonałej książce Triumf człowieka pospolitego Legutko pisze tak: Liberalni demokraci mają więc sporo racji, kiedy ciągle sugerują, że świat doszedł do końca i że dalej, o ile ma być dobrze, może być tylko tak samo (…). Wszystko to jednak będą kolejne odsłony tego samego finalnego rozdziału długiej opowieści, która historycznie zaczęła się we wczesnej nowożytności, , lecz która przecież miała swoją bogatą „Volgeschichte”. W rozdziale tym wypełnia się to, co planowano w socjalizmie, lecz co się ku niezmiernemu żalowi socjalistów nie udało, a mianowicie upodobnienie człowieka do ustroju i ustroju do człowieka. (…). O zmianie realnej będzie można mówić dopiero wtedy, kiedy dotychczasowy pogląd na człowieka wyczerpie swoją nośność i zostanie uznany za nieadekwatny.
Owo upodobnienie człowieka do ustroju i ustroju do człowieka to klucz do zrozumienia, dlaczego zaniechano prób budowania alternatywnych teorii systemowych. To nie tylko poczucie braku sensu takich działań, ale także – wracając do Legutki – zabobonny lęk przed opuszczeniem bezpiecznych terytoriów liberalno – demokratycznej ortodoksji.

Równość po nowemu

Czy powyższy wywód nie jest unikiem wobec wyzwania rzuconego przez Jana Tokarskiego? Bynajmniej. To przecież tylko realizm, którego Tokarski tak oczekuje.

Czy brak teoretycznych alternatyw dla liberalnej demokracji czyni ją lepszą, trwalszą, bardziej odporną na wstrząsy? Niestety, wręcz przeciwnie. Wewnętrzne sprzeczności wynikające z ustrojowej hybrydy liberalnej wolności z demokratyczną równością dają o sobie znać coraz dotkliwiej. Jeśli Stalin mówił o nasilaniu się walki klasowej w miarę rozwoju socjalizmu, to dzisiaj mamy do czynienia z nasilaniem się walki o równość w miarę rozwoju demokracji. Ideologizacja równości, dawniej pojmowanej jedynie jako równość wobec prawa, zmienia społeczne fundamenty państwa i odbiera podstawowe wolności, zastępując je eufemizmem poprawności politycznej.

Jan Tokarski pisze, że liberalna demokracja wymaga wysokiej kultury politycznej, wiarygodnych elit, obywatelskiego zaangażowania. To wszystko prawda. Wymaga, ale z drugiej strony je niszczy, bo taka jest jej natura aksjologicznego pasożyta, który żeruje na zastanych, tzw. twardych wartościach, a z drugiej strony jest sprawną maszynką laicyzacji społeczeństw, przy pomocy chwytliwej idei oddzielenia Kościoła od państwa.
Jak długo da się z tym wszystkim żyć? Nie wiadomo. Ale brak wielkich ustrojowych wizjonerów niczego tu nie zmienia. Czy się komu podoba czy nie, system w którym żyjemy, pod wpływem tak czynników wewnętrznych jak i zewnętrznych, ewoluuje w tempie i kierunku, które każą powątpiewać czy jeszcze leci z nami pilot.

Jeden z takich kierunków ewolucji (albo raczej rewolucji) przedstawił w swoim artykule sam Jan Tokarski. Trafnie nazywając to, co się dzieje na Węgrzech, a po części i w Polsce, demokratyczną dyktaturą, sam zdefiniował nową ustrojową rzeczywistość. Jej podstawowym filarem jest odwrócenie dotychczasowego porządku opartego na pierwszeństwie władzy prawa nad wolą ludu, na biegunowo odwrotny system ludowładczy, którego wolę interpretuje i wyraża rządząca partia.

Czy nie jest to nowa, rodząca się na naszych oczach, propozycja ustrojowa? Jest, choć nie spełnia jednego, postawionego przez Jana Tokarskiego warunku: nie jest to rozwiązanie lepsze.

Zaproponowany przez Victora Orbana oraz Jarosława Kaczyńskiego ustrojowy fikołek to rozwiązanie, polegające na minimalizacji czynnika liberalnego, którego istotą jest kontrola poczynań władzy i maksymalizacja demokracji rozumianej jako rządy większości.

Straszenie dyktaturą Kaczyńskiego to oczywiście przejaw histerii. Marzenia o dyktaturze – nawet gdyby takowe się pojawiły – przerastają możliwości otoczenia prezesa PiS pod każdym względem. Jednak nowy, ustrojowy szlak został wyznaczony. A skoro Lud pragnie dobra, którego często nie potrafi dostrzec, to pokusa, aby to zrobić za niego będzie rosła. Problem w tym, że demokracja (w przeciwieństwie do liberalizmu) samodzielnie istnieć nie jest zdolna. Nieuchronnie ewoluuje w kierunku demokratycznej dyktatury, a to tylko ustrojowy przystanek na drodze do demokracji totalitarnej.
Inny scenariusz, mogący rozgonić wszystkie harcujące w ramach systemu myszy, to ostateczne zniszczenie wo lności gospodarczej. Wtedy dzisiejsze państwa liberalnej demokracji staną się – parafrazując Saula Bellowa – jak wymarłe miasto do którego każdy może się wprowadzić i obwołać szeryfem. Jeżeli trudno to sobie komuś wyobrazić, to niech sam spróbuje swoich sił w biznesie. Wtedy z pierwszego rzędu zobaczy skutki rosnących apetytów biurokracji na władzę i polityków na korupcję wyborczego rozdawnictwa. Jeśli to podcinanie gałęzi na której tak naprawdę wisi cała sympatia ludu do demokracji będzie trwało, to koniec historii liberalnej demokracji może wyznaczyć upadek wiary w sens podejmowania gospodarczego ryzyka.

Konstytucja na ratunek

Jak wspomniałem na początku, nie należę do szczególnych entuzjastów liberalnej demokracji. Co nie znaczy, że nie dostrzegam zalet tego systemu i wciąż drzemiących w nim możliwości. Ale skala zepsucia jaka się dokonała za sprawą demokratycznych polityków rodzi zwątpienie w możliwości naprawy.
Odkładając na bok marzenie o wielkich ustrojowych projektach powinniśmy się skupić na tym co możliwe, aby postawić obecny system z głowy na nogi. Tylko tyle i aż tyle.

Amerykanie ze swojej, ustrojowo liberalnej Konstytucji, w której, na marginesie mówiąc, nie ma ani słowa o demokracji, uczynili niedościgły symbol jednoczący naród. Treścią naszej, raz w roku dumnie świętowanej Konstytucji 3 Maja jest przypomnienie, że była druga po amerykańskiej i spór o właściwy kolor czerwieni narodowej flagi. Zawartością nikt się nie zajmuje. Podobnie jak kwestią dziś najważniejszą dla Polski: koniecznymi zmianami w obecnie obowiązującej Konstytucji.

Dlaczego łączę te dwie kwestie? Z dwóch powodów: po pierwsze, to jedyny sposób, aby zmienionej Konstytucji nadać jednoczącą historycznie symbolikę. Po drugie, bo treść Konstytucji 3 Maja jest gotową, ustrojową inspiracją dla odnowy obecnej Rzeczpospolitej. Ta inspiracja dotyczy powrotu do korzeni liberalnej demokracji, której istotą był rząd mieszany: monarchiczno – arystokratyczno – demokratyczny. Dzisiejsze instytucje państwa: Prezydent, Senat i Sejm, to echo dawnego rządu mieszanego, odzwierciedlającego naturalną społeczną hierarchię. Wystarczy nadać tym instytucjom dawny, republikański sens, który pozwoliłby na zatrzymanie głównej choroby i przekleństwa polskiej demokracji jaką jest pozakonstytucyjna, rosnąca władza partii politycznych.
Polska ustawa zasadnicza to ustrojowe sito, którego dysfunkcyjność jako strażnika liberalnej demokracji w sposób praktyczny obnażyła partia Jarosława Kaczyńskiego.

Duch partyjniactwa to nieodłączny towarzysz demokracji. Im potężniejszy, tym bardziej konkurencyjny dla rządów prawa i równowagi władz. Partie, o których Konstytucja mówi tylko tyle, że wpływają metodami demokratycznymi na kształtowanie polityki państwa, w praktyce są pasem transmisyjnym łączącym Sejm, Senat i urząd prezydenta. Aby te najważniejsze instytucje państwa odzyskały właściwy sens i systemowe znaczenie, należy go przerwać w trzech miejscach: we władzy wykonawczej – przekazując ją pod zwierzchnictwo prezydenta, w Senacie – poprzez kurialno – kooptacyjny system wyborów i w urzędzie prezydenta, zabezpieczając suwerenność od partii politycznych możliwie długą kadencją.

To tylko jeden z kilku ważnych do załatwienia problemów ustrojowych naszego państwa. Środowisko, które reprezentuję wydało trzy lata temu własny projekt zmian ustawy zasadniczej (który mam nadzieję przekazać panu Tokarskiemu). Propozycje te zostały przedstawione w Olsztynie w ramach cyklu debat „Wspólnie o Konstytucji”, które były organizowane z inicjatywy Kancelarii Prezydenta RP, w Olsztynie przy współudziale naszej fundacji, oraz wydane w formie broszury „ Konstytucja na czasie, czas na Konstytucję”. Uczyniliśmy to w przeświadczeniu, że praca nad zmienioną Konstytucją to najpilniejsza, narodowa potrzeba. I zarazem bez większej nadziei, że ktokolwiek tym się zainteresuje. Bynajmniej nie z powodu merytorycznej zawartości. Każda próba rozmowy o zmianach w Konstytucji napotyka na argument o braku momentu konstytucyjnego. O jego zaistnieniu zdecydują oczywiście główne partie polityczne, z których jedna, pod hasłem przestrzegania Konstytucji, używa jej jako pałki na politycznego przeciwnika, zaś dla drugiej jakiekolwiek niezależne inicjatywy, zwłaszcza dotyczące instytucji państwa, to polityczny sabotaż. O czym boleśnie przekonał się prezydent Andrzej Duda, gdy siła jego dobrych, nie konsultowanych z partią chęci, zderzyła się z walcem partyjnych interesów.

Bardziej przygnębia fakt, że ten sam prezydent w swoim ostatnim wystąpieniu przed Zgromadzeniem Narodowym wśród najważniejszych dla niego spraw, które dotyczą nas wszystkich, całego narodu, zmian w Konstytucji nie odważył się poruszyć. Jeszcze bardziej martwi to, że żadna z partii komentujących wystąpienie prezydenta nie zechciała tego braku dostrzec.

Co po rozwodzie

Jeśli propozycje ustrojowych korekt wydają się Janowi Tokarskiemu zbyt minimalistyczne, to chciałbym przypomnieć, że narodzin liberalnej demokracji także nie poprzedziło napisanie teoretycznego gotowca. Jest ona rezultatem egzotycznego ideowo sojuszu jaki zawarli w połowie XIX wieku dotychczasowi konkurenci: liberałowie i demokraci, w obliczu narastającego zagrożenia ze strony rosnących w siłę socjalistów.
Dzięki temu małżeństwu z rozsądku, po tysiącach lat potępienia, demokracja powróciła na arenę dziejów. Jest to konstrukcja nad wyraz konwulsywna i krucha, o czym świadczą nie tylko przykłady Węgier czy Polski. Rozwód liberalizmu z demokracją odbywa się na różne sposoby w prawie wszystkich demokracjach europejskich. Tam ucieczka od liberalizmu w kierunku demokratycznego populizmu rozpoczęła się jeszcze w czasie, gdy my tkwiliśmy w objęciach poprzedniego systemu.

Jan Tokarski nazwał to przejściem ze stanu liberalnej demokracji w stan demokratycznej dyktatury, choć może precyzyjniejszy będzie termin demokracja antyliberalna. Do demokracji liberalnej ma się ona tak, jak krzesło, do krzesła elektrycznego. Można to nazywać kryzysem. Ale jeśli erozja czynnika liberalnego będzie się pogłębiała, to powrót na bezpieczne krzesło własnymi siłami będzie niemożliwy. Wtedy z pewnością znajdą się „barbarzyńcy”, nasi lub obcy, którzy po swojemu wszystko posprzątają. Bez nowego Karola Marksa.

Bogdan Bachmura

Prezes Fundacji Debata,
wydawcy miesięcznika „Debata”

Tekst ukazał się tygodniku |"Rzeczpospolitej" - "Plus Minus" 5 września 2020r.

Czytaj więcej: NOWEGO KAROLA MARKSA NIE BĘDZIE

Komentarz (16)

Czyści i solidarni

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 19 wrzesień 2020 19:00
Bogdan Bachmura

Wartki nurt pękniętego rurociągu „Czajka”, pełnego ścieków, zabrał Rafałowi Trzaskowskiemu jego Nową Solidarność. Przynajmniej na razie, do czasu, aż prezydent Warszawy ogarnie cały ten cuchnący problem. Nazwa jaką wymyślił Trzaskowski i jego ludzie nie jest przypadkowa, a zatem trudno się dziwić, że wiele osób, zwłaszcza z pokolenia Solidarności, nie ukrywa satysfakcji z symbolicznego falstartu Nowej Solidarności.

Gdy w styczniu 2001 roku Donald Tusk i pozostałych dwóch „tenorów” zakładało Platformę Obywatelską jako stowarzyszenie, aura była dużo lepsza. Wtedy to był strzał w dziesiątkę. Doskonale pamiętam nabitą do granic możliwości aulę dawnego KW PZPR, gdy „tenorzy” przyjechali na swój „koncert” do Olsztyna. Już wtedy, ledwie po dwunastu latach wymarzonej demokracji, ludzie mieli po dziurki w nosie nowych partii i nowej odsłony partyjniactwa. Donald Tusk nie tylko to zrozumiał, ale jako pierwszy potrafił politycznie zdyskontować. Do Platformy się nie zapisywało. Na Platformę się wstępowało, aby zmienić dotychczasową, patologicznie upartyjnioną Polskę. Aby pokazać nowe, obywatelskie oblicze polityki.

Tamtego autentyzmu oddolnej aktywności nigdy i nikomu nie udało się powtórzyć. Skali zawodu i rozczarowania ludzi, którzy dali się uwieść Donaldowi Tuskowi także. I choć patentu z zakładaniem stowarzyszenia zamiast partii próbowało później wielu, to premię za pierwszeństwo zgarnęli tylko ojcowie założyciele Platformy.

Dlatego teraz, gdy Rafał Trzaskowski, wiceprzewodniczący i kandydat na prezydenta Platformy Obywatelskiej, ogłasza powstanie „ruchu ludzi, którzy do partii nie należą”, mających zajmować się pracą ideową, programową i organiczną, to wypada zapytać, co stało się z tamtą Platformą Obywatelską? Co stało się z polską demokracją, że ruchy obywatelskie zakładają prominentni działacze partii politycznych? Czy zamiast Nowej Solidarności historycznie bardziej adekwatny nie byłby Nowy Front Jedności Narodu?

Trzaskowski twierdzi, że na takie działania partiom zawsze brakuje czasu. Załóżmy, że to jedyny problem i przeszkoda w swobodnej pracy programowej oraz ideowej. Załóżmy, że naiwność jeszcze raz zwycięży i do ruchu przystąpią ludzie mogący wnieść nową wartość dodaną. Że Trzaskowski i jego partyjne otoczenie nawiąże do podstawowego dziedzictwa Solidarności i zrobi coś, co wydaje się niemożliwe: da tym ludziom swobodę wyrażania opinii. Włączenie takich rączych koni do partyjnego zaprzęgu mogłoby unieść ten upadający wehikuł, gdyby nie stan pozostałego zaprzęgu, żyjącego wspomnieniem raju utraconego i trzymanego w kupie nienawiścią wygnanych. Czy te stare, ale ciągle żądne władzy chabety, niezdolne do wysiłku, aby po nią sięgnąć, pozwolą, żeby ktoś nowy je w tym partyjnym zaprzęgu zajeździł?

Największy problem jaki ma ze sobą Platforma Obywatelska, to niezdolność do wyjścia poza paradygmat nienawiści do Prawa i Sprawiedliwości. To negatywne paliwo jednoczy, ale odbiera żywotne soki twórczego myślenia. Jak bardzo, widzieliśmy na przykładzie Komitetu Obrony Demokracji. Ruchu społecznego ideowo z Platformą związanego, ale bez partyjnych afiliacji. Pomysł na obronę Konstytucji jako polityczną pałkę przeciwko partii Jarosława Kaczyńskiego zamienił dobre intencje w jałową intelektualnie groteskę. Związał potencjał środowiska prawniczego z politycznymi emocjami ulicznych protestów, nie proponując nic, poza jałową obroną twierdzy, której mury od dawna wymagają gruntownej naprawy.

Próby budowania ruchów społecznych przez partyjnych działaczy mają swój koniec już u zarania działalności. Taki nieuchronny los spotkał Ruch im. Lecha Kaczyńskiego. Tragicznie zmarły prezydent RP, człowiek o niewątpliwie wybitnej osobowości, jednak pozostający w cieniu swojego brata – bliźniaka, nie pozostawił po sobie ideowej spuścizny zdolnej zainspirować autentyczny ruch społeczny. Przywoływanie tego, co dzisiaj w Lechu Kaczyńskiem wydaje się najwartościowsze, zwłaszcza wyróżniająca go od własnego otoczenia szczególna otwartość na inne środowiska, mogłaby okazać się dla partyjnych działaczy postawionych na czele Ruchu mocno kłopotliwa. Podobnie jak zderzenie jego przywiązania do wielowiekowej polskiej tradycji nadrzędności prawa, z filozofią obecnej władzy podporządkowania prawa reprezentacji woli ludu.

Szukanie legitymizacji partii poprzez sztucznie hodowane ruchy społeczne nie jest przypadkowe. Ludzie, nad którymi unosi się swąd sterowanych wyborczym kalendarzem politycznych bitew, choć posiedli umiejętność zarządzania zbiorowymi emocjami i zaganiania do wyborczych okopów milionów ludzi, mają świadomość społecznej alienacji. We wszystkich europejskich demokracjach tradycyjne funkcje przedstawicielskie partii dotknęła erozja. Partie przestały funkcjonować w roli pośredników między obywatelami a państwem, przejmując rolę organizacji faktycznie państwem zarządzających. Wyjście partii ze społeczeństwa i wejście w rolę rządowych agend ma swoje konsekwencje, z których PO nie potrafi się podnieść, a jej działacze o tym zapomnieć. Z kolei Zjednoczona Prawica jest w trakcie tego samego, niszczącego procesu konsumowania przywilejów władzy, utrzymując wyborcze poparcie dzięki socjalnym transferom i kompletnemu zagubieniu politycznej konkurencji.

Pomysł na Nową Solidarność to próba polityków PO wyciągnięcia się z tej sytuacji za własne włosy. Ucieczki do przodu z podmianą dawnej Platformy na solidarnościową symbolikę.

Główny bohater filmu „Skazani na Shawshank” uciekając z więzienia przepłynął kanał pełen ekskrementów, „wychodząc zeń czysty jak łza”. Czy awaria „Czajki” będzie miała równie oczyszczający efekt? Zobaczymy.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Czyści i solidarni

Komentarz (10)

Solidarność? Proszę się dowiadywać

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 22 sierpień 2020 18:36
Bogdan Bachmura

Pytanie o to, jakie wartości Solidarności pozostały do dzisiaj zadawaliśmy sobie wielokrotnie. I wielokrotnie, jak teraz, przy okazji kolejnych okrągłych rocznic Sierpnia ’80, próbowaliśmy szukać tego „co nam zostało z tamtych lat”.

Kapitał patriotycznych uniesień i wspólnotowych doświadczeń wyniesionych z karnawału Solidarności był tak ogromny, że zapewne żaden realny porządek polityczny by mu nie sprostał. A co dopiero w trudnej rzeczywistości początku III RP.

Ale to marzeń o zachowaniu kanonu wartości kojarzonego z czasem Solidarności nie likwidowało. Wręcz przeciwnie. Podniosło je do rangi narodowego mitu.

A więc przede wszystkim Solidarność. Potem wolność – osobista, polityczna i wolność prasy. Troska o dobro wspólne, pluralizm życia politycznego, sprawiedliwość.

Rewolucja zaczęła pożerać swoje dzieci bardzo szybko, bo już na progu III RP. Gdy zabrakło wspólnego wroga, wszystko zaczęło się sypać. Mijały lata, a my wciąż się zastanawialiśmy, co poszło nie tak. Każdy na swój sposób.

Dla jednych winny był naród. Dawniej zjednoczony w 10 milionowej Solidarności, wynoszony jako świadomy podmiot wolnościowych dążeń, nagle, po dojściu do demokratycznej ziemi obiecanej, okazał się obciążony wirusem homo sovieticusa. Wcześniej nie dojrzały do socjalizmu, teraz musiał dorosnąć do demokracji. Inni o krecią robotę i sypanie piasku w tryby młodej demokracji posądzali nie rozliczonych ze swojej przeszłości postkomunistów. Natomiast wśród byłych działaczy Solidarności, szczególnie tych, którzy politycznie nie skonsumowali zwycięstwa nad komuną, do dziś popularna jest wersja zdrady ideałów przez polityków o solidarnościowym rodowodzie.

Czterdzieści lat to szmat czasu. Akurat tyle, aby zweryfikować wiele dotychczasowych poglądów. Za demokracji wychowały się już dwa dorosłe pokolenia Polaków. Dlaczego więc nie milkną diagnozy o ciągłym niedorastaniu Polaków do demokracji? Dzisiaj komunistów już nie ma. Są tylko post, ale to leśne dziadki na politycznej emeryturze. Aby temu ubytkowi zaradzić, powołano do życia „resortowe dzieci”. Ale już mówi się o skażonych komuną wnukach.

W imię czego to wszystko? Może dla ratowania złudzeń?

A jest co ratować. Po 30 latach panowania demokracji nikt nie spiera się o dziedzictwo solidarnościowych wartości. Diagnoza jest zgodna: pozostały zgliszcza. Różnice zdań dotyczą winnych.

O Solidarności można powiedzieć, że skoro już tu naprawdę była, to może jeszcze wróci. Dowiadywać się nie zaszkodzi. Dobro wspólne w ustach naiwnych pięknoduchów nadal brzmi wzniośle. Tak bardzo, że nie wiadomo, co z tym właściwie począć. Z wolnością jest jak z tą rączką w pamiętnej piosence Jana Kaczmarka – wolna, ale w ekonomicznych dybach. Media formalnie również mamy wolne. Ale zatarła im się różnica pomiędzy rozumieniem a przyklaskiwaniem.

Co do sprawiedliwości, to przecież nikt jej na ziemskim łez padole nie obiecywał, ale bez czujnego nadzoru oddanych partii kolesi mogłoby być znacznie gorzej.

Wśród dawnych europejskich demoludów byliśmy narodem szczególnie uprzywilejowanym.

Na trudną drogę do demokratycznej ziemi obiecanej dostaliśmy przewodnika, którego wskazówki i ostrzeżenia były bezcenne. Janowi Pawłowi II udało się obudzić nas z letargu czasów komuny, ale nie udało się skutecznie przestrzec przed pułapkami demokratycznego triumfalizmu. Choć listę ostrzeżeń dostaliśmy jak na tacy.

Papież-Polak starał się przekazać w swych społecznych encyklikach, jak cienka granica dzieli liberalne rządy prawa od demokratycznego totalitaryzmu. Jak marzenia o wolności łatwo zamieniają się w pułapkę zniewolenia. Pełne uniesień rocznicowe koncerty w telewizji Jacka Kurskiego na cześć św. Jana Pawła II brzmią jak zagłuszarka jego nauki o pierwszeństwie rządów prawa nad wolą ludu. Jego afirmacji trójpodziału władz jako porządku odzwierciedlającego realistyczną wizję społecznej nauki człowieka.

Inna sprawa, czy twarde warunki brzegowe jakimi Jan Paweł II obwarował swoje poparcie dla „prawdziwej demokracji”, która możliwa jest jedynie w Państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej, są w ogóle możliwe do spełnienia.

To pytanie – klucz do zrozumienia, dlaczego brzemię Solidarności, które mieliśmy nieść razem, we wspólnocie, okazało się za ciężkie. Fundamentem poprawnej koncepcji osoby ludzkiej jest dla papieża transcendentna wizja człowieka. A to oznacza konflikt z liberalną demokracją, którego Jan Paweł II był świadomy. Jego rezultatem po 30 latach III RP jest bezskuteczne poszukiwanie świętego Graala zaginionych wartości. Nadzieja, że w postępowym, na wskroś oświeceniowym ustroju zdołamy zachować twardy, chrześcijański fundament, podlega smutnej, lecz nieuchronnej weryfikacji. Nasza tradycjonalistyczno-religijna odmienność na tle Europy to rezultat komunistycznej zamrażarki w której rząd dusz zachował Kościół. Jak to dziś wygląda, każdy widzi. Z Kościołem włącznie. Nasze zarzuty wobec marniejącej w oczach rzeczywistości kierujemy zwykle do polityków. Bo tak jest prościej i łatwiej. Oczekujemy od nich, że zawrócą Wisłę kijem, nie dostrzegając, że ich również porwał rwący nurt dziejów, nad którym tracimy sterowność.

Gdyby nas lepiej i piękniej kuszono... – pisał w „Potędze smaku” Zbigniew Herbert. Liberalna demokracja zrobiła to skutecznie. Zwykłym ludziom dała to, czego komuna nie potrafiła: chleb i igrzyska. Czym skuszono naszych duchowych pasterzy, hierarchów Kościoła, że uwierzyli w system, który wiarę w swoją moc i trwałość oparł na człowieku?

Doszukując się w sobie coraz to nowych pokładów homo sovieticusa zapomnieliśmy, że każdy system wytwarza swojego homo. Homo demokraticus tęskni za starymi wartościami, ale sam stał się ich żywym zaprzeczeniem. Wspominamy Solidarność, a jak dzieci daliśmy się wkręcić w idiotyzm partyjno-plemiennego podziału. Chcemy wolności, ale tylko dla swoich. Odtworzyliśmy ZBOWiD, którego szeregi wciąż puchną, ale już nie widzimy w tym nic śmiesznego. Staliśmy się łasi na zaszczyty i pochlebstwa. Obwiesiliśmy się orderami i uwierzyliśmy we własne męczeństwo, za które wystawiliśmy rodakom rachunek w walucie i przywilejach. A rocznicę Porozumień Sierpniowych uczciliśmy żenującym sporem o to, w jakim budynku mamy oglądać tablice z 21 postulatami strajku w Stoczni Gdańskiej.

Piszę o tym bez goryczy, bo nie wierzę w możliwość jakiegoś odmiennego scenariusza. A tamte wartości? Jeśli by się ktoś o nie pytał, to ich tu nie ma.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Solidarność? Proszę się dowiadywać

Komentarz (6)

Więcej artykułów…

  1. Zwiać przed demokracją
  2. Demokracja na wojennej ścieżce
  3. Rzeczpospolita i jej choroby towarzyszące
  4. Teraz to my możemy wszystko!

Strona 7 z 55

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • 11
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

A ty, co popierasz... ? https://twitter.com/Jack471776/status/1637620374853632000?cxt=HHwWgIC-gb7D_7ktAAAA

https://kresy.pl/wydarzenia/banderowskie...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
1 godzinę temu
a ty co popierasz moskwę?
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
1 godzinę temu
Ale bełkot - chyba poszczepienny.
Przemija postać świata*
3 godzin(y) temu
Źle skopiowany link: https://isws.ms.gov.pl/pl/baza-statystyczna/publikacje/download,3502,14.html
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Nie we wszystkim, co napisał mój kolega Bogdan się zgadzam, ale wnioski mamy podobne...

Najpierw nieco statystyki: Jest też taki dokument opublikow...
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Solidarna Polska Pana Zbigniewa Ziobry jest najlepszym wyborem dla Polski i Polaków. Szkoda tylko, że prawdopodobnie pójdą w koalicji z PiS. Ale może ...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
4 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Modlitwa kardynała de Richelieu Bogdan Bachmura Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z… Zobacz
  • Nienasycenie Adam Kowalczyk Na początku istnienia Rosji, a właściwie Moskwy, niewiele wskazywało na to, że stanie się ziemią ludzi nienasyconych. Ludzi, których mózgi… Zobacz
  • Suwerenność na miarę naszych możliwości Bogdan Bachmura Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o… Zobacz
  • Bezpieczeństwo na Wschodzie Adam Kowalczyk Pół roku temu pisałem o podniesionym przez Marka Budzisza temacie sojuszu, a nawet federacji z Ukrainą. To o czym pisał… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Uchwała Sejmu w sprawie obrony dobrego imienia św. Jana Pawła II
  • Prowokacja rosyjskiego ambasadora i "polskich patriotów" w Pieniężnie
  • Łajba "Olsztyn" tonie, a "kapitan" szykuje się do ucieczki
  • Wójt Gietrzwałdu zaatakował lidera komitetu referendalnego. Oświadczenie Jacka Wiącka
  • "Wójt mija się z prawdą i manipuluje mieszkańcami Gietrzwałdu". Sprostowanie wywiadu z J.Kasprowiczem
  • Olsztyńskie Wodociągi nie uzyskały zgody na nowe taryfy. Grożą upadłością
  • Kim jest Marek Żejmo (autor książki "Liderzy podziemia Solidarności")? (cz.2)
  • Polecamy lutowy numer miesięcznika "Debata"
  • Holenderska gazeta zastanawia się, czy olsztyńskie "szubienice" wytrzymają atak polskich ikonoklastów?
  • Debatka czyli polityczne prztyczki i potyczki (3)
  • Ks. K. Paczos: "Czy Kościół umiera?" Zapis audio wykładu w Olsztynie
  • "Prezydencie Olsztyna, pracownicy nie najedzą się pana tramwajami i betonem"

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.