Nadzieja w szubienicy
- Szczegóły
- Opublikowano: sobota, 21 listopad 2020 12:26
- Bogdan Bachmura

Jeszcze miesiąc temu pisałem o społecznym kompromisie. Proponowałem, aby na wzór zawartego w 1993 r. kompromisu aborcyjnego, spróbować podobnego rozwiązania dotyczącego związków partnerskich. Dopóki większość Polaków jest przeciwko małżeństwom homoseksualnym i adopcji dzieci przez pary jednołpciowe. Dopóki mamy punkt oparcia, wzorzec porozumienia, który nikogo ze skrajnych stron sporu nie zadowala, ale chroni przed konfliktem, którego konsekwencje trudno przewidzieć.
Jak bardzo wszystko w tym czasie się zmieniło, przypominać nie muszę. Prawdę mówiąc śmierci by się człowiek bardziej spodziewał, o co z powodu wirusa i ogólnego stanu opieki zdrowotnej łatwiej niż zwykle, niż tego, że w tym momencie ktoś odpali lont, na którego końcu jest największa porcja społecznego dynamitu.
Zaskoczeni wydają się wszyscy, ale odpowiedzialność za konwulsję społecznych niepokojów oraz ich konsekwencje spoczywa na jednym człowieku. Trzeba powiedzieć szczerze, że Jarosławowi Kaczyńskiemu, ze względów politycznych, z pomysłami zmian w ustawie z 1993 r. specjalnie po drodze nie było. Naciskany od lat przez środowiska pro life na spełnienie wcześniejszych, przedwyborczych obietnic, uznał, że koranawirus to najpewniejszy sojusznik do spacyfikowania społecznych protestów. Drugi filar kalkulacji prezesa PiS to Trybunał Konstytucyjny. Zamiast wyciągać kasztany z ognia rękami parlamentarnej większości, prezes Kaczyński postanowił schować się za posłuszną jego woli prezes Julię Przyłębską.
Skutki tej strategii znamy wszyscy. Skala młodzieżowych protestów sparaliżowała nie tylko obóz rządzący. Ilością politycznego paliwa zaskoczyła także skrajną lewicę. Wezwania prezesa PiS do ogólnonarodowego oporu wobec zagrożenia państwa, obrony kościołów, brzmiały jak zaklęcia upadłego szamana. Podobnie wyglądają nadzieje, że wypalenie się ulicznych protestów zakończy sprawę.
Należę do ludzi dla których kompromis zawarty w 1993 r., po wyniszczających społecznie sporach o aborcję, to jeden z największych sukcesów parlamentaryzmu III RP. Dla katolików trudny, ale w perspektywie gwałtownego przyspieszenia rewolucji światopoglądowej, zwłaszcza wśród młodych Polaków, to realna wartość, bo oparta na trwającej 27 lat akceptacji większości Polaków. Jako konserwatyście jest mi obca reprezentowana przez PiS wersja konserwatyzmu rewolucyjnego: demokratycznego ludowładztwa, państwowego centralizmu, korupcyjno-wyborczego rozdawnictwa, upartyjnienia państwa i zarządzania emocjami poprzez kryzys. Tym, co dla mnie nadawało sens rządom Prawa i Sprawiedliwości to twarda postawa wobec postępującej rewolucji światopoglądowej. I właśnie w tej najważniejszej kwestii prezes Kaczyński i jego partia teraz zawiedli. Przestali być użyteczni jako bariera dla procesu radykalnej zmiany cywilizacyjnej, która niby tsunami przeorała umysły młodych ludzi.
Choć wielu by zapewne chciało, to młodzieży, która wyszła na ulice do kategorii „resortowych wnuków” zaliczyć się nie da. Przekrój społeczny uczestników marszy zaskakuje i zastanawia, bo pod wspólnym sztandarem wystąpiła solidarnie młodzież wychowana w domach o skrajnie różnych tradycjach, w większości ochrzczona. Dominujące podczas marszy słowne chamstwo to tylko część pokoleniowej zmiany. Wcale nie najważniejszej, zwłaszcza jeśli pamiętamy o regule, że „człowiek w masie traci na klasie”, bez względu na polityczne barwy tejże masy. Prawdziwe zerwanie międzypokoleniowej więzi nie dotyczy dosadności języka, ale pojęcia wolności w obronie której młodzi ludzie wyszli na ulice. Skrajnie innej od tej, w obronie której stawali ich rodzice i dziadkowie. Jest to wolność rozumiana utylitarnie, daleka od chrześcijańskiej antropologii, a przez to niechętna wszelkim ograniczeniom.
Ale to nie wszystko. Uliczne wyp.… ać dotyczy nie tylko rządzących Polską polityków. Z taką samą odprawą spotkała się skrajna lewica, próbująca po swojemu zradykalizować protesty i zagospodarować je politycznie. Za wcześnie na zbyt daleko idące wnioski z takiej postawy, ale badania od dawna potwierdzają coraz większą rezerwę młodzieży wobec systemowego upadku ideałów i cynicznej teatralizacji świata polityki.
Najlepszym dowodem amatorstwo i brak wyobraźni z jaką zabrano się za zmianę aborcyjnego kompromisu. Nie tylko przez czas pandemii, najgorszy z możliwych do załatwiania trudnych, społecznych problemów. Poważnym sygnałem świadczącym o słabnącym instynkcie Jarosława Kaczyńskiego jako stratega była już „piątka dla zwierząt”. Jedynowładztwo „naczelnika” Kaczyńskiego i dokonana przez niego ewolucja ustroju w kierunku demokratycznej dyktatury wydawała się jego zwolennikom wielkim atutem. Pozwalała bowiem na zarządzanie partią i państwem oraz realizację wizji programowych w sposób efektywny, z pominięciem charakterystycznych dla demokracji raf i proceduralnych pułapek. Ale ciężar władzy jaki wziął na siebie Jarosław Kaczyński ma swoje konsekwencje. Oznacza wyłączenie bezpieczników: wewnętrznych – poprzez przyjęcie modelu bezwzględnego, wewnątrzpartyjnego zamordyzmu w całych strukturach partii, i zewnętrznych – na skutek upartyjnienia instytucji pełniących rolę systemowej równowagi władz. Mówiąc inaczej, gdyby prezes PiS mógł od kogoś w porę usłyszeć: stary, opamiętaj się, albo prezes Julia Przyłębska kierowała się elementarną odpowiedzialnością za państwo, to pożaru z powodu wyłączenia bezpieczników byśmy uniknęli.
Pozostaje pytanie, co w sytuacji, gdy instynkt naczelnego wodza-stratega nie wróci? Samuel Jackson zauważył: Nic tak nie rozjaśnia umysłu jak perspektywa szubienicy. Może wizja politycznej szubienicy pomoże naczelnikowi naszego państwa?
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
https://kresy.pl/wydarzenia/banderowskie...
Najpierw nieco statystyki: Jest też taki dokument opublikow...