LGBT przeciw demokracji
- Szczegóły
- Opublikowano: piątek, 23 sierpień 2019 08:33
- Bogdan Bachmura
Spór i konflikt są istotą demokratycznej polityki oraz codziennością życia wspólnotowego społeczeństw demokratycznych. Druga strona ustrojowego medalu to konieczność ich rozwiązywania na drodze kompromisu. Warto przypomnieć te proste zasady, gdy próbujemy się odnaleźć w zawiłościach dziejącej się na naszych oczach rewolucji światopoglądowej, a szczególnie tego, co się wydarzyło podczas niedawnej manifestacji środowisk LGBT w Białymstoku. Bo o ile konflikt doszedł do ściany bandyckich rękoczynów, to w powszechnej opinii możliwość kompromisu równa się zeru.
Co to oznacza? Że użyty w Białymstoku i skądinąd słusznie potępiany argument siły nie jest istotą problemu. Jest nią obyczajowo-ideologiczna rewolucja, która wzorem wielu państw zachodnich, może się dokonać w sposób pokojowy, ale z pewnością jej cechą nie jest skłonność do demokratycznego kompromisu. Tę rewolucyjną machinę napędzają dwa potężne, mające budzić jednoznacznie pozytywne skojarzenia silniki: idea postępu oraz równości. Nic dziwnego, że stwierdzenie prof. Marka Chodakowskiego, iż Faszyzm był ruchem postępowym i nowoczesnym spotkało się z tak wściekłym atakiem. Nie tylko faszyzm przecież. Na sile postępowego napędu komuniści ujechali znacznie dłużej. Tymczasem specjalizującego się w ruchach faszystowskich profesora Chodakowskiego kilku usłużnych profesorów natychmiast okrzyknęło sympatykiem faszyzmu, co równa się żądaniu jego publicznej śmierci. Nie z niewiedzy oczywiście. Świadomość postępowości ideologii faszystowskiej w przedwojennej Europie to elementarz wiedzy historyka idei. Żądanie głowy prof. Chodakowskiego ma zniszczyć w zarodku każdą sugestię, że „elektryczne kotły w piekle, to też jest postęp”.
Podobnie jest z ideą równości. To ideał pociągający w swojej prostocie i szlachetności. Jego żywiołem jest wieczny protest. Bo to jednocześnie ideał najbardziej ze wszystkich nienasycony. Walka o równość ma bowiem to do siebie, że nigdy się nie kończy. Jest jak frontowa wańka-wstańka. Jedne pokonane nierówności generują następne i jest to proces nieuchronny. Bo o ile nierówności należą do porządku natury i życia, to maksymalizacja równości oznacza kierunek przeciwny.
Przypominanie groteskowych obrazków komunistycznej urawniłowki bawi dzisiaj miliony Polaków. Z obecnymi paradoksami poprawnościowo- równościowej ideologii nie wszystkim do śmiechu, choć w rzeczy samej jest z czego boki zrywać. Oto badania popularności Peta Buttigiega, jednego z kandydatów Partii Demokratycznej na prezydenta USA, wykazały zadziwiającą fluktuację poparcia wśród poszczególnych amerykańskich mniejszości. A przecież Buttigieg, mer miasta South Bend w stanie Indiana, to idealny kandydat Partii Demokratycznej. Przystojny, dobrze wykształcony i władający kilkoma językami oficer po służbie w Afganistanie. Choć ochrzczony w Kościele katolickim, Buttigieg ma męża z którym wziął ślub w Kościele episkopalnym. I oczywiście, jak przystało na demokratę, jest obrońcą praw mniejszości. Ale niestety, ze zmienną wzajemnością. Bo choć równościowa teoria zakłada wzajemną miłość i solidarność poszczególnych mniejszości wobec tyranii większości, to w realu społeczność murzyńska, najdelikatniej mówiąc, nie aprobuje sodomii i sodomitów. Niczym niewdzięczny i zbuntowany przeciwko władzy komunistycznej proletariat, który w 1980 roku wykazał się skrajną niewdzięcznością za dziesięciolecia wyrównywania skutków upokorzeń ze strony klas posiadających.
Wyboistą drogę ku równości obrazuje także opublikowana kilka lat temu przez „American Journal of Socjology” analiza dotycząca firm, gdzie kobiety sięgają po kierownicze stanowiska, przebijając się przez mityczny szklany sufit. Okazało się, że w tych firmach zwiększa się nierówność w zarobkach pomiędzy kobietami i mężczyznami. Paradoks? Bynajmniej. To po prostu zwycięstwo realnego życia nad fałszywą ideologią. Wystarczy zapytać znajome kobiety z kim przedstawicielami jakiej płci wolą pracować, a budowanie kobiecego szklanego sufitu przestanie być zagadką.
Społeczeństwa poddane ciągłemu procesowi walki o równość w imię postępu znajdują się w stanie permanentnej walki wewnętrznej. Ten stan programowego zanurzenia w konflikcie pogłębia polityczno-medialna teatralizacja konfliktów. Demokratyczne mechanizmy budowania kompromisu nie mają tu zastosowania, bo mamy do czynienia z rewolucją. Dekonstrukcją dotychczasowych fundamentów życia społecznego i próbą budowania nowej świadomości. Niech nikogo nie zwiedzie rola ofiary bitych przez chuliganów demonstrantów w Białymstoku. Środowiska LGBT mają świadomość swojej siły płynącej z Zachodu. Tam jest to potężne lobby wtrącające się we wszystkie, mające wpływ na zbiorową świadomość dziedziny: badania naukowe, świat sztuki, mediów, reklamy, działalności wydawniczej, a także wielki biznes. W Polsce natomiast rośnie lista osób którym zaszkodził niepoprawny stosunek do LGBT. A to przecież jedynie wycinek frontu przez jaki dokonuje się postępowo-równościowa ofensywa.
Rozbieżność celów i poglądów oraz skala emocji nie buduje wielkich nadziei na dialog. Źródło optymizmu leży natomiast po stronie życia. Po stronie naturalnego porządku rzeczy i wielowiekowego doświadczenia ludzkości, którego żadna ideologia nie potrafi zastąpić, ani sztucznie wytworzyć. W powszechnym przekonaniu główny front walki to konfrontacja sił postępu z religijną i obyczajową konserwą. Jednak to obraz dalece niepełny. Doprowadzając ideę równości do skrajności nowa lewica wypowiedziała wojnę rzeczywistej równości, uwzględniającej naturalne wśród ludzi różnice. Dyktatura politycznej poprawności to z kolei nic innego jak zaprzeczenie podstaw liberalnej wolności.
Ta podskórna, maskowana progresywnością walka z fundamentami demokracji pod hasłami demokracji jest możliwa, ponieważ główny problem z demokracją dziś jest taki, że wszyscy są demokratami, ale nikt nie wie, co nią naprawdę jest. Nawet występujący pod jej sztandarami wrogowie.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta