Obok Czesława Jerzego Małkowskiego tzw. szubienice, czyli pomnik Wdzięczności Armii Radzieckiej, to największe, współczesne osobliwości Olsztyna. Ta mało chwalebna sytuacja ma także swoje dobre strony, bo pozwala na swoistą społeczną wiwisekcję oraz ujawnienie postaw i poglądów, które w innych okolicznościach nie ujrzałyby światła dziennego.
A ponieważ kolejną (mam nadzieję, że ostatnią) powtórkę z Makowskiego mamy za sobą, znów jak bumerang wraca sprawa „szubienic”. Tym razem chodzi o treść tablicy, którą na prośbę prezydenta Grzymowicza sporządził IPN. Kilka znanych osób uznało jej treść za „zbyt mocną”. Gdyby nie przedstawiony na łamach Gazety Wyborczej, głos prof. Roberta Traby, sprawę można by uznać za niewartą komentarza. Bo czy warto dyskutować z pisarzem Tomaszem Białkowskim, dla którego wzorcem porównawczym do potraktowania pomnika ku czci żołnierzy radzieckich jest austriacki Wiedeń?
Do głosu prof. Traby, mojego od wielu lat kolegi, warto się odnieść nie tylko ze względu na jego dorobek naukowy i społeczny, ale środowiskowo reprezentatywny sposób myślenia. Tym bardziej, że prof. Traba swój pogląd ilustruje apelem zmarłego w tym roku historyka idei Jerzego Jedlickiego, skierowanym do byłego prezesa IPN w kwietniu 2016 r.
Co zatem uważają Jedlicki/Traba? Oto fragmenty apelu:
Niechże się Pan przez chwilę zastanowi. O ile ja pamiętam ten czas, to Armia Radziecka walczyła w koalicji z Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi, i wspólnie z nimi pokonała morderczą Rzeszę niemiecką. Czyżby pamięć „narodowa” o tym zapomniała? Czy nie zdaje Pan sobie sprawy, że gdyby nie ofensywa radziecka, to Niemcy najprawdopodobniej wygrałyby wojnę i bylibyśmy do dzisiaj upodloną, niewolniczą prowincją hitlerowskiego Reichu? Czy nie wie Pan, że w tej wojnie Armia Czerwona poniosła największe, wprost niewyobrażalne straty w ludziach, w tym wiele na obszarze Polski? Czy zapomniał Pan, że w składzie tej armii, szło i także płaciło daninę krwi Wojsko Polskie?
Bądźmy konsekwentni: nie będziemy od tej pory przypominać dnia wyzwolenia Warszawy ani innych miast, nie będą się więcej przedstawiciele narodów spotykać w Oświęcimiu, w rocznicę oswobodzenia obozu Auschwitz. (…)
Tak, wiem, co Pan rzuci na drugą szalę: udział w rozbiorze Polski we wrześniu 1939, nikczemne zamordowanie uwięzionych polskich oficerów i funkcjonariuszy państwowych, wywózki na wschód, zerwanie stosunków z rządem polskim w Londynie, aresztowania AK-owców, wstrzymanie ofensywy latem latem 1944, aby się wykrwawiło Powstanie Warszawskie, obławy NKWD, wreszcie polityczne podporządkowanie polskich władz i instytucji arbitralnej woli Stalina i jego następców. I nie pytam, co przeważa, bo tu nie ma wspólnej miary, ale narodowa pamięć musi zachować obydwa rachunki, bo jeden drugiego nie kasuje i nie unieważnia.
Powyższe słowa to według prof. Traby „przestroga i głos rozsądku”. Dla mnie, owszem, to przestroga, ale przed takim sposobem myślenia. Bo o ile ja pamiętam z historii, to Armia Radziecka już wcześniej „wyzwalała” Polskę – w 1920 roku. Taki sam, „wyzwoleńczy” cel miała w roku 1945, a w jakiej koalicji to robiła, nic nie ma do rzeczy. Poznaliśmy to po owocach tego „wyzwolenia”, gdy na kilkadziesiąt lat wpadliśmy w komunistyczną, cywilizacyjną dziurę. I o tym pamięć narodowa zapomnieć nie może.
Nad „niewyobrażalnymi stratami w ludziach” Armii Czerwonej trzeba ubolewać, ale też pamiętać, że ich rozmiary były rezultatem pędzenia tych ludzi jak na rzeź, pod nadzorem specoddziałów NKWD, ze stalinowskim: ljudziej u nas mnoga. Podobnie jak nie rozumiałem wyroku olsztyńskiego sądu w sprawie ulicy Dąbrowszczaków, gdzie jego podstawą był szacunkowy procent komunistów w Brygadach, tak i tutaj nie rozumiem, co ma do rzeczy ofiara sowieckich żołnierzy!
Jednoznacznie negatywna ocena „szubienic” wynika ze stosunku do ideologii jakiej świadomie lub nieświadomie służyli ci żołnierze, celów politycznych jakie stawiał przed Armią Czerwoną Stalin oraz tego, co przyniosło to Polsce. Prędzej Niemcy powinni stawiać pomniki żołnierzom Wehrmachtu walczącym na froncie wschodnim, bo to byli ich żołnierze, walczący i ginący z poświęceniem i poparciem znakomitej większości narodu.
Najbardziej zadziwiło mnie u prof. Traby posłużenie się w sporze o treść tablicy apelem Jedlickiego i jego toporną wizją wygranej przez Niemcy wojny, i Polski, po dzień dzisiejszy „upodlonej, niewolniczej prowincji Reichu”. Trudno o dowody, ale geopolityczna analiza i elementarna wyobraźnia podpowiada, że dni Hitlera były policzone od momentu, kiedy zdecydował się skierować swoje siły na niezmierzone przestrzenie sowieckiej Rosji. Hitler miał szansę tę zdobycz na chwilę połknąć, ale nigdy nie zdołałby jej przetrawić. Przy jego zbrodniczych metodach zjednywania sobie potencjalnych sojuszników (vide stosunek do Ukraińców i Rosjan) oraz potędze USA, nie było cienia szansy na dłuższe, niemieckie panowanie nad narodami Europy.
Natomiast zwycięstwo nad Stalinem najprawdopodobniej ocaliłoby Warszawę i 200 tys. jej mieszkańców, bo pomysłodawcy powstania nie snuliby mrzonek o sowieckiej pomocy. Polski ruch oporu przetrwałby aż do ostatecznej rozprawy z Hitlerem, bo jego siłę złamali przecież dopiero radzieccy „wyzwoliciele”.
Wolną Polskę byśmy mieli kilkadziesiąt lat wcześniej, bez komunistycznych oprawców, ich obozów i kaźni oraz pomników „wyzwolicieli”. No i dziedzictwa homosovieticusa.
Prof. Traba twierdzi, że proponowana przez IPN treść tablicy potwierdza przestrogę Krystyny Kersten „przed manipulowaniem historią w imię ideologicznych celów rządzącej partii”, a postawienie tej tablicy pozbawi „szans na dialog o historii”. To ja chciałbym się zapytać, czy budowanie absurdalnie karkołomnych scenariuszy zwycięstwa Hitlera nad Europą i USA dla podkreślenia wyzwoleńczych zasług Armii Czerwonej, nie dotyczy przestróg Krystyny Kersten?
Czy manipulacją nie jest wystawianie Stalinowi dwóch różnych rachunków: wyzwoleńczego i zbrodniczego, i stawianie ich na dwóch szalach historycznej wagi? Wszak sowiecka Rosja nigdy nie przychodziła wyzwalać, a jej celem wobec innych narodów były różne formy imperialnego podporządkowania. Tym bardziej nie wyzwoliła Prus Wschodnich, bo te przed wojną były niemieckie, a ich oddanie komunistycznej Polsce nie było wyzwoleńczym darem, ale częścią geopolitycznego planu Stalina.
Oczywiście pozostawienie treści tablicy autorstwa IPN bez zmian nie oznacza dramatycznego „pozbawienia szans na dialog o historii”. Ale jeśli by tak w istocie się stało, to z mojej strony bez żalu. Ktoś powiedział, że rozmowa to nie lepik na muchy – nie musi się kleić. A w tej sprawie wyraźnie się nie klei, bo zamieniła się w czcze ględzenie o przysłowiowym niebie i chlebie.
Bo tak szczerze mówiąc, to moim zdaniem ta cała „dialogiczność przepracowania najnowszej historii”, to hamletyzowanie nad pieczęciami sowieckiego panowania, to zwykła ściema. Przecież w Pieniężnie do niedawna stał pomnik sowieckiego zbrodniarza, który nie symbolizował poświęcenia radzieckiego żołnierza, a który i tak znalazł swoich etatowych obrońców. To o czym tu dialogować?
Na szczęście spór o treść tablicy ma walor czysto akademicki, ponieważ szanse na zmianę jego treści są raczej iluzoryczne, a wniosek prezydenta Grzymowicza w tej sprawie to ruch jedynie taktyczny. Nie to, żebym był zwolennikiem poprzestania na tej tablicy. Mój pogląd w tej sprawie jest znany: wobec prawnej niemożności usunięcia „szubienic” należy, zgodnie z projektem, zrewitalizować plac Dunikowskiego, bo to zbyt ważna przestrzeń miasta aby pozostawić ją samochodom. A następnie użyć maksimum środków wyrazu, aby zrównoważyć ideologiczną symbolikę tego monumentu i pokazać jakim celom służyli bohaterscy żołnierze Armii Czerwonej.
Koniec końców piłka w sprawie rozwiązania problemu pomnikowej osobliwości Olsztyna jest po stronie prezydenta Grzymowicza. I to jego rachunek obciąża, że ten mecz trwa tak długo.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość