Miesiąc temu napisałem, że poczynania prezydenta Andrzeja Dudy w kwestii referendum konstytucyjnego każą przypuszczać, iż podstawowym problemem nie jest osiągnięcie celu, ale jak się z tej kabały wyplątać. Wtedy jeszcze prezydent RP trzymał fason, zapewniając rodaków, że referendum konstytucyjne się odbędzie, bo zmiana Konstytucji to kwestia dla Polski zdecydowanie najważniejsza. Nie rozpaczam szczególnie za tym referendum i utratą możliwości odpowiedzi na prezydenckie pytania. Od początku uważałem, że pytanie się Polaków o sprawy, którymi znakomita większość ani się nie interesuje, ani tym bardziej nie ma o nich pojęcia, jest szkodliwe dla naszego państwa. Najwyższym niepokojem napawa natomiast sposób w jaki poległa prezydencka inicjatywa, a nade wszystko trudny do odczytania jej polityczny sens.
Najpowszechniejsza opinia jest taka, że prezydent, grając kartą referendalną, chciał wzmocnić swoją pozycję wobec Jarosława Kaczyńskiego. Jeżeli to prawda, to skutek jest dokładnie odwrotny. Suweren z Nowogrodzkiej musiał podać prezydentowi pomocną dłoń, aby jego porażka nie skończyła się wizerunkowym blamażem całej formacji politycznej. Czy zatem była szansa na inny scenariusz tej bitwy? Od początku niechętna postawa PiS i jednoznacznie wrogie deklaracje opozycji wskazywały, że ostateczne wywieszenie białej flagi przez Pałac Prezydencki było najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. Jednak warunki tej kapitulacji mogły być zupełnie inne. O ile bowiem na masowe zainteresowanie sprawami ustroju państwa trudno było liczyć, o tyle pomysł zorganizowania w dużych miastach konferencji przedreferendalnych był doskonałym sposobem na obudzenie z obywatelskiego letargu lokalnych społeczności. Okazją do dyskusji, a nawet zbudowania pod patronatem prezydenta Ruchu Przyjaciół Konstytucji, z lokalnymi ośrodkami myśli o państwie. Taka inicjatywa, nadając głębszy sens idei zmiany ustawy zasadniczej, nie zjednałaby zapewne przychylności prezesa PiS, ale dałaby prezydentowi do ręki kartę przetargową w postaci społecznego mandatu do dalszych prac nad reformą ustroju państwa.
Warunek był jeden: obecność prezydenta Andrzeja Dudy na wszystkich regionalnych konferencjach. Dlaczego tak się nie stało? Dlaczego obecność prezydenta Dudy ograniczyła się do pierwszej konferencji w historycznej sali BHP, choć sprawę Konstytucji uczynił flagowym okrętem swojej prezydentury? Jako osoba kontaktująca się w tej sprawie z kancelarią prezydenta mogę powiedzieć jedno: nikt ani przez moment nie robił mi większych nadziei, że może być inaczej. Wykluczyć też należy, że prezydent i jego otoczenie nie rozumiało skutków takiego grzechu zaniechania. Co zatem zadecydowało, że poważny polityczny plan był realizowany w taki sposób, jakby w jego scenariusz był wpisany celowy sabotaż? Domysłów można snuć wiele, ale prawda jest taka, że w najważniejszym momencie konstytucyjnej batalii na barykadzie zabrakło przywódcy.
Trzeba uczciwie powiedzieć, że prezydent Duda łatwego życia nie ma. Gdyby nie jego niespodziewane zwycięstwo, Jarosław Kaczyński musiałby poważnie skorygować swoje plany wobec instytucji wymiaru sprawiedliwości. A może właściwiej będzie powiedzieć, że dopiero to zwycięstwo pozwoliło mu o takim scenariuszu pomyśleć. Tak więc prezydent Andrzej Duda, prawnik z wykształcenia, niespodziewanie znalazł się w środku instytucjonalnej rewolucji, którą sam umożliwił. Rewolucji, której stał się pierwszą i główną ofiarą, ponieważ obrona Konstytucji oznacza jego polityczną izolację i otwarty konflikt z własnym obozem politycznym.
Zarzuty opozycji, że prezydent nie broni Konstytucji na odległość czuć hipokryzją. Czy spełnienie tych oczekiwań przez prezydenta Dudę skutkowałoby poparciem ze strony opozycji, czy raczej dało satysfakcję z podziału w obozie władzy? Tyle samo warte są twierdzenia, że do powszechnego szczęścia wystarczy przestrzegać obecną Konstytucję. Ich autorzy zapominają, że świat polityki to nie zastępy aniołów, tylko na ogół narkomani, głodni coraz większych dawek władzy.
Dlatego dobra Konstytucja powinna, po pierwsze, chronić wolności obywatelskie przed pokusą rozszerzania władztwa partii i państwa. Po drugie, zapewnić autonomię działania władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, ale także wyznaczyć im obszary koniecznej współpracy. Protestujący przeciwko zawłaszczaniu państwa przez partię Jarosława Kaczyńskiego zamykają oczy na fakt, że prezes PiS do realizacji swoich planów wykorzystał wszystkie słabości obecnej Konstytucji, doskonale sprawdzając się w roli jej papierka lakmusowego.
Co nie znaczy, że jego poprzednicy nie robili tego samego, choć na zdecydowanie mniejszą skalę. Tytuł „strażnika żyrandola” to przecież w III RP „honor” dziedziczny, a pozakonstytucyjne rządy partyjnego bossa nie rozpoczęły się w 2015 roku.
Zła strategia prezydenta Dudy zdjęła z publicznej agendy kwestię nowej Konstytucji. Ale nie zmniejszyła konieczności jej powstania. Podejmując się współpracy przy organizacji konferencji przedreferendalnej w Olsztynie od początku był jasne, że to Głowa Państwa powinna w kolejnych miastach prezentować i konsultować gotowe propozycje zmian w Konstytucji. Taka strategia wymagała oczywiście uprzedniej, wielkiej pracy koncepcyjnej, a przede wszystkim skupienia wokół Pałacu Prezydenckiego zespołu ludzi świadomych takiej konieczności oraz cieszących się zarówno autorytetem moralnym, jak i przygotowaniem merytorycznym.
Świadomi, że tak się nie stanie, zaprezentowaliśmy, z konieczności w mocno okrojonej formie, własną wizję reformy ustroju państwa. Teraz oddajemy w Państwa ręce wersję pełną, wydaną w postaci oddzielnej publikacji, zatytułowaną „Konstytucja na czasie, czas na Konstytucję. Projekt zmian Ustawy Zasadniczej”.
We wrześniu zorganizujemy debatę, na którą zaprosimy zwolenników obecnej Konstytucji i jej krytyków. Ludzi o różnych wizjach państwa, których łączy przekonanie, że trwałość i sprawność jego struktur bierze swój początek w konstytucyjnym akcie założycielskim.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość