Debata marzec2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

wtorek, marzec 21, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Blogi
  • Bogdan Bachmura

Bogdan Bachmura

bachnuraPrzedsiębiorca. Z wykształcenia politolog. W l. 80-tych XX wieku wydawał w podziemiu pisma. Na progu III RP uznał, że jego misja, jako wydawcy, skończyła się. Jednak po kilku latach życia w demokracji coraz dotkliwiej odczuwał deficyt wolności słowa w Olsztynie. Tak narodził się miesięcznik „Debata”, a później portal. Uprawia sport. Można go spotkać biegającego w Lesie Miejskim, albo na korcie tenisowym. Nie przepada za demokracją, czemu daje wyraz w swoich publikacjach.

A drugiego Franco nie widać…

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 03 grudzień 2019 23:41
Bogdan Bachmura

Na taki finał zanosiło się od dawna. Trwająca od lat batalia hiszpańskiej lewicy o usunięcie zwłok gen. Francisco Franco z sanktuarium w Dolinie Poległych zakończyła się powodzeniem. Ale to jedynie wisienka na ideologicznym torcie lewicy. Powodów do triumfu jest znacznie więcej. Zatrzymane przez gen. Franco, uderzające w tradycyjne społeczeństwo radykalne reformy społeczne, zostały ostatecznie zrealizowane. Małżeństwa osób tej samej płci, ekspresowe rozwody, aborcja na życzenie, eutanazja, ideologia zrównywania płci, to wynik transformacji pojęcia rodziny i życia. Społecznej, kulturowej i ideologicznej rewolucji, która stała się możliwa dzięki masowej laicyzacji Hiszpanów.

Ale trwająca od dziesięcioleci, pełna przekłamań i manipulacji walka z pamięcią o gen. Franco, choć zakończona symbolicznym zwycięstwem nad jego szczątkami, ma w sytuacji dzisiejszej Hiszpanii wymiar iście pyrrusowy. Obraz dzisiejszej Hiszpanii jaki na łamach październikowej „Debaty” przedstawiła pracująca w tym kraju 12 lat dla PAP Grażyna Opińska nie jest ani trochę przesadzony. Destrukcyjny jazgot partyjnego populizmu, rozrywające państwo wewnętrzne separatyzmy, wszechobecna korupcja, słaba gospodarka i wysokie bezrobocie to demony, które nad Hiszpanię powróciły, i które powodują, że spór o gen. Franco ma nie tylko historyczny, ale przede wszystkim pasjonujący wymiar współczesny.

Trauma hiszpańskiej wojny domowej spowodowała, że po śmierci Franco spokój społeczny zbudowano na mentalnym wyparciu i historycznej amnezji społeczeństwa hiszpańskiego. Na tej żyznej dla wszelkiej manipulacji glebie, wbrew oczywistym faktom, zbudowano (przyjęty w całej Europie) obraz współpracującego z Hitlerem faszysty.

Żal za dziesiątkami milionów ofiar lewicowych ideologii na całym świecie (chętniej nazywanych ofiarami wypaczeń) nie wyklucza potępienia dla tych, którym udało się ich postępy gdziekolwiek zatrzymać. Polacy analogii nie muszą daleko szukać. Etatowym faszystą dla całej europejskiej, komunizującej lewicy, był Józef Piłsudski i „jego kompani”. Podobnie jak generałowi Franco, jemu także nigdy nie wybaczono zatrzymania w 1920 r., niosącej nadzieję na lepsze jutro dla całej Europy, komunistycznej nawałnicy. Z utrzymaniem do dnia dzisiejszego faszystowskiej gęby gen. Franco poszło łatwiej, bo ten naraził się zbyt wielu wielkim tego świata:
 – lewicy, za bezkompromisowy antykomunizm, zdziesiątkowanie hiszpańskich komunistów i przegnanie z kraju ich stalinowskich doradców i nadzorców.
 – demokratycznym przywódcom państw Zachodu, ponieważ żaden, w przeciwieństwie do gen. Franco, nie zaangażował się w pomoc Żydom, a niektórzy świadomie oddawali ich w łapy Hitlera.
 – dla sojuszników Hitlera, bo pokazał, jak można, będąc formalnym sojusznikiem tego zbrodniarza, ograć go jak dziecko, nie dając mu nic w zamian i przeprowadzając swój kraj w pokoju przez czas najokrutniejszej z wojen (Hitler o gen. Franco powiedział, że wolałby dać sobie wyrwać dwa zęby, niż mieć do czynienia z tym „typem”).

Jak napisałem wcześniej, plagi współczesnej, demokratycznej Hiszpanii nie były gen. Franco obce. Nie był demokratą i nie rozumiał, jak w powszechnych wyborach, pozbawieni stosownej wiedzy ludzie mogą wybierać swoich przywódców, skazując państwo na nieustające walki partyjnych plemion. Będąc świadomy procesu dekadencji zachodnich demokracji zrobił dla Hiszpanii to, co mógł: przygotował Juana Carlosa do roli monarchy i przywódcy państwa, ustanawiając monarchię konstytucyjną, otwierając tym samym wrota demokracji.

Jeśli chodzi o gospodarkę, Franco był zdeklarowanym etatystą. Nie rozumiał gospodarki rynkowej, widząc w niej destrukcyjne rezultaty „wyścigu szczurów” i władzy gospodarczych gigantów (dzisiaj nazywanych korporacjami). Nie zamykał jednak oczu na przyczyny rosnącej, gospodarczej potęgi państw Zachodu. Dlatego doradcami kluczowych ministerstw gospodarczych mianował ludzi z Opus Dei, dzięki którym w latach sześćdziesiątych Hiszpania doświadczyła „cudu gospodarczego”. Według OECD przyrost PKB Hiszpanii w latach 1960-1966 przekroczył 138 % i był największy na świecie (druga Japonia miała 128 % a kraje EWG ok. 71 %)

Wstrząsające dzisiaj Hiszpanią separatyzmy również nie były dla Hiszpanii czasu gen. Franco niczym nowym. Był on z ducha i przekonań monarchistą. Stąd podporządkowanie instytucji państwa idei narodowej jedności. Piąta Zasada Ruchu Narodowego, mająca rangę konstytucyjną, mówiła o nienaruszalności jedności ludzi i ziem Hiszpanii. Odnosiła się głównie do separatystycznych ruchów Kraju Basków oraz Katalonii i była z całą konsekwencją realizowana.

Kluczem do zrozumienia myślenia gen. Franco o polityce była głęboka, chrześcijańska wiara i przywiązanie do Kościoła. To fundament, na którym budował swoją niechęć do faszyzmu i rasistowskiej obsesji Hitlera oraz otworzył granice i hiszpańskie ambasady ratując ok. 46 tys. żydowskich uchodźców.

Okrucieństwo hiszpańskiej wojny domowej przekroczyło po obu stronach wszelkie wyobrażalne granice. Współczesna licytacja na liczbę ofiar ma głównie cel polityczny, ponieważ rzeczywista ich skala nigdy nie została choćby w przybliżeniu zbadana. Łatwiej natomiast można określić cele, jakie przyświecały każdej ze stron. Dlatego nie było niczym dziwnym, że w komunistycznej Polsce, także w Olsztynie, powszechnie nazywano ulice mianem Dąbrowszczaków. Formacji, której zadaniem była obrona lewicowej, społecznej rewolucji, dowodzonej militarnie i nadzorowanej ideologicznie przez sowieckich doradców. Wydaje się, że w Polsce, tak okrutnie doświadczonej przez wyznawców czerwonej ideologii, „cudem nad Wisłą” uratowanej przed podobnym jak w Hiszpanii zagrożeniem, pierwszym odruchem będzie zdjęcie z budynków tabliczek z ich nazwą. Niestety, stało się inaczej, choć analiza przyczyn to miejsce na odrębną artykuł. Czy ktoś w Polsce miałby dzisiaj odwagę zaproponować aby patronem ulicy został gen. Francisco Franco Behamonde? A przecież argumentów za jest bez liku. Ale nam powinny już wystarczyć dwa: jego bezkompromisowy antykomunizm, dzięki któremu zachodnia flanka bolszewizmu została w zarodku zlikwidowana, jednoznacznie negatywny stosunek do niemiecko- sowieckiej napaści na Polskę oraz oddania Polski pod komunistyczne władztwo w 1945 r.

Sanktuarium w Dolinie Poległych, wraz z monumentalną bazyliką oraz klasztorem Benedyktynów wzniesiono w 1959 r., szesnaście lat przed śmiercią caudillo. W jego zamyśle miało symbolizować pojednanie walczących przeciwko sobie podczas wojny domowej, choć w ramach tworzonego przezeń ustroju. W świątyni zgromadzono prochy poległych republikanów i nacjonalistów z pól bitewnych wojny domowej.

Kilkadziesiąt lat panowania w Hiszpanii demokracji przedstawicielskiej potwierdziły wszystkie obawy gen Franco. Batalia o przeniesienie pośmiertnych szczątków generała była potrzebna, bo służyła za parawan dla politycznej niemocy i lek uśmierzający ideową oraz ustrojową pustkę hiszpańskiej lewicy. Jej pomyślne zakończenie nie załatwia żadnego z licznych problemów dzisiejszej Hiszpanii. A drugiego Franco na razie nie widać...
Bogdan Bachmura

Czytaj więcej: A drugiego Franco nie widać…

Komentarz (3)

Polska jest tylko snem

Szczegóły
Opublikowano: środa, 27 listopad 2019 10:33
Bogdan Bachmura

Potrzebę likwidacji Senatu w III RP deklarowały w zasadzie wszystkie liczące się ugrupowania polityczne. Z wyraźnym wsparciem piewców demokracji, jakich wśród konstytucjonalistów, politologów i ustrojowych ekspertów nie brakuje. I w zasadzie nie ma się czemu dziwić. Przecież w systemie politycznym, którego ustrojowym pryncypium jest likwidujący wszystkie hierarchie i autorytety egalitaryzm, istnienie tzw. Izby Wyższej czy izby rozsądku wydaje się utopijną fanaberią.

Jak zatem się stało, że instytucja Senatu, mając tylu zdeklarowanych przeciwników i prześmiewców, uchowała się, choć w stanie zmienionym w stosunku do pierwowzoru nie do poznania? Odpowiedź wydaje się w swojej prostocie oczywista: ponieważ w ostatecznym, partyjnym rozrachunku senacka atrapa okazywała się zwyczajnie potrzebna. Nie tylko – jak twierdzą złośliwi – dla uposażenia partyjnej klasy próżniaczej. Chodzi o coś znacznie ważniejszego. Dla posiadających większość w obu izbach parlamentu - o nadanie choćby pozorów powagi i dodatkowe uprawomocnienie sejmowej maszynki do głosowania. A dla posiadających jedynie senacki przyczółek – uprzykrzenie życia sejmowej większości.

Nie inaczej jest i tym razem. Wyposzczona od władzy i szukająca okazji do odwetu opozycja w wyborach do krytykowanego za swoje istnienie Senatu znalazła – jak to określił senator PiS Jan Maria Jackowski – doświadczalny poligon do wykuwania strategii politycznych. To nic, że w następnym zdaniu senator Jackowski oznajmia, że w dotychczasowym modelu Senat był raczej izbą refleksji. Wrażenie, że Jackowski wrócił z dalekiej podróży i nikt mu nie powiedział jak jest naprawdę, może być mylące. Kto bowiem zaprzeczy, że głosujący na cito i zgodnie z partyjną instrukcją senatorzy nie kierują się głęboką refleksją nad marnym losem wątpiących, że partia ma zawsze rację?

W czasach oświeceniowego racjonalizmu powyższy model Senatu użytkowego sprawdza się nie najgorzej. Na to właśnie liczy większość w obecnym Senacie. Że uda się z Senatu ustawić barykadę wokół której na chwilę zjednoczą się wszyscy wrogowie PiS. Przed takim scenariuszem ostrzega marszałek Senatu Stanisław Karczewski, dzieląc się spóźnioną o całe cztery lata refleksją, że Senat ma być izbą zadumy i refleksji, a nie zadymy i awantury. To hasło zmiany senackiej dekoracji nie wyszło oczywiście od nominalnie trzeciej osoby w państwie,lecz od de facto pierwszej. Teraz, gdy Senat wymknął się spod kontroli PiS, Jarosław Kaczyński dostrzegł możliwość i potrzebę uczynienia z niego pola kompromisu i dyskusji. Brzmi groteskowo? Bynajmniej nie dla szefa PiS, dla którego nowe oblicze Senatu to jedynie kwestia aktualnej „mądrości etapu”.

Polską demokrację szlachecką i jej współczesną, liberalną odmianę, łączy dość odległe kuzynostwo, ale nie na tyle, aby losy Senatu nie budziły skojarzeń. Dzisiejszy Prezydent, Senat i Sejm to przecież echo dawnego, królewsko-senacko-sejmowego porządku ustrojowego. Jak więc drzewiej z tym Senatem bywało? Piotr Skarga pisał, że senatorowie to ziemscy bogowie, bogowie ludu. Według prymasa Stanisława Karnkowskiego posłowie winni uczciwość wszelaką, reverentiam et obsequium (uszanowanie i uległość) panom senatorom oddawać. Seniores enim et duces populi sunt (są starszymi i wodzami narodu).

W tamtym czasie wąska grupa najważniejszych osób w Senacie pełniła funkcje doradcze przy królu. Senat jako całość pełnił przede wszystkim rolę pośrednika pomiędzy królem a izbą poselską, zwłaszcza wtedy, kiedy wszystkie trzy stany musiały zgodzić się na przyjęte przez sejm uchwały. Gdy w czasie sejmu 1642 r. posłowie krakowscy postanowili na znak protestu opuścić izbę poselską, obradujący na górze senatorowie ruszyli ich zatrzymywać. Albrycht S. Radziwiłł w swoim Pamiętniku o dziejach w Polsce odnotował: zaledwie ich przywołaliśmy, albo raczej, schwyciwszy za ręce poszczególnych opierających się posłów, na miejsce ich sprowadziliśmy. Podobna sytuacja powtórzyła się rok później.

Znaczący upadek znaczenia i autorytetu Senatu to dopiero druga połowa XVII w., choć tendencja do ograniczania jego roli zaznaczyła się już wcześniej. Na sejmie 1635 r. prymas Jan Lipski żalił się, że nam bracia młodsi wszystką autoritatem cunsultanti (powagę radzenia) do izby poselskiej przeciągnęli.

Na ów proces malejącego znaczenia Senatu znaczący wpływ miały niewątpliwie walki magnackich stronnictw. Ale z drugiej strony także anarchizujący się, nie wolny od obcych wpływów system demokracji szlacheckiej.

Na elekcji w 1669 r. wkurzona na senatorów szlachta zaczęła do nich strzelać. Do senatorów III RP strzelać nie trzeba. Wystarczy, że znajdują się pod czujną batutą partyjnych dyrygentów. Senat, ze względu na historyczne miejsce obrad, jak i rangę zasiadających w nim osób, tradycyjnie nazywany Izbą Wyższą, w „prawdziwej” demokracji sprowadzono do symbolicznego poziomu piwnicy. We wrześniowym numerze „Debaty” kolega Marian Zdankowski jako radę na podły jakościowo stan wybieranych parlamentarzystów proponuje powrót do cenzusów wyborczych. W istocie, demokracja przedstawicielska jako system nie została skonstruowana z myślą o powszechnym głosowaniu, bo powstała w czasach istnienia resztek społecznych hierarchii oraz chęci słuchania mądrzejszych od siebie. Ostatecznie równościowa, demokratyczna ideologia zlikwidowała i jedno i drugie, dając w zamian powszechne „prawo” do głosowania. Konsekwencją pojmowania głosowania jako prawa był zanik myślenia o głosowaniu jako przywileju i odpowiedzialności. Jak pisze T. S. Eliot, od tego momentu zaczęliśmy podążać w stronę rządu w postaci niewidocznej oligarchii, zamiast rządu oligarchii dla wszystkich widocznej.

W tej sytuacji powrót Senatu na wyższe piętro państwowej budowli może nastąpić tylko z łaski partyjnej oligarchii. Ta jednak, obojętnie, prawicowa czy lewicowa, święcie wierzy, że reprezentując wolę ludu ma prawo do decydowania, kto, kiedy i w jakich okolicznościach przemawia językiem rozsądku i refleksji.

Kończę ten tekst na kilka godzin przed kolejną rocznicą odzyskania niepodległości. Stąd może historycznie smutna refleksja, że instrumentalne traktowanie Senatu przez polskie partie polityczne przypomina rolę obrońców polskiego Sejmu i opiekunów polskich swobód narodowych, jaką zgodnie wyznaczyły sobie w 1773 r. dwory rosyjski, pruski i austriacki.

Marszałek Józef Piłsudski nie świętował żadnej rocznicy odzyskania niepodległości. Mówił, że Polska nadal jest tylko snem.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Polska jest tylko snem

Komentarz (6)

Uwiedzeni socjalizmem

Szczegóły
Opublikowano: czwartek, 24 październik 2019 21:56
Bogdan Bachmura

Cztery lata temu, po wygranych przez PiS wyborach, tak napisałem na łamach „Debaty”: To dobrze, że w wyniku ostatnich wyborów Prawo i Sprawiedliwość przejęło pełną odpowiedzialność za rządy w naszym państwie. W proporcjonalnym systemie wyborczym to sytuacja wyjątkowa. Tym bardziej dobrze się stało, że po 25 latach koalicyjnej niemocy i chowania głowy w piasek za zarządzanie państwem, podobnie jak w innych zorganizowanych strukturach, będą odpowiadali konkretni ludzie.

Gdy piszę ten tekst znane są jedynie przybliżone wyniki wyborów. Wynika z nich, że mandat PiS do samodzielnego rządzenia zostanie przedłużony na najbliższe cztery lata.

Sztandarowym hasłem i wizytówką czteroletnich rządów Prawa i Sprawiedliwości była „dobra zmiana”. W pierwszym wystąpieniu po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów Jarosław Kaczyński zapowiedział, że dobra zmiana będzie trwała. Zatem rachunek jaki każdy z nas ma prawo wystawić rządzącej partii sprowadza się do pytania o rzeczywisty zakres tych zmian oraz oceny ich pozytywnych i negatywnych stron.

Mój subiektywny bilans po stronie aktywów zawiera trzy mocne pozycje. Pierwsza, jak najbardziej spodziewana, to zatrzymanie legislacyjnego wsparcia dla światopoglądowej i obyczajowej rewolucji oraz zdecydowane opowiedzenie się po stronie tradycyjnych wartości. Druga, to skuteczne podnoszenie w Polakach narodowej dumy i poczucia prestiżu. I wreszcie trzecia, najmniej spodziewana, to usprawnienie poboru podatków, szczególnie VAT. Tym bardziej chwalebna, że związana z przebudową instytucji i procedur.

Drugi słupek bilansu zmian, znów ograniczony do pozycji najistotniejszych, jest niestety znacznie dłuższy. Zacznijmy od tego, że Jarosław Kaczyński zerwał z fundamentalną zasadą państwa konstytucyjnego, zgodnego z grecką i rzymską tradycją prawną oraz tradycją Kościoła, że to zdepersonalizowane prawo, a nie zmienna „wola ludu” jest podstawą porządku politycznego i społecznego. To oznacza, że prezesa PiS, widzącego za każdym węgłem postkomunistę, mało zdaje się obchodzić, iż w ten sposób stał się dziedzicem kultury politycznej poprzedniego ustroju. Ogłoszenie się (wraz z partią) samozwańczym reprezentantem „ludu” (dawniej proletariatu) ma swoje konsekwencje. Otwiera otchłań demokracji skrajnej, gdzie parlament staje się „elekcyjną dyktaturą”. Wystruganie ideologicznej, ludowej pałki wykluczyło powściągnięcie temperatury wojny polsko-polskiej i poszukiwanie choćby pozorów koniecznego w demokracji kompromisu. Wręcz przeciwnie. Nowa sytuacja zrodziła zapotrzebowanie na niezbędnych do podtrzymania rewolucyjnego zapału przeciwników dobrej zmiany. W rolach szkodników i burżujów teraz obsadzeni zostali postkomuniści i ogólnie źli ludzie, głównie zdrajcy, którzy usadowili się wszędzie tam, gdzie nie ma zgody na nowe porządki.

Karmieni programowym antykomunizmem zwolennicy PiS, a tym bardziej jego członkowie, nie dopuszczają do siebie myśli, że dobra zmiana to azymut na socjalizm. Jarosław Kaczyński wprawdzie woli mówić o dużych pokładach empatii, ale już Mateusz Morawiecki w lipcu, na pikniku PiS w Siemiatyczach Śląskich zrezygnował z owijania konserwatywnego makaronu na uszy, wyznając, że PiS ma swoje źródła także w tej lewicowej, PPS-owskiej myśli. Jest również spadkobiercą myśli socjalistycznej i robotniczej. Nie chodzi tylko o język, jak żywcem wyjęty z „Trybuny Ludu” lat 70. Fakty także są nieubłagane. Jedynym, mocnym uzasadnieniem dla daleko idących transferów socjalnych, zwłaszcza 500+, była zapaść demograficzna. Ale tutaj efekty trudno nazwać inaczej, jak totalną porażką. Tym większą, że „przywracanie Polakom godności” poprzez obdarowywanie kogo popadnie nie swoimi pieniędzmi, również można między bajki włożyć. Bo oto w 2018 r. po raz pierwszy od wprowadzenia programu 500+ wzrósł w Polsce poziom skrajnego ubóstwa, i to aż o 1,1, proc.

Byłbym szczęśliwy, gdyby podobieństwa do czasów słusznie minionych na tym się kończyły.

Nieskrywana niechęć i nieufność do prywatnej przedsiębiorczości, sponsorów socjalnych programów, to kolejne, socjalistyczne dziedzictwo obecnej władzy. Uchwalono wprawdzie konstytucję dla biznesu oraz obniżono podatek CIT, ale arbitralność i buta z jaką zapowiedziano skokowy wzrost płacy minimalnej oraz zniesienie limitu składek na ZUS przypomina czasy walki klasowej. Towarzyszący wzrostowi gospodarczemu niski poziom inwestycji to jednoznaczny sygnał w jak nieprzewidywalnym prawno-instytucjonalnym otoczeniu znaleźli się przedsiębiorcy. Wprawdzie o dławiący przedsiębiorczość gorset biurokratyczny trudno winić tylko PiS, ale warto odnotować, że powrotu do czasów wolności gospodarczej początku lat 90 dobra zmiana nie przewidziała. Zaś jej głuchota na powtarzane do znudzenia postulaty mini-mum: stabilności prawa i przewidywalności zmian, pozostają w sprzeczności z rewolucyjnym duchem dobrej zmiany.

Za to komunistyczne dziedzictwo partyjniactwa krzywdy nie ma. Partia jak kiedyś, rządzi, a rząd wykonuje jej polecenia. I choć Jarosław Kaczyński chciałby się raczej widzieć w roli naśladowcy Józefa Piłsudskiego, to jego pozakonstytucyjna władza przypomina raczej epokę Edwarda Gierka, który premierem, ani przewodniczącym Rady Państwa przecież nie był. Jednak najbardziej rozpoznawalnym, a zarazem symbolicznym i bolesnym znakiem instytucjonalnej i mentalnej recydywy czasów komuny jest telewizja publiczna. Kłamstwem wprawdzie byłoby twierdzenie, że TVP pod jakąkolwiek władzą w III RP nie była telewizją partyjną, ale zapowiadany w programie PiS „nowy ład medialny” to duchowe zwycięstwo prezesów Włodzimierza Sokorskiego i Mieczysława Szczepańskiego.

Polityczne menu oferowane Polakom przez Jarosława Kaczyńskiego zawiera dania z różnorodnych, ideowych kuchni. Niemal każdy znajdzie coś dla siebie. Nacjonaliści wizję wielkiej Polski, wyborcy z sercem po lewej stronie wspólnotę równości i wrażliwości na biedę, konserwatyści tęsknotę za wspólnotowymi, tradycyjnymi wartościami. Obojętnie z której strony na wizję Polski Jarosława Kaczyńskiego popatrzymy, to i tak o sile państwa demokratycznego nie decydują jednostki, ale stabilny i sprawny ład instytucjonalny. I tu mój ostatni, ciężki gatunkowo kamień do ogródka Prezesa. Instytucjonalna przebudowa, która pozwoliła na poprawę ściągalności VAT, na szerszą skalę okazała się absolutną klapą. Złamanie konstytucyjnych zasad gry, czyli przejście od rządów prawa do rządów partii z woli ludu, zburzyło stary system wymiaru sprawiedliwości, ale budowa nowego przerosła siły i wyobraźnię obozu władzy, ograniczając się do wymiaru Łukasza Piebiaka i jego kolegów, sędziów-reformatorów.

A poza tym w Polsce bez zmian. Bo pomimo tej całej wyliczanki i propagandowej zadymy wokół „dobrej zmiany” Polska pod rządami PiS tak naprawdę niewiele się zmieniła. W służbie zdrowia trwa rozkład systemu, który uśmierca coraz więcej ludzi, na lepsze kształcenie młodych Polaków, poza organizacyjnym bałaganem, nadal nie ma pomysłu, a korzyści z przejęcia administracji ograniczyły się do garstki partyjnych beneficjentów. Na dodatek nowe, ideologiczne danie a la Kaczyński nie zatrzymało legislacyjnej biegunki i nie poprawiło jakości stanowionego prawa.

Za to diametralnie zmieniła się Polska partyjna. Podstawowy, doraźny efekt dobrej zmiany to przeoranie świadomości wyborców i ustawienie politycznej konkurencji w wyścigu na rozdawanie pieniędzy. Z takim skutkiem, że upowszechnienie wirusa socjalizmu w praktyce unieważniło demokrację jako system dający wyborcom różnorodną ofertę programową.

A jeśli tak, to jakie były powody, aby głosować na konkurencję PiS? Czy zasłużyła na to partia, która z liberalizmem na sztandarach próbuje uwodzić swoich wyborców jeszcze większą dawką socjalizmu? I na dodatek próbuje zacierać za sobą ślady, potępiając jedyne swoje przełomowe przedsięwzięcie, jakim było podniesienie wieku emerytalnego. Obrazu upadku dopełnił nieuchronny i tym bardziej żałosny finał cynicznego, instrumentalnego wykorzystywania schorowanego i dawno oderwanego od rzeczywistości Lecha Wałęsy.

Powyższa wyliczanka ułomności rządów Prawa i Sprawiedliwości to jednocześnie moja osobista lista życzeń na najbliższe cztery lata. Na jej czele umieściłbym zmianę Konstytucji, ale Jarosław Kaczyński tydzień przed wyborami zakomunikował, że takowej nie będzie. Zadowolenie z jakim cztery lata temu podchodziłem do perspektywy samodzielnych rządów Prawa i Sprawiedliwości było wyrazem tęsknoty za odpowiedzialnością, której pełnię może ponosić tylko jednolity ośrodek władzy. Ale władza to tylko środek, narzędzie niezbędne do realizacji wyznaczonych celów. I choć Jarosław Kaczyński zapowiada dokończenie dobrej zmiany, to prawdę mówiąc, sądząc po owocach ostatnich czterech lat-nie bardzo wiem, co to oznacza. Na razie uwieść ludzi socjalizmem się udało. Ale wyjść z niego zawsze jest niełatwo. Stąd moja wątpliwość, czy ten sam zegarmistrz może coś tu jeszcze naprawić. Ale bardzo chciałbym za cztery lata napisać, że się pomyliłem.

Bogdan Bachmura

Czytaj więcej: Uwiedzeni socjalizmem

Komentarz (48)

Pożegnanie z Kukizem

Szczegóły
Opublikowano: środa, 18 wrzesień 2019 21:19
Bogdan Bachmura

Zapewne ktoś taki jak Paweł Kukiz był polskiej polityce potrzebny. Przecież wielu przed nim próbowało, ale od dawna nikomu nie udało się skutecznie wyrąbać szczeliny w strzegącym swoich pozycji partyjnym duopolu. Paweł Kukiz na moment stał się autentycznym trybunem ludowym i przez wielu Polaków tak był postrzegany. Bo o więcej demokracji w tym, co demokracją zwykliśmy nazywać, o prawa demosu do większego wpływu na sprawy państwa przed Kukizem upominało się wielu, ale nikt od czasu Samoobrony Andrzeja Leppera nie wydawał się w tym tak autentyczny, tak prawdziwie wkurzony na otaczającą, polityczną rzeczywistość.

Piszę o Pawle Kukizie w czasie przeszłym, bo tamtego lidera Kukiz’15, stopniowo tracącego moc od szczytowego roku 2015, już nie ma. Jednomandatowe okręgi wyborcze, walka z partyjniactwem, głosowanie przez internet, bezpośrednie wybory przez obywateli prokuratora generalnego czy rzecznika praw obywatelskich, obniżenie do 30 proc. progu obligatoryjnego referendum – całe to dobrodziejstwo programowego inwentarza Kukiz’15, razem z jego liderem, zgodziło się zagospodarować PSL w ramach Koalicji Polskiej.

Swój mariaż z PSL sam Kukiz tłumaczy tak mętnie i pokrętnie, że aż chatko przypominać. Ale publicznie głoszona wiara, iż to porozumienie doprowadzi do tego, że system postmagdalenkowy, który daje partiom politycznym władzę absolutną nad obywatelami, przestanie istnieć, każe zapytać, co spowodowało, że Paweł Kukiz kończy w objęciach partii, którą nazywał zorganizowaną grupą przestępczą?

Brak talentów organizacyjnych, niezrozumienie mechanizmów politycznych czy niechęć do ciężkiej, systematycznej pracy to przyczyny najczęściej wymieniane. Ale moim zdaniem grzech główny, który obciąża Kukiza-polityka to skrajna naiwność. Cecha tyleż wybaczalna u bezinteresownego ideowca, co dyskwalifikująca w świecie realnej polityki.

Na pierwszym miejscu w tej kategorii należy wymienić przekonanie, że bazą dla poważnej polityki mogą być działacze zebrani z łapanki i intuicyjnie przesiani na doraźnych „castingach”. Oczywiście z tym problemem Paweł Kukiz nie zderzył się pierwszy. Dramatycznie malejąca ilość „powołań” do demokratycznej polityki to trumna nad którą – w przeciwieństwie do powołań kapłańskich – dużo, dużo ciszej. Owszem, w odwodzie jest zawsze „kadrówka” czyhających na kolejną okazję partyjnych obieżyświatów, ale dla budującego na sprzeciwie wobec partyjniactwa Kukiza byłby to pocałunek śmierci. A skoro Ukraińców do polityki ściągnąć się nie da, to Kukiz, ze skutkiem łatwym do przewidzenia, ściągnął sobie na głowę narodowców.

Drugi, brzemienny w skutki przejaw naiwności Pawła Kukiza to przekonanie, że politykę można robić bez pieniędzy, z żebraczą czapką położoną do góry dnem. Budowanie ruchu politycznego na formule stowarzyszenia, a co za tym idzie rezygnacja z państwowej subwencji, było prostą konsekwencją programowej, antypartyjnej krucjaty lidera Kukiz’15. Problem w tym, że zbiorowy podziw nad pryncypialnością Kukiza rychło zginął w chaosie medialnej amnezji (co znów było łatwe do przewidzenia), ale bieda przez całe cztery lata nie pofolgowała nawet na moment.

Wytykanie Pawłowi Kukizowi błędów nie oznacza z mojej strony przekonania, że ich uniknięcie przeorałoby polską scenę polityczną. Wprost przeciwnie. Lansując radykalną zmianę systemu wyborczego, a zwłaszcza rzucając rękawicę partyjniactwu, Kukiz’15 skazany był na wrogą izolację.

Gdy Paweł Kukiz z poparciem dla swoich idei udał się do kolejnych, partyjnych jaskiń wilka, a teraz zapowiada, że z bagażem drogich sobie idei będzie apostolsko peregrynował po całym kraju, śmiało można powiedzieć, że szans na wyjście z tej izolacji nigdy nie było.

O ile bowiem rola politycznego „prawdziwka”, romantyczno-gniewnego odnowiciela polskiej polityki, idealnie się sprawdziła na starcie, to czas, kiedy należało przejść na polityczne zawodowstwo zupełnie samemu Kukizowi i jego ludziom umknął. Zabrakło świadomości, że poważne postulaty ustrojowe, ze zmianami w Konstytucji włącznie, wymagają nadania ruchowi nowego sznytu. Koniecznej powagi, której Kukiz, do spółki z Liroyem, nie gwarantowali.

Aby to osiągnąć, należało, za pieniądze honorowo odrzucone przez Kukiza, zbudować zespół ekspercki, dywersyfikujący nie tylko wizerunek organizacji, ale przede wszystkim dający intelektualne paliwo dla publicznej debaty ustrojowej.

Analizując historię powstania i upadku projektu Kukiz’15 nie sposób pominąć kontekstu lokalnego, zwłaszcza, że jest on bardzo dla powyższych rozważań reprezentatywny.

Oto jedyny w naszym regionie poseł Kukiz’15, który cztery lata temu jedynkę na liście wyborczej dostał dzięki regule, gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta, postanowił szukać swojej kolejnej szansy na liście wyborczej w świeżo ogłoszonej przez Kukiza organizacji przestępczej. Ostatecznie bez powodzenia, ale, powiedzmy sobie szczerze, bez większych szans na mandat z listy PiS, gdyby ten manewr się powiódł.

Dla odmiany inny prominentny działacz Kukiz’15 startuje do Sejmu z listy PSL, ponieważ związki tej partii z przestępczością są już nieaktualne. Nowa „mądrość etapu” rolę czarnego charakteru polskiej polityki wyznaczyła partii Jarosława Kaczyńskiego.

Mam wrażenie, że Paweł Kukiz i jego koledzy nigdy nie dorośli do roli, jaką sami sobie wyznaczyli. Że postawione, ambitne cele zmian ustrojowych pozostały hasłami tyleż doniosłymi, co metodologicznie pustymi. Nie są to stwierdzenia bezpodstawne. Osobiście przekazałem posłowi Andrzejowi Maciejewskiemu nasze propozycje zmian Konstytucji, gdzie znalazło się m.in. miejsce na jednomandatowe okręgi wyborcze, ale wpasowane w szerszy, ustrojowy kontekst. Podobnie ze zjawiskiem partyjniactwa, którego korzenie znajdują się właśnie w obecnej Konstytucji.

Wydawało mi się, że to pierwsze miejsce do którego powinienem z tym wszystkim trafić. Pomyliłem się. To było pudło, które nie wydało z siebie żadnego dźwięku. Choć bez szczególnego zdziwienia z mojej strony.

Moim zdaniem problem Pawła Kukiza polega na tym, że wiedział jak zacząć, lecz zapomniał jak skończyć. Że wciągnęła go gra, przeciwko której postanowił przekroczyć próg polityki.

Ale poza tym wszystkim należy mieć nadzieję, że nie był to ostatni taki Kukiz w polskiej polityce.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Pożegnanie z Kukizem

Komentarz (44)

LGBT przeciw demokracji

Szczegóły
Opublikowano: piątek, 23 sierpień 2019 08:33
Bogdan Bachmura

Spór i konflikt są istotą demokratycznej polityki oraz codziennością życia wspólnotowego społeczeństw demokratycznych. Druga strona ustrojowego medalu to konieczność ich rozwiązywania na drodze kompromisu. Warto przypomnieć te proste zasady, gdy próbujemy się odnaleźć w zawiłościach dziejącej się na naszych oczach rewolucji światopoglądowej, a szczególnie tego, co się wydarzyło podczas niedawnej manifestacji środowisk LGBT w Białymstoku. Bo o ile konflikt doszedł do ściany bandyckich rękoczynów, to w powszechnej opinii możliwość kompromisu równa się zeru.

Co to oznacza? Że użyty w Białymstoku i skądinąd słusznie potępiany argument siły nie jest istotą problemu. Jest nią obyczajowo-ideologiczna rewolucja, która wzorem wielu państw zachodnich, może się dokonać w sposób pokojowy, ale z pewnością jej cechą nie jest skłonność do demokratycznego kompromisu. Tę rewolucyjną machinę napędzają dwa potężne, mające budzić jednoznacznie pozytywne skojarzenia silniki: idea postępu oraz równości. Nic dziwnego, że stwierdzenie prof. Marka Chodakowskiego, iż Faszyzm był ruchem postępowym i nowoczesnym spotkało się z tak wściekłym atakiem. Nie tylko faszyzm przecież. Na sile postępowego napędu komuniści ujechali znacznie dłużej. Tymczasem specjalizującego się w ruchach faszystowskich profesora Chodakowskiego kilku usłużnych profesorów natychmiast okrzyknęło sympatykiem faszyzmu, co równa się żądaniu jego publicznej śmierci. Nie z niewiedzy oczywiście. Świadomość postępowości ideologii faszystowskiej w przedwojennej Europie to elementarz wiedzy historyka idei. Żądanie głowy prof. Chodakowskiego ma zniszczyć w zarodku każdą sugestię, że „elektryczne kotły w piekle, to też jest postęp”.

Podobnie jest z ideą równości. To ideał pociągający w swojej prostocie i szlachetności. Jego żywiołem jest wieczny protest. Bo to jednocześnie ideał najbardziej ze wszystkich nienasycony. Walka o równość ma bowiem to do siebie, że nigdy się nie kończy. Jest jak frontowa wańka-wstańka. Jedne pokonane nierówności generują następne i jest to proces nieuchronny. Bo o ile nierówności należą do porządku natury i życia, to maksymalizacja równości oznacza kierunek przeciwny.

Przypominanie groteskowych obrazków komunistycznej urawniłowki bawi dzisiaj miliony Polaków. Z obecnymi paradoksami poprawnościowo- równościowej ideologii nie wszystkim do śmiechu, choć w rzeczy samej jest z czego boki zrywać. Oto badania popularności Peta Buttigiega, jednego z kandydatów Partii Demokratycznej na prezydenta USA, wykazały zadziwiającą fluktuację poparcia wśród poszczególnych amerykańskich mniejszości. A przecież Buttigieg, mer miasta South Bend w stanie Indiana, to idealny kandydat Partii Demokratycznej. Przystojny, dobrze wykształcony i władający kilkoma językami oficer po służbie w Afganistanie. Choć ochrzczony w Kościele katolickim, Buttigieg ma męża z którym wziął ślub w Kościele episkopalnym. I oczywiście, jak przystało na demokratę, jest obrońcą praw mniejszości. Ale niestety, ze zmienną wzajemnością. Bo choć równościowa teoria zakłada wzajemną miłość i solidarność poszczególnych mniejszości wobec tyranii większości, to w realu społeczność murzyńska, najdelikatniej mówiąc, nie aprobuje sodomii i sodomitów. Niczym niewdzięczny i zbuntowany przeciwko władzy komunistycznej proletariat, który w 1980 roku wykazał się skrajną niewdzięcznością za dziesięciolecia wyrównywania skutków upokorzeń ze strony klas posiadających.

Wyboistą drogę ku równości obrazuje także opublikowana kilka lat temu przez „American Journal of Socjology” analiza dotycząca firm, gdzie kobiety sięgają po kierownicze stanowiska, przebijając się przez mityczny szklany sufit. Okazało się, że w tych firmach zwiększa się nierówność w zarobkach pomiędzy kobietami i mężczyznami. Paradoks? Bynajmniej. To po prostu zwycięstwo realnego życia nad fałszywą ideologią. Wystarczy zapytać znajome kobiety z kim przedstawicielami jakiej płci wolą pracować, a budowanie kobiecego szklanego sufitu przestanie być zagadką.

Społeczeństwa poddane ciągłemu procesowi walki o równość w imię postępu znajdują się w stanie permanentnej walki wewnętrznej. Ten stan programowego zanurzenia w konflikcie pogłębia polityczno-medialna teatralizacja konfliktów. Demokratyczne mechanizmy budowania kompromisu nie mają tu zastosowania, bo mamy do czynienia z rewolucją. Dekonstrukcją dotychczasowych fundamentów życia społecznego i próbą budowania nowej świadomości. Niech nikogo nie zwiedzie rola ofiary bitych przez chuliganów demonstrantów w Białymstoku. Środowiska LGBT mają świadomość swojej siły płynącej z Zachodu. Tam jest to potężne lobby wtrącające się we wszystkie, mające wpływ na zbiorową świadomość dziedziny: badania naukowe, świat sztuki, mediów, reklamy, działalności wydawniczej, a także wielki biznes. W Polsce natomiast rośnie lista osób którym zaszkodził niepoprawny stosunek do LGBT. A to przecież jedynie wycinek frontu przez jaki dokonuje się postępowo-równościowa ofensywa.

Rozbieżność celów i poglądów oraz skala emocji nie buduje wielkich nadziei na dialog. Źródło optymizmu leży natomiast po stronie życia. Po stronie naturalnego porządku rzeczy i wielowiekowego doświadczenia ludzkości, którego żadna ideologia nie potrafi zastąpić, ani sztucznie wytworzyć. W powszechnym przekonaniu główny front walki to konfrontacja sił postępu z religijną i obyczajową konserwą. Jednak to obraz dalece niepełny. Doprowadzając ideę równości do skrajności nowa lewica wypowiedziała wojnę rzeczywistej równości, uwzględniającej naturalne wśród ludzi różnice. Dyktatura politycznej poprawności to z kolei nic innego jak zaprzeczenie podstaw liberalnej wolności.

Ta podskórna, maskowana progresywnością walka z fundamentami demokracji pod hasłami demokracji jest możliwa, ponieważ główny problem z demokracją dziś jest taki, że wszyscy są demokratami, ale nikt nie wie, co nią naprawdę jest. Nawet występujący pod jej sztandarami wrogowie.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: LGBT przeciw demokracji

Komentarz (43)

Więcej artykułów…

  1. Zrozumieć co się dzieje
  2. Zapomnieli o Polsce
  3. Wszystkie ręce na pokład!
  4. Masa nienawiści i nienawiść masy

Strona 10 z 55

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • 11
  • 12
  • 13
  • 14
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

A ty, co popierasz... ? https://twitter.com/Jack471776/status/1637620374853632000?cxt=HHwWgIC-gb7D_7ktAAAA

https://kresy.pl/wydarzenia/banderowskie...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
1 godzinę temu
a ty co popierasz moskwę?
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
1 godzinę temu
Ale bełkot - chyba poszczepienny.
Przemija postać świata*
3 godzin(y) temu
Źle skopiowany link: https://isws.ms.gov.pl/pl/baza-statystyczna/publikacje/download,3502,14.html
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Nie we wszystkim, co napisał mój kolega Bogdan się zgadzam, ale wnioski mamy podobne...

Najpierw nieco statystyki: Jest też taki dokument opublikow...
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Solidarna Polska Pana Zbigniewa Ziobry jest najlepszym wyborem dla Polski i Polaków. Szkoda tylko, że prawdopodobnie pójdą w koalicji z PiS. Ale może ...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
4 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Modlitwa kardynała de Richelieu Bogdan Bachmura Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z… Zobacz
  • Nienasycenie Adam Kowalczyk Na początku istnienia Rosji, a właściwie Moskwy, niewiele wskazywało na to, że stanie się ziemią ludzi nienasyconych. Ludzi, których mózgi… Zobacz
  • Suwerenność na miarę naszych możliwości Bogdan Bachmura Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o… Zobacz
  • Bezpieczeństwo na Wschodzie Adam Kowalczyk Pół roku temu pisałem o podniesionym przez Marka Budzisza temacie sojuszu, a nawet federacji z Ukrainą. To o czym pisał… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Uchwała Sejmu w sprawie obrony dobrego imienia św. Jana Pawła II
  • Prowokacja rosyjskiego ambasadora i "polskich patriotów" w Pieniężnie
  • Łajba "Olsztyn" tonie, a "kapitan" szykuje się do ucieczki
  • Wójt Gietrzwałdu zaatakował lidera komitetu referendalnego. Oświadczenie Jacka Wiącka
  • "Wójt mija się z prawdą i manipuluje mieszkańcami Gietrzwałdu". Sprostowanie wywiadu z J.Kasprowiczem
  • Olsztyńskie Wodociągi nie uzyskały zgody na nowe taryfy. Grożą upadłością
  • Kim jest Marek Żejmo (autor książki "Liderzy podziemia Solidarności")? (cz.2)
  • Polecamy lutowy numer miesięcznika "Debata"
  • Holenderska gazeta zastanawia się, czy olsztyńskie "szubienice" wytrzymają atak polskich ikonoklastów?
  • Debatka czyli polityczne prztyczki i potyczki (3)
  • Ks. K. Paczos: "Czy Kościół umiera?" Zapis audio wykładu w Olsztynie
  • "Prezydencie Olsztyna, pracownicy nie najedzą się pana tramwajami i betonem"

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.