Miesiąc temu swój tekst zakończyłem informacją, że dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury zakazał wykładania „Debatyˮ na terenie tej instytucji, motywując to atakami na MOK i jego pracowników. Gdy zwróciłem się w tej sprawie do prezydenta Piotra Grzymowicza, odpowiedział, że nie akceptuje takiego postępowania dyrektora Sieniewicza, ale nic więcej poza perswazją w tej sprawie zrobić nie może. Nie tylko w tej zresztą.
Z formalnego punktu widzenia rysunków w Galerii Dobro przedstawiających orła w koronie z penisami i podobnie „ozdobionej” ukrzyżowanej kobiety, prezydent zasłonić również nie mógł. Wracam do tej sprawy, ponieważ zaciekły obrońca wolności rysowania penisów w publicznej galerii nie poprzestał na wyrugowaniu „Debaty” z MOK-u.
Właśnie otrzymaliśmy wezwanie do pisemnego przeproszenia oraz zaprzestania naruszania dóbr osobistych Miejskiego Ośrodka Kultury oraz pana Mariusza Sieniewicza. Wezwanie dotyczy głównie artykułu Marka Resha „Neostalinizm w galerii Dobro”, który został opublikowany na naszym portalu. Zamieszczamy go także w tym numerze „Debaty” pod tytułem „Zła galeria Dobro”, aby nasi czytelnicy mogli sobie wyrobić zdanie na temat granic wolności słowa jakie wyznaczył na swój temat dyrektor Sieniewicz.
Zostawiając ten osobisty wątek sądowi, chciałbym się zająć zarzutem „naruszenia dóbr osobistych MOK”. Oczywiście instytucja ta, jak każda inna, żadnych dóbr osobistych nie posiada. Co najwyżej dobre imię czy reputację. Dobra osobiste posiada pan Sieniewicz, który od początku zdaje się mówić: MOK to ja, a więc wszystko się zgadza.
Autonomia jaką cieszy się dyrektor jest z gruntu słuszna, bo zabezpiecza przed bezpośrednią ingerencją władzy politycznej w bieżącą działalność MOK. Ale ta zasada może się skierować przeciwko samej instytucji, gdy jej interes i emocje człowieka stojącego na jej czele, stają się jednością. To zespolenie wyjaśnia, dlaczego pan dyrektor postanowił odwrócić kota ogonem i nie tylko sam przemawia z pozycji ofiary, ale w rolę szkodników MOK próbuje wrobić krytyków tego, do czego w instytucji publicznej nigdy dojść nie powinno było.
Statut Miejskiego Ośrodka Kultury, do którego przestrzegania zobowiązany jest dyrektor Sieniewicz, mówi o Integrowaniu lokalnej społeczności poprzez podejmowanie działań i inicjatyw artystycznych oraz kulturalnych. Ale ten zapis wynika z innej, poprzedzającej go, choć niepisanej zasady, której na imię zdrowy rozsądek. Pojęcie to, jak wiele innych, kiedyś zupełnie oczywistych, dzisiaj jest w głębokim odwrocie.
Warto zatem za Hannah Arendt przypomnieć, że od czasów starożytnego Rzymu to właśnie zdrowy rozsądek stał się najwyższym kryterium w kierowaniu sprawami publicznymi. Nie żeby Grekom czy innym poprzedzającym Rzym cywilizacjom zdrowego rozsądku brakowało. Jego szczególna, poczęta w Rzymie ranga, wynikała z połączenia reguł postępowania z pamięcią o przeszłości.
Od tamtej pory to religia i tradycja wyznaczały granice zdrowego rozsądku. Dlatego myślenie zdroworozsądkowe nie wymagało specjalnego wysiłku. Było intuicyjne, bo brało się z pokładów pamięci zbiorowego dziedzictwa.
Gdy zatem dyrektor publicznej instytucji, przed którym postawiono zadanie propagowania kultury, staje się propagatorem rewolucji obyczajowej i sztuką tłumaczy drwiny z narodowych i religijnych symboli, wartości najgłębiej osadzonych w tradycji wspólnoty, to zdrowy rozsądek musi kapitulować.
Gdyby go nie zabrakło, sprawy z rysunkami penisów na symbolach narodowych i religijnych nigdy nie zaszłyby tak daleko.
Spór o wystawę w Galerii „Dobro” pokazuje, jak długą drogę zrobiliśmy w tak krótkim przecież czasie. Bo przecież między czasem minionym a obecnym upłynęło ledwie kilkadziesiąt lat.
Niecałe cztery dekady temu na bramie Stoczni Gdańskiej wisiały symbole religijne, Lech Wałęsa nosił w klapie marynarki znaczek z Matką Boską. Takie to było oczywiste i takie niezbędne! Jedenaście lat później do Olsztyna przyjechał Jan Paweł II. Mówił: Warmia była zawsze wierna Bogu i Kościołowi Katolickiemu, zasługując na zaszczytne miano Świętej Warmii. Świadczą o tym liczne kościoły, kaplice i krzyże przydrożne.
Dziś toczymy spory, które wtedy były niewyobrażalne. Dawne rozumienie zdrowego rozsądku, zwykłej przyzwoitości czy dobrego smaku postawiliśmy na głowie. Czy tamte pokłady zdrowego rozsądku zupełnie się wyczerpały? Wygląda na to, że w niektórych głowach niestety, tak.
Prezydent Grzymowicz powiedział mi, że o wyborze Mariusza Sieniewicza zadecydowała najlepsza wizja funkcjonowania MOK-u. Wizję można napisać lub przepisać. Ale tego, co decyduje o rzeczywistych kompetencjach na takim stanowisku nie jest lista planowanych imprez kulturalnych, ale kondycja ludzka kandydata. Formacja duchowa, której jakość objawia się w momentach dla instytucji przełomowych, gdy jej działalność budzi społeczne kontrowersje.
W ostatnim numerze „Debaty” zrobiłem to, o co apelował dyrektor Sieniewicz – podjąłem dyskusję na temat sztuki i granic wolności jej uprawiania. Zrobiłem to, choć ani przez chwilę nie wątpiłem, że centrum naszego sporu nie jest szermierka idei lecz ego pana Sieniewicza. Nie pomyliłem się. Dostaliśmy „zaproszenie” do debaty, ale na sali sądowej.
Wcześniej pan dyrektor raczył umieścić na facebooku taki oto wpis: Tak że tak, proszę Państwa, czas pakować szczoteczkę do zębów. Gdy temida uniesie swą srogą brew i długi miecz, ślijcie mi paczki do miejsca odosobnienia (mówiąc brutalniej: do pierdla). Donosy na ludzi są donosami na rzeczywistość.
Próbujecie Państwo za szanownym dyrektorem nadążyć? Daremny wysiłek. Co do pierdla natomiast, mam dla dyrektora – prześmiewcy dobrą radę. Niech razem z tą szczoteczką zapakuje jakiś koreczek, bo szkoda by było, żeby to, czego bronił na rysunkach w galerii, znalazło się tam, gdzie dyrektor nie chciałby tego mieć. Bo tamtejsi „artyści” wyznają zdroworozsądkową zasadę: Gdzie się mieszka i pracuje, tam się ch…. nie wojuje.*
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
*Z filmu Krzysztofa Skoniecznego Ślepnąc od świateł.
Skomentuj
Komentuj jako gość