Protestujące matki zaszachowały "suwerena" czyli Prezesa
- Szczegóły
- Opublikowano: wtorek, 22 maj 2018 19:17
- Bogdan Bachmura
Od prawie trzech lat wszystkie istotne polityczne scenariusze, z powołaniem się na wolę suwerena, pisane są przez jedną partię i realizowane przez polityków tej samej koalicji. Ale niespodziewanie, za sprawą protestujących w sejmie rodziców dzieci niepełnosprawnych, role się odwróciły. Już pierwszego dnia, celem wytłumaczenia się z krzywd uczynionych niepełnosprawnym, przed oblicze protestujących rodziców i ich niepełnosprawnych dzieci zostali wezwani prezes Jarosław Kaczyński i premier Morawiecki.
Zaproszenie ze strony władzy na rozmowy do Centrum Dialogu spotkało się z ripostą, że centrum dialogu jest tam, gdzie protestujący, czyli w sejmie. Reprezentantom suwerena wyznaczono także nieprzekraczalny, do najbliższego posiedzenia sejmu, termin załatwienia żądań finansowych. Po tym jak prezydent RP, a następnie pierwsza dama, pospieszyli do protestujących z gestami poparcia i najwyższego zrozumienia, nie złożyć im wizyty było w złym tonie. - Dlaczego Jakiego nie ma z nami? - dziwiła się Aneta Rzepka, gdy świeżo ogłoszony kandydat na prezydenta Warszawy zapomniał, gdzie powinien skierować swoje pierwsze kroki. Opamiętał się za to Jacek Żalek, kandydat na prezydenta Białegostoku, który po ostrych partyjnych bęckach pojechał do sejmu z kwiatami przepraszać za swój gwałtowny przypływ szczerości na temat protestujących.
Jedynie Janusz Korwin-Mikke pozostał przy swoim. We właściwym sobie stylu nazwał protestujących rodziców terrorystami i nie słyszałem, aby zmienił zdanie. Użycie takiego określenia wobec ludzi tak ciężko doświadczonych przez los budzi naturalny sprzeciw. Ale nie słowa są tu najważniejsze, lecz sedno sprawy, czyli pieniądze, po które rodziny niepełnosprawnych przyszły jak po swoje. Jak gdyby Kaczyński z Morawieckim coś im prywatnie zabrali i powinni natychmiast zwrócić. Tymczasem na negocjacyjnym stole leżą nie partyjne, ale nasze, ciężko zarobione i przekazane do budżetu państwa pieniądze.
Oczywiście zachowanie rodziców jest jak najbardziej racjonalne i z punktu widzenia ich interesów absolutnie zrozumiałe. Sposób w jaki prowadzą protest wynika z logiki systemu stworzonego przez polityków. Z medialnego widowiska w jakie zamienili demokrację i traktowania państwa jak dostawcę usług i socjalnego bezpieczeństwa.
Trudno skrywane oburzenie polityków PiS na trwającą tygodniami obecność niepełnosprawnych dzieci w sejmie wynika ze świadomości, że ich rodzice okazali się pojętnymi obserwatorami zasad gry na deskach demokratycznego teatru. Zdolnymi zepsuć zaplanowany przez PiS spektakl ze szkolnymi wyprawkami mającymi wyprawić partię po wyborczy sukces i odebrać partyjny monopol na triumfalizm z jakim ogłaszane są kolejne wydatki socjalne państwa.
Ale największym ciosem jaki zadały Prawu i Sprawiedliwości protestujące w sejmie kobiety jest obnażenie fałszu wykreowanej przez partyjnych spin doktorów wojny społeczeństwa z elitami. Codzienny widok i wypowiedzi skarżących się na bezduszność władzy niepełnosprawnych dzieci wysadziły w powietrze sztucznie napompowany konflikt „Polski solidarnej” z „Polską liberalną”.
Kopać się z takim koniem przy pomocy wypróbowanych technik obrzucania przeciwników błotem, z użyciem partyjnych mediów i usłużnych dziennikarzy, tym razem stanowi zbyt wielkie ryzyko. Powoływanie się na wolę większości, skuteczne w parlamentarnych wojnach z partyjną konkurencją, okazało się pustą retoryką w konflikcie z garstką bezbronnych, ale silnych swoją słabością osób. PiS wie, że w tym konflikcie nie ma poparcia większości Polaków, choć jego opór przed zaspokojeniem w gotówce wszystkich żądań protestujących jest ze wszech miar słuszny.
Każdy konflikt społeczny to test na sprawność instytucji państwa i weryfikator jego słabych stron. Protestujące matki bezbłędnie odczytały, że największą słabością naszego państwa jest absolutne władztwo partii nad jego instytucjami.
Gdy piszę te słowa Komitet Protestacyjny Rodziców Osób Niepełnosprawnych, m.in. za radą polityków PiS, zaapelował do prezesa Kaczyńskiego o zapalenie zielonego światła dla realizacji jego postulatów.
Od początku wszystko do tego zmierzało. Korowody grzejących się w politycznym cieple protestujących kobiet polityków wyczerpały swoje możliwości. Teraz kolej na rozstrzygnięcie z Nowogrodzkiej. Nie może być inaczej, skoro pozakonstytucyjną wolą jednego człowieka posłuszna większość sejmowa właśnie odebrała sobie i reszcie przedstawicieli narodu jedną piątą dochodów.
Rozwalamy pokomunistyczne pomniki, dekomunizujemy ulice, nadrabiamy zaległości w rozliczaniu komunistycznych służb i jej współpracowników. „Wstajemy z kolan”, po uszy tkwiąc w dawnym systemie podległości instytucji państwa interesom rządzącej partii. Dlatego, podobnie jak w państwie sekretarzy, ludzie wiedzą, gdzie jest rzeczywista władza i do kogo udać się na skargę lub po wsparcie.
W tej sytuacji rozmowa Prezesa z protestującymi w sejmie kobietami nie jest konieczna, a wręcz niewskazana. Wystarczy zielone światło. Bo – jak napisał Rafał Matyja w swojej niedawno wydanej książce „Wyjście awaryjne” - suwerenem jest w sensie metaforycznym lud, ale w sensie politycznym – Kaczyński. Dlatego też należy zrozumieć, że nie może on objąć żadnej zwykłej roli w teatrze demokratycznego państwa. Musi czuwać nad całością. Być reżyserem.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta.
Czytaj więcej: Protestujące matki zaszachowały "suwerena" czyli Prezesa