logodebata

Wspomóż jedyny portal na Warmii i Mazurach, który nie boi się publikować prawdy o politykach i jest za to ciągany po sądach. Nigdy, przez prawie 18 lat istnienia, nie dostaliśmy 1 grosza dotacji publicznej. Redaktorzy i autorzy są wolontariuszami. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 11-030 Purda, Patryki 46B

sobota, maj 24, 2025
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Wiadomości
  • Świat

Świat

Pokój wam

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 22 wrzesień 2018 21:10
Magdalena Piórek

– Salam alejkum! (arab. pokój z wami) – powiedzieli piętnaście lat temu żołnierze US Army, bombardując nocami Bagdad. Operacja „Iracka wolność” rozjechała czołgami iracką pustynię i skasowała rządy Saddama Husajna. Amerykanie posiłkowali się argumentami o zdławieniu okrutnego reżimu i zbudowaniu demokratycznego systemu.

Szybko podzielono kraj na cztery strefy okupacyjne i wyciągnięto niczym królika z kapelusza potencjalnych sojuszników wśród szyickich duchownych, którzy mieli wzywać swoich pobratymców do pokojowego współżycia z obcymi wojskami. „Alejkum salam!” (arab. Wam też pokój) – odpowiedzieli na życzenia Irakijczycy; bomba, zdetonowana przed meczetem imana Alego w Nadżafie, zabiła prawie 100 osób, w tym jednego z najważniejszych szyickich duchownych – Mohammeda Bakira al Hakima. 3 września 2003 r. – pięć dni po krwawym zamachu – Polska oficjalnie przejęła dowództwo nad środkowo – południową strefą w Iraku. Początek misji stabilizacyjnej z miejsca pozbawił nas złudzeń, że będziemy tam pełnić tylko misję pokojową. Stanęliśmy przed problemem, jak odbudować gospodarkę, zniszczoną przez wojnę, dziesięciolecia centralnego planowania, kilkanaście lat nałożonych wcześniej ekonomicznych sankcji? Jak nie dopuścić do wybuchu konfliktów narodowościowych i religijnych, tłumionych do tej pory skutecznie ręką Husajna? I jak zbudować demokrację w kraju, który nigdy demokracji nie zaznał?

Interwencja w Iraku stanowiła początek końca dyktatorów na Bliskim Wschodzie i w północnej części Afryki. Wpasowała się idealnie w koncepcję wojny z terroryzmem, która zagościła w amerykańskim politycznym myśleniu po słynnym 11 września. W takim wykonaniu wojna taka nie musiała być przeciwko określonemu państwu lub ich grupie. W tego typu wojnie nie czeka się na atak lub uderzenie, po którym dopiero następuje odpowiedź całą siłą militarną. Stąd narodziła się filozofia działań wyprzedzających – filozofia wojny prewencyjnej. USA wykorzystały tragedię World Trade Center do zdyscyplinowania swoich sojuszników w ramach struktur NATO, odbierając im komfort biernej obserwacji politycznych wydarzeń. Oskarżenia dotyczące proliferacji broni masowego rażenia posłużyły do prób przemodelowania arabskiego świata na swoją modłę. Likwidowanie niewygodnych rządów miało wepchnąć Bliski Wschód w strefę amerykańskich wpływów i tym samym ograniczyć rolę Rosji w tamtym rejonie. Sojusznicy NATO powitali działania hegemona bez entuzjazmu, ale akurat Polska postanowiła udowodnić, że zasłużyła sobie na miejsce w strukturach NATO i poważnie traktuje zobowiązania sojusznicze. Polski rząd nie ukrywał, że liczył na wymierne korzyści w postaci intratnych kontraktów dla polskich firm.

Piętnaście lat po interwencji wyraźnie widać, co się ostało z zamierzeń i w jakim kierunku potoczyły się wydarzenia. Wbrew zapowiedziom sytuacja bezpieczeństwa w Zatoce Perskiej wcale się nie poprawiła. Wielu ekspertów i mieszkańców krajów arabskich obwinia USA, że inwazja mocno przyczyniła się do rozchwiania całego Bliskiego Wschodu, region pogrążył się w chaosie, co otworzyło drogę do utworzenia tzw. państwa islamskiego. Rozpowszechniło się przekonanie, że operacja była jedynie głupią, nikomu niepotrzebną awanturą Busha. Przysłużyła się za to amerykańskim koncernom zbrojeniowym, które dzięki temu zarobiły kilkadziesiąt miliardów dolarów, a rosnące apetyty firm zrobiły z amerykańskiego rządu zakładnika, zmuszonego kolejnymi interwencjami zaspokajać ich żądania. Odbudowa zniszczonych struktur państwowych od początku napotkała problemy, bowiem na drodze stanęły znaczne różnice kulturowe i brak rozeznania w lokalnych uwarunkowaniach. Urządzając nowy Irak, Amerykanie całkowicie odsunęli od władzy ludzi związanych z poprzednim reżimem. Stare struktury państwa można było przejąć i dostosować do swoich potrzeb, ale zanim zorientowano się w sytuacji i spróbowano naprawić błąd, ludzi najbardziej adekwatnych do tego zadania już nie było. Rozpuszczona do domów stara armia Saddama nie została rozbrojona i nic dziwnego, że późniejsza islamizacja regionu i sukcesy tzw. państwa islamskiego nie napotkały przeszkód. Administracja amerykańska próbowała zasypywać piętrzące się problemy pieniędzmi, ale Irak okazał się studnią bez dna, w której utopiono grube miliardy dolarów. Chaotyczne działania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, a sami Irakijczycy długo nie mogli doczekać się powrotu do normalności. Przyznawali, że za Saddama nie było wolności, ale przynajmniej nie brakowało im prądu i wody. Nie da się ukryć, że operacja odbudowy kraju stała się daleka od satysfakcjonującej, a co więcej – na długie lata związała siły i ręce amerykańskiej administracji w tym rejonie, ograniczając jej możliwości manewru. Niepowodzenia USA w stabilizacji Iraku obnażyły słabości hegemona w tym zakresie i przypomniały boleśnie, że ostatnim razem Amerykanie odnieśli podobny sukces za pomocą Planu Marshalla w zniszczonej II wojną światową Europie. Czyli ponad pół wieku temu.

W Polsce liczono na konkretne korzyści ekonomiczne w zamian za poparcie, ale koniec końców sojusznik ograniczył się tylko do podziękowania. Rozczarowanie było tym większe, że wcześniej polskie firmy mocno zaznaczyły swoją obecność w Iraku. Przed wojną wielkość wymiany handlowej sięgała dwustu pięćdziesięciu milionów dolarów, a w jej ramach Polacy budowali autostrady, osiedla mieszkaniowe, elektryfikowali Bagdad, czy pracowali w rafineriach rozciągających się od Mosulu i Kirkuku po samą Basrę. Warte sto miliardów dolarów kontrakty na odbudowę Iraku stanowiły łakomy kąsek dla polskich firm, ale właśnie wtedy Amerykanie powiedzieli stop. Waszyngton nie ukrywał, że główne korzyści będą czerpać amerykańskie firmy, a przedsiębiorstwa z krajów koalicji antyirackiej nie będą faworyzowane. Konkretne korzyści zamieniły się w mgliste obietnice. Polskie przedsiębiorstwa, żeby się przebić, musiały pójść w tworzenie wielkich konsorcjów. Bez wyraźnego wsparcia ze strony naszego rządu przegrywały biznesową bitwę nad Eufratem. Wojna w Iraku zapoczątkowała exodus naszych firm na rzecz obecności Amerykanów, Niemców i Francuzów.

„Awantura Busha” odbiła się na polskim wojsku i polityce zagranicznej. Utrzymanie strefy stabilizacyjnej i zaangażowanie żołnierzy w coś, co misją pokojową właściwie nigdy nie było, pochłonęło ogromne nakłady finansowe. Polski rząd inwestował w „nie naszą wojnę” zamiast modernizować polską armię, której do nowoczesności stale jeszcze brakuje. Zainwestowaliśmy również w relacje z USA, które miały przekształcić nasze stosunki w pomost między Stanami i Europą Zachodnią, a skończyło się niemal całkowitym uzależnieniem od dobrego humoru Wuja Sama. Szybko rozwiały się nadzieje, że w zamian za pomoc sojuszniczą zostaną nam zniesione wizy. Do tej pory jesteśmy jedynym europejskim krajem, który musi w tej sprawie chodzić po prośbie. Liczyliśmy, że sojusznik będzie nas traktował jako równorzędnego partnera, ale w tej sprawie równie szybko sprowadzono nas na ziemię. Polityka amerykańska się nie zmieniła, a wręcz zaostrzyła listę nakazów i wymagań, czyniąc nasze MSZ niejako oddziałem Departamentu Stanu. Popierając inwazję na Irak, Polska bezrefleksyjnie wyskoczyła przed szereg, nie zwracając uwagi, że Ameryka w żaden sposób nie potrafiła przedstawić żadnych wiarygodnych argumentów, które by tę inwazję usprawiedliwiały. Zapomnieliśmy o dobrych stosunkach z Unią Europejską, spychając je na dalszy plan. Wraz z upływem czasu brak umiejętności zręcznego lawirowania dyplomatycznego między obiema stronami zabetonował się w jednostronnym popieraniu USA i boksowaniu się z Niemcami i Francją. Ugruntowało się przekonanie, iż wbrew geografii dystans polityczny między Warszawą a Waszyngtonem okazał się znacznie mniejszy, niż na linii Warszawa – Berlin – Paryż. Polska polityka poszła w głębokie uzależnienie od Waszyngtonu, Unia Europejska zaś nigdy nie ukrywała, że nie potrzebuje Polski w roli pomostu transatlantyckiego. Miejsce Polski jest w coraz bardziej antyamerykańskiej Europie i to głównie tu Polska musi szukać sobie bliskich partnerów do współpracy. Świat pełen jest byłych sojuszników Waszyngtonu, a prawda jest taka, że trwające od piętnastu lat jednostronne ukierunkowanie naszej polityki zagranicznej prędzej czy później mocno się na nas zemści.

Same Stany Zjednoczone również przestały mieć dobrą prasę. Wielu uważa, że USA swoimi działaniami w Iraku zszargały swój autorytet, a dalsze wydarzenia na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce tylko to potwierdziły. USA nie wahały się, żeby zacząć podważać porządek pojałtański i kwestionować rolę ONZ. Można przypomnieć, że rezolucja 1441, która nawoływała władze irackie do pełnej współpracy z inspektorami do spraw broni masowego rażenia i środków przenoszenia tej broni, wcale nie upoważniała bezpośrednio członków Narodów Zjednoczonych do interwencji w Iraku. Zrezygnowano z ubiegania się o uzyskanie wyraźnego mandatu w drodze uchwalenia kolejnej rezolucji, ponieważ wiadome było, że co najmniej jeden stały członek Rady Bezpieczeństwa – w tym przypadku była to Francja – zawetuje projekt, a ponadto prawdopodobnie pomysł i tak by nie uzyskał wymaganej większości głosów w Radzie. USA zgrabnie ominęły ograniczenia ONZ, redukując organizację, która miała stać na drodze porządku światowego do maszynki do głosowania wtedy, kiedy im to najbardziej pasuje. Wkrótce się to na nich zemściło, zwłaszcza gdy wyszło na jaw, że oskarżenia Pentagonu o produkcję przez Irak broni masowego rażenia okazały się być wyssane z palca. Dziś tego typu argumenty w odniesieniu do Syrii czy Iranu przestały już robić wrażenie, bo po pierwsze nikt im nie dowierza, a po drugie Europa wyraźnie się boi. Brak silnych podwalin pod bezpieczeństwo w tamtym regionie ułatwił mocne osadzenie się państwa islamskiego, wzrost zagrożenia islamskim terroryzmem i napływ masy uchodźców. Stany Zjednoczone z racji swego położenia mogą bagatelizować problem, ale bramy do Europy stanęły otworem i państwa doskonale wiedzą, że nie są w stanie dobrze sprawować nad tym kontroli. Każda decyzja USA na arabskim półwyspie niesie ze sobą reperkusje dotykające Europę, co tłumaczy pogłębiający się kryzys w stosunkach transatlantyckich. Stanom coraz trudniej znajdować sojuszników do dalszych zamierzeń w kwestii Iraku, Syrii, czy przymiarek wobec Iranu, posiłkując się hasłami o demokracji, zwłaszcza gdy wiemy, jak ta demokracja rzeczywiście wygląda. Samodzielne decyzje Stanów Zjednoczonych przełożyły się również na podejście Rosji czy Chin. Oba państwa stawiają duży nacisk na znaczenie zasady suwerenności i jednolitości terytorialnej, reagując wręcz alergicznie na jakiekolwiek działania noszące choćby pozór ingerencji w tym zakresie.

Trudno się z nimi nie zgodzić, bo przeciwnicy interwencji od początku wiedzieli, że świat islamu i siłą narzucona demokracja to sprzeczności, których nie da się pogodzić. Irakijczyków nikt nie pytał, czy chcą nowego systemu rządów i jak ten system sprawdzi się w praktyce. Pozostawiono im niestabilne politycznie państwo, które praktycznie podzieliło się na dwa różne kraje. Na północy kraju Kurdowie potrafili się urządzić sami, nie zwracając większej uwagi na centralę w Bagdadzie. Można mówić o faktycznym ich separatyzmie, skoro w niewielkim stopniu liczą się z rządem centralnym. Zdolni są nawet do militarnych demonstracji i przepychanek o kontrolę nad roponośnymi terenami. Ze zrozumiałych względów ich samodzielność nie budzi zachwytu w Iranie i Turcji, które krzywo patrzą na ruchy niepodległościowe Kurdów. Postawa Kurdów sprawiła, że wobec dominujących w Iraku kręgów szyickiej władzy uruchomiły się również separatystyczne, a co najmniej autonomiczne dążenia kręgów sunnickich. Interwencja amerykańska obudziła zadawnione konflikty na tle religijnym i ogromnie zantagonizowała społeczeństwo. Pozbywszy się sunnitów z otoczenia Saddama, nowa władza została pozbawiona znacznych zasobów kadrowych i skazała się na instytucjonalną improwizację, która natychmiast odbiła się na efektywności nowego państwa. Sunnicka społeczność nie uznała nowego ładu za swój, a skorumpowany, papierowy rząd nie potrafił poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Po 2011 r., kiedy to Amerykanie spakowali manatki i zostawili Irak samemu sobie, konflikt na tle religijnym wybuchł ze zdwojoną siłą. Sunnickich demonstrantów zaczęły wspierać różnego rodzaju grupy ekstremistyczne, a trudną sytuację napędzały dodatkowo echa wojny domowej w Syrii. Bojówki dżihadu bez skrępowania przenikały granice Syrii i Iraku, biorąc udział w regularnej wojnie, a proklamowanie w 2014 r. kalifatu Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie (ISIS) stało się wymowną wisienką na torcie wcześniejszych amerykańskich deklaracji zwalczania terroryzmu. Dopiero po trzech latach ciężkich walk międzynarodowa koalicja odebrała Państwu Islamskiemu zajęte terytoria i zepchnęła jego bojowników do podziemia, ale myliłby się ten, kto by twierdził, że sytuacja w Iraku wróciła na normalne tory.

Paradoksalnie, na tle słabości podarowanej Irakowi demokracji, niespodziewanie wypłynął Muktada as-Sadr. As-Sadr dał się poznać już w 2004 r., gdy na łamach swojej gazety nawoływał do wyrzucenia obcych wojsk z Iraku. Administracja amerykańska pismo zamknęła, ale ta decyzja natychmiast doprowadziła do buntu i wybuchu szyickiego powstania. Stworzona przez Sadra Armia Mahdiego opanowała tereny polskiej strefy stabilizacyjnej, gdzie polowała na wojska koalicji i to właśnie z jej bojówkami polskie wojsko zmuszone było w kwietniu 2004 r. stoczyć bitwę o ratusz w Karbali. Nie osiągnąwszy swoich celów kolejno organizowanymi powstaniami, Muktada as-Sadr wszedł do krajowej polityki. Mimo, że osobiście nie wziął udziału w wyborach parlamentarnych w maju 2018 r., to jego koalicyjny blok Sairun wygrał pod hasłami jedności ponad podziałami wyznaniowymi, walki z korupcją, obrony marginalizowanych grup społecznych, a także pozbycia się z kraju wpływów zewnętrznych. To ostatnie zwłaszcza zaczęło spędzać sen z powiek Amerykanom, którzy doskonale wiedzą, że nowy Irak nie będzie już z nimi tak łatwo współpracować.

Interwencja iracka miała pomóc USA w rozszerzeniu swoich wpływów na cały Bliski Wschód, ale bardzo szybko poszczególne elementy tego planu zaczęły mocno szwankować. Bo jeśli ktoś miał zyskać na wojnie w Iraku, to głównie Iran wygrał los na loterii. Amerykanie i Izrael ugrzęzły w Iraku, marnując czas i energię w projekt, którego nie dało się jednoznacznie wygrać i Teheran dobrze to wykorzystał. Pozbywszy się odwiecznego wroga, z którym wojował od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, mógł się skupić spokojnie na rozwijaniu programu atomowego. Poza tym wykorzystał swoje wpływy wśród irackich szyitów i doprowadził do zbliżenia politycznego z Irakiem. Umiejętnie rozgrywając sojusz z Rosją, niespodziewanie wyrósł do roli hegemona na Bliskim Wschodzie i pociąga za polityczne sznurki w Bagdadzie i syryjskim Damaszku. Zaowocowało to odmową nałożenia przez Irak sankcji na rząd Baszszara al – Assada i brakiem poparcia wykluczenia Syrii z Ligi Arabskiej, a tym samym stanowiło to poparcie polityki Teheranu. Nowy Irak utrzymuje ożywione relacje handlowe z Syrią i nie przejmuje się amerykańskimi sankcjami. Wspólnymi siłami Bagdadu i Damaszku sprawnie stłumiono ambicje irackich Kurdów. Ich referendum niepodległościowe skończyło się odebraniem im roponośnego Kirkuku, a także częściowym ograniczeniem autonomii. Syria i Teheran nie ukrywają, że zależy im na pełnym podporządkowaniu Kurdów i oddania władzy na kontrolowanych przez nich terytoriach. Powstanie niepodległego Kurdystanu jest również nie na rękę Turcji, która gotowa byłaby nawet iść w sojusz z Iranem, byle tylko nie dopuścić do usamodzielnienia się nowego narodu w tym rejonie. Osłabienie Iraku do pewnego momentu było również w interesie Izraela, ale dalszy brak reakcji przestał się opłacać wraz z zacieśnieniem się relacji Bagdadu z Damaszkiem i Teheranem. Wzrastająca pozycja Iranu zagraża poczuciu bezpieczeństwa Izraela, ale nie jest mu łatwo przekonać o tym swoich sojuszników. Zachód coraz bardziej widzi, w jaki sposób Izrael traktuje Palestyńczyków i wcale nie rwie się do pomocy. Wspierają dążenia Kurdów, widząc w tym dla siebie szansę na przetrwanie w coraz bardziej nieprzychylnym dla siebie regionie. Zaczyna natomiast zastanawiać pełna rezerwy postawa Amerykanów, którzy w sprawie kurdyjskiej nagle nabrali wody w usta. Nie poparli jednoznacznie ani Bagdadu ani samych Kurdów, co się odbiło na dotychczasowych relacjach z obiema stronami i podważyło pozycję w dalszych negocjacjach. Z kolei Rosja próbuje przekuć patową sytuację na swoją korzyść i dzięki zbliżeniu z Kurdami ograniczyć wpływy Turcji i Amerykanów.

Na osłabionym Iraku realizują swoje interesy wszyscy liczący się gracze na arenie międzynarodowej. Sama polityka Iraku mocno ewoluowała. Zamiast oprzeć swoje działania na zdaniu amerykańskich decydentów, Irak zwraca się w stronę Rosji i państw azjatyckich i zależy mu na tym, żeby rozwijać z nimi stosunki na własnych warunkach. Do jego najpoważniejszych partnerów handlowych urosły m.in. takie kraje, jak Indie, Japonia czy Korea Południowa. Nie próżnują też rosyjskie i chińskie koncerny naftowe, które wykorzystują każdą atrakcyjną ofertę przejęcia irackich złóż. Zależy im tym bardziej, że każdy ich ruch ogranicza możliwość swobodnego działania USA i krok po kroku wypycha Amerykanów z ich upatrzonych pozycji. Nie można wykluczyć, że jak tak dalej pójdzie, cała ta zabawa przestanie się USA geopolitycznie na dobre opłacać. Chyba niedokładnie o to chodziło Amerykanom, kiedy piętnaście lat temu przyszli do Iraku głosić swój pokój.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Pokój wam

Komentarz (6)

W rocznicę victorii wiedeńskiej – spojrzenie z Kahlenbergu

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 15 wrzesień 2018 13:51
Radosław Nojman

W dniu dzisiejszym (12 września 2018 roku) mija 335. rocznica odsieczy wiedeńskiej. Starcie połączonych wojsk Rzeczypospolitej Obojga Narodów i Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, pod dowództwem króla polski Jana III Sobieskiego, z armią Imperium Osmańskiego stanowi dzieło nowożytnej sztuki wojennej.

 20150717 0225 wynik

Widok na Wiedeń ze wzgórza Kahlenberg (stąd na miasto i oblegające je wojska tureckie patrzył Jan III Sobieski przed decydującym starciem w dniu 12 września 1683 roku)


O uratowaniu Wiednia spod tureckiego bułata przesądził atak husarii (przybyłej aż spod Krakowa), poprowadzony przez króla oraz hetmana wielkiego koronnego Stanisława Jabłonowskiego i hetmana polnego koronnego Mikołaja Sieniawskiego, wsparty przez siły cesarskie. Wspaniałe zwycięstwo. Venimus, vidimus, Deus vicit („Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył”), jak napisał Sobieski do papieża Innocentego XI. Ocalona chrześcijańska Europa…
I cóż z tego, gdy w nieco ponad sto lat później ta sama Europa biernie przyglądała się rozdzieraniu naszej Ojczyzny przez zaborcze państwa (Austrię, Rosję i Prusy), które de facto przetrwały lub urosły w siłę dzięki Polakom i ich ofiarności w 1683 roku. Warto przypomnieć: Wiedeń był stolicą Rzeszy, w której Austria grała pierwsze skrzypce; osłabienie Turcji powodowało, że Rosja traciła naturalnego wroga przy swojej południowo-zachodniej granicy; z kolei władcy Prus mogli tylko zacierać ręce patrząc, jak Polska angażuje się w walki na południu, zamiast interweniować u nich – u wrogo nastawionego sąsiada na północy, który nie dawno zrzucił jej zwierzchność i swobodnie się rozwijał. To właśnie te trzy kraje wzięły udział w rozbiorach, w wyniku których wyjątkowy organizm polityczny, jakim była Rzeczpospolita Obojga Narodów, zakończył swój byt międzynarodowo-prawny. Nie miejmy jednakże pretensji do króla Jana, bo takiego obrotu spraw na arenie europejskiej nie mógł on przewidzieć…
Mija 335. rocznica... Kolejna rocznica bez pomnika głównodowodzącego w ocalonym przezeń mieście – stolicy położonego w sercu Europy, suwerennego państwa. Jakby tego było mało, realizacja społecznej inicjatywy trwałego upamiętnienia Jana III Sobieskiego i w ogóle bitwy na wzgórzu Kahlenberg (z którego ruszyło decydujące natarcie polskiej kawalerii) ciągle napotyka na trudności. Czy przez poprawność polityczną? A jeśli tak, to czy należy zapominać o przykładzie poświęcenia i tuszować historyczną prawdę tylko po to, by nie drażnić austriackich muzułmanów?

 20150717 0213

Kościół pw. św. Józefa na Kahlenbergu (opiekują się nim polscy księża) – na ścianie frontowej tablice upamiętniające (od lewej): Jana III Sobieskiego, św. Jana Pawła II i Józefa Piłsudskiego

 JIIIS wynik

Tablica upamiętniająca króla Jana III na ścianie kościoła na Kahlenbergu


Gdyby nie stojący na Kahlenbergu kościół, z umieszczoną na ścianie tablicą upamiętniającą polskiego króla oraz niewielkim muzeum przesławnej victorii, temat wydarzeń z 12 września 1683 roku w Wiedniu praktycznie by nie istniał – dajmy więc świadectwo i pamiętajmy o odwiedzeniu tego miejsca w czasie naszych pobytów w stolicy Austrii.
Radosław Nojman
z wykształcenia prawnik, z zamiłowania historyk;
działacz społeczno-polityczny

Czytaj więcej: W rocznicę victorii wiedeńskiej – spojrzenie z Kahlenbergu

Komentarz (15)

Islamska przyszłość Europy

Szczegóły
Opublikowano: poniedziałek, 16 lipiec 2018 11:13
Marian Zdankowski

Sprowokowany zostałem do napisania tego tekstu stwierdzeniem swego rozmówcy, że „nie da się przewidzieć co będzie za 20 lat”. Taka była reakcja na moją tezę, iż „za 20-30 lat Europa będzie islamska, nie ma sensu wierzgać, ale już dzisiaj należy oswajać się z myślą, że prawo szariatu będzie obowiązywało nie tylko w wydzielonych enklawach wielkich miast”. Za poparciem mojego przypuszczenia stoją liczby. Chodzi o liczby muzułmanów, którzy już są w Europie i przewidywania co do ich ilości za 20-30 lat.

Warto przypomnieć od kiedy problem islamskich imigrantów stał się jaskrawo widoczny, i wybił się na czołówki mediów. Otóż 31 sierpnia 2015 roku kanclerz Niemiec - Angela Merkel powiedziała słynne „Wir schaffen das”, co znaczy „Damy radę“, „Zrobimy to“. Hasło to, wygłoszone w trakcie berlińskiej konferencji prasowej, a powtarzane przez niemiecką kanclerz wielokrotnie - stało się symbolem, zaproszeniem uchodźców (a w praktyce – prawie wszystkich imigrantów) do Niemiec. Ten krok, nie konsultowany z innymi krajami, a przez wielu uważany za niezgodny z regułami obowiązującymi w Unii (czyli nielegalny!), postawił przed faktem dokonanym wszystkie kraje członkowskie, od których Niemcy zażądały później partycypowania w rozwiązywaniu tego problemu.

Na marginesie przyczynek do kuchni politycznej silnych państw:
- Najpierw obalamy rząd (jaki by on nie był) w Libii, a później niech społeczność międzynarodowa martwi się z powodu niesamowitego bałaganu jaki powstał z tego powodu – nie tylko przecież wewnątrz tego kraju…
- Najpierw zaanektujemy Krym i wesprzemy działania separatystów w Doniecku i Ługańsku, a potem możecie nas prosić o przystąpienie do rozmów na ten temat…
- Najpierw zaprosimy imigrantów do swego kraju, a potem spróbujemy tymi zaproszonymi gośćmi obdarować kraje sąsiedzkie…

Wracając do próby ustalenia ilości muzułmanów w Europie - trudno jest precyzyjne określić ich liczbę gdyż unika się badania społeczności muzułmańskiej w Europie, kierując się prawdopodobnie poprawnością polityczną (a jakże!), oraz faktem, iż wielu z imigrantów przebywa na terenie Europy nielegalnie. Pozostają dane szacunkowe. Te dane, chociaż nieprecyzyjne, niewiele różnią się między sobą w wypowiedziach wielu ekspertów. Na przykład dr Wojciech Szymborski – politolog UTP Bydgoszcz - oceniał ilość wyznawców Allaha w Europie na 30-35 mln.

Najwięcej muzułmanów w Unii Europejskiej mieszka w dwóch krajach: we Francji, gdzie stanowią 7,5 proc. (ok. 4,7 mln osób, najwięcej z z Algierii, Maroka i Tunezji) oraz w Niemczech – gdzie jest ich 4,8 proc. społeczeństwa (ok. 5,8 mln, z głównych kierunków: Kosowo, Bośnia i Hercegowina, Irak, Maroko oraz Turcja). Na trzecim miejscu jest Wielka Brytania – ok. 3 mln, zaś procentowo najwięcej muzułmanów jest w Bułgarii bo ok. 13% - czyli jeden milion.
Dla porównania w Polsce wyznawców islamu jest według różnych szacunków od 15 do 25 tys., co stanowi mniej niż 0,1 proc. ludności naszego kraju (czyli jeden promil).

Na czym należy się oprzeć szacując przyrost liczby wyznawców Proroka w Europie na najbliższe lata? Czynniki takie są trzy:
- dalszy napływ nowych imigrantów (nazywanych także „uchodźcami”, chociaż uchodźcy nie stanowią nawet 20% przybyszów) – napływ, który na pewno nie będzie zastopowany
- wzrost liczby spowodowany tzw. „humanitarnym łączeniem rodzin”, a trzeba pamiętać, że muzułmanom wolno mieć po 2-3, a nawet cztery żony (zezwala na to Koran)
- większa rozrodczość w rodzinach muzułmańskich (poziom płodności wynosi 3,1 dziecka na kobietę, u chrześcijan – 2,1)

Szacuje się, że w roku 2050 – bez dynamicznego przyrostu populacji muzułmańskiej – ludność Europy zmniejszyłaby się z aktualnego poziomu 520 milionów do 480 milionów, przy tzw. „zerowej migracji”, niemożliwej nawet do wyobrażenia po szumnym zaproszeniu imigrantów przez „Mateczkę Merkel”. Przy bardziej realnym założeniu „wysokiej migracji” szacuje się, iż ludność Europy wzrośnie do 538 milionów. Z czego (uwaga!) 75 milionów to będą wyznawcy Allacha. I przy tym scenariuszu Niemcy w roku 2050 będą posiadały najwięcej muzułmanów – ok. 17 milionów, czyli prawie 20%, co oznacza, że co piąty mieszkaniec będzie Niemcem tylko z nazwy.

Muzułmanie są młodsi niż pozostali Europejczycy. Siedem lat temu średni wiek mieszkającego w Europie muzułmanina wynosił 32 lata. Czyli osiem lat mniej niż europejska średnia (40 lat). Wyjaśnieniem tego zjawiska jest fakt, iż w rodzinach muzułmańskich rodzi się wiele dzieci i to one obniżają statystyczny wiek.

Chrześcijanie są największą grupą religijną na świecie, liczącą 2,2 mld wiernych i stanowiącą 32 proc. światowej populacji. Muzułmanie zajmują drugą pozycję - 1,6 mld wiernych (23 proc.).
Trzecią największą grupę stanowią wyznawcy hinduizmu - 1 mld (15 proc.), następnie buddyści – 500 mln (7 proc.) i Żydzi - 14 mln (0,2 proc).
„Pod względem liczby muzułmanie pozostają mniejszością w zachodnim świecie, jednak wskaźniki demograficzne świadczą o tym, że sytuacja w krótkim czasie może radykalnie się zmienić.” – pisze Canadafreepress. Wskaźniki demograficzne - czyli wysoka płodność w rodzinach muzułmańskich.

Asymilacja ludności muzułmańskiej w krajach Zachodu jest bardzo niewielka. Stworzone religijne getta robią wrażenie samowystarczalności, która nie zmusza do wyjścia poza ich obręb, gdzie byłoby się zobligowanym przynajmniej do używania języka tubylców.

Podobna sytuacja,co do braku asymilacji z rdzenną ludnością tubylczą (zachowując wszelkie proporcje), istniała przez kilkaset lat w Polsce, dokąd z całej Europy ściągali Żydzi. Na tle innych państw nasz kraj był na tyle pozytywnie postrzegany, m.in. przez swoją ogromną tolerancję dla przybyszów, że przyciągał wielkie ilości ludzi wyznania Mojżeszowego, wyganiane z innych krajów Europy. Tworzenie i zamykanie się w swoich gettach skutkowało m.in. tym, że języka polskiego (a więc języka gospodarzy) nie znało ok. 85% społeczności żydowskiej. Do życia wystarczała znajomość języka jidysz, którym posługiwano się między sobą w getcie.

Jeśli wysoki napływ imigrantów trwałby do 2050 roku, ich udział np. w społeczeństwie szwedzkim wzrósłby do 30,6 proc. A oto opinie na temat „islamizacji” Szwecji przedstawione przez ekspertów:

“Obawiam się, że to koniec dobrze zorganizowanego, spokojnego i egalitarnego społeczeństwa Szwecji, jakie znamy z przeszłości. Nie będę zdziwiony jeśli wkrótce wybuchnie tam wojna domowa. W niektórych miejscach można uznać, że już wybuchła” – ocenia ekspert ONZ ds. sytuacji kryzysowych Johan Patrik Engellau, zresztą kawaler najwyższego szwedzkiego Orderu Serafinów.

Podobnego zdania jest Magnus Ranstorp, analityk ds. terroryzmu Szwedzkiej Akademii Obrony Narodowej. “Na niektórych obszarach ekstremiści przejęli kontrolę. Zagrożone są podstawowe normy sprawiedliwości i spokoju społecznego. Policja się rozpada i jest coraz gorzej. W Szwecji mamy do czynienia z katastrofą” – napisał w raporcie.

“W części dzielnic Sztokholmu panuje bezprawie. System prawny, filar każdego państwa demokratycznego, zawala się” – stwierdza jeden z szefów policji Lars Alversjø. Portal 10News pisze, że całe wielkie obszary państwa znalazły się pod kontrolą uzbrojonych islamskich milicji i gangów.

Wysoka płodność muzułmanów skutkuje tym, że w wielu przedszkolach i szkołach większość dzieci to ich potomstwo. Na tym najniższym szczeblu samorządowym potrafią (a gwarantuje im to państwo) – korzystać z przysługującego im prawa i tym sposobem rugować z powierzchni życia istniejące tubylcze zwyczaje i obyczaje.
Islam w środku świeckiego europejskiego społeczeństwa brytyjskiego buduje religijne getta, a nawet, jak się okazuje, przejmuje niektóre państwowe instytucje.

Otóż okazało się, że radykalni muzułmanie po cichu chcieli zmienić kilka szkół państwowych w Birmingham w islamskie szkoły wyznaniowe: eliminowali niektóre tematy zajęć, (choćby teorię ewolucji), próbowali segregować uczniów. Potępiono także w jednej z tych szkół odmowę przez lokalne władze budowy pływalni z osobnymi basenami dla mężczyzn i kobiet. Taka agitacja w środku Wysp Brytyjskich wydaje się absurdalna. Ale jest faktem.
Niektóre ze szkół eliminowały nawet nauczycieli innych tradycji wyznaniowych - kadra nauczycielka stała się niemal monowyznaniowa. - Doszło do przekształcenia tych szkół w szkoły muzułmańskie w wersji ortodoksyjnej - pisze dziś londyński „The Times”.

W Wielkiej Brytanii liczebność muzułmanów regularnie uczęszczających do meczetu już dawno przewyższyła liczbę parafian Kościoła Anglikańskiego. W zeszłym roku imię Muhammed stało się najpopularniejszym imieniem wśród nowo-narodzonych dzieci, przewyższając popularnością imiona Jack i Harry.
We Francji w ciągu ostatnich kilku dekad zostało wybudowanych więcej meczetów niż kościołów katolickich, a na południu Francji meczetów już jest więcej niż kościołów. Najpopularniejszym podwójnym „francuskim” imieniem jest Muhammad-Amin, za którym plasują się według popularności Jean-Baptist, Pierre-Louis i Mohammad-Ali.
W Belgii 50% nowo-narodzonych dzieci to muzułmanie, od dawna pustoszejące kościoły są aktywnie zamieniane w meczety. Najpopularniejszym imieniem także jest Mohammed i spośród 7 topowych imion na oddziałach położniczych 6 pozycji zajmują imiona muzułmańskie.
Około 1/4 mieszkańców Amsterdamu, Rotterdamu i Marsylii stanowią muzułmanie tak jak i 1/5 mieszkańców Sztokholmu. W miastach Utrecht, Haga, Amsterdam, Rotterdam Mohammed także jest najpopularniejszym imieniem wśród dzieci.
Jeśli uwzględnić wszystkie kategorie wiekowe obywateli, to muzułmanie jeszcze stanowią mniejszość, jednak wśród dorastającego pokolenia już stanowią większość. W każdym razie nazwanie kulturową i dominującą większością rdzennych mieszkańców jest bardzo trudne.

W sondażu przeprowadzonym dla "Spiegla" 34 proc. respondentów oceniło, że kraj wszedł w fazę islamizacji.

Przedstawione dane mogą zatrważać zważywszy na siłę polityczną jaką stanowić może ta mniejszość. Wiadome jest, że w wyborach już teraz startują partie muzułmańskie, a ich pełne poparcie mogłoby doprowadzić nawet do zwycięstwa, szczególnie w samorządach lokalnych.

Reasumując: oczywiste jest, że nie da się przewidzieć wszystkiego o przyszłości, jednak ten niewielki fragmencik rzeczywistości w ogólnych zarysach może właśnie tak wyglądać jak przedstawiłem. I nie ma co się zżymać. I złorzeczyć. Taka jest nasza przyszłość. To jeszcze nie będzie przyszłość (chyba!) naszych dzieci – ale wnuki …
Wnukom już dzisiaj należy wyjaśniać, by powolutku przystosowywali się do nowej, świetlanej, islamskiej przyszłości...

Marian „Wernyhora” Zdankowski

Czytaj więcej: http://www.pomorska.pl/polska-i-swiat/art/6461268,obecnie-w-europie-zyje-okolo-3035-mln-muzulmanow-czy-europie-grozi-wojna-z-islamem,id,t.html

Czytaj więcej: Islamska przyszłość Europy

Komentarz (18)

Gra na zjednoczenie

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 30 czerwiec 2018 19:58
Magdalena Piórek

Utrzymujący się podział na dwie Koree jest jednym z ostatnich utrzymujących się jeszcze pokłosi zimnej wojny. Sankcjonuje stary porządek powojennego ładu, który powoli zmienia się na naszych oczach. Póki była to tląca się rywalizacja bloku NATO - ZSRR, nikt nie widział potrzeby jednoczenia obydwu państw i nie uważał za stosowne podnosić tej kwestii w negocjacjach międzynarodowych. Ale do gry – nie wiedzieć kiedy – wkroczyły Chiny. Zachód jakby trochę przespał przebudzenie się ekonomiczne Azji i nie docenił powolnej cierpliwości Chin, które z drzemiącego smoka przeobraziły się w mocarstwo zdolne do rozdawania politycznych kart. Nagle Stany Zjednoczone ocknęły się w tej rzeczywistości, w której Chiny decydują co się dzieje w Azji i kto tak naprawdę ma prawo do ostatniego zdania w koreańskiej kwestii. Nikt nie ma wątpliwości, że 12 czerwca 2018 r. w Singapurze Donald Trump nie negocjował przecież z Kim Dzong Unem, ale z chińskim prezydentem. Rozpoczęła się amerykańsko-chińska gra o wpływy.

Pytanie, na ile rzeczywisty jest scenariusz zjednoczenia obu państw cały czas pozostaje otwarte. Póki co utrwalone status quo jest na rękę wszystkim mocarstwom. Silna Korea to potężny rywal gospodarczy dla rozwijającej się Japonii. Dla Chin, USA i Rosji nowoczesna Korea, z potencjałem 70 milionów mieszkańców, zbrojna w bombę atomową i nowoczesną technikę rakietową to poważne ograniczenie ich wpływów w tej części świata. Korea nie potrzebowałaby wówczas żadnego protektoratu i stałaby się mocnym rywalem do bram Azji. Przez dłuższy czas temat Korei leżał odłogiem na półce i tylko obywatele Północy i Południa domagali się bardziej intensywnych działań w tym zakresie. Po stronie społecznej istnieje głęboka potrzeba jedności, ale jak zwykle decydujący głos ma polityka. Amerykańska obecność w Korei Południowej miała zapewnić USA trzymanie ręki na pulsie w tej części świata i ucierać nosa rosyjskim i chińskim interesom. Dawała alibi dla baz wojskowych i stanowiła konkurencję dla mocarstwowych zapędów Chin, co było na rękę Japonii. Korea Północna była solą w oku amerykańskiego hegemona i gdyby nie pomoc Pekinu, mogłaby nie przetrwać sankcji. Buńczuczne zapowiedzi koreańskiego dyktatora i jego próby atomowe nie byłyby możliwe, gdyby nie były na rękę Pekinowi. Pekinowi wygodniej było mieć pod ręką takiego Kim Dzong Una, który rzucał wyzwanie Trumpowi, niż gdyby miały stanąć same w pierwszym szeregu. Sam fakt, że tak małe i ograniczone znaczeniowo państwo potrafiło otwarcie rzucać wyzwanie szeryfowi świata zmuszało USA do działania. Tolerowanie tego typu zagrywek podważało prymat Stanów Zjednoczonych na straży światowego porządku, a na to Donald Trump nie mógł sobie pozwolić. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Kim Dzong Un sam z siebie miał ograniczone możliwości działania, a podwyższanie napięcia na półwyspie koreańskim i groźba nuklearnego konfliktu to chińska gra na wywrócenie stolika dotychczasowego porządku światowego. Chinom nie przeszkadza sztuczne podtrzymywanie koreańskiego reżimu. Całkiem możliwe, że szczyt w Singapurze tak naprawdę niczego konkretnego w najbliższej przyszłości nie przyniesie. Zjednoczenie Korei byłoby procesem długofalowym, tym trudniejszym, że żadnemu z zainteresowanych mocarstw zupełnie na tym nie zależy. Chiny próbują wykorzystać okazję, by wynegocjować od USA coś konkretnego, to samo robi Trump i tylko Rosja nie chce się temu spokojnie przyglądać. Zielone światło dla spotkania z Kimem to wyraźnie zaczynająca się rysować oś Waszyngton-Pekin, która odstawia Rosję na boczny tor. Moskwa widzi, że niespodziewanie może wypaść z geopolitycznej gry. Ożywienie dyplomatyczne na linii Moskwy i Pjongjangu, niespodziewana wizyta Siergieja Ławrowa i zaproszenie Kima przez Władimira Putina do złożenia wizyty w rosyjskiej stolicy wskazują, że Rosja postanowiła włożyć kij w szprychy koła zjednoczeniowego obu Korei. Wiszące i tak na włosku porozumienie Rosja chce jak najszybciej storpedować, zanim sama straci na tym najwięcej. Porozumienie dwóch wielkich mocarstw przyprze do ściany Rosję i pozbawi ją strefy wpływów w Azji i zmusi do obrony ostatniego przyczółka jej interesów. Rejonem, gdzie mogłaby wtedy jeszcze cokolwiek ugrać jest Europa Środkowa i to tu mogą się koncentrować dyplomatyczne i wojenne zabiegi Moskwy w przypadku zbliżenia Waszyngtonu z Pekinem. Chiny zdecydowały się rozmawiać z USA za pośrednictwem Kim Dzong Una, ponieważ napięcie polityczne na jesieni i zimą 2017 r. osiągnęło już tak wysoki poziom, że nikt nie miał pewności, czy Trump nie zechce rzeczywiście spełnić swoich gróźb. Trump to nie Obama, który nie potrafił nawet dotrzymywać własnego ultimatum. Pekinowi nie w smak była wojna u własnych granic, dlatego Kim został zmuszony do spuszczenia z tonu. Spotkanie koreańskiego dyktatora z Trumpem jest tak naprawdę balonem próbnym dla obu zainteresowanych mocarstw w kwestii ewentualnych korzyści. Ewentualne zjednoczenie Korei może wypchnąć USA z tego rejonu i oddać pola Chinom, ale niewykluczone, że Amerykanie mogą zakładać, że to stan chwilowy i w niedalekiej przyszłości pokonają ten problem. Ameryka chce zostać światowym hegemonem, ale coraz trudniej jej jest utrzymać taki stan rzeczy. Żeby dalej mieć decydujący głos, najpierw musi pozbyć się konkurentów. W tej chwili największym przeciwnikiem są Chiny i Rosja, ale nie da się pokonać obu silnych graczy jednocześnie. Rosja nie wydawała się zainteresowana konfrontacją z silniejszym sąsiadem, dlatego Waszyngton postawił na sojusz z Pekinem, licząc na to, że gdy Putin osłabnie, amerykańskie jastrzębie jakoś sobie poradzą z Państwem Środka. Dotychczasowe działania – spychające Rosję do narożnika – wpychają Putina w strefę chińskich wpływów. Chiny również grają na osłabienie Moskwy. USA nie są bezpośrednim konkurentem dla Chin. Mogą próbować ograniczać rozwój Chin, ale nie stanowią dla nich bezpośredniego, żywotnego zagrożenia i nie posiadają wobec nich żadnych roszczeń terytorialnych. Rosja jako bliski sąsiad jest również bezpośrednim konkurentem i stoi na drodze wielu kluczowych projektów, które trzeba teraz żmudnie negocjować. Im słabsza zaś jest pozycja Kremla, tym bardziej Chiny ogrywają kluczową rolę w rejonie Zachodniego Pacyfiku. Doszło do sytuacji, że Putin jest bardziej uzależniony od dobrej woli Pekinu, niż sam Pekin od niego. Chiny chętnie by się włączyły w jak najbardziej optymalne osłabienie Rosji, ale powstrzymuje je od tego myśl, że osłabiona, zdradzona Rosja nie zawaha się w przyszłości stanąć u boku Waszyngtonu przeciwko Chinom. Pekin kalkuluje, gra na czas i poprzez negocjacje za plecami Kima próbuje uzyskać maksimum korzyści przy najmniejszych stratach dla siebie. Ewentualne zjednoczenie Korei może odbyć się tylko i wyłącznie przy pełnej denuklearyzacji półwyspu. Tylko wtedy Japonia będzie w stanie przełknąć obecność silnego sąsiada, a Chiny mogą liczyć na to, że przejmą polityczną kontrolę nad rejonem. Ale nawet gdyby tak się nie stało i to Zachód byłby tym, który przesunął by granicę swoich wpływów na północ, bezpieczeństwo Chin i tak nie stanęło by pod znakiem zapytania. Wraz z pozbyciem się broni masowego rażenie całkowicie odpada zagrożenie bronią jądrową. Tylko gdzie w tym nowym, wspaniałym świecie znajdzie się miejsce dla biednego Kima?

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Gra na zjednoczenie

Komentarz (0)

Więcej artykułów…

  1. Ave car!
  2. Hej, sokoły!

Strona 14 z 32

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 9
  • 10
  • 11
  • 12
  • 13
  • 14
  • 15
  • 16
  • 17
  • 18
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

A redaktor jak zwykle...
A świstak chodzi i zawija w sreberka
Jakby się redaktorek nie starał, to dzisiejsza debata, a zwłaszcza wczorajszą rozmową...
"Geniusz" Trzaskowski w debaci...
2 godzin(y) temu
Dodam jeszcze dwie osoby i będzie kwartet: D. Wysocka-Schnepf oraz sierżantGarcią
https://demotywatory.pl/5300190/Tymczasem-w-Tarnowie-mozna-bylo-...
Jak mąż zaufania Trzaskowskieg...
9 godzin(y) temu
Świetny wywiad z Karolem Nawrockim z 2017 r. Terlikowski powinien wysłuchać...
https://www.youtube.com/watch?v=Zwxt22BfrLY&t=123s
Klub Warmiński zaprasza na spo...
9 godzin(y) temu
W punkt
Gdy redaktor grilluje i nagrywa, to "interes spoleczny". Gdy redaktora nagrywają, to przestępstwo.
Jak mąż zaufania Trzaskowskieg...
10 godzin(y) temu
Ta Joanna to powinna zaprzyjaźnić się z Czarną Anną. To byłby duet zwany "Nieszczęściem parowym"
Jak mąż zaufania Trzaskowskieg...
11 godzin(y) temu
Od zakochania do nękania… stalking to uporczywe prześladowanie z powodu zawiedzionej miłości, powodujące poczucie poniżenia u dziennikarza i demolując...
Jak mąż zaufania Trzaskowskieg...
18 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Barbarzyński atak "silnych ludzi" Tuska na praworządność Zbigniew Lis Motto Tuska: Będziemy stosować prawo, tak jak my je rozumiemy, czyli uchwałami Sejmu i rozporządzeniami zmieniać ustawy, wg zasady –… Zobacz
  • Co trzeba zrobić, żeby PiS wygrało kolejne wybory? Zbigniew Lis Wielu Polaków głosujących nie za opozycją, tylko przeciw PiS, nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji ich decyzji oraz z powagi… Zobacz
  • Michał Wypij, Paweł Warot – komentarz osobisty Bogdana Bachmury Bogdan Bachmura Dużo łatwiej o krytykę osób, których nie darzymy sympatią, z którymi jesteśmy w sporze lub konflikcie. Ale tym razem jest… Zobacz
  • Polska racja stanu - refleksje po obejrzeniu "Resetu" Zbigniew Lis Do napisania tego artykułu skłoniły mnie bulwersujące fakty i ujawnione dokumenty, przedstawione podczas emisji serialu dokumentalnego "Reset" w TVP1, który… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Czy zastępcą dyrektora Muzeum w Grunwaldzie została osoba z polecenia PO?
  • Wyborcza sporządziła listę osób do zwolnienia z pracy, związanych z PiS
  • Konfederacja Korony Polskiej sprzeciwia się inwestycji Lidla w Gietrzwałdzie
  • Studentki oskarżyły swojego wykładowcę z WNE UWM o molestowanie
  • Co chce ukryć prezes olsztyńskiej spalarni? Dlaczego popioły chcą wozić do Bisztynka?
  • Stołek wiceprezes WFOŚiGW w Olsztynie dostała kandydatka Koalicji Obywatelskiej
  • Jak oceniacie pierwszy rok prezydentury Roberta Szewczyka?
  • Przedsiębiorca z Olsztyna oskarża minister klimatu o bankructwo firm
  • Sąd Najwyższy odmówił rektorowi UWM udziału w zwolnieniu Adamowicza
  • Nawrocki w debacie w TVPwL dowiódł, że jest bokserem wagi ciężkiej, Trzaskowski - słabowitym „lalusiem”
  • Trzaskowski wielkim patriotą jest i mega niezależnym od Tuska
  • Największy skandal wyborczy w III RP. Kampania oszczerstw w sieci osób związanych z PO

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.