Debata marzec2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

wtorek, marzec 21, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Wiadomości
  • Świat

Świat

Sojusznik

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 30 listopad 2019 10:17
Magdalena Piórek

Na Bliskim Wschodzie konflikty nigdy nie wygasają. To tygiel, w którym mieszają się interesy wielkich mocarstw i tych podmiotów, które rękoma tych większych próbują ugrać swoje interesy. Tutaj krzyżują się szlaki przyszłego chińskiego Nowego Jedwabnego Szlaku. Tutaj też znajduje się kurek do zakręcenia dostaw ropy i ewentualnych rosyjskich sukcesów gospodarczych. Izrael próbuje rozbić jedność państw arabskich. A przede wszystkim to poligon doświadczalny amerykańskich marines. Trzeba dodać, że to bardzo drogi poligon, ponieważ USA uwikłały się w problemy półwyspu arabskiego i ugrzęzły, bez nakreślenia rozsądnej alternatywy. Stany Zjednoczone przestają sobie dawać radę z mnogością konfliktów na świecie, w które bezpośrednio się angażują i wiedzą, że gdzieś w końcu muszą odpuścić. Żeby móc zawalczyć z Chinami o rolę hegemona, ograniczają swoją obecność tam, gdzie to konieczne. Redukują ją do niezbędnego minimum, które pozwoli zachować wpływy na region, przerzucając koszty tej pomocy na ewentualnych sojuszników. Ofiarą tej polityki właśnie stali się Kurdowie.

Kurdowie to największy naród bez państwa. Właściwie nigdy się go nie doczekali i nie stworzyli wspólnej podmiotowości. Na Bliskim Wschodzie żyje 25 milionów Kurdów, z czego 12 milionów zamieszkuje samą Turcję. Tereny, na których są ich największe społeczności rozciągają się na terenie czterech państw: Turcji, Iranu, Syrii i Iraku. Żadnemu z nich nie zależy na organizowaniu się Kurdów w jakikolwiek sposób. I o ile Syria i Irak są zbyt słabe, żeby móc ich realnie powstrzymać, to już Iran i Turcja dysponują wszelkimi niezbędnymi środkami do zneutralizowania zagrożenia. USA przez lata grały na oczekiwaniach Kurdów, ugrywając własne interesy. Jedynym państwem na Bliskim Wschodzie, które wspierało kurdyjskie dążenia o niepodległość był Izrael. Nic w tym dziwnego, skoro otoczony jest przez mało sobie przyjazne państwa arabskie i chętnie widziałby Bliski Wschód podzielony na słabe, małe państewka, które przestałyby stanowić dla niego zagrożenie. Raczej wątpliwie, żeby w najbliższej przyszłości Kurdom udało się stworzyć niepodległość, skoro sami Amerykanie wykorzystywali ich tylko do swoich doraźnych interesów i nie udało się tej współpracy w przekuć w trwały sojusz. Przez jakiś czas interesy obu stron były zbieżne: Amerykanie z pomocą Kurdów stabilizowali Irak, likwidowali tzw. Państwo Islamskie i odbijali z rąk islamistów kolejne, bogate w ropę tereny na terenie Syrii. Podważając władzę Damaszku nad kurdyjskim regionem, Kurdowie de facto osłabiali reżim Asada i rośli w siłę. To nie mogło się spodobać Turcji i Amerykanie musieli wybierać między doraźnym interesem a sojusznikiem NATO.

7 października 2019 roku Biały Dom poinformował o szybkim rozpoczęciu tureckiej operacji wojskowej w północno – wschodniej Syrii i zadeklarował, że nie będzie blokował działań Ankary. Następnie amerykański kontyngent rozpoczął odwrót w głąb Syrii i dalej, w kierunku Iraku. Turcja nie czekała długo ze swoją operacją, a Kurdowie poczuli się oszukani. Problem w tym, że USA nie za bardzo miało pole jakiegokolwiek manewru. Waszyngton broni się, dowodząc, że z Kurdami nie łączył go żaden formalny sojusz, tym bardziej, że Kurdowie nie mają własnej państwowości i nie są członkiem żadnego wojskowego paktu. Turcja jest członkiem NATO, a dalsze naciskanie w sprawie Kurdów irytowało Ankarę i odciągało ją od Sojuszu. Odkąd Turcja wstąpiła do NATO, warunki geopolityczne zmieniły się dla niej mocno na korzyść. Teraz to Ankara jest dużo bardziej potrzebna Waszyngtonowi, niż Waszyngton jej. Turecka armia stanowi cenne wsparcie NATO i pomaga zabezpieczać interesy USA w regionie Bliskiego Wschodu. Donald Trump zdecydował się porzucić Kurdów na rzecz poprawienia stosunków z Ankarą, gdyż bał się, że Turcja po prostu wyjdzie z NATO i u boku rosyjskiego sojusznika zacznie realizować swoje interesy. No i nie mógł wspierać kurdyjskich partyzantów przeciwko własnemu sojusznikowi w NATO. Bał się również, że spełnienie ich oczekiwań i stworzenie niepodległego Kurdystanu, sprawi, że Irak rozpadnie się już całkowicie, a to by otworzyło drogę do ekspansji Iranowi.

Mówi się o fatalnym stylu, w jakim Amerykanie zdecydowali się ograniczyć swoją obecność na Bliskim Wschodzie. Że zrobili to w sposób nieprzemyślany i chaotyczny. Że wpływa to demobilizująco na sojuszników USA i szkodzi amerykańskim interesom, może przyczynić się do odrodzenia Państwa Islamskiego i wzmacnia pozycję Iranu i Rosji w regionie. Nie można odmówić tym stwierdzeniom racji, ale należy także pamiętać, iż Waszyngton starał się jak najbardziej zminimalizować straty. Wedle szacunków, dalsza rozbudowana obecność na Bliskim Wschodzie straciła ekonomiczno – gospodarczy sens po udoskonaleniu technologii łupkowej w USA. USA stały się samowystarczalne, jeśli chodzi o gaz ziemny i ropę naftową. Dlatego uznali, że ich administrowanie w tym regionie stało się już po prostu zbyteczne, a marines ograniczą się jedynie do zabezpieczania wybranych rurociągów. Destabilizowanie regionu zostawiają w rękach swoich sojuszników, nie dając się wplątywać w wojnę przez regionalnych graczy. Dla Waszyngtonu istotne też jest, że nie ucierpiał jego wizerunek jako sojusznika NATO. Przecież nie wystąpiono przeciwko Turcji, której interesy były całkowicie rozbieżne do amerykańskich założeń i nie osłabiono jedności NATO.

Porzucenie Kurdów postanowiła wykorzystać natychmiast Turcja, widząc w tym szansę na ostateczne pozbycie się problemu. Wysłała wojska do Syrii, chcąc oczyścić z Kurdów przygraniczny pas w odległości 30 kilometrów w głąb. Następnym zamierzeniem byłoby przesiedlenie w ten rejon milionów migrantów przebywających w tureckich obozach dla uchodźców. To zmieniłoby na trwałe stan etniczny pogranicza, odsuwając tym samym plany jednolitego, niepodległego Kurdystanu. Reakcja prezydenta Erdogana nie spodobała się jednak ani Amerykanom, ani Rosji i mocno stracił w oczach swoich partnerów. Do tej pory prowadził politykę „równowagi” między USA i Rosją, grając na ich chęci przyciągnięcia bliżej Ankary do siebie. Turcja dotychczas odgrywała też niewielką rolę na Bliskim Wschodzie w stosunku do swoich możliwości i póki nie „sięgała po swoje”, nie ingerowała w interesy mocarstw. Zaślepiony rysującymi się przed nim szybkimi korzyściami, Erdogan zaryzykował tym samym długofalowe, strategiczne korzyści wynikające z trwającego status quo. Za pomocą żołnierskich karabinów chciał dokonać siłowej korekty granic i poszerzyć własne wpływy, bez porozumienia z głównymi rozgrywającymi w regionie. Postawił USA niejako przed faktem dokonanym i zagroził rosyjskim planom stabilizacji Syrii. W jednej chwili z dotychczasowych przyjaciół Erdogan zrobił sobie dwóch wrogów. Trump zagroził sankcjami w turecką gospodarkę, i mimo że Ankara wstrzymała operację wojskową i doszło do ułagodzenia sytuacji, niesmak pozostał. Turcja pozbawiła się elementów dyplomatycznej gry balansowania pomiędzy jednymi, a drugimi. Nawet ewentualna próba wyjścia z NATO w tym momencie nic już jej nie daje, bo nie ma dla niej żadnej alternatywy. Turcja bez wsparcia Sojuszu sama jest za słaba. Rosja zaś straciła do niej zaufanie i oba państwa zapomniały o neutralnej przyjaźni i na powrót ustawiły się na pozycji rywali. Turcja dosłownie nic nie zyskała.

Za to zyskała Rosja, która coraz wyraźniej wchodzi w buty USA na Bliskim Wschodzie. To do niej zwrócili się Kurdowie po zdradzie USA i zagrożeniu ze strony Turcji. Ich decyzja spowodowała, że Turcja i Rosja z powrotem zaczęły grać przeciwko sobie. Nacierające tureckie wojska nagle napotkały przeszkodę w postaci rosyjskich i syryjskich oddziałów i musiały się wycofać. Putin postawił Rosję w roli mediatora w sporze pomiędzy syryjskim rządem Asada i Kurdami. Kurdowie – w zamian za pomoc i uniemożliwienie tureckiej egzekucji – zgodzili się na rezygnację z własnej autonomii na północno-wschodnim terytorium Syrii. Asad odzyskał wpływy nad syryjskim Kurdystanem i tym samym możliwe jest osiągnięcie stabilizacji w tym regionie. Pasuje to oczywiście najbardziej Rosjanom, którzy zyskują spokój i mogą bez przeszkód budować swoje bazy i rozciągać swoje wpływy. Kurdowie tracą swoją niezależność na rzecz Asada, a ich walka o niepodległość i marzenia o wolnym Kurdystanie zostają odsunięte na bliżej nieokreśloną przyszłość. Wątpliwe, żeby Rosjanie próbowali spełnić ich postulaty, ale – decyzją o porozumieniu – Kurdowie kupili sobie po prostu więcej czasu.

Odkąd w 2014 r. Rosja zaangażowała się w Syrii, zmieniło to losy konfliktu. Syryjski dyktator, Asad dostał szansę utrzymania władzy, zostały powstrzymane zapędy Turcji i wyraźnie zahamowała amerykańska ofensywa. Póki co, Putin wygrał konflikt w Syrii i sukcesywnie rozszerza rosyjskie wpływy na Bliskim Wschodzie. Nie przestaje ustawiać się na pozycji pierwszego rozgrywającego w regionie, z którym liczyć się musi nawet światowy hegemon. Rosja długo nie mogła doczekać się pozbycia amerykańskich oddziałów z Syrii, ale wszystko wskazuje na to, że w końcu osiągnęła, co chciała. Dodatkowo satysfakcjonują ją nieufność między USA i Turcją i błędy Erdogana, które sprawiły, że turecka dyplomacja straciła swoją elastyczność. A pozostałe państwa Bliskiego Wschodu zaczną się oglądać na Rosję jako sojusznika pierwszego wyboru. Amerykanie pocieszają się tym, że Rosja może uwikłać się w proces pokojowy w regionie na tyle, że straci z oczu Europę Środkowo-Wschodnią i Azję. Mają nadzieję, że stabilizacja Syrii zwiąże jej ręce i ograniczy pole manewru.

Kurdowie byli tylko nic nie znaczącym pionkiem na szachownicy amerykańskich interesów. Takiego pionka dotychczasowy sojusznik może łatwo poświęcić i szybko zbić.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Sojusznik

Komentarz (2)

Demokracja. Prognozy i przepowiednie

Szczegóły
Opublikowano: piątek, 29 listopad 2019 09:41
Mariusz T. Korejwo

Pojęcie „demokracja” ma charakter terminu obrotowego. Służąc jako etykieta zbiorów bardzo różnych zawartości, stanowi tyleż narzędzie manipulacji co przedmiot mitologizacji. Z jednej strony legalizuje więc uzurpacje ideologiczne, z drugiej podlega kanonizacji. Celem obu typów zabiegów jest zapewnienie immunitetu społecznego, etycznego i politycznego manipulantom sfery publicznej, współczesnym demagogom aspirującym już nie tylko do roli liderów, lecz przewodników duchowych. Sama tendencja jest sprzeczna z duchem demokratyzmu, w istocie – antydemokratyczna. Tradycyjne „przywództwo” było bowiem umiejętnością werbalizowania racji i emocji już istniejących, spersonalizowanym kierownictwem działań mających na celu realizację dążeń grup społecznych, zawodowych, narodowych, (itp.). Przewodnik duchowy natomiast (guru) organizuje ludzi wokół idei przez siebie wymyślonych; ważny jest on sam, bez niego bowiem grupa nie istnieje. Guru jest zarówno ideą, jak i drogą wdrożenia jej realizacji.

Przejawem głębokiego kryzysu – de facto zapaści – systemów demokratycznych jest powszechne odchodzenie od jednoznacznych dookreśleń ideowych, nawet w nazwach ugrupowań politycznych. Szyld partyjny ma być chwytliwy i jednocześnie możliwie mgławicowy (Wiosna, Nowoczesna, Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość). Taki stan rzeczy wynika z dobrze udokumentowanej osiągnięciami socjologii i psychologii prawdy, że ludzie idą za symbolem, a nie racjami merytorycznymi. Ten sam mechanizm, walnie wzmacniany kształtem współczesnej debaty publicznej (infotainment), sprawia, że partie polityczne tożsame są dzisiaj ze stojącymi na ich czele osobowościami (model ruchu wodzowskiego to nie tylko polska specjalność). Na paradoks zakrawa fakt, że taka struktura organizacji społeczeństw cofa nas do jakichś głęboko przedindustrialnych czasów.

Istotne jest, że powszechny automatyzm stosowania demokratycznego zaklęcia przysłania proces kształtowania się zupełnie nowej formacji ustrojowej, nie mającej wiele wspólnego z wcześniej znanymi ich typami. Maskowanie rzeczywistości za pomocą anachronicznej, nieadekwatnej terminologii nie będzie miało większego wpływu na nią samą (tak jak pastowanie prosiaka nie uczyni z niego dzika), wybitnie utrudnia jednak poprawne jej rozpoznanie oraz, co nie mniej niepokojące, sprzyja samouspokojeniu (demokracja, cokolwiek by nią nie nazwać, należy do terminów konotowanych jednoznacznie pozytywnie).

Po kilku próbach wykazania, że problem istnieje 1 nadszedł czas na prognozę, to jest uchwycenie konsekwencji zachodzących właśnie zmian. Te ostatnie wykazują bowiem tendencje, które - jak sądzę - opisać można chociażby w generaliach, wątkach wiodących. Istotne wydaje się tu zastrzeżenie rozsądne i aktualne dla każdej przepowiedni, czyli założenie, że nie ziści się żadna z możliwych katastrof diametralnie przecinając tym samym dostrzegalne trendy. Nie można jednak tracić z oczu opcji realizacji jednej z kiełkujących apokalips: od zapaści ekologicznej przez triumfalny pochód wojującego islamu aż po wybuch kolejnego maniakalnego spazmu firmowanego przez Святая Русь.

*

Podstawą proroctwa są dostrzegalne przejawy wykształcania się hiperpaństwa, struktury omnipotentnej, wszystkoidalnej i wszechobecnej na sposób zastrzeżony dotąd wyłącznie istocie Boga.

Obawa to nienowa. Futurystyczne wizje społeczeństw funkcjonujących na wzór przemyślnie skonstruowanych maszyn są stare jak ludzka myśl. Nie nowe są również ambicje aparatów państwowych, marzących o objęciu kontrolą i kompetencjami zarządczymi sfery interakcji społecznych, a w konsekwencji – również zawiadowania mózgiem każdego pojedynczego obywatela, do kształtowania człowieczej mentalności włącznie. Tym, co jest nowe, to zbieżność oczekiwań tzw. mas (wyborców, obywateli) wobec państwa, z tegoż państwa ambicjami. Jeszcze nigdy tak wielu nie oczekiwało od państwa tak wiele. I jeszcze nigdy żadne państwo nie posiadało takiej mnogości instrumentów dla spełnienia rozbudzonych oczekiwań. Linie trendów nieustannie się ku sobie zbliżają, a moment styku wydaje się być nieuchronny.

Nowoczesne instrumentarium technologiczne ewidentnie sprzyja budowaniu hiperpaństwa. Gwałtownie rozwijające się środki błyskawicznej wymiany i przetwarzania informacji zarówno umożliwiają, jak i wymuszają wznoszenie tej budowli. Postępująca centralizacja decyzyjności (pionowe systemy zarządzania) jest warunkiem skuteczności, kompatybilności oraz jednolitości działań prowadzonych przez aparat państwowy. Jednocześnie jej efektem jest nieustanny wzrost kompetencji centralnego ośrodka władzy kosztem ośrodków pośrednich, lokalnych. Już dzisiaj komputerowe systemy dziedzinowe scentralizowały w nadzwyczajnym stopniu szereg tradycyjnych sfer działania administracji państwowej (vide: rejestracja aut i kierowców, sprawy meldunkowe i obywatelskie, podatkowe i celne, ewidencji podmiotów gospodarczych, dowodów osobistych i cała gama innych). Oczywiście: typizacja, normalizacja, formalizacja działań charakteryzowały aparaty państwowe co najmniej od czasów nastania epoki nowożytnej, rzecz w tym, że obecny etap centralizacji jest de facto równoznaczny z automatyzacją, „urobotowieniem” owych tradycyjnych funkcji administracyjnych. Jeżeli dziś szereg stanowisk urzędniczych na szczeblu lokalnym sprowadza się do roli zaledwie „wklepywacza” treści poddawanych automatycznej weryfikacji w czasie rzeczywistym przez odległe, nigdy nie widziane centrum, to jutro urzeczywistni się projektowana ustawowo w RP już 15 lat temu (!) koncepcja e-administracji, odmiejscowienia urzędu. Na końcu tej drogi znajduje się szary, betonowy sześcian wypełniony pomrugującymi serwerami: oto cały „zarząd” państwa ulokowany w niewielkim pudełku, izolowany od świata i strzeżony niczym maszynownia na oceanicznym okręcie.

Pojęcie automatyzacji do niedawna kojarzone było nade wszystko z sferą produkcji przemysłowej. To tu uzyskano najbardziej spektakularne efekty zastępowania pracy ludzkiej pracą maszyn. Niemniej automatyzacja obecna jest jak najbardziej na wielu innych polach aktywności ludzkiej: np. sektor bankowy zostawił tu administrację państwową daleko w tyle, ale i dużo mniej zasobne branże wdrażają niewyobrażalne jeszcze wczoraj technologie: boty symulujące rozmowę z prawdziwym człowiekiem są tu tylko jednym z wielu możliwych przykładów.

Automatyzacja funkcji administracyjnych niesie za sobą szereg zalet. Mityczne odmiejscowienie urzędów to równy, szybki dostęp do niezbędnych procedur dla każdego obywatela, gdziekolwiek by on się nie znajdował. To także uwolnienie nas wszystkich od zmiennych nastrojów biurokratów i apriorystycznie ustalanych godzin urzędowania. Oto jest też wreszcie nadzieja na spełnienie odwiecznych marzeń o realnej redukcji stanu urzędniczego (byłby to pierwszy taki przypadek w dziejach powszechnych administracji). Optymiści twierdzą nadto, że uwolnione kadry – całe rzesze obeznanych z komputerem, świetnie zaprawionych w formalno- prawnych bojach pracowników – zasilą sektor prywatny, dodając mu szwungu i poloru kompetencji. Być może tak właśnie się stanie. Bardziej jednak prawdopodobne, że pojawi się nowy problem. Problem narastania mas ludzi zbędnych nie znajdujących swojego miejsca na rynku pracy.

Rzecz jasna, problem wcale nie jest nowy. Kłopoty z „nadmiarem” ludzi, ludzi bez zajęcia, mieli i starożytni Rzymianie, i XIX-wieczne demokracje. Zniknęły dzisiaj za to tradycyjne mechanizmy pomagające niwelować efekty demograficznej superaty: krwawe wojny, intensywne epidemie, śmiercionośne skutki niedożywienia i ogólnych niedoborów w zakresie medycyny oraz higieny. Sedno sprawy tkwi zresztą nie w samej ilości „ludzi zbędnych”, lecz raczej w obłędno-paternalistycznej formule zdejmującej z dorosłych ludzi brzemię odpowiedzialności za siebie samych. W wyniku procesów socjo-politycznych, uruchomionych jeszcze w XIX wieku, twórczo rozwiniętych w wieku XX, niewyobrażalne stało się, aby aparat państwowy pozostawiał po prostu samych sobie owych „ludzi zbędnych” (oraz ludzi w ogóle).

Wspomaganie tych, którzy z różnych powodów nie potrafią, bądź nie chcą potrafić pomóc sami sobie, najpierw było ambicją państwa, potem jego obowiązkiem, na końcu zaś stało się działaniem rutynowym, czyli uważanym za normalne. Świadczenie kosztownych usług leczniczych nawet tym, którzy nie mają grosza przy duszy; wypłacanie quasi – pensji, nawet tym, którzy nigdy nie pracowali; opłacanie edukacji milionowym rzeszom, nawet kiedy jasne jest, że nigdy nie zwrócą choćby ułamka kosztów; utrzymywanie pokoleń rencistów i emerytów, nawet wtedy, kiedy nigdy nie dołożyli się do ubezpieczeniowej sakwy, to jedynie kilka pozycji na znacznie dłuższej liście. Welferstate jest pojęciem mylącym, w istocie bowiem zawsze chodziło o Safetystate.

W sensie politycznym fundamentem procederu był strach przed rewolucją. Jednak taktyka niwelowania „różnic klasowych” poprzez transfery socjalne wydaje się dożywać swoich dni. Szykuje się tu generalna zmiana jakościowa: jesteśmy świadkami już nie narodzin nowych koncepcji, lecz pierwszych prób wprowadzania ich w życie.

Owe jaskółki nowego – emerytura obywatelska (społeczna), pensja obywatelska (społeczna) – nie są kolejną od- mianą tradycyjnych usług socjalnych. Są testem wstępnym, wersją demo państwa, w którym każdy obywatel będzie miał zapewniony byt, odpowiedni poziom życia - od poczęcia aż do śmierci – niezależnie od poczynionych przez niego samego starań, włożonej pracy, życiowej zapobiegliwości, przydanego łutu szczęścia, codziennej zapobiegliwości. To już nie „socjal”, uprawnienia opisane prawnie, o które trzeba się postarać, udowodnić urzędowi swoje racje. Mowa o stałej, równej, regularnej państwowej donacji pobieranej z samego gołego faktu bycia obywatelem, tak jak teraz zapewnioną mamy ochronę życia, prawa do głosowania i cały katalog różnorodnych innych uprawnień. Państwo zobaczy się tu w roli nadojca, a jego obywatele w roli przychówku – krnąbrnego czy grzecznego, ładnego czy brzydkiego, pracowitego czy leniwego – pozostającego stałym kosztem rodziców, czy jedni (lub drudzy) tego chcą, czy nie.

Mechanizm nowej ekonomii państwowej urealnić ma właśnie automatyzacja (robotyzacja) pracy (zarówno wytwórczości, jak i usług). Urealnić oraz wymusić - przecież zysk (dochód) będzie dziełem maszyn, które go nijak nie potrzebują. Z drugiej strony pozostaną rzesze obywateli pozbawionych przez owe maszyny pracy, a tym samym dochodu. Pogodzić obydwa elementy może wyłącznie państwo i to wyłącznie państwo – moloch. To ono odpowiedzialne będzie za kumulowanie dochodu wytworzonego przez cyberrobotników, cyberinżynierów i cyberurzędników, a następnie transferowanie owego cyberdochodu do swoich, nieposiadających zajęcia obywateli – podopiecznych.

Automatyzacja obejmuje jednak nie tylko sferę produkcyjno-usługową (źródło dochodu) ale również dziedzinę zarządzania (bez tego zresztą niemożliwe byłoby państwo funkcjonujące w opisanej roli). Dostarcza ona – automatyzacja, już dziś aparatowi administracyjnemu nadzwyczajnych wprost instrumentów kontroli i kształtowania społeczeństw. Tylko bladym zarysem kryjących się tu możliwości jest wspomnienie o poważnych przymiarkach do rezygnacji z tradycyjnego pieniądza (Skandynawia), co nie bez kozery zbiega się w czasie z testowaniem i wdrożeniami systemów rejestracji zachowań obywatelskich. Jeżeli w Polsce drażnić nas może wszechwiedzący CEPiK, to cóż powiedzieć mają mieszkańcy Szwecji, gdzie każdy zakup alkoholu jest rejestrowany i archiwizowany wraz z danymi osobowymi nabywcy. Jeszcze dalej posunęli się Chińczycy testujący system punktowania zachowań obywateli, tym skuteczniejszy, że pożeniony z wszechobecną aplikacją identyfikacji twarzy.

Nie sposób objąć wszystkich możliwości jakie otwiera przed scentralizowanym aparatem państwowym epoka skondensowanego przetwarzania danych. Może np. już czas skończyć ocenianie polityków przez klasyczny paradygmat podnoszenia/obniżania podatków, skoro przyszłością jest absolutna kumulacja środków w jednorodnym centrum zarządczym. Byłaby to logiczna puenta linii podatkowej, wiodącej od dziesięciny i 2 groszy z chłopskiego łana po zabór 3/4 zarobku, czyli czasów obecnych. Już niedługo ten etap dziejów, kiedy jakiekolwiek pieniądze zostawiano nam do wolnej dyspozycji, uznamy za epokę niebywałej wolności. Lub - jeśli tylko stadko przestanie się wreszcie rozpraszać - to co jest aktualne dziś, nazwiemy wówczas niechlubnymi dziejami indywidualistycznego rozpasania.

Mariusz T. Korejwo
Dr historii, pracownik Archiwum Państwowego w Olsztynie
1. Patrz m. in.: O skuteczności władzy, czyli demokracja na zakręcie, „Debata”, marzec 2017 r.; Oligarchia, gawiedziowładztwo. Konfuzje demokracji stosowanej, „Debata”, czerwiec 2017 r.;
Duopol władzy i jego konsekwencje. Orwell o III RP, „Debata”, sierpień 2018;
Bezradnik demokraty. Res publica jako utopia, „Debata”, styczeń 2019.

Czytaj więcej: Demokracja. Prognozy i przepowiednie

Komentarz (23)

Hiszpania: Śniło mi się, że byłem Polakiem

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 02 listopad 2019 21:01
Grażyna Opińska

Wczoraj śniło mi się, że byłem Polakiem – napisał znany hiszpański publicysta dziennika „ABC”; Luis Ventoso. – Obudziłem się wypoczęty, z poczuciem, że w naszym kraju (Hiszpanii) istnieje pewna etyka w życiu publicznym, i politycy, którzy ja łamią, przepraszają obywateli i podają się do dymisji.

Hiszpański dziennikarz opisał przypadek byłego przewodniczącego polskiego parlamentu, Marka Kuchcińskiego. To konserwatywny 63 - letni polityk, o budzącym szacunek wyglądzie, ojciec trójki dzieci. Od 2015 był przewodniczącym polskiego parlamentu. Miał jednak pewna wadę – nie odróżniał publicznego od prywatnego i latał samolotami opłacanymi przez państwo w swoich celach prywatnych i rodzinnych.

Podał się do dymisji. Jego partia, konserwatywna Prawo i Sprawiedliwość (rządząca od 2015 większością absolutna), nie toleruje takich zachowań, tym bardziej, że prowadzi kampanie walki z korupcją i powinna dać przykład.

Luis Ventso porównał sytuacje w Polsce z Hiszpanią. Przypomniał, że obecnie pełniący funkcje premiera, socjalista Pedro Sanchez obalił poprzez votum nieufności poprzedni rząd Mariano Rajoya powołując się na potrzebę „odnowy w życiu publicznym”i obiecując postępować „przykładnie”, czyli zupełnie inaczej niż poprzedni premier, Mariano Rajoy, którego nazwał „nieuczciwym”.

Trzeba przypomnieć, że poprzedni hiszpański rzad centroprawicowej Partii Ludowej (PP) upadł przez wielki skandal korupcyjny. Co najmniej od 1989 r. w partii tej istniała tajna kasa (nazywana kasą B) czyli równoległa księgowość. W trakcie dochodzenia sądowego ustalono, że skarbnik PP, Luis Barcenas, przelewał część nielegalnych pieniędzy na konto partii, a część na swój prywatny rachunek w Szwajcarii. Zgromadził dziesiątki milionów euro.

Środki pozyskiwano od firm w zamian za korzystne decyzje w przetargach publicznych, które wydawali urzędnicy powiązani z partią rządzącą na terenie całego kraju. Była to siatka korupcyjna o strukturze mafijnej.

W lipcu 2017 r., po raz pierwszy w historii kraju, zeznawał jako świadek w wielkim procesie korupcyjnym szef rządu, Mariano Rajoy. Polityk twierdził, że nic nie wiedział o zarządzaniu finansami partii.

Jeszcze przed procesem zniszczono dowody – twarde dyski komputerów byłego skarbnika PP. Jednak Sąd uwolnił podejrzanych o zniszczenie dowodów, po sześciu latach od tego wydarzenia (miało ono miejsce w 2013 r.), powołując się na zasadę domniemania niewinności. Zniszczone dyski komputerowe miały zawierać istotne informacje na temat podwójnej księgowości partii rządzącej.

Innym przykładem skorumpowania struktur instytucyjnych jest komisarz hiszpańskiej policji Jose Manuel Villarejo. Wykorzystywał on swoje wpływy do prowadzenia nielegalnej działalności, szpiegując, nagrywając i zbierając materiały (haki) na polityków, sędziów, przedsiębiorców i dziennikarzy, w zamian za pieniądze. Posuwał się do prowokacji i do szantażu. Znaleziona, dobrze zakodowana, dokumentacja informatyczna Villarejo, gdyby była na papierze, zajęłaby całą siedzibę hiszpańskiego ministerstwa spraw wewnętrznych, od podłogi do sufitu.

W lutym br. znaleziono dowody wskazujące na związek Villarejo z pożarem wieży Windsor w centrum finansowym Madrytu (2005). Prawdopodobnie pożar miał na celu zniszczenie dokumentów obciążających bankierów. Komisarz zakumulował co najmniej 20 mln euro tylko w Hiszpanii.

I tak od góry do dołu, przykładów korupcji i niekompetencji urzędników jest mnóstwo. Tutejsza prasa prawie codziennie donosi o jakiejś aferze z udziałem polityków, a konsekwencje tych afer często ponoszą zwykli obywatele, nękani podatkami, jawnymi i ukrytymi, brakiem szans na rozwój w kraju i ogólna pauperyzacja społeczna. Korupcja niszczy kraj jak toczący się rak niszczy zdrowy organizm.

Na przykład, miasto Saragossa po 16 latach rządów socjalistów, znajduje się w technicznym bankructwie, z długami na ponad 1 miliard euro. Już zapowiada się odpowiednia do sytuacji „politykę fiskalna”, czyli municypalna presja podatkowa wobec obywateli. Ta informacja dziwnie zbiega się z takimi akcjami, jak „kampania lokalnej policji kontroli prędkości na ulicach Saragossy”, chociaż w ciągu ostatnich lat zmniejszyły się tego rodzaju wykroczenie drogowe. Lokalne władze tłumaczą, że kontrole maja także na celu „ochronę środowiska” i „racjonalne użytkowanie paliwa”. Nakładane kary pieniężne zasilają budżet miejski, który z góry ma przewidziany odpowiedni wkład pochodzący z mandatów. Policjanci nakładający kary otrzymują premie. Zwiększyły się także kontrole bhp i inne w małych i średnich firmach, a kary za każde formalne przewinienie idą w tysiące euro.

Inny przykład z ostatnich dni. Andaluzja. Przyjęcia i codzienne luksusowe wyżywienie przewodniczącego lokalnego rządu i jego urzędników (śniadania; obiady i kolacje), w ciągu 2 miesięcy wyczerpały budżet roczny (dane z sierpnia br). Rządy „all inclusive”! Ciekawe, że obecna koalicja PP – Ciudadanos doszła do władzy w tym regionie obiecując „wstrzemięźliwość” i ciecia kosztów administracyjnych.

Obecnie pełniący funkcje premiera, socjalista Pedro Sanchez, także obiecywał zmianę i odnowę. Tymczasem już zapowiedział, że – jeżeli utworzy nowy rząd - nie tylko podniesie podatki, ale także zwiększy wydatki państwowe o co najmniej 20 mld euro! Oznacza to rekordowy poziom presji fiskalnej w tym kraju.

W tym kontekście oskarżenie premiera o plagiat pracy doktorskiej, w dziedzinie ekonomii, nie wydaje się sprawą o szczególnym znaczeniu, choć w innych krajach (Niemcy) takie oskarżenia doprowadzają do dymisji. W Hiszpanii politycy nie poddają się do dymisji. W sprawie wykształcenia wielu czołowych polityków tego kraju toczą się dochodzenia.

Prezes PiS, Jarosław Kaczyński wielokrotnie wyjaśniał, na czym polega dobra władza. Żeby dobrze rządzić, nie trzeba być geniuszem, chociaż na pewno ludzie wybitnie zdolni bardzo się przydają, i mamy na to liczne przykłady w naszym rządzie – powiedział. - Jednak przede wszystkim trzeba być kompetentnym i uczciwym.

Kompetencja i uczciwość, zwalczanie korupcji, dobre administrowanie przekładają się na rezultaty gospodarcze, socjalne i społeczne. Jest czym się pochwalić. Polska ma rekordowo niskie bezrobocie, najniższe od 30 lat. Według danych z lipca br. stopa bezrobocia w naszym kraju wynosiła tylko 5, 2 proc. W urzędach pracy zarejestrowanych było mniej niż 870 tys. obywateli. Sytuacja na rynku pracy jest bardzo dobra. PiS udowodnił, że prowadzi wzorowa politykę gospodarczą i finansową. Wobec zarzutów opozycji o rozdawnictwo, które miało doprowadzić kraj do bankructwa, ogłosił budżet państwa 2020 r. bez deficytu, bez „życia na kredyt”. Dochody dobrze zarządzanego państwa mają wystarczyć na pokrycie wszystkich wydatków, i to pomimo rozszerzenia programu 500 plus na wszystkie dzieci i obniżenia podatku PIT.

Tymczasem w Hiszpanii, według ostatnich danych, bezrobocie wynosi ponad 14 proc, co oznacza ponad 3 mln 300 tys osób bez pracy. Brakuje zachęt dla mobilności pracowników, pomocy dla rodzin i dla firm. Wciąż ogromne jest zatrudnienie czasowe, sezonowe – 27 proc. zatrudnionych. Ale w szczególnie dramatycznej sytuacji znajduje się młodzież – 73 proc. znajduje tylko czasowe, w większości słabo płatne zatrudnienie, rekord Europy.

Hiszpania znajduje się w stanie poważnego kryzysu politycznego i instytucjonalnego. Nieudolność jej klasy politycznej doprowadziła do konieczności rozpisania czwartych już wyborów parlamentarnych w ciągu ostatnich czterech latach. Żadna z partii nie dysponuje odpowiednim poparciem, aby uzyskać większość miejsc w parlamencie, a ich liderzy więcej czasu poświęcają na publiczne oskarżanie się, niż na negocjacje. Nie wiadomo, czy kolejne wybory 10 listopada przełamią ten impas.

Innym problemem jest rosnąca presja fiskalna. Podczas gdy Polska uszczelnia swój system podatkowy, m. in aby unikać wyprowadzania zarobionego w kraju kapitału za granice, w Hiszpanii bardzo dobrze mają się wielkie fortuny zorganizowane w spółki o nazwie SICAV, które cieszą się ogromnymi przywilejami fiskalnymi. Płacą jedynie 1 proc podatku od uzyskanych dochodów, a nie 30 proc, jak w przypadku innego rodzaju spółek.

Podczas gdy rząd PiS ogłosił obniżenie podatku dochodowego dla wszystkich podatników oraz dodatkowe zmniejszenie PIT dla osób pracujących, w Hiszpanii socjaliści zapowiedzieli zwiększenie presji fiskalnej w kraju o niskich pensjach i małych firmach, które z trudnością konkurują na rynku międzynarodowym. Podczas gdy w Polsce młodzi pracownicy zostali zwolnieni z podatku, aby zachęcić pracodawców do zatrudniania młodych osób, w Hiszpanii bezrobocie wśród młodzieży należy do najwyższych w Europie – prawie 30 proc! Młodzi ludzie zatrudniani są na umowy śmieciowe, niskie płace nie pozwalają na utrzymanie się, czy założenie rodziny, a przy takiej panoramie politycznej nie widzą perspektyw.

W Hiszpanii istnieje potrójne opodatkowanie bezpośrednie: w skali ogólnokrajowej, w skali tzw. wspólnoty autonomicznej oraz municypalnej, a także pośrednie: podatek VAT i inne opłaty (cotizaciones). Podatkowe koszty pracy należą tutaj do najwyższych w Europie; drugie miejsce po Szwecji. Ogólnie system podatkowy jest bardzo skomplikowany i zależy od regionu. Na przykład rejon Madrytu jest wolny od wielu obciążeń podatkowych, które istnieją w innych regionach kraju. Mówi się nawet o madryckim raju podatkowym. Czyżby były to ulgi dla koncentrujących się tutaj polityków i deputowanych?

Minister Skarbu socjalistycznego rządu, Maria Jesus Montero, powiedziała niedawno, że nigdzie nie zostało udowodnione, iż obniżenie podatków przekłada się na wzrost gospodarczy czy lepszą ich ściągalność – to ostrzeżenie i deklaracja intencji zarazem, przed zbliżającymi się następnymi wyborami. I nieważne, że teza jest nieprawdziwa, co udowadnia chociażby przykład Polski.

Hiszpania jest w strefie euro już 20 lat, ale nie zdołała zmniejszyć swojej różnicy dochodowej (rzędu 24 proc) na głowę mieszkańca w porównaniu z innymi krajami tej strefy, a przecież celem jednolitej monety jest konwergencja gospodarcza.

Nie dziwię się, że PiS ma w Polsce miażdżącą przewagę nad pozbawioną programu i idei opozycją. PiS działa na rzecz rozwoju kraju i sprawiedliwości. Potrafił naprawić finanse publiczne i doprowadził do wzrostu gospodarczego, który przełożył na wzrost dobrobytu Polaków. W ich interesie jest, aby rządził nadal. Mam skalę porównawczą.

Grażyna Opińska
Pracowała 12 lat dla PAP z Hiszpanii. Free lancer

Czytaj więcej: Hiszpania: Śniło mi się, że byłem Polakiem

Komentarz (33)

Wygrany przegrany

Szczegóły
Opublikowano: czwartek, 19 wrzesień 2019 21:45
Magdalena Piórek

Osiemdziesiąt lat po wydarzeniach II wojny światowej prezydent Niemiec, Frank-Walter Steinmeier przyjeżdża do Polski upamiętnić śmierć milionów ofiar wielkiego konfliktu i przeprasza. Przemawia po polsku i po niemiecku. „Staje boso” przed Polakami „i prosi o przebaczenie”. Bierze pełną odpowiedzialność za historię i działania narodu niemieckiego. To wielkie i podniosłe słowa, a skruszony gość może sobie na nie bez trudu pozwolić. Bo przecież stać go na taki gest, mimo że o reparacjach nadal nie słychać. Niemiecki przywódca może przepraszać do woli, bo wie, że i tak nikt Niemiec ze zbrodni nie rozliczy. Nie zrobi tego Polska, bo nie ma narzędzi, którymi mogłaby do tego doprowadzić. I nie zrobi tego Europa, której zależy, by jej biznes rozwijał się bez przeszkód pod niemieckim parasolem. Bo to Niemcy wygrały wojnę.

Frank Steinmeier kaja się w Polsce do polskiej opinii publicznej. Polski prezydent, Andrzej Duda, również mówi tylko do przekonanych. Świat usłyszy przez chwilę żałobne bicie dzwonu, a potem wzruszy ramionami i znów zanurzy się w kakofonii oskarżeń o „polskie obozy śmierci” i „naród współsprawców”. Obowiązującej obecnie na świecie wersji o II wojnie światowej nie napisali Polacy. Zrobili to za nas, inni zgodnie z własnym interesem – wojnę wywołali tajemniczy naziści, a Żydów mordowali Polacy. Niemcy poświęcili dużo sił i środków na to, żeby świat zapomniał o ich winie. Przypominają o niej zwykle tylko na chwilę, w sytuacjach, kiedy oskarżenia wobec Polski przybierają falami na sile na taką skalę, że Polska musi wręcz krzyczeć, że to nie jej odpowiedzialność. Niemcom wygodnie jest także milczeć wobec upominania się środowisk żydowskich o pozostawione w Polsce majątki żydowskich obywateli. Berlin po cichu trzyma kciuki za to, żeby udało się zmusić Polskę do wypłacenia żydowskich roszczeń. Bo jeżeli Polacy zapłacą – automatycznie świat przyjmie za pewnik, że jesteśmy winni Holocaustu. A skoro to my jesteśmy winni, to czemu czepiamy się Niemiec i jakie mamy moralne prawo do nawoływania do wypłaty odszkodowań. Wtedy, w razie ewentualnego konfliktu, oskarżonej o kolaborację z nazistami Polski nikt nie będzie ani bronił, ani żałował.

Pomysł zneutralizowania Polski i oparcia jej na niemieckim „pomocnym” ramieniu ma swoich zwolenników wśród niemieckiej elity politycznej od stu lat z okładem. Niemcy wiedzą, że silna, rozgrywająca twardo własne interesy Polska marginalizuje ich pozycję regionalną i za wszelką cenę próbują temu przeciwdziałać. Pierwszą próbą były starania urzeczywistnienia koncepcji Mitteleuropy z początków XX w., w myśl której Niemcy miały objąć dominującą pozycję nad Europą Środkową i wydrenować ją z zasobów kadrowych i ekonomicznych oraz pozbawić politycznej samodzielności. Nasza część kontynentu miała stać się podporządkowanym Berlinowi tworem polityczno-gospodarczym. Coś w rodzaju federacji państw, znajdującej się w niemieckiej strefie wpływów i której by narzucano szereg korzystnych dla Niemiec umów ekonomicznych. Pomysł upadł wraz z upadkiem Niemiec w I wojnie światowej, ale nie został całkowicie zapomniany. Częściowo czerpał z niego także Hitler, któremu pasowało, żeby zneutralizować Europę Środkowo-Wschodnią i zyskać przestrzeń dla przesiedlenia czystych rasowo niemieckich obywateli. Hitlerowi pasowało również uzyskanie gospodarczej przewagi nad Francją i Wielką Brytanią, a także mieć pole manewru wobec Rosji, którą planował zepchnąć aż za Ural. Polskie „nie” oznaczało kres budowy tego wielkiego przedsięwzięcia i wywołało wściekłość niemieckich elit politycznych. II wojna światowa była próbą realizacji tych zamierzeń za pomocą siły militarnej. Zwycięstwo aliantów z 1945 r. sprawiło, że jakiekolwiek koncepcje stworzenia Mitteleuropy pod przywództwem Niemiec przez długi czas straciły na znaczeniu.

Czy niemieckie pomysły „urządzenia” Europy Środkowo-Wschodniej czegoś nam nie przypominają? Przecież Unia Europejska tak naprawdę jest przedłużeniem starych niemieckich koncepcji. Co z tego, że Berlin przegrał wojnę, skoro i tak osiągnął to co chciał – nie tym sposobem, to innym. To, czego nie przyniosła wojna, dał Niemcom dopiero pokój. I zorganizowanie kontynentu europejskiego praktycznie w jeden, wspólny organizm. Chowając się za plecami administracji w Brukseli, Niemcy twardo rozgrywają swoje interesy. I to raczej nie Unia decyduje dziś o kształcie Europy, ale raczej Niemcy kształtują UE na własną modłą, by tym sposobem wpływać na przebieg procesów europejskich. Świetnie też na tym zarabiają, bo europejska gospodarka oparła się całkowicie na sile niemieckiego biznesu. Widać to zwłaszcza po wprowadzeniu wspólnej waluty euro, które znacznie graniczyło ekonomiczną samodzielność poszczególnych państw. Wprowadzenia euro domagali się Francuzi, którzy mieli nadzieję, że w ten sposób uda się okiełznać niemiecką gospodarkę, a nawet poddać ją francuskiej kontroli. Okazało się, że euro przełożyło się na świetny wynik niemieckich interesów, zostawiając w tyle Francuzów. Wspólna waluta europejska sprawiła też, że francuskie wpływy zostały wypchnięte z obszarów Europy Środkowo – Wschodniej, jak również straciły wiele ze swoich przyczółków w zachodniej części kontynentu.

Otwarcie się Unii Europejskiej na wschód pozwoliło mocno rozwinąć skrzydła firmom zza Odry. Europa Środkowo-Wschodnia stanowi pewnego rodzaju zaplecze dla niemieckiej gospodarki. Obszar ten stanowi niewyczerpany rezerwuar taniej siły roboczej i łatwy rynek zbytu. Po 1989 r. polski przemysł niejako ustąpił miejsca niemieckiemu, a głos polskich mediów, w przeważającej większości skupiony wokół dwóch wielkich wydawnictw – Bauer i Axel Ringer Springer – nie jest polskim głosem. Polityka zagraniczna Berlina idzie śladem swoich przedsiębiorców. Jeśli firmy nawołują swoją kanclerz, żeby dogadała się z Polską, bo narowistość Warszawy psuje im szyki, to Angela Merkel kładzie potulnie uszy po sobie i jedzie nad Wisłę, usilnie łagodzić nadszarpnięte stosunki. Czarowanie Warszawy opłaca jej się nawet bardziej, niż dogadywanie się z samą Francją, czy Włochami. Obszar Europy Środkowej ma w sobie ogromny potencjał. To te kraje, które mogłyby kiedyś zbudować Trójmorze, przeżywają obecnie swój gospodarczy boom i mają zdecydowanie lepsze wskaźniki gospodarcze. W chwili, gdy Zachód dostał zadyszki, to Trójmorze daje nadzieję niemieckim firmom na zysk. Berlin spodziewa się, że może nie udać mu się storpedowanie projektu spinającego obszar między Bałtykiem a Morzem Czarnym i Śródziemnym. Dlatego stara się włączyć w finansowanie projektu, a tym samym stać się również głównym beneficjentem projektu.

Otwarcie się UE na wschód wzmocniło gospodarczo Niemcy. Dało im możliwości finansowe i polityczne. W naturalny sposób Europa przyjęła ich dominującą rolę, co pozwoliło Berlinowi częściowo uniezależnić się od wpływów USA. Po II wojnie światowej Waszyngton postawił się w roli sierżanta, który pilnuje, żeby Berlin nie urósł znowu w siłę. Tyle że Berlin – nie wiedzieć kiedy – jednak urósł, co dało mu możliwości manewru i rywalizowania o wpływy w Europie Środkowo – Wschodniej. Paradoksalnie, to Niemcy są dla Waszyngtonu groźniejszym rywalem o serce Polski i jej sąsiadów niż Rosja Putina. Głównie dlatego, że dysponują całym szeregiem instrumentów politycznych i ekonomicznych, które realnie wpływają na rozwój krajów postsowieckich. Rosja nie jest tak atrakcyjna i poza ropą i gazem nie ma nic do zaoferowania. Francja powoli traci rolę równorzędnego partnera Niemiec w europejskim projekcie. Może jeszcze tego nie widać, ale na dłuższą metę Paryż nie da rady dotrzymać kroku sąsiadowi. Tym samym nie będzie mógł przeciwstawić się ich dominacji w Europie.

Nie będzie mogła zrobić tego również Wielka Brytania, która ściągnęła sobie Brexit na głowę. Wyjście z Unii Europejskiej pozbawia Londyn prawa głosu wobec procesów politycznych i gospodarczych na kontynencie. Brytyjskim elitom trudniej będzie przebić się ze swoją narracją. Nie mówiąc o tym, że Berlin zrobi dosłownie wszystko, żeby wypchnąć firmy wyspiarzy z europejskiego rynku i zrobić miejsce dla niemieckich przedsiębiorców. Przez najbliższe lata Wielka Brytania będzie walczyła o przetrwanie w nowych, geopolitycznych warunkach. Słabszy Londyn oznacza też automatycznie słabsze wpływy Waszyngtonu. Nie mogąc w pełni liczyć na siły dotychczasowego sojusznika, USA znalazły swój przyczółek w Europie Środkowo – Wschodniej, mając nadzieję, że ograniczą w ten sposób niemieckie dążenia.

Ale i na to Berlin znalazł sposób. Niemiecko – rosyjski sojusz oplata gazociągowymi mackami całą Europę. Merkel i Putin liczą na to, że uda im się wpisać na stałe w politykę gospodarczą kontynentu, podporządkowując go sobie całkowicie i eliminując wpływy amerykańskie. Ten sojusz nie musi być trwały, tak jak nie przetrwał próby czasu pakt Ribbentrop – Mołotow, ale porozumienie na pewno będzie istniało tak długo, jak długo USA będą próbowały rozgrywać Europę Środkowo – Wschodnią. Rozpychanie się Niemiec częściowo jest dla Rosji wygodne o tyle, że eliminuje polski potencjał. Wpięta w europejski projekt Polska będzie zajęta rozwijaniem relacji z Zachodem i walką o jak największe prawo głosu w unijnych strukturach. Zdominowanie jej przemysłu ograniczy jej gospodarczy potencjał. Dzięki Berlinowi, walcząca o wpływy w Azji i na Bliskim Wschodzie Rosja może przestać oglądać się co chwila za siebie. Osiemdziesiąt lat temu Europa nie miała odwagi powiedzieć Niemcom „nie”. Dziś, bezpieczna w swym poczuciu sytości na niemiecki kredyt, już nawet o tym nie myśli.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Wygrany przegrany

Komentarz (2)

Więcej artykułów…

  1. Zamach na Hitlera 20 lipca 1944 r.
  2. Co Turcja NA TO?

Strona 10 z 32

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • 11
  • 12
  • 13
  • 14
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

A ty, co popierasz... ? https://twitter.com/Jack471776/status/1637620374853632000?cxt=HHwWgIC-gb7D_7ktAAAA

https://kresy.pl/wydarzenia/banderowskie...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
1 godzinę temu
a ty co popierasz moskwę?
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
2 godzin(y) temu
Ale bełkot - chyba poszczepienny.
Przemija postać świata*
3 godzin(y) temu
Źle skopiowany link: https://isws.ms.gov.pl/pl/baza-statystyczna/publikacje/download,3502,14.html
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Nie we wszystkim, co napisał mój kolega Bogdan się zgadzam, ale wnioski mamy podobne...

Najpierw nieco statystyki: Jest też taki dokument opublikow...
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Solidarna Polska Pana Zbigniewa Ziobry jest najlepszym wyborem dla Polski i Polaków. Szkoda tylko, że prawdopodobnie pójdą w koalicji z PiS. Ale może ...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
4 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Modlitwa kardynała de Richelieu Bogdan Bachmura Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z… Zobacz
  • Nienasycenie Adam Kowalczyk Na początku istnienia Rosji, a właściwie Moskwy, niewiele wskazywało na to, że stanie się ziemią ludzi nienasyconych. Ludzi, których mózgi… Zobacz
  • Suwerenność na miarę naszych możliwości Bogdan Bachmura Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o… Zobacz
  • Bezpieczeństwo na Wschodzie Adam Kowalczyk Pół roku temu pisałem o podniesionym przez Marka Budzisza temacie sojuszu, a nawet federacji z Ukrainą. To o czym pisał… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Uchwała Sejmu w sprawie obrony dobrego imienia św. Jana Pawła II
  • Prowokacja rosyjskiego ambasadora i "polskich patriotów" w Pieniężnie
  • Łajba "Olsztyn" tonie, a "kapitan" szykuje się do ucieczki
  • Wójt Gietrzwałdu zaatakował lidera komitetu referendalnego. Oświadczenie Jacka Wiącka
  • "Wójt mija się z prawdą i manipuluje mieszkańcami Gietrzwałdu". Sprostowanie wywiadu z J.Kasprowiczem
  • Olsztyńskie Wodociągi nie uzyskały zgody na nowe taryfy. Grożą upadłością
  • Kim jest Marek Żejmo (autor książki "Liderzy podziemia Solidarności")? (cz.2)
  • Polecamy lutowy numer miesięcznika "Debata"
  • Holenderska gazeta zastanawia się, czy olsztyńskie "szubienice" wytrzymają atak polskich ikonoklastów?
  • Debatka czyli polityczne prztyczki i potyczki (3)
  • Ks. K. Paczos: "Czy Kościół umiera?" Zapis audio wykładu w Olsztynie
  • "Prezydencie Olsztyna, pracownicy nie najedzą się pana tramwajami i betonem"

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.