Gazowy poker
- Szczegóły
- Opublikowano: wtorek, 27 marzec 2018 15:46
- Magdalena Piórek
Putinowska Rosja nie lubi przegrywać. Nie życzy sobie żadnych porażek, nawet tych symbolicznych. Nie w prezydenckiej kampanii wyborczej i nie ze strony byłego satelity. Każde niepowodzenie Moskwa traktuje jako element szerszej strategii zimnowojennych gier Zachodu, mających zmusić ją do ustępstw. Wobec olimpijskiej kampanii antydopingowej, która znacząco osłabiła rosyjskie szanse na worek medali z Pjonczangu, Rosja wiele nie mogła zdziałać. Natomiast niekorzystnego dla Gazpromu wyroku Trybunału Arbitrażowego w sprawie gazowego sporu Putin Ukrainie darować już nie zamierzał. Kolejny raz zapewnienia o apolityczności gazowego rosyjskiego giganta okazały się nic nie warte. Cztery lata po Majdanie i próbach usamodzielnienia się niepokorna Ukraina znów ponosi karę. Bo Moskwa nie zapomniała i nie zamierza darować.
Trybunał Arbitrażowy 28 lutego 2018 r. w Sztokholmie wydał werdykt w założeniu mający kończyć spór między Gazpromem i ukraińskim Naftohazem. Sprawa dotyczyła kontraktu na tranzyt rosyjskiego gazu przez terytorium Ukrainy. Postępowanie, które skutkowało prestiżową wygraną Ukrainy ma swój początek w 2014 r., kiedy to Naftohaz zaczął się domagać od rosyjskiej spółki piętnastu miliardów dolarów odszkodowania wobec niestosowania się Rosji do zawartych wcześniej gazowych kontraktów. Gazprom zareagował natychmiast, domagając się z kolei rekompensaty z tytułu wykorzystywania przez Ukrainę gazu niezgodnie z jego przeznaczeniem. Pozew Gazpromu przepadł, natomiast Ukraina mogła odtrąbić prestiżowy sukces, gdy Sztokholmski Trybunał Arbitrażowy przyznał jej rację w sporze i wymusił na rosyjskiej spółce ponad cztery miliardy dolarów odszkodowania. Ale radość Ukrainy nie trwała długo, bo Moskwa wstrzymała dostawy gazu na Ukrainę. Federacja Rosyjska od lat posługuje się gazowym szantażem, traktując to jako część geopolitycznej strategii. Brak tego surowca w samym środku zimowego sezonu budzi społeczne emocje i stawia administrację państwową pod presją. Prezydent Petro Poroszenko już zaapelował o zmniejszenie temperatury w ukraińskich domach, co pozwoliłoby oszczędzić spożycie gazu o 8 procent. Zalecono również wstrzymanie do 6 marca nauki w szkołach i zmniejszono dostawy gazu dla przedsiębiorstw. Rząd twierdzi, że działania Rosji są obliczone na dyskredytację Ukrainy w oczach Europy Zachodniej. Ukraina zwróciła się o pomoc do Polski, Słowacji i Węgier, które wsparły ją w dostawach gazu, a 18 UE ma zainicjować ukraińsko-rosyjski kompromis. Ukraina nie wie, jak długo potrwa nowa surowcowa wojna. Tym bardziej, że Moskwa od lat sukcesywnie ogranicza tranzyt gazu przez Ukrainę. Chęć uwolnienia się Europy Środkowo-Wschodniej z objęć dawnego hegemona już poskutkowała projektem Nord Stream i planami powstania drugiej nitki. Jednocześnie Rosjanie poinformowali, że rozpoczynają procedurę wypowiadania i renegocjonowania wszystkich dotychczasowych umów z Ukrainą dotyczących gazu. Zobowiązania obu stron kończą się dopiero w 2019 r., ale już widać, że Kreml nie zamierza traktować Kijowa ulgowo. Zdaniem ekspertów Gazprom zagroził zerwaniem umów właśnie dlatego, żeby zmusić Ukrainę do pójścia na ugodę w sprawie decyzji Trybunału Arbitrażowego na warunkach korzystnych dla siebie. Jeśli Kremlowi uda się przeprowadzić z sukcesem projekt drugiej trasy przesyłowej przez Morze Bałtyckie do Europy, wówczas całkiem realne stają się obawy, że Rosja może w ogóle zrezygnować z pośrednictwa Ukrainy. Strona rosyjska cały czas podkreśla, że gazociąg ukraiński straci wtedy rację bytu i Ukraina musiałaby przedstawić naprawdę mocne argumenty ekonomiczne, żeby uzasadnić dalsze funkcjonowanie tranzytu. Wątpliwe, czy Rosja rzeczywiście zdecyduje się na aż tak drastyczny krok, natomiast ta sytuacja potwierdza tylko, że dostawy i przesył gazu to po prostu broń polityczna. Sytuacja z Ukrainą powinna dać Polsce do myślenia. Nikt nie ma wątpliwości, że Rosja na gazowym szantażu Kijowa się nie zatrzyma. Kreml stara się wymuszać dogodne dla siebie zachowania i Polska prędzej czy później będzie musiała stawić temu czoło. Już dziś polski rząd stawia na dywersyfikację dostaw, natomiast nie wiadomo, czy dalekosiężne plany mają szansę powodzenia. Dostarczanie surowca za pośrednictwem państw skandynawskich, Kataru czy USA tłumaczone są wysokimi cenami narzuconymi przez Gazprom. Nikt nie gwarantuje, że ceny spadną, skoro budowa trasy Polska-Norwegia jest niemożliwa z racji konieczności przecinania się gazociągów na Bałtyku. Donald Trump zapowiedział, że w przyszłości podniesie nam ceny, a pośrednictwo Niemiec nie rozwiązuje problemu dywersyfikacji. Dalej będzie to rosyjski gaz i dalej będzie droższy. Odwilż w polsko-rosyjskich stosunkach z pewnością mogłaby wpłynąć na obniżenie kosztów, ale Polska jest uczulona na Rosję. Plany budowania gazociągu Polska-Ukraina wskazują na to, że prędzej razem z Ukrainą zatoniemy, niż uda nam się przezwyciężyć kryzys. Polska wyciągnęła pomocną dłoń w chwilach kryzysu, ale niepokoi myśl, że prawdopodobnie zrobiła to za darmo i na darmo. Jeśli Ukraina nie realizowała swoich finansowych zobowiązań wobec Rosji, można mieć wątpliwości, czy teraz się to zmieni. Nie należy też zapominać o pogorszeniu się relacji między oboma państwami. Pojawiają się głosy, czy przypadkiem Ukraina nie zapłaci nam za gaz kolejnym pomnikiem Bandery czy marszem nacjonalistów z czerwono-czarnymi flagami w ręku. Ukraina buńczucznie zapowiada, że Polska nie będzie jej dyktowała polityki wewnętrznej i zagranicznej, ale sama nie daje nic od siebie. Tak jakby to Polsce tylko zależało na dobrych relacjach. Wspólne projekty stają pod znakiem zapytania, ponieważ Warszawa powoli traci cierpliwość. Strona ukraińska oznajmiła niedawno, że minął już czas najlepszych obopólnych stosunków. Porozumienie skończyło się cztery lata temu i od tej pory relacja ciągle się schładzały. Cztery lata temu rządził jeszcze Wiktor Janukowycz. Prezydent balansujący między Europą a Rosją tak długo, jak tylko mógł. Dobra współpraca z Polską pomagała zdobywać sympatię Zachodu. Ciekawe, że obecnej ukraińskiej administracji nie dało to nic do myślenia.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego