logodebata

Wspomóż jedyny portal na Warmii i Mazurach, który nie boi się publikować prawdy o politykach i jest za to ciągany po sądach. Nigdy, przez prawie 18 lat istnienia, nie dostaliśmy 1 grosza dotacji publicznej. Redaktorzy i autorzy są wolontariuszami. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 11-030 Purda, Patryki 46B

sobota, lipiec 19, 2025
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Wiadomości
  • Świat

Świat

Gazowy poker

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 27 marzec 2018 15:46
Magdalena Piórek

Putinowska Rosja nie lubi przegrywać. Nie życzy sobie żadnych porażek, nawet tych symbolicznych. Nie w prezydenckiej kampanii wyborczej i nie ze strony byłego satelity. Każde niepowodzenie Moskwa traktuje jako element szerszej strategii zimnowojennych gier Zachodu, mających zmusić ją do ustępstw. Wobec olimpijskiej kampanii antydopingowej, która znacząco osłabiła rosyjskie szanse na worek medali z Pjonczangu, Rosja wiele nie mogła zdziałać. Natomiast niekorzystnego dla Gazpromu wyroku Trybunału Arbitrażowego w sprawie gazowego sporu Putin Ukrainie darować już nie zamierzał. Kolejny raz zapewnienia o apolityczności gazowego rosyjskiego giganta okazały się nic nie warte. Cztery lata po Majdanie i próbach usamodzielnienia się niepokorna Ukraina znów ponosi karę. Bo Moskwa nie zapomniała i nie zamierza darować.

Trybunał Arbitrażowy 28 lutego 2018 r. w Sztokholmie wydał werdykt w założeniu mający kończyć spór między Gazpromem i ukraińskim Naftohazem. Sprawa dotyczyła kontraktu na tranzyt rosyjskiego gazu przez terytorium Ukrainy. Postępowanie, które skutkowało prestiżową wygraną Ukrainy ma swój początek w 2014 r., kiedy to Naftohaz zaczął się domagać od rosyjskiej spółki piętnastu miliardów dolarów odszkodowania wobec niestosowania się Rosji do zawartych wcześniej gazowych kontraktów. Gazprom zareagował natychmiast, domagając się z kolei rekompensaty z tytułu wykorzystywania przez Ukrainę gazu niezgodnie z jego przeznaczeniem. Pozew Gazpromu przepadł, natomiast Ukraina mogła odtrąbić prestiżowy sukces, gdy Sztokholmski Trybunał Arbitrażowy przyznał jej rację w sporze i wymusił na rosyjskiej spółce ponad cztery miliardy dolarów odszkodowania. Ale radość Ukrainy nie trwała długo, bo Moskwa wstrzymała dostawy gazu na Ukrainę. Federacja Rosyjska od lat posługuje się gazowym szantażem, traktując to jako część geopolitycznej strategii. Brak tego surowca w samym środku zimowego sezonu budzi społeczne emocje i stawia administrację państwową pod presją. Prezydent Petro Poroszenko już zaapelował o zmniejszenie temperatury w ukraińskich domach, co pozwoliłoby oszczędzić spożycie gazu o 8 procent. Zalecono również wstrzymanie do 6 marca nauki w szkołach i zmniejszono dostawy gazu dla przedsiębiorstw. Rząd twierdzi, że działania Rosji są obliczone na dyskredytację Ukrainy w oczach Europy Zachodniej. Ukraina zwróciła się o pomoc do Polski, Słowacji i Węgier, które wsparły ją w dostawach gazu, a 18 UE ma zainicjować ukraińsko-rosyjski kompromis. Ukraina nie wie, jak długo potrwa nowa surowcowa wojna. Tym bardziej, że Moskwa od lat sukcesywnie ogranicza tranzyt gazu przez Ukrainę. Chęć uwolnienia się Europy Środkowo-Wschodniej z objęć dawnego hegemona już poskutkowała projektem Nord Stream i planami powstania drugiej nitki. Jednocześnie Rosjanie poinformowali, że rozpoczynają procedurę wypowiadania i renegocjonowania wszystkich dotychczasowych umów z Ukrainą dotyczących gazu. Zobowiązania obu stron kończą się dopiero w 2019 r., ale już widać, że Kreml nie zamierza traktować Kijowa ulgowo. Zdaniem ekspertów Gazprom zagroził zerwaniem umów właśnie dlatego, żeby zmusić Ukrainę do pójścia na ugodę w sprawie decyzji Trybunału Arbitrażowego na warunkach korzystnych dla siebie. Jeśli Kremlowi uda się przeprowadzić z sukcesem projekt drugiej trasy przesyłowej przez Morze Bałtyckie do Europy, wówczas całkiem realne stają się obawy, że Rosja może w ogóle zrezygnować z pośrednictwa Ukrainy. Strona rosyjska cały czas podkreśla, że gazociąg ukraiński straci wtedy rację bytu i Ukraina musiałaby przedstawić naprawdę mocne argumenty ekonomiczne, żeby uzasadnić dalsze funkcjonowanie tranzytu. Wątpliwe, czy Rosja rzeczywiście zdecyduje się na aż tak drastyczny krok, natomiast ta sytuacja potwierdza tylko, że dostawy i przesył gazu to po prostu broń polityczna. Sytuacja z Ukrainą powinna dać Polsce do myślenia. Nikt nie ma wątpliwości, że Rosja na gazowym szantażu Kijowa się nie zatrzyma. Kreml stara się wymuszać dogodne dla siebie zachowania i Polska prędzej czy później będzie musiała stawić temu czoło. Już dziś polski rząd stawia na dywersyfikację dostaw, natomiast nie wiadomo, czy dalekosiężne plany mają szansę powodzenia. Dostarczanie surowca za pośrednictwem państw skandynawskich, Kataru czy USA tłumaczone są wysokimi cenami narzuconymi przez Gazprom. Nikt nie gwarantuje, że ceny spadną, skoro budowa trasy Polska-Norwegia jest niemożliwa z racji konieczności przecinania się gazociągów na Bałtyku. Donald Trump zapowiedział, że w przyszłości podniesie nam ceny, a pośrednictwo Niemiec nie rozwiązuje problemu dywersyfikacji. Dalej będzie to rosyjski gaz i dalej będzie droższy. Odwilż w polsko-rosyjskich stosunkach z pewnością mogłaby wpłynąć na obniżenie kosztów, ale Polska jest uczulona na Rosję. Plany budowania gazociągu Polska-Ukraina wskazują na to, że prędzej razem z Ukrainą zatoniemy, niż uda nam się przezwyciężyć kryzys. Polska wyciągnęła pomocną dłoń w chwilach kryzysu, ale niepokoi myśl, że prawdopodobnie zrobiła to za darmo i na darmo. Jeśli Ukraina nie realizowała swoich finansowych zobowiązań wobec Rosji, można mieć wątpliwości, czy teraz się to zmieni. Nie należy też zapominać o pogorszeniu się relacji między oboma państwami. Pojawiają się głosy, czy przypadkiem Ukraina nie zapłaci nam za gaz kolejnym pomnikiem Bandery czy marszem nacjonalistów z czerwono-czarnymi flagami w ręku. Ukraina buńczucznie zapowiada, że Polska nie będzie jej dyktowała polityki wewnętrznej i zagranicznej, ale sama nie daje nic od siebie. Tak jakby to Polsce tylko zależało na dobrych relacjach. Wspólne projekty stają pod znakiem zapytania, ponieważ Warszawa powoli traci cierpliwość. Strona ukraińska oznajmiła niedawno, że minął już czas najlepszych obopólnych stosunków. Porozumienie skończyło się cztery lata temu i od tej pory relacja ciągle się schładzały. Cztery lata temu rządził jeszcze Wiktor Janukowycz. Prezydent balansujący między Europą a Rosją tak długo, jak tylko mógł. Dobra współpraca z Polską pomagała zdobywać sympatię Zachodu. Ciekawe, że obecnej ukraińskiej administracji nie dało to nic do myślenia.
Magdalena Piórek

Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Gazowy poker

Komentarz (2)

Fałszywi nauczyciele

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 27 luty 2018 21:17
Zdzisława Kobylińska

Święty Piotr w 2 Liście napisał: Znaleźli się jednak fałszywi prorocy wśród ludu, tak samo, jak wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzą wśród was zgubne herezje (2P 2,1). A Apostoł Jan ogłosił, że już za jego czasów wielu fałszywych proroków wyszło na ten świat (1J 4,1). A zatem czy i my nie powinniśmy być czujni, żyjąc w naszych niełatwych czasach, i rozglądając się, czy i wśród nas nie ma fałszywych nauczycieli? Owszem tak, zwłaszcza że obecnie Stolica Apostolska jakby wcale nie reaguje na rozmaite wypowiedzi hierarchów Kościoła, które jawnie przeczą nauce Ewangelii.

Co prawda od 1965 r., gdy powstała Congregatio pro Doctrina Fidei (następczyni Świętego Oficjum) Kościół wielokrotnie zabierał stanowisko wobec błędnych nauk niektórych znanych teologów, takich jak np. Hans Küng, Edward Schillebeeckx, Charles Curran, Jacques Dupuis, Roger Haight, Leonardo Boff, Heldér Câmara, Gustavo Gutiérez. Jednak obecnie obserwuje się zupełny brak reakcji Kościoła na wypowiedzi współczesnych teologów i duchownych Kościoła, którzy bez skrępowania głoszą naukę sprzeczną z doktryną wiary. W ostatnim okresie w czasie trwania pontyfikatu Ojca Świętego Franciszka opublikowano zaledwie dwa dokumenty Kongregacji Nauki Wiary: list dotyczący relacji między biskupami a ruchami charyzmatycznymi oraz instrukcja w sprawie pochówku i kremacji. Natomiast nie powstał żaden dokument, który wzywałby do zachowania prawowierności nauce Kościoła. Tymczasem, przypomnijmy, za pontyfikatu Pawła VI do roku 1978 Kongregacja Nauki Wiary wydała 33 oficjalne dokumenty, za Jana Pawła II w latach 1978-2005 aż 72 dokumenty, a za Benedykta XVI w latach 2005-2013 –20 dokumentów, które odnosiły się do błędnych nauk publicznie głoszonych w łonie Kościoła katolickiego. Ta sytuacja skłania do myślenia, zwłaszcza, że doniesienia samych mediów katolickich wskazują, że w Kościele aż roi się od fałszywych nauczycieli zaciemniających naukę Chrystusa. Nie będę gołosłowna i podam kilka przykładów, których szerszy kontekst bez trudu można odnaleźć w internecie. Oto na początku lutego przewodniczący Niemieckiej Konferencji Biskupiej, w wywiadzie dla Bawarskiej Radiofonii Państwowej, kardynał Monachium Reinhard Marx stwierdził, że: W kwestii błogosławienia przez kapłana lub pracownika duszpasterskiego związków homoseksualnych nie można ustanawiać żadnych reguł, a decyzje czy dany związek homoseksualny powinien otrzymać błogosławieństwo Kościoła, powinna należeć do kapłana lub pracownika duszpasterskiego w zależności od każdego indywidualnego przypadku. Kardynał tym samym ośmielił swoich księży do tego, by zapewniali liturgiczną zachętę („Zuspruch”) homoseksualistom, dodając, że nie widzi z tym żadnego problemu. Jego zdaniem, choć trzeba kierować się nauczaniem Kościoła, to trudno powiedzieć, czy osoby w związkach nieregularnych, w tym także mężczyźni w związkach homoseksualnych, pozostają w stanie grzechu ciężkiego. Trzeba zachować szacunek dla decyzji podejmowanej w wolności i sumienia, a także zwracać uwagę na konkretne okoliczności. Marx odwołał się przy tym do podkreślanej przez papieża Franciszka orientacji fundamentalnej wzywającej Kościół do poważniejszego uwzględnienia sytuacji jednostki, jej życiorysu, biografii, relacji i towarzyszenia jej odpowiednio jako osobie. Kardynał chce zatem wprowadzić akceptację takich związków przez analizę przypadku podkreślając, że takich kwestii nie można uregulować, choć Kościół i Ewangelia jasno nauczają, że każdy akt homoseksualny jest grzechem śmiertelnym. Arcybiskup Monachium zasłynął zresztą już wcześniej, gdy w 2005 r. stwierdził w kontekście zmian podejścia do kwestii duszpasterstwa rodziny, że niemiecki episkopat nie jest filią Rzymu. Natomiast w 2017 r. w wywiadzie dla irlandzkiej gazety „The Irish Times” kardynał Reinhard Marx skrytykował Kościół za to, że nie walczył o prawa osób homoseksualnych w Niemczech i powinien ich za to przeprosić.

W tym samym duchu wypowiedział się również zastępca kard. Marxa, który w wywiadzie dla „Neue Osnabrücker Zeitung” proponuje, by sugestie kardynała szeroko przedyskutować w niemieckim Kościele. Biskup Franz-Josef Bode sądzi, że trzeba lepiej rozważyć wszelkie dobra jakie znaleźć się mogą w związku gejowskim. Czy nie ma w nich wiele pozytywnych, dobrych i słusznych rzeczy, czy nie musimy być bardziej sprawiedliwi? – pyta. W takich związkach jest wiele pozytywnych elementów.

Inny hierarcha biskup Patrick Dunn z Auckland, podczas spotkania z nowozelandzką młodzieżą oświadczył, że być może kwestia homoseksualizmu stanie się dla Kościoła katolickiego czymś w rodzaju „sprawy Galileusza”, zaś młodych ludzi, którzy domagają się otwarcia na środowiska LGBT, nazwał prorokami Kościoła. Media katolickie zwróciły uwagę na program tegorocznego Kongresu Religijnego Archidiecezji Los Angeles, który odbędzie się pod patronatem tamtejszego metropolity arcybiskupa José Gomeza. Przewidziano w nim aż dziewięć wystąpień poświęconych LGBT. Wśród mówców znajdą się m.in.: konsultant watykańskiego Sekretariatu ds. Komunikacji – jezuita ks. James Martin, głoszący publicznie, że homoseksualizm jest darem od Boga; zdeklarowany gej i aktywista LGBT Arthur Fitzmaurice, krytykujący Katechizm Kościoła Katolickiego za homofobię; lesbijka Yunuen Trujillo mówiąca o świętości homoseksualistów oraz ks. Bryan Massingale, który wygłosi wykład pt.: „Transgender w naszych szkołach: Jeden Chleb, Jedno Ciało.”

Podobne spotkanie odbyło się wcześniej w Europie, w grudniu 2017 r., w wiedeńskiej katedrze św. Szczepana, gdzie miała miejsce modlitwa w intencji homoseksualistów z okazji Światowego Dnia AIDS. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyż Kościół modli się za wszystkich, jednak współgospodarz zebrania kardynał Christoph Schönborn pozwolił, aby gwiazdą owego spotkania modlitewnego był ,,Conchita Wurst” – śpiewający mężczyzna z brodą przebrany za kobietę. Świątynia została udekorowana banerami organizacji homoseksualnych. Kardynał specjalne honory oddał działaczowi gejowskiemu, Gerry’emu Keszlerowi, promotorowi wydarzenia. Portal PCh 24 przypomina też, że w 2008 roku w muzeum przylegającym do katedry odbyło się wystawa prac obejmujących przedstawienie aktów homoseksualnych. Jeden z obrazów prezentował interpretację Ostatniej Wieczerzy z Chrystusem i Jego apostołami przedstawionymi jako homoseksualiści w trakcie orgii. Natomiast w samej katedrze w walentynki pary homoseksualne otrzymywały błogosławieństwo. W biuletynie katedralnym prezentowano homoseksualną parę i ich adoptowanego syna jako alternatywną formę rodziny.

W tym kontekście warto przypomnieć, że wcześniej Kościół reagował na takie wypowiedzi. Papież Jan Paweł II w 1995 r. zdymisjonował biskupa Jacquesa Gaillota z diecezji Evreux, gdy ten opowiedział się za błogosławieniem przez Kościół par homoseksualnych.

Tymczasem inną bulwersującą inicjatywą wykazał się arcybiskup Vincenzo Paglia, przewodniczący Papieskiej Rady Rodziny, który nie tylko zlecił stworzenie kontrowersyjnego muralu na ścianie włoskiej katedry, ale także jest jednym z jej „bohaterów”. Duchowny namalowany jest w czułym uścisku z drugim mężczyzną. Obydwaj są na muralu nadzy. Mural znajduje się na ścianie katedry diecezjalnej Terni-Narni-Amelia we Włoszech. Stworzenie rysunku zlecił w 2007 r. sam arcybiskup. Pomimo nacisków mural pozostał na ścianie budynku, także po odejściu z diecezji biskupa Paglii w 2012 r.

Innego rodzaju wydarzenie miało miejsce w samym sercu chrześcijaństwa, w Rzymie na szacownym Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. Jak czytam na stronie http://www.catholicherald.co.uk członek Papieskiej Akademii Życia ks. Maurizio Chiodi wygłosił wykład, w którym zachęcał słuchaczy do zinterpretowania na nowo encykliki PawłaVI „Humanae vitae” w świetle rozdziału VIII adhortacji Franciszka „Amoris laetitia” i dopuszczenia w określonych przypadkach do stosowania antykoncepcji. Jego zdaniem normy moralne mają charakter historyczny, dlatego to, co było traktowane jako zło kilkadziesiąt lat temu, dziś takie być nie musi. Chodi już w 2008 r. oznajmił w gazecie „Avvenire”, że używanie sztucznych środków antykoncepcyjnych może być uznane za moralne, zależy to tylko od sumienia małżonków. Taka wypowiedź, głęboko błędna i destruktywna, nie przeszkodziła mu, aby zostać powołanym przez papieża Franciszka na nowego członka Papieskiej Akademii Życia.

Inny hierarcha, który zaskakuje lekceważeniem nauki Kościoła, jest ks. Joseph Tobin z Newark, który został kardynałem w 2016 r. z nominacji papieża Franciszka, znany również z racji kontrowersyjnych poglądów na wiele tematów. Pytany przez „New York Timesa” o święcenia kapłańskie dla kobiet oznajmił, że ma świadomość, że dla wielu kobiet to może być problem, który wypycha je z Kościoła. W wywiadzie dla jezuickiego magazynu „America” podkreślił, że jest coraz bardziej świadomy tego, że kobiety mają wiele powodów do opuszczenia Kościoła. Dlaczego? Z powodu braku szacunku, jakiego doświadczają w Kościele. Owym brakiem szacunku ma być, rzecz jasna, brak dopuszczenia do posługi... diakonatu. Z czego to ma wynikać? Z rzekomego przeniknięcia kultury Kościoła głęboką mizogynią, zamknięciem umysłowym i… przywilejami dla mężczyzn. Kardynał Tobin zapewniał także, w tymże wywiadzie dla „NYT”, że nie wierzy, by istniały jakieś rozstrzygające racje teologiczne, by papież nie mianował kobiet kardynałami.

Kardynałowi wtóruje inicjator internetowej akcji Pro Pope Francis ks. Paul Zulehner. W wywiadzie dla austriackiego dziennika „Kurier” zapowiedział, że Kościół uzna kapłaństwo kobiet, ale zanim to nastąpi – w 2019 roku biskupi latynoamerykańscy na Synodzie Regionu Amazonii zniosą obowiązkowy celibat księży, zaś Franciszek to zatwierdzi (on sam przecież wezwał ich do przedsynodalnej dyskusji na ten temat).

Jeśli czołowym hierarchom takie wypowiedzi uchodzą i nikt ich nie przywołuje do porządku, to trudno się dziwić zuchwałym zachowaniom szeregowych księży, jak to, które miało miejsce w kościele San Rocco w Turynie. Proboszcz tejże parafii ks. Fredo Olivero podczas Pasterki w 2017 r. nie odmówił słów Credo. Wiecie, dlaczego nie zamierzam wypowiedzieć słów wyznania wiary? Ponieważ w nie wierzę! Wśród śmiechu wiernych ksiądz dopowiedział: Gdyby ktoś to rozumiał – ale ja sam po wielu latach uświadomiłem sobie, że jest to coś, czego nie rozumiem i nie mogę zaakceptować. Zaśpiewajmy coś innego, co przedstawia zasadnicze sprawy związane z wiarą. Następnie ksiądz zastąpił Credo pieśnią „Dolce sentire” z filmu Brat Słońce, siostra Księżyc. Prof. Roberto de Mattei stwierdził, że jeśli ksiądz posuwa się do tego, że odrzuca katolickie wyznanie wiary nie wywołując sankcji władz kościelnych, znajdujemy się tak naprawdę w obliczu sytuacji kryzysowej w Kościele o niesłychanej wadze.

Niestety niejasny przykład daje sam papież Franciszek w odniesieniu do nauki moralnej Kościoła. Angielskojęzyczna sekcja Radia Watykańskiego potwierdziła przecież autentyczność listu Franciszka do biskupów argentyńskich, w którym pisze on, że interpretacja „Amoris Laetitia” dokonana przez wspomnianych biskupów jest jedyną słuszną. Cytując Franciszka – nie ma innych interpretacji. Przypomnę, że biskupi argentyńscy, podobnie jak i niemieccy czy maltańscy, dopuszczają osoby rozwiedzione, a żyjące w nowych związkach, (którzy nie zachowują wstrzemięźliwości seksualnej) do Komunii świętej (pod pewnymi warunkami). Spór o interpretację „Amoris Laetitia” został więc zatem zamknięty przez samego Franciszka. Opowiada się on za praktyką wprowadzaną przez kardynała Kaspera, biskupów niemieckich, a obecnie także biskupów argentyńskich (oraz wielu innych osób, w tym duchownych, z całego świata), która polega na udzielaniu Komunii świętej osobom żyjącym w niesakramentalnych związkach w zależności od oceny sytuacji.

Papież Franciszek dał też niezbyt fortunny sygnał inną decyzją. Oto holenderska aktywistka proaborcyjna i progejowska Liliane Ploumen (w 2017 r. zebrała ponad 300 milionów euro na finansowanie aborcji na świecie) zasłużona dla budowania cywilizacji śmierci, otrzymała najwyższe watykańskie odznaczenie przeznaczone dla osób świeckich – papieski Order Świętego Grzegorza Wielkiego, czym prześmiewczo szczyciła się przed światem nagrywając filmik, w którym pokazuje order i potwierdza, że dostała go za swoje zasługi.

Zresztą nieco wcześniej w 2016 r. papież Franciszek, jak można było przeczytać na portalu LifeSiteNews, przyjął włoską polityk Emmę Bonino znaną aborcjonistkę, która w młodym wieku sama popełniła aborcję fotografując ten czyn. Następnie pracowała w ośrodku aborcyjnym chwalącym się dokonaniem ponad 10 tysięcy zabójstw nienarodzonych dzieci. Papież niefortunnie nazwał Bonino jednym z narodowych zapomnianych mistrzów i porównał ją do Konrada Adenauera oraz Sługi Bożego Roberta Schumana, pomysłodawców Unii Europejskiej. Franciszek stwierdził, iż lewicowa działaczka w sprawie Afryki daje nam najlepsze wskazówki, komentując jej zaangażowanie na rzecz afrykańskiej ludności, pomijając jednak jej proaborcyjne postępowanie.

Te i inne wypowiedzi, zachowania i czyny przedstawicieli Kościoła katolickiego, które znajduję opisane w prasie i w internecie, a których tylko część przytoczyłam, budzą zdumienie i zatroskanie. Wcześniej wydawało się, że Kościół w dobie postmodernistycznej sekularyzacji musi skupiać się na dawaniu oporu oponentom i wrogom Kościoła z zewnątrz. Tymczasem istnieje pogaństwo wewnętrzne usytuowane na samych szczytach władzy kościelnej. Jan Paweł II w wywiadzie udzielonym Vittorio Messoriemu podkreślał, że Kościół ciągle na nowo podejmuje zmaganie z duchem tego świata, co nie jest niczym innym jak zmaganiem się o duszę tego świata. Jeśli bowiem z jednej strony jest w nim obecna Ewangelia i ewangelizacja, to z drugiej strony jest w nim także obecna potężna antyewangelizacja, która ma też swoje środki i swoje programy i z całą determinacją przeciwstawia się Ewangelii i ewangelizacji. Niestety, tę antyewangelizację możemy znaleźć w środku Kościoła. Jest już ona dostrzegalna gołym okiem, co do tego nie ma wątpliwości. Obawiam się, że będzie się ona pogłębiać, rozsadzając Kościół od wewnątrz, krusząc jego fundamenty i prowadząc do poważnego kryzysu Kościoła. Profesor Roberto de Mattei twierdzi, że ten kryzys już jest w Kościele, lecz mało kto reaguje na niego. Profesor podkreśla też, że Prawdziwa przyczyna obecnego kryzysu tkwi nie tyle w arogancji tych, którzy utracili wiarę, ale w słabości tych, którzy ją zachowując wybierają milczenie, zamiast bronić jej publicznie. Ten minimalizm stanowi duchową i moralną chorobę naszych czasów. Według wielu katolików nie powinniśmy sprzeciwiać się błędom, gdyż wystarczy „dobrze się zachowywać”, albo opór powinien ograniczać się do obrony negatywnych, moralnych absolutów, to znaczy tych norm, które zabraniają zawsze i w każdym przypadku określonych zachowań przeciwko Bogu i prawu moralnemu. To jest święte, ale musimy pamiętać, że nie istnieją tylko normy negatywne, które mówią nam, czego nie możemy nigdy robić, ale są również normy pozytywne, które mówią nam, co musimy robić, jakie są uczynki i postawa, które są miłe Bogu i dzięki którym potrafimy kochać naszego bliźniego.

Ów minimalizm jest jednak niebezpieczny, wydaje się więc, że apologia nauki Kościoła jest wyzwaniem naszych czasów, z którym katolicy powinni pilnie zmierzyć się, gdyż „fałszywych nauczycieli” nie brak i dziś.
Zdzisława Kobylińska
Dr hab. nauk humanistycznych, adiunkt na Wydziale Nauk Społecznych UWM, etyk, poseł na Sejm III kadencji.
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Czytaj więcej: Fałszywi nauczyciele

Komentarz (3)

Gorący temat

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 16 styczeń 2018 18:20
Marian Zdankowski

Telewizje śniadaniowe (chociaż nie tylko one) niemal codziennie zajmują się sprawami molestowania i przemocy seksualnej. Roztrząsają, w towarzystwie ekspertów, wszelkie aspekty sprawy próbując uogólnić i znaleźć jakieś wyjście. Sprawa jest poważna, bo według badań dotyczy prawie 90% kobiet, które w ten czy inny sposób doznały molestowania i przemocy seksualnej.
Czy istnieje jakieś radykalne wyjście z tej sytuacj? Raczej nie, ale można podpowiedzieć przynajmniej dwa rozwiązania, które (oba łącznie) ułatwiłyby wyjaśnienie problemu i ewentualnie pomogłyby zapobiec podobnym incydentom na przyszłość. Jedno rozwiązanie funkcjonuje już sporo lat i świetnie zdaje egzamin a drugie wchodzi właśnie w życie.

Pierwsze rozwiązanie, działające wiele lat w polityce (a więc sprawdzone!) pomogłoby w ustalaniu sprawców przemocy seksualnej i gwałtów.
Wzorcem niech tu będzie problem określenia pojęcia "antysemityzmu".
Otóż: o tym co jest - a co nie jest "antysemityzmem" decydują wyłącznie Żydzi!
Rządy czy też pojedyńczy ludzie oskarżani (przez Żydów) o "antysemityzm" mogą wyłącznie tłumaczyć się, kajać i przepraszać. Przecież jest to szalenie wygodna metoda! I nie wymaga angażowania wielu sił i środków. A skuteczność – wręcz znakomita. Gdyby skuteczność nie byłaby dobra – metoda nie funkcjonowałaby tak wiele lat...
I ten sprawdzony model działania wystarczyłoby przenieść z polityki i zastosować w drażliwych kwestiach przemocy seksualnej. Niech (potencjalna) ofiara molestowania, przemocy czy gwałtu sama zdecyduje o tym, czy doszło do przemocy, kto dokonał owej przemocy, jakie było jej natężenie, etc...
Proste? Proste !

Ale żeby nie zostawiać mężczyzn bezbronnymi wobec oskarżeń o gwałt – należy wsłuchać się co proponują Szwedzi już od 1-go lipca 2018 roku.

Drugie rozwiązanie – stosowane łącznie z perwszym i nieco bardziej skomplikowane niż to pierwsze – wymagałoby więcej zachodu, ale za to dawałoby większą gwarancję bezpieczeństwa aby nie być oskarżonym o gwałt (chociaż nie całkowitą).
Otóż w Szwecji od lipca prawo będzie nakładało na mężczyznę obowiązek, aby przed zbliżeniem erotycznym otrzymać od partnerki wyraźną zgodę na to zbliżenie. Nie budzącą wątpliwości zgodę!
Powinno wystarczyć wypowiedziane głosem "TAK!".
I nie wchodzi w rachubę: domniemanie zgody, milcząca zgoda, gesty zachęcające do zbliżenia czy też uległość partnerki. Jedynie formalne, wypowiedziane wyraźnym głosem, zrozumiałe "TAK!" otworzy drogę do rozkoszy łóżkowych, które po tych wszystkich wstępnych zabiegach raczej nie powinny powodować komplikacji prawnych. Chociaż...
Komentatorzy tego zapisu prawnego, znając zapewne doskonale charakter kobiet (kaprysy, fochy, zmienność nastrojów), prawie wszędzie radzą i wręcz zachęcają, by dążyć do większego uformalnienia zgody na seks. Radzą po prostu by taka zgoda, mająca charakter umowy, była zawierana na piśmie. Sens tych formalności wynika właśnie z charakteru kobiet:
"On mnie źle zrozumiał!",
"Nie to miałam na myśli!",
"Powiedziałam TAK!, ale on pomylił moje imię i... przeszło mi!",
"Przypomniałam sobie, że nie dostałam kwiatka na imieniny!",
"Nie umył zębów przed seksem... !"

Wzorce takich umów już są publikowane w sieci. Wyglądają na uproszczone, kilkuzdaniowe wyrażenia woli obu stron, co zachęcałoby tylko do skorzystania z tych druków. Dla osób, które nie znają perfekcyjnie niuansów prawnych – byłaby to nieoceniona pomoc.
Chociaż... pisemna zgoda, podpisana przez obie strony (po jednym egzemplarzu dla każdej ze stron!), również nie jest stuprocentową gwarancją obrony przed posądzeniem o molestowanie czy przemoc seksualną, ponieważ:
"Najpierw wypiliśmy wino, Wysoki Sądzie, a potem on podsunął mi coś do podpisania... byłam w takim stanie, że nie wiedziałam już co podpisuję i on to zapewne wykorzystał..."

Najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłoby podpisanie takiej formalnej, urzędowej "zgody-umowy" u notariusza. Kosztowałoby to z pewnością jakąś sumę, ale wówczas powaga urzędu notariusza usunęłaby wątpliwości co do tego, że któraś ze stron nie wiedziała co podpisuje. Notariusz sam zadbałby o usunięcie wszelkich wątpliwości.

Może podczas podpisywania kontraktu u notariusza nie będzie zbyt wiele romantyzmu - ale do tego chyba można się przyzwyczaić. A może idą takie czasy, że lepiej mieć adwokata i notariusza przy łóżku, niż potem mieć kłopoty sądowe... Ot, zamiast gry wstępnej – wstępne formalności prawno-notarialne!

Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji?
I... czy to jest problem? I czy jest sens zastanawiać się nad tym?
Nie trzeba przecież wyjaśniać, że tłumione, nie rozładowane napięcie erotyczne prowadzi do przemocy seksualnej i do gwałtów. Wiadome jest także, że dotyczy to mężczyzn, których seksualność jest nieporównanie większa niż kobiet. Pogodzenie tych sprzeczności (nadpobudliwości męskiej i oziębłości kobiecej) jest praktycznie niemożliwe. Różnica ta może być tylko ukrywana, powściągana i zakłamywana – dla tzw. dobra publicznego. A że ona istnieje świadczy przytoczone wyżej 90% kobiet poszkodowanych przez mężczyzn. Kobiet molestowanych i gwałconych...

A prostego rozwiązania nie ma i nie będzie, dlatego warto uzmysłowić sobie jak z podobną sytuacją tj. rozładowaniem napięcia seksualnego, radzą sobie gdzie indziej.

Niemcy już od roku 2002 mają zalegalizowaną prostytucję i 400.000 (czterysta tysięcy) prostytutek obsługuje dziennie około miliona klientów! Legalizacja spowodowała wyraźny spadek cen na te usługi, co zostało przyjęte z zadowoleniem przez klientów domów publicznych. Logiczne jest, że dogodna możliwość rozładowania napięcia erotycznego w przyzwoitej (niskiej) cenie, może obniżyć skierowanie tegoż napięcia w stronę nielegalną czy przestępczą.

Udawanie, że problem jest wydumany, wymyślony czy rozdmuchany, nie zlikwiduje problemu lecz spowoduje potraktowanie go metodą "Pani Dulskiej" – zamieść pod dywan, udać że nie istnieje...
A ten problem istnieje także w małżeństwie i nazywany jest "prostytucją małżeńską" – bo jak inaczej nazwać zachowania kobiet, które godzą się na seks w małżeństwie kiedy nie mają na to ochoty. Kiedy poświęcają się dla dobra małżeństwa. Kiedy godzą się na współżycie z mężem, bo właśnie kupił jej pierścionek (futro, pantofle, perfumy...). Kiedy on dokazuje, a ona w tym czasie odmawia pacierz lub układa jutrzejsze plany śniadaniowo-obiadowe.
Jak to nazwać? I jak to pogodzić?
Prostego wyjścia nie ma, ale tych kilka sugestii może by złagodziło napięcia...

Marian Zdankowski

Czytaj więcej: Gorący temat

Komentarz (2)

Uwaga, - exit!

Szczegóły
Opublikowano: czwartek, 23 listopad 2017 15:16
Magdalena Piórek

  Kiedy 9 listopada 1989 r. upadał mur berliński, symbol zimnej wojny i podziału Niemiec, wszyscy sądzili, że jedności Europy nic już więcej nie zagrozi. Przez długie lata to właśnie Zachód był gwarantem stabilności i bezpieczeństwa, podczas gdy Środkowy – Wschód i Południe borykały się z burzliwymi przemianami w walce o samostanowienie. Unia Europejska z założenia miała scalać narody, zapewniać im dobrobyt i dać podwaliny pod silną, prężną gospodarkę. Najpierw zacieśniły się więzy gospodarcze, następnie zaczęto tworzyć podstawy dla struktur politycznych, by podjąć w końcu starania wygenerowania nowej, alternatywnej europejskiej tożsamości.

  Z biegiem czasu ukształtował się system, który pozbawiał poszczególne państwa prawa samodzielnego podejmowania decyzji. Procesy globalizacyjne przełamywały bariery i stawiały na rozwój multikulturalizmu. W nowoczesnej Europie miało się znaleźć miejsce dla wszystkich, tymczasem zaś konsekwentnie ignorowano potrzebę funkcjonowania narodowych odrębności. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym wobec europejskiego projektu był Brexit. Drugim stała się Katalonia.

  10 października 2017 r. Katalonia proklamowała niepodległość. Radość była jednak przedwczesna, ponieważ hiszpański rząd odpowiedział zawieszeniem prawa do autonomii. Kataloński premier uciekł z kraju, by uniknąć odpowiedzialności karnej, a jego ministrowie zostali aresztowani. Prawdopodobieństwo secesji regionu poruszyło całą Unię Europejską i nikogo nie uspokoiło, że chwilowo „sprawa rozeszła się po kościach”. Do prawdziwego oderwania się Katalonii daleka droga, ale Europa boi się, że decyzja Barcelony może pociągnąć za sobą naśladowców. Brexit był samodzielną decyzją konkretnego państwa, natomiast próby podążania drogą Katalonii mogą stanowić zagrożenie dla integralności organizmu państwowego jako całości. W chwilach emocji wszystkim umyka cynizm polityków, którzy dla realizacji własnych interesów świadomie wykorzystują dążenia do samostanowienia. Mało kto wkrótce będzie pamiętał, że u podstaw przyspieszonego referendum niepodległościowego tak naprawdę stały problemy finansowe partii rządzącej. Partię Charlesa Puigdemonta mogły pogrążyć afery korupcyjne i powiązania ze światem biznesu, zwłaszcza że na jaw zaczął wychodzić ogromny majątek ulokowany na zagranicznych kontach. Wobec braku obowiązywania tajemnicy bankowej, na wniosek Madrytu sąsiednia Andora została zobowiązana do dzielenia się informacjami o lokatach hiszpańskich obywateli, w tym liderów katalońskiej partii rządzącej. Chcąc ukryć się przed odpowiedzialnością karną i uniknąć blamażu w oczach wyborców, Barcelona postanowiła metodą faktów dokonanych zaszantażować rząd w Madrycie i wymusić na nim przyznanie Katalonii jeszcze większej autonomii finansowej. Hiszpański rząd nie mógł się ugiąć, zwłaszcza że już były zwrócone nań oczy nie tylko Katalonii, Kraju Basków, ale i pozostałych europejskich regionów.

  Wygrane referendum katalońskie nie poskutkowało faktyczną secesją, ale myliłby się ten, kto sądzi, że sprawa jest zamknięta. Działania partii rządzącej wpisały się w rzeczywiste oczekiwania mieszkańców regionu, które przecież nie znikły. Sama decyzja o referendum jest po prostu jednym z czynników procesów, z którymi od dłuższego czasu zmaga się Unia Europejska. Pogłębiająca się słabość instytucji europejskich i niezdolność do podejmowania efektywnych decyzji sprawiły, że coraz częściej dochodzą do głosu regionalne oczekiwania. Wcześniej były one napędzane bodźcami kulturowymi, językowymi oraz wspólną historią, natomiast od jakiegoś czasu pobrzmiewa w nich nowa nuta. Główną kartą przetargową stają się powoli przyczyny społeczno – ekonomiczne, gdzie na pierwszy plan wysuwa się kwestia interesu regionalnego. O separatyzmie mówi się nie tylko w regionach słabiej rozwiniętych, ale problem ten dotyka również rejonów, które pod względem ekonomicznym radzą sobie całkiem dobrze. Niechęć do instytucji państwowych jest podyktowana chęcią większego zysku z zamieszkującego regionu i przekonaniem, że mniejsza jednostka organizacyjna poradzi sobie lepiej niż zbiurokratyzowany olbrzym, który próbuje narzucić obywatelom swoją wizję. Nieprzychylność podsycił dodatkowo kryzys migracyjny, który przerósł kompetencje brukselskiej administracji. Katalonia ma pretensje, że musi dźwigać resztę hiszpańskiej gospodarki i nie może liczyć na sprawiedliwą redystrybucję dóbr. Za jej odłączeniem stoją konkretne pieniądze, co w przypadku wielu innych potencjalnych podmiotów areny między-narodowej może stanowić nie lada problem. Pierwsza podniosła głowę Szkocja, którą tylko dzięki obecności w strukturach UE udało się utrzymać w granicach Wielkiej Brytanii i nie wiadomo, jaka zapadnie decyzja, gdy proces Brexitu dobiegnie końca. Przykładem Szkocji inspirują się również Walia i Irlandia Północna, nacjonalizm Basków odczuwa również Francja, a w Belgii Walonowie i Flamandowie coraz częściej mówią, że chcą pójść każde swoją drogą. O separatyzmie mówi się w Niemczech, Włoszech, a nawet w Polsce, gdzie Ruch Autonomii Śląska coraz głośniej woła o swoje prawa.

  Brutalna rozprawa hiszpańskich sił porządkowych z uczestnikami katalońskiego referendum nie doczeka się słów jednoznacznego potępienia. Liderzy poszczególnych państw nabrali wody w usta, ograniczając się do komunikatów o „wewnętrznej sprawie Hiszpanii”. Komisarz Jean Claude Juncker zapowiedział natomiast, że woli, żeby Unia Europejska składała się z dwudziestu ośmiu państw, a nie dziewięćdziesięciu ośmiu. Nie ma wątpliwości, że potencjalne odłączenie się Katalonii wywołałoby efekt domina, a na konsekwencje takich działań nikt nie jest gotowy. Panuje obawa, że coraz bardziej realnym scenariuszem wydaje się, że sojusz europejski nie rozpadnie się poprzez wyjście Wielkiej Brytanii, czy rzekomy brak praworządności w Polsce i na Węgrzech, ale właśnie przez „rozbicie dzielnicowe” od środka.

  Katalonia miała prawo podejrzewać, że dobra kondycja gospodarcza pozwoli jej pozytywnie przejść test na niezależność, ale pierwsze echa hiszpańskiego kryzysu politycznego wskazują, że mogłaby się mocno rozczarować. Opuszczenie Hiszpanii równać się będzie przecież z opuszczeniem struktur europejskich. Pełnoprawną stroną traktatów unijnych jest tylko Hiszpania, a niepodległa Katalonia automatycznie wypada z politycznej i finansowej gry. Strefa euro i strefa Schengen nie funkcjonują poza ramami unijnego prawa. Dla Katalonii oznacza to automatycznie utratę wszystkich praw i gwarancji wynikających z członkostwa w UE. Wygaśnięcie hiszpańskiego porządku prawnego sprawi, że jakiekolwiek umowy stowarzyszeniowe przestają obowiązywać. To cios w gospodarkę, bo brak wspólnego rynku oznacza równocześnie wzrost kosztów działalności przedsiębiorstw funkcjonujących do tej pory w Katalonii i napędzających jej wzrost gospodarczy. Firmy, które działają przecież w oparciu o maksymalizację zysku, dalej będą chciały się tego trzymać i w obawie przed stratami biznes zacznie opuszczać Katalonię. Można przypuszczać, że region pogrążyłby się w kryzysie, co znacznie opóźniłoby i utrudniło jej ewentualny powrót w szeregi UE oraz NATO. O ile problem braku istnienia w strukturach obronnych nie wydawałby się problemem pierwszej potrzeby, to kryzys finansowy sprawiłby że Katalonia sama mogłaby sobie nie poradzić. Niewykluczone, że na swojej niepodległości wyszłaby zdecydowanie gorzej niż Wielka Brytania na decyzji o Brexicie.

  Łatwo się domyślić, że decyzja o secesji miałaby mocny wpływ na integralność Unii Europejskiej. Kataloński efekt domina mógłby nieodwracalnie zmienić oblicze samej UE, pogrążając ją w kryzysie, z którego mogłaby się już nie podnieść. Rozpad kontynentu wracałby Europę do punktu wyjścia, gdzie problemem znów byłoby brak poczucia bezpieczeństwa podmiotów politycznych, konflikty z sąsiadami i brak równowagi ekonomicznej. Unia Europejska rozszerzy się, ale nie pod względem terytorialnym, tylko właśnie członkowskim. Proces decyzyjny jeszcze bardziej się rozdrobni i trudniej będzie wypracowywać konsensus. Skoro obecnie borykamy się już z problemem Unii dwóch prędkości, gdzie coraz bardziej dostrzegalny jest podział na państwa bardziej i słabiej rozwinięte, to powstanie mikropaństw znacznie pogłębi te różnice. Dopuścimy wtedy do sytuacji, w której jeden region biednieje na rzecz wzbogacenia się innego i pogrąża się w niedostatku. Nierówny rozwój gospodarczy budzi sprzeciw, poza tym istnieje obawa, czy tak małe i słabe państwa byłyby w ogóle w stanie samodzielnie egzystować.

  Podzielona Europa nie ma szans w świecie globalnej wioski. Rozpad unijnych struktur oznacza równocześnie upadek wspólnego konkurencyjnego rynku i podatność na wpływy pozostałych podmiotów areny międzynarodowej. Staniemy się areną amerykańskich, rosyjskich i azjatyckich wpływów. Na zgliszczach dawnej potęgi górować będą silne gospodarczo Niemcy i pragnąca odbudować dawne imperium Rosja.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Uwaga, - exit!

Komentarz (3)

Więcej artykułów…

  1. Ultimatum, czyli z ręką w nocniku
  2. Mocznik, czyli antyklimatyczna partyzantka

Strona 16 z 32

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 11
  • 12
  • 13
  • 14
  • 15
  • 16
  • 17
  • 18
  • 19
  • 20
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

Ale aktywnością na sesjach rady miasta nie grzeszy. Prawie się nie odzywa.
Możdżonek zostanie jednym z do...
8 godzin(y) temu
Ukry przejmują nasz Kraj
https://www.magnapolonia.org/dotacje-dla-ukraincow-zakladajacych-firmy-w-polsce/?fbclid=IwZXh0bgNhZW0CMTEAAR7TxZoOz0RhDRSfDJ...
Co radny Bobek dostał od Kosin...
10 godzin(y) temu
Wypij 2.0
Taki sam typ człowieka co wypij. Zresztą co się dziwić jak zadaje się z Radosławem W. Z inwarmii i Kacperkiem który robi fotki Królowi
Możdżonek zostanie jednym z do...
10 godzin(y) temu
Jest parcie na szkło. Były fotki z Mateckim i pikniki za kasę służb PiSu, potem wybory samorządowe i słaby wynik jego listy, radny typu "selfie" bez o...
Możdżonek zostanie jednym z do...
19 godzin(y) temu
Ten to akurat już tylko w długi obrasta. Sam wolnego stołka szuka. Sprawozdanie majątkowe wykazało niecały tysiąc na koncie i sporo zobowiązań. A spół...
Co radny Bobek dostał od Kosin...
20 godzin(y) temu
Bożenna Ulewicz – redaktor naczelna tzw. „Echa Pojezierza”. http://naszepojezierze.olsztyn.pl/
Co radny Bobek dostał od Kosin...
23 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Barbarzyński atak "silnych ludzi" Tuska na praworządność Zbigniew Lis Motto Tuska: Będziemy stosować prawo, tak jak my je rozumiemy, czyli uchwałami Sejmu i rozporządzeniami zmieniać ustawy, wg zasady –… Zobacz
  • Co trzeba zrobić, żeby PiS wygrało kolejne wybory? Zbigniew Lis Wielu Polaków głosujących nie za opozycją, tylko przeciw PiS, nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji ich decyzji oraz z powagi… Zobacz
  • Michał Wypij, Paweł Warot – komentarz osobisty Bogdana Bachmury Bogdan Bachmura Dużo łatwiej o krytykę osób, których nie darzymy sympatią, z którymi jesteśmy w sporze lub konflikcie. Ale tym razem jest… Zobacz
  • Polska racja stanu - refleksje po obejrzeniu "Resetu" Zbigniew Lis Do napisania tego artykułu skłoniły mnie bulwersujące fakty i ujawnione dokumenty, przedstawione podczas emisji serialu dokumentalnego "Reset" w TVP1, który… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Skandal w Sejmie. Poseł Cichoń nie ogłosił wyniku głosowania i uciekł
  • Wyborcza sporządziła listę osób do zwolnienia z pracy, związanych z PiS
  • Kicermanowie i Koch wpłacili na Trzaskowskiego, Orzechowska i Szmit na Nawrockiego
  • Czy przejdzie wniosek radnych PiS o odwołanie przewodniczących Sejmiku?
  • Co radny Bobek dostał od Kosiniaka-Kamysza za uratowanie koalicji PO/PSL w Sejmiku?
  • Dyrektor WOMP w Olsztynie zatrzymany pod zarzutem korupcji (ustawiania przetargów)
  • Gołdap ma zwrócić 18 mln zł za niezrealiowaną budowę zakładu przyrodoleczniczego
  • Po 8 latach dojrzeli. Chcą zbudować w Olsztynie szpital kliniczny za 1 miliard zł
  • Dyrektorzy WORD w Elblągu (PSL) i Olsztynie (PO) zarabiają po 30 tys. zł
  • W gronie zatrzymanych syn znanego biznesmena z Olsztyna
  • Prezydent Szewczyk: „Nie ma miejsca na gloryfikację zbrodni Armii Czerwonej w centrum Olsztyna”
  • Campus Polska Przyszłości w tym roku się nie odbędzie. Czy Niemcy uznali, że nie warto dalej inwestować?

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.