logodebata

Wspomóż jedyny portal na Warmii i Mazurach, który nie boi się publikować prawdy o politykach i jest za to ciągany po sądach. Nigdy, przez prawie 18 lat istnienia, nie dostaliśmy 1 grosza dotacji publicznej. Redaktorzy i autorzy są wolontariuszami. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 11-030 Purda, Patryki 46B

niedziela, czerwiec 15, 2025
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Wiadomości
  • Świat

Świat

Zamach na Hitlera 20 lipca 1944 r.

Szczegóły
Opublikowano: niedziela, 08 wrzesień 2019 19:43
Marek Skolimowski

Przypadająca 75. rocznica nieudanego zamachu na Adolfa Hitlera 20 lipca 1944 r. w Wilczym Szańcu skłania, jak zawsze do refleksji. Dla współczesnego społeczeństwa niemieckiego stanowi powód do dumy i ma zaświadczać, że nie wszyscy obywatele III Rzeszy dali się uwieść dyktatorowi i nie wszyscy godzili się na jego zbrodniczą politykę. Warto jednak wiedzieć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu większość Niemców uważała spiskowców z płk. hr. Clausem von Stauffenbergiem na czele za zdrajców, którzy zaplanowali zabójstwo Adolfa Hitlera, naczelnego dowódcę Wehrmachtu i wodza narodu niemieckiego w sytuacji wyraźnych klęsk wojsk niemieckich na wszystkich frontach. Przecież śmierć wodza spowodowałaby chaos i przyspieszyłaby bez wątpienia klęskę Niemiec.

W tym kontekście warto się zastanowić dlaczego grupa wyższych rangą oficerów i urzędników oraz części kół arystokratycznych postanowiła wyeliminować Hitlera na 10 miesięcy przed całkowitą klęską „tysiącletniej” III Rzeszy i czy w Niemczech istniał antynazistowski ruch oporu?

Odpowiedź na to pytanie jest w zasadzie prosta. Otóż kiedy III Rzesza zwyciężała, kiedy podporządkowała sobie wiele państw europejskich (które bezlitośnie grabiła) o żadnym zorganizowanym ruchu oporu nie było mowy. Po klęsce „odwiecznego wroga” – Francji zapanowała wprost euforia. Co prawda nie wszystkim Niemcom odpowiadał reżim hitlerowski, ale woleli bezpiecznie przeczekać.

Chlubnym wyjątkiem była grupa młodzieży studenckiej z Monachium na czele z 21-letnią Sofie Scholl, znana dziś pod nazwą „Biała Róża”, która w 1942 r. kolportowała ulotki, nawołujące społeczeństwo niemieckie do opamiętania. Ulotki informowały także o zbrodniach hitlerowskich w okupowanych krajach, w tym i w Polsce. Bohaterscy konspiratorzy zostali jednak wkrótce ujęci przez Gestapo i straceni.

Zorganizowany spisek w kręgach wyższych wojskowych i konserwatywnych kołach arystokratycznych zaczął się powoli zawiązywać po niespodziewanym wypowiedzeniu wojny Stanom Zjednoczonym, a zwłaszcza po klęskach Wehrmachtu na froncie wschodnim. Zdano sobie sprawę, że tej wojny nie da się już wygrać. Należy więc jak najszybciej zawrzeć rozejm z aliantami zachodnimi, przerzucić wszystkie siły na front wschodni i ratować co się jeszcze da, łącznie za zdobyczami terytorialnymi, w tym i w Polsce. Jedyną przeszkodą w realizacji tych zamiarów był Hitler, który nie chciał nawet słyszeć o jakimkolwiek zawieszeniu broni z Zachodem. Dlatego należało go wyeliminować. Dylematem był fakt złamania przysięgi wojskowej na wierność Führerowi, ale wykalkulowano, że po śmierci Hitlera, przysięga przestanie obowiązywać niemieckich żołnierzy.

Centrum wojskowe spisku tworzyli wojskowi skupieni wokół gen. Ludwika Becka, byłego szefa sztabu generalnego wojsk lądowych, który jeszcze przed wojną wystąpił z wojska, przestraszony awanturniczymi planami wojennymi Hitlera. Duszami spisku byli także generałowie: Friedrich Olbricht, Hans Oster z Abwehry i Henning von Tresckow. Co ciekawe, ten ostatni, podobnie jak wielu innych byli wcześniej entuzjastami nazizmu i Hitlera. Później do centrum dołączył płk Claus von Stauffenberg. Płk Stauffenberg, arystokrata, dzielnie walczył za Fuhrera i III Rzeszę. Brał udział w kampanii przeciwko Polsce w 1939 r. W listach do żony niepochlebnie wyrażał się o Polakach i naszym kraju. Podkreślał, że w Polsce panuje brud i bałagan i wszędzie roi się od Żydów. Sugerował, że ludność polska mogłaby być parobkami w majątkach niemieckich. Później walczył w Afryce Północnej. Szybko awansował. W Afryce został ciężko ranny, stracił oko i rękę. Po wyleczeniu, będąc inwalidą nadal pozostał w Wehrmachcie. W czerwcu 1944 r. w stopniu pułkownika objął stanowisko szefa sztabu Armii Rezerwowej dowodzonej przez gen Fromma w Berlinie. Stał się cennym nabytkiem dla spiskowców, bo sprawując taką funkcje miał bezpośrednie dojście do Hitlera, co było nieosiągalne nawet dla generałów. Żeby od-dać sprawiedliwość, to ważnym motywem działania spiskowców była także wiedza o ogromie zbrodni wojennych popełnianych przez SS, a także niekiedy i przez wojska niemieckie w krajach podbitych, zwłaszcza na ludności żydowskiej, ale nie tylko.

Oprócz przywództwa wojskowego istniał też drugi krąg spiskowców stanowiący centrum cywilnej opozycji. Na jego czele stali hr. Helmut Moltke i hr. Peter York. Carl Gordeler były burmistrz w Lipsku (gdzie nie dopuścił do usunięcia pomnika Mendelssohna, kompozytora pochodzenia żydowskiego) miał po Hitlerze objąć stanowisko kanclerza Niemiec. Spiskowcy spotykali się w Krzyżowej (Kreisau). Marion hrabina Donhoff, też zamieszana w spisek, po wojnie orędowniczka polsko – niemieckiego pojednania, w książce W imię honoru napisała że ‘ruch oporu w Trzeciej Rzeszy’ był raczej kwestią jakości niż ilości Wynika z niego, że mimo znakomitych, nazwisk (hr Moltke był potomkiem słynnego feldmarszałka, zwycięzcy w wojnie prusko francuskiej z 1870 r.) spiskowców nie było zbyt wielu. Warto też wiedzieć, że przyszły kanclerz Gordeler zakładał jako jeden z warunków zawieszenia broni z aliantami po zabójstwie Hitlera, uznanie granic Rzeszy według stanu z 1914 r., a ponadto przyłączenia Austrii do Niemiec oraz Sudetów zabranych Czechosłowacji. Nie trzeba chyba dodawać, że według koncepcji spiskowców zarówno cywilnych jak i wojskowych Polska byłaby bez Poznańskiego, Śląska, Pomorza z Gdańskiem, Warmii i Mazur.

Zgodnie z planem spiskowców, pod kryptonimem „Walkiria”, zabicie Hitlera miało być tylko „zapalnikiem”. W pierwszej fazie zamachu, zdominowanej przez niepewność, miały być błyskawicznie zajęte dzielnice rządowe, radio, ważne punkty dowodzenia oraz centrale łączności. Oddziały SS miały być zneutralizowane. Później przewidziano, że wszystkie kluczowe stanowiska rządowe i wojskowe oraz administracyjne uda się obsadzić odpowiedzialnymi osobami. Naczelnym dowódcą Wehrmachtu miał zostać feldmarszałek Erwin von Witzleben.

Jak powszechnie wiadomo, operacja „Walkiria” nie powiodła się. Mimo eksplozji ładunku wybuchowego podłożonego przez Stauffenberga w sali, gdzie odbywała się narada w Wilczym Szańcu pod Kętrzynem, Hitler ocalał, odniósł tylko niegroźne obrażenia. Gdy po kilku godzinach przemówił przez radio, pucz został stłumiony. Gen. Fromm kazał natychmiast rozstrzelać gen. Olbrichta, płk. Stauffenberga, płk. Quirnheima i por. von Haeftena na dziedzińcu naczelnego dowództwa Wehrmachtu. From bał się, że spiskowcy w śledztwie mogą wymienić jego nazwisko, że coś tam wiedział. Niewiele mu to pomogło, bo też został skazany na śmierć. Rozwścieczony Himmler nakazał rozstrzelanych spiskowców odgrzebać, pozdejmować im odznaczenia a ciała skremować. W sumie po 20 lipca stracono ponad 200 osób, w tym feldmarszałka von Witzlebena, 19 generałów i wielu oficerów, ambasadorów, dyplomatów, szefa policji kryminalnej i innych. Łącznie represje dotknęły ok. 5 tys. osób.

A co by się stało gdyby zamach się udał? Myślę, że spiskowcy mogliby się srogo rozczarować. Celem aliantów była walka do końca, zakończona bezwarunkową kapitulacją Niemiec. Już na konferencji w Casablance, w styczniu 1943 r., ustalił to prezydent Roosevelt z premierem Churchillem. Zaakceptował to także Stalin. Szczególnie forsował to Churchill. Znamiennym w tym względzie może być fakt zakazanie brytyjskim służbom specjalnym prowadzenia jakiejkolwiek operacji mającej na celu zabójstwa Hitlera.

Myślę, że takie zakończenie całej tej sprawy było także korzystne dla Polski. Wyobraźmy sobie, że zamach się udał i Hitler zginął a alianci zachodni nie czekając na Stalina zgodzili się na zawieszenie broni z Niemcami i zakończyli wojnę na Zachodzie. I co by się stało z naszą granicą zachodnią? Tak zwane „Ziemie Odzyskane” liczą 103 tys. km kw., czyli ok. 30% terytorium dzisiejszej Polski. Należy przy tym pamiętać, że ZSRR zabrał połowę Polski przedwojennej. Aż strach pomyśleć. W tych swoich dywagacjach mogę się oczywiście mylić, bo wobec ogromu zbrodni niemieckich i rozpętania straszliwej pożogi wojennej alianci nie mogli zrezygnować z doprowadzenia do bezwarunkowej kapitulacji Niemiec. Zresztą te moje rozważania są i tak niesprawdzalne.

Reasumując należy podkreślić, że mimo tych wszystkich zastrzeżeń, głównie z powodu dużo spóźnionej refleksji społeczeństwa niemieckiego, to samym spiskowcom wojskowym i cywilnym, z których większość oddała swoje życie należy okazać szacunek i zachować w pamięci.

Marek Skolimowski
Pułkownik, absolwent Oficerskiej Szkoły Uzbrojenia w Olsztynie, Wydziału Historycznego Wojskowej Akademii Politycznej w Warszawie. Uczestniczył w pokojowej misji ONZ na Wzgórzach Golan. Jako rezerwista od 2000 r. pracował 14 lat w Wojewódzkim Urzędzie Ochrony Zabytków w Olsztynie

Czytaj więcej: Zamach na Hitlera 20 lipca 1944 r.

Komentarz (1)

Co Turcja NA TO?

Szczegóły
Opublikowano: środa, 28 sierpień 2019 22:22
Magdalena Piórek

Kiedy w 2015 r. turecka obrona lotnicza zestrzeliła rosyjskiego Su-24 w jego drodze na misję w Syrii, świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na nieuniknioną wojnę. Ankara nie musiała tego robić, ale chciała pokazać wszystkim, że po prostu może. Zamiast jednak sięgnąć po wielkie armie, Władimir Putin i Recep Tayyip Erdogan sięgnęli po telefon. Dziś trudno uwierzyć, że w 2019 r. Rosję i Turcję łączy nieformalny sojusz, oba państwa planują wspólne projekty biznesowe i przeprowadzają wspólne ćwiczenia wojskowe. Jeden z kluczowych członków NATO postawił na rosyjską technologię wojskową i przyprawił o ból głowy resztę członków Paktu.

Moskwa triumfuje, bo jeśli nawet jej porozumienie z Ankarą długo nie potrwa, to jednak skutecznie udało jej się wbić klin w jedność Paktu Północnoatlantyckiego. Turcja nie dała się przekonać, że NATO jest jej całkowicie niepotrzebne i prawdopodobnie długo jeszcze się to nie uda, ale pierwszy wyłom został zrobiony. Lipcowym zakupem rosyjskich rakiet S-400 Turcja postawiła pod znakiem zapytania architekturę bezpieczeństwa w regionie.

Turcja wstąpiła do NATO w 1952 r., kierując się słusznymi obawami o własne bezpieczeństwo. ZSRR królowało wtedy niepodzielnie w Europie, Azji i na Bliskim Wschodzie. Sowieckie wojska stacjonowały u wszystkich tureckich granic, a ponadto Moskwa miała ogromny wpływ na politykę nieprzyjaznego Ankarze Iranu. Nawet na Morzu Czarnym Turcja nie mogła być pewna swego, bo Rosjanie zamienili je niemalże w swoje morze wewnętrzne. Ankara kontrolowała jedyne ujście Morza Czarnego na Morze Śródziemne, czyli cieśniny Bosfor i Dardanele i bez proszenia się o turecką zgodę Rosjanie praktycznie nie mieli jak wydostać się na otwarte morze. Zażądali wówczas przesunięcia granic i ustanowienia radzieckiego garnizonu kontrolującego Dardanele. Dla Turcji oznaczało to odepchnięcie od szlaków handlowych. W obawie przed całkowitą marginalizacją, Turcja zwróciła się w kierunku USA weszła w struktury NATO.

Przez długi czas tureckie członkostwo w NATO dawało obu stronom korzyści. Strategiczne położenie Turcji na granicy Europy z Azją sprawia, że stanowi naturalną barierę między Europą a Bliskim Wschodem, a od południa zaporę dla Zachodu przed Rosją. W przypadku ewentualnego konfliktu Rosja musiałaby mieć na uwadze dwa fronty i rozproszyć swoje siły. Rozłożenie ciężaru wojskowego pomiędzy Turcję a Zachód, zmuszało Moskwę do rezygnacji z rozwiązań siłowych i ucieczki w dyplomację.

Ale Turcja przestała się bać. Geopolityczne realia są takie, że po upadku Związku Radzieckiego zniknęła większość zagrożeń, które trzymały ją w NATO. Rosja osłabła na tyle, że nie jest w stanie już realnie Turcji zagrozić. Poza tym jej uwaga skupia się teraz na zabezpieczaniu sobie tyłów w Europie Środkowo-Wschodniej i na Dalekim Wschodzie. Moskwa nie potrzebuje otwierać coraz to kolejnych frontów, dlatego gra na porozumienie z Erdoganem. Iran i jego nuklearne ambicje mogłyby stanowić dla Turcji przeszkodę, gdyby nie amerykańskie i europejskie sankcje, które trzymają Teheran w szachu. Niegdyś, znajdująca się w sowieckiej strefie wpływów granicząca z Turcją Bułgaria, teraz jest słaba i rozbrojona. Toczona konfliktami Gruzja nie stanowi realnego zagrożenia, Armenia toczy spory z Azerbejdżanem, a Syria i Irak pogrążone są w wyniszczających wojnach domowych. Izrael nie ma takiej siły, żeby poważnie się przeciwstawić Ankarze. To Turcja rozdaje teraz karty na Bliskim Wschodzie i to z Turcją trzeba rozmawiać, jeśli chce się cokolwiek ugrać w regionie. Putin o tym wie, dlatego chcąc zabezpieczyć swoje interesy, sięgnął po telefon, a nie po guzik atomowy. Wiedzą to również USA i Europa. Turcja obecnie jest regionalną potęgą militarną, której położenie geograficzne, siła militarna i potencjał gospodarczy pozwalają wszystkim dyktować warunki. Erdogan trzyma też klucze do bram Europy – wystarczy jedno przyzwolenie, a na kontynent ruszą masy uchodźców z Bliskiego Wschodu. To dlatego niemiecka polityka jest tak zachowawcza wobec Turcji i dlatego Erdoganowi wolno więcej. Turcja może sobie swobodnie prowadzić negocjacje zarówno z Waszyngtonem, jak i z Moskwą. Bez względu na to, czy łączy ją z kimś sojusz, czy nie.

T R.jpg

Ochłodzenie na linii Ankara – Waszyngton nastąpiło w 2016 r. po nieudanym obaleniu Erdogana. Erdogan oskarżył o zorganizowanie puczu Waszyngton. Ankarze nie podoba się również, że USA wspiera Kurdów w ich dążeniach do stworzenia niepodległego państwa. Kurdowie pomogli USA w ich walce z ISIS, ale nie zrobili tego przecież za darmo. Turcja uznała, że godzi to w podstawy jej integralności państwowej i Kurdystanowi mówi stanowcze nie. To zbliża ją do Syrii, Iraku i Iranu, na terenach których zamieszkuje liczna mniejszość kurdyjska. To z tymi państwami łączą Turcję wspólne interesy i to sprawia, że Turcja oddala się od Zachodu. Turcja nie ma dobrych relacji z Izraelem, najbliższym sojusznikiem USA w tym regionie. Izrael wspiera dążenia Kurdów, a Ankara odpłaca mu się pięknym za nadobne, popierając i dozbrajając Palestyńczyków. Dodatkowo kością niezgody w NATO są grecko-tureckie spory o Cypr. Póki oba państwa są w NATO, ich konflikt terytorialny jest czasowo wygaszony. Ale Europa wie, że spór odżyje natychmiast, gdy siła gwarancji NATO przestanie działać. Napięcie w regionie już wzrasta, zwłaszcza, że Turcja rozpoczęła u wybrzeży Cypru odwierty w poszukiwaniu ropy i gazu, nie przejmując się protestami.

Turcja wie, że w sojuszu z Zachodem zawsze będzie „ta gorsza” i trzymana na uboczu. Wiecznie trzymana w przedsionku Unii Europejskiej i wciąż mamiona obietnicami, na których chyba przestało jej zależeć. Tylko na Bliskim Wschodzie może odgrywać pierwsze skrzypce. I to właśnie robi. Bo Zachód przespał ten czas, w którym Turcja uznała, że da sobie doskonale radę i Europa jest jej już niepotrzebna. Porozumienie z Moskwą nadaje Turcji status równorzędnego partnera, ale wiadomo, że ten egzotyczny sojusz nie przetrwa na dłuższą metę. Turcja nie pali się do wychodzenia z NATO, bo chwilowo to dla niej wygodne. Opuszczenia struktur sojuszu wyrzucałoby ją poza nawias bezpieczeństwa i zmuszałoby do poszukiwania nowych rozwiązań. Żadna nowa struktura nie jest w stanie zastąpić Turcji NATO. Turcja może teraz grać swobodnie wszystkim na nosie i nie być zmuszona do określenia się po konkretnej stronie. Wyjdzie dopiero wtedy, gdy USA postawią sprawę Kurdów na ostrzu noża i będzie musiała walczyć o swoje interesy.

Na razie się na to nie zanosi. USA i Europa straciły jednak zaufanie do Ankary. Widać, że Turcja gra pod siebie i – nie paląc za sobą wszystkich mostów – ustawia się pod przyszłe polityczne rozgrywki. Niepewność co do Turcji, to potencjalnie wielki problem w kontekście ewentualnej przyszłej konfrontacji z Rosją. Nawet jeśli wtedy Turcja nie zdecyduje się poprzeć żadnej ze stron i wybierze neutralność, Europa traci drugą armię w NATO. Brak tureckiej flanki automatycznie wypycha Polskę na środek. To my bierzemy wtedy na siebie ciężar obrony państw Sojuszu. Moskwa – zabezpieczona od południa – może się wtedy spokojnie skupić na Europie Środkowo – Wschodniej i nietrudno przewidzieć wynik konfrontacji. Erdogan wychodzi z założenia, że USA kiedyś mogą przegrać konfrontację z Rosją i Chinami, a wtedy NATO straci rację bytu i trzeba będzie układać się z każdym z osobna. Lepiej zabezpieczyć swoje interesy teraz, niż martwić się o to wtedy, gdy już będzie za późno.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Co Turcja NA TO?

Komentarz (4)

Co poczniesz, hegemonie?

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 23 lipiec 2019 08:04
Magdalena Piórek

W 2003 r. Stany Zjednoczone postanowiły poukładać sprawy na Bliskim Wschodzie wedle własnego widzimisię i rozpoczęły wojnę z Irakiem. Działania wojenne trwały dwa miesiące. USA kolejny raz pokazało swoją hegemonię nad światem i przejęło kontrolę nad iracką ropą. Jednocześnie ucieszył się Izrael, który rękoma sojusznika zneutralizował konkurenta na półwyspie. Jak było do przewidzenia, Europa i Rosja zaczęły protestować, ale kto by się nimi wtedy przejmował. USA chciały szybko zakończyć sprawę z Irakiem, ale zamierzenia to jedno, a wykonanie to drugie.

Raz po raz wybuchały szyickie powstania, próba stabilizacji kraju generowała straty w ludziach i sprzęcie. Sojusznicy USA zniechęcili się i wrócili do domów, hegemon zaś ugrzązł w Iraku na szesnaście lat. W 2011 r. wybuchł konflikt w Syrii, gdzie Władimirowi Putinowi niespodziewanie znudziło się bezczynne przyglądanie wydarzeniom i postanowił włożyć przysłowiowy kij w szprychy wojennej machiny USA. Waszyngton podejmował wszelkie działania, żeby obalić syryjskiego dyktatora, ale wraz z wejściem Rosji do gry, USA zaczęło wojnę w Syrii przegrywać. Syryjski konflikt pokazał, że USA już „niekoniecznie wszystko może,” ale dopiero zaostrzenie konfliktu z Iranem z czerwca 2019 r. mogłoby niespodziewanie postawić kropkę nad i.

To już nie są te same wszechwładne Stany Zjednoczone, które rozdawały karty na początku XXI w. I nawet nie dlatego, że same jakoś szczególnie osłabły, ale konkurenci do światowej hegemonii urośli szybciej. Chiny po cichu zbudowały gospodarczą potęgę, Rosja podniosła głowę po upadku ZSRR i gotowa jest walczyć o swoje, Niemcy i Francja chcą same decydować o losach Europy, na Bliskim Wschodzie buntuje się Turcja, a Iran – w obliczu zrujnowanych wojną Iraku i Syrii – chce grać pierwsze skrzypce w regionie. Decyzje sprzed szesnastu lat obróciły się niespodziewanie przeciwko Izraelowi, który gra ciągle na osłabienie sąsiadów. Izrael się boi i nie ma pewności, czy w razie czego USA jeszcze zechcą go obronić. Niedawno media obiegła wieść, że Pentagon pracuje nad strategią, która określa możliwości militarne USA. Według tych informacji USA nie są już w stanie prowadzić dwóch wojen jednocześnie. Może być to tylko jeden poważny konflikt: z Rosją lub z Chinami. Raport wskazał Chiny jako jednoznacznie większe zagrożenie i wydaje się, że teatr przyszłych działań wojennych przeniesie się na Pacyfik. Wszystkie pomniejsze działania mają prowadzić do wyczyszczenia sobie przedpola, by przed bezpośrednią konfrontacją z Chinami, móc Państwu Środka maksymalnie zaszkodzić w inny sposób. Chiny nie są dziś na konfrontację gotowe, a poza tym chcą osiągnąć swoje cele innymi metodami niż sposób siłowy. Im później zacznie się konflikt, tym będą silniejsze. USA czekać nie mogą, ale najpierw chcą się upewnić, że sprawy rozwijają się po ich myśli. Tylko że Rosja – mimo nacisków – wciąż nie chce jednoznacznie się określić, znajdująca się pod ochronnym parasolem Chin Korea Północna podejmuje swoistą grę z Waszyngtonem, natomiast Europa nie chce słyszeć o jakichkolwiek wojnach. O wojnach nie chce słyszeć także Polska, którą na konferencji bliskowschodniej w Warszawie próbowano zwerbować do grona koalicjantów w wojnie przeciwko Iranowi.

Trump w kwestii wojny z Iranem został z niczym. Nie mogło być inaczej, zwłaszcza, że Iran to nie słaby Irak i potencjalny konflikt mógłby być wojną na serio. Za dużo poszczególnych interesów krzyżuje się w tej części świata, żeby mogło to przejść bez echa. Iran urósł dzięki zneutralizowaniu swego odwiecznego wroga, jakim był Irak. Dzięki temu mógł przestać wykrwawiać się na sąsiedzkich wojnach i zainwestować w siebie. Dziś, kiedy Irak i Syria są słabe, Iran może zawiązywać z nimi sojusze i próbować odgrywać główną rolę na Bliskim Wschodzie. Jeśli uda mu się dogadać z Turcją, wtedy nikt go nie powstrzyma. Arabia Saudyjska będzie za słaba, żeby móc temu przeciwdziałać. Izrael nie poradzi sobie z tak wielką siłą w regionie. Wobec takiego sojuszu państw arabskich, jego rola wydawać się będzie właściwie przesądzona. Izrael nie może pójść na wojnę z państwami arabskimi i jej przegrać, bo może to być jego ostatnia przegrana w historii. Premier Benjamin Netanjahu od lat pielgrzymuje po potencjalnych sojusznikach z prośbą o ostateczne rozwiązanie kwestii Iranu. Przez długi czas Barack Obama nie miał specjalnej ochoty się w to angażować, a Trump – mimo że próbuje – chyba nie bardzo może już tego zrobić. Niezależnie od tego, ile razy Netanjahu będzie uśmiechał się również do Kremla, Putin nie nadstawi za niego głowy. Europa też nie będzie umierała za Tel Aviv. Izraelowi wyraźnie brakuje przyjaciół.

USA szuka stosunkowo najmniej bolesnej metody konfrontacji z Iranem, ale nie dlatego, że tak chce Izrael. I nawet nie dlatego, że Teheran chce budować broń atomową, choć te działania też mają swoją wagę. Powodów jest kilka: pierwszy to taki, że samodzielny, odporny na wszystkie dotychczasowe sankcje Iran – zdolny zbudować koalicję państw arabskich – może wyrzucić USA z Bliskiego Wschodu. Waszyngton i jego niekończące się „plany naprawcze” dla regionu przestanie być w tej części w ogóle potrzebny. Drugim powodem jest to, że Iran zaopatruje Chiny w surowce, które są Chinom potrzebne do utrzymania produkcji. Odcięcie od irańskich surowców zmniejszy potencjał gospodarczy Chin i tym samym ponownie wzmocni USA. Poza tym, na terytorium Iranu krzyżują się nitki przyszłego Nowego Jedwabnego Szlaku: lądowego i morskiego. To równie strategiczne miejsce dla Chin, co środek Europy. Polskę w przyszłych rozgrywkach – przy wytężonych wysiłkach Niemiec i Rosji – dałoby się jeszcze jakoś w planach Pekinu pominąć, ale rezygnacja z Iranu całkowicie przemodeluje gospodarcze chińskie zamierzenia. Żaden biznes nie lubi chaosu, dlatego Nowy Jedwabny Szlak potrzebuje pokoju, żeby mógł funkcjonować. USA nie chcą pozwolić na jego funkcjonowanie, dlatego torpedują wysiłki na rzecz jego budowy.

Jednak wojny z Iranem bezboleśnie nie da się przeprowadzić. USA najchętniej zaangażowałyby w konflikt swoich sojuszników i wygrały wojnę ich rękami, ale potencjalni koalicjanci przeciw temu się buntują. Waszyngton zdaje sobie sprawę, że – zamiast szybkiego blitzkriegu - może go czekać długa, mozolna przepychanka z Teheranem. Teheran może ostatecznie to starcie przegrać, ale zwiąże siły USA na tyle długo, że polityczne koszty operacji mogą stać się zbyt wysokie. Obie strony wyjdą ze starcia bez wymiernych korzyści, za to zyskają wszyscy ci, którzy po cichu tej wojnie kibicują. Izrael chce się pozbyć konkurenta, Arabia Saudyjska chce przejąć rolę hegemona na Bliskim Wschodzie, Turcja zyska wpływy w Iraku i Syrii, bez oglądania się na Iran. W przypadku wojny Iran zablokuje Cieśninę Ormuz – szlak komunikacyjny, którym transportowana jest ropa. Ilość idącego tą drogą surowca stanowi prawie czterdzieści procent światowego zapotrzebowania na ropę drogą morską. Konflikt w tej części świata nie pozostanie bez wpływu na ceny ropy na świecie. Jeśli wydobywana przez Arabię Saudyjską, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kuwejt i Irak ropa nie przedostanie się przez Cieśninę, to nie popłynie nigdzie dalej. Irańska ropa – zablokowana przez marynarkę USA – nie zrobi tego również. W tej sytuacji jedynym wielkim dostawcą zostanie Rosja. Ceny surowca poszybują w górę, pieniądze zaczną płynąć do kremlowskiego skarbca szerokim strumieniem, rosyjska gospodarka się odbije i Putin będzie mógł do reszty machnąć ręką na zachodnie sankcje. Konflikt z Iranem to pułapka, której Waszyngtonowi na razie udało się uniknąć. Z trudem, bo po incydencie z zestrzelonym dronem 20 czerwca 2019 r. amerykańskie myśliwce ponoć były już w powietrzu i rozkaz Trumpa odwołał je w ostatniej chwili.

Jeśli w irańskiej sprawie USA mocno powinie się noga, nie pozostanie to bez wpływu na system globalnych sojuszy. Każdy zacznie głównie grać na siebie i orientować się na silniejszych przyjaciół. Jeśli USA będą zajęte w jednej części świata, Chiny zyskają wolną rękę w drugiej części globu. Tajwan i Japonia znajdą się w nowej rzeczywistości, bez amerykańskiego parasola w regionie. Krok po kroku USA zostaną wypchnięte z Pacyfiku, Europy i Bliskiego Wschodu, a świat – już bez NATO – stanie się wielobiegunowy i nieprzewidywalny.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Co poczniesz, hegemonie?

Komentarz (3)

Między Wschodem a Zachodem

Szczegóły
Opublikowano: poniedziałek, 17 czerwiec 2019 08:36
Magdalena Piórek

1 czerwca 2019 r. Stany Zjednoczone tupnęły na Chiny nogą i uderzyły 25-procentowymi cłami na towary Państwa Środka. Chiny nie pozostały dłużne i jeszcze tego samego dnia część importowanych z USA towarów objęła podwyżka ceł w ramach polityki odwetu. Rozpoczęła się wojna celna. W dobie globalizacji i powojennego ładu świat zdążył o takich praktykach dawno zapomnieć, ale Chiny nie wahały się podjąć rzuconej rękawicy. Polskie media, pochłonięte wojenkami wewnętrznej polityki, nad kłótnią mocarstw nawet nie raczyły się pochylić. Tymczasem świat ruszył mocno do przodu, a Polska – czy tego chce, czy nie – prędzej, czy później znów znajdzie się w oku cyklonu.

Wojna celna USA i Chin to pokłosie rosnącego deficytu handlowego Stanów Zjednoczonych z Chinami. I trochę na własne życzenie Zachodu. W pojałtańskim porządku Stanom Zjednoczonym udało się zbudować globalny system powiązań. Marynarka wojenna USA zaznaczyła obecność na wszystkich wodach świata, gwarantując wolny przepływ towarów i usług. Dzięki temu, że każdy mógł handlować z każdym, USA udało się stworzyć globalny ład, na którym Amerykanie zarabiali krocie, ale także udało się przekonać dosłownie wszystkich, by się temu podporządkowali. Nawet drugi, ówczesny hegemon, jakim do 1989 r. był jeszcze ZSRR, zdawał się akceptować ustalony ład i równie chętnie z niego korzystać. Zachodnie firmy, w poszukiwaniu zysków i jak największego cięcia kosztów, masowo przenosiły produkcję do Azji, gdzie miały nieograniczony dostęp do taniej siły roboczej. Właśnie tak urosły Chiny, które krok po kroku, po rosły w siłę, wykupowały obligacje USA, kradły zachodnie know-how i dostosowywały do własnych potrzeb. Jeszcze do niedawna Chiny istniały w świadomości opinii publicznej tylko w kontekście polityki „jednego dziecka”, a wyrażenie „made in China” stało się synonimem najgorszego i najtańszego badziewia. Potem usłyszeliśmy o super szybkich pociągach, inwestycjach w Afryce i Tamie Trzech Przełomów na rzece Jangcy. W 2013 r. prezydentem Chin został Xi Jinping, a świat dowiedział się o planach budowy Nowego Jedwabnego Szlaku. W 2015 r. świat przetarł z niedowierzaniem oczy, gdy okazało się, że Chiny dogoniły amerykańską gospodarkę. Licząc według siły nabywczej pieniądza Chiny dziś już USA przegoniły, a ich przewaga ciągle rośnie.

USA wpadły w panikę. Wielu pocieszało się tym, że Chinom do przegonienia całego świata zachodniego jeszcze sporo brakuje. Problem w tym, że Chiny są całością, a Zachód jest podzielony i jako taki nie ma już szans na odwrócenie tych procesów. Donald Trump pierwszy zaczął naciskać na amerykańskie firmy, żeby przenosiły produkcję z powrotem do USA. Jego administracja w szalonym pośpiechu próbuje nadrobić to, co przespała administracja Baracka Obamy. Stworzyło to wrażenie chaosu i świat zaczął się uważnie przyglądać rozwojowi sytuacji. Jednak za wcześnie jest, by mówić o tym, że USA „się kończą”, a ich miejsce zajmują Chiny. Chiny nie będą gotowe na rolę globalnego hegemona jeszcze przez wiele lat, tym bardziej, że na razie do tego miana nie aspirują. Potrzebują spokoju, bo tylko spokój może im zagwarantować systematyczny wzrost gospodarki. Do tej pory dobrze im wychodziło granie na czas. Rosja – z uwagi na rosnącą potęgę Chin – tego czasu ma mniej, ale wciąż ma ten komfort, że nie musi podejmować radykalnych kroków. USA tego czasu już dawno nie mają.

Chinom udało się doprowadzić do sytuacji, w której amerykański rynek otworzył się całkowicie na ich towary, ale już Amerykanom ciężej było wbić się w Państwie Środka. Amerykański deficyt w handlu z Chinami skoczył do niebywałego poziomu 419 miliardów dolarów. Chińskie inwestycje zagraniczne wszędzie na świecie przypominały raczej próby przejmowania strategicznych, nowoczesnych technologii, a nie normalny, nastawiony na zysk biznes. Zachód sam sobie obecne Chiny „wyhodował” i nie potrafił gospodarczo im stawić czoła. Prędzej, czy później musiało dojść do konfrontacji i Donald Trump podjął decyzję, że lepiej będzie, jeśli nastąpi to teraz, póki USA mają jeszcze coś do powiedzenia. Naciski handlowe będą trwały do tego czasu, aż Pekin – dla świętego spokoju – może się zgodzić na zawarcie porozumienia handlowego z Waszyngtonem. Tym bardziej, że długotrwała wojna handlowa na wyniszczenie może Chinom tylko bardzo zaszkodzić. Obie potęgi dobrze wiedzą, że porozumienia nie będą trwałe, a obopólne relacje handlowe będą przerywane poszczególnymi starciami.

wielki mur.jpg

USA zależy na tym, żeby utrzymać status hegemona jak najdłużej. Wiedzą również, że nie mogą zostawić Chinom inicjatywy, bo ci zrobią wszystko, żeby wypchnąć amerykańskie wpływy z Azji i Europy. Amerykanie wiedzą też, że nie mogą uwikłać się w gorącą wojnę, bo ta jest ryzykowna. Swoją pozycję po I i II wojnie światowej Waszyngton zawdzięczał temu, że do konfliktu przystępował zawsze ostatni, gdy strony konfliktu zdążyły się mocno wykrwawić. Bezpośrednie starcie obydwu mocarstw może osłabić je na tyle, że obie strony stracą swą przewagę nad resztą świata i w efekcie utracą dotychczasowe pozycje. Wobec takiego scenariusza na Kremlu strzeliłyby korki od szampana. Rosja mogłaby wreszcie swobodnie odetchnąć i – korzystając z okazji – zacząć budować z Berlinem euroazjatycki blok, który objąłby dominację nad kontynentem.

Bezpośredniej wielkiej wojny na razie Waszyngton nie chce. Miałby przeciwko sobie Pekin i Moskwę, a nie stać go na taki konflikt. Dyplomacja amerykańska będzie próbowała skłócić obu sojuszników i zwrócić ich przeciwko sobie. Póki co Moskwa jest oporna, bo Putin nie ma skłonności samobójczych i nie ma ochoty nadstawiać własnego karku dla nie swojej wojny. Waszyngton mógłby dla „odwrócenia” Moskwy zagrać kartą Europy Środkowej, ale Putin dobrze wie, że łaska Waszyngtonu nie trwałaby długo. Moskwa szybko by odczuła bezpośrednie koszty starcia na swojej skórze i zdaje sobie sprawę, że prędzej, czy później Waszyngton przyjdzie i po nią. Woli na razie budować oś z Paryżem i Berlinem, bo samotne stawianie czoła USA i wpychanie na siłę w strategiczny sojusz z Chinami może sprawić, że Moskwa skończy jako chiński dodatek do energetyki. Chinom do starcia się nie spieszy, bo Stany Zjednoczone nie są dla nich bezpośrednim zagrożeniem. Próby handlowej dominacji to, co innego niż geopolityczne „być, czy nie być”. Pekinowi póki co wystarczy samo wyparcie amerykańskiej strefy wpływów z Azji i zabezpieczenie swobodnej komunikacji z Europą. Nawet jeśli Waszyngton zechce skusić Chiny, oddając im Tajwan, wątpliwe, żeby Państwo Środka chciało się bić z Roją, posiadającą przecież arsenał jądrowy. Za plecami ma też prężnie rozwijające się Indie, które by chętnie zajęły jego miejsce. Póki co Chiny są za słabe politycznie, by móc iść na wojnę ze światem lub przekonywać go do swoich racji. To by szybko oznaczało sankcje, jeszcze większe cła i blokadę morską, co – w obliczu tego, że Jedwabny Szlak jeszcze nie powstał – byłoby dla Pekinu zabójcze. Chińska gospodarka zaliczyłaby upadek z dużej wysokości.

Waszyngton nie przestanie dążyć do konfrontacji, która na nowo określi jego dominację. Jest jedynym, dla którego upływający czas działa na niekorzyść. W obliczu niechęci Pekinu i Moskwy do ewentualnej wzajemnej konfrontacji, USA stawiają na gospodarcze rozstrzygnięcie. Jeśli Chiny dla świętego spokoju się ugną, Waszyngton będzie mógł odtrąbić chwilowy sukces. To oczywiście nie sprawi, że problem zniknie, bo Pekin tylko kupi sobie więcej czasu. Chiny mogą iść na kompromis, jeśli pozwoli im to dalej budować strefę wpływów.

Na razie Azja i Europa spokojnie się temu przyglądają. Dobrze widzą, że chińskie inwestycje w Afryce wyrwały kontynent z marazmu. Nie spieszą się z określeniem sojuszy, bo na to jest za wcześnie. Niemcom za ciasno pod skrzydłami Wielkiego Brata. Wpięcie się w gospodarczy system Nowego Jedwabnego Szlaku oznacza niezależność od USA, wielkie pieniądze i jeszcze większą dominację w Europie. Do tej pory chęć udziału w chińskim projekcie potwierdziło około siedemdziesięciu państw znajdujących się na drodze Szlaku – wszystkie razem stanowią 60 % światowej populacji. Nie da się zauważyć, że inicjatywa z miejsca doprowadzi do zmiany współczesnego gospodarczego porządku międzynarodowego. Do tej pory mocarstwa rosły w siłę dzięki potencjałowi morskich szlaków handlowych, natomiast te, które nie miały dostępu do morza, były pozbawione możliwości rozwoju. Największą słabością Federacji Rosyjskiej, jak i jej bliskich, azjatyckich sąsiadów są niezmierzone połacie słabo ze sobą skomunikowanego lądu. Wielki projekt Chin obejmie bezkresne azjatyckie przestrzenie siecią dróg i kolei, co może pierwszy raz w historii wreszcie dźwignąć tamtejsze gospodarki. Europa i Azja pokryje się nowymi szlakami komunikacyjnymi, co stworzy możliwości, by towary z dowolnego miejsca mogły dotrzeć drogą lądową i morską na inny kontynent w ciągu kilku, kilkunastu dni. Nowy sposób nie zastąpi całkowicie drogi morskiej, która jest najtańsza, ale zepnie Afrykę, Azję i Europę w jeden gospodarczy organizm. Amerykańska dominacja na morzu stanie się nic nie warta i nikomu niepotrzebna, dlatego plany Państwa Środka tak spędzają Amerykanom sen z powiek. USA mają nadzieję, że jest to na tyle długoterminowy, wymagający i angażujący tyle podmiotów politycznych projekt, że uda się go zablokować.

Prędzej, czy później Nowy Jedwabny Szlak wkroczy do Polski. Nasz kraj znajduje się w samym środku chińskich inwestycji, a tym samym może stać się dla Chin bramą dla Europy. Tutaj towary przekraczałyby granicę celną między UE, a Euroazjatycką Unią Gospodarczą i byłyby rozprowadzane do innych państw europejskich. Dzięki chińskim inwestycjom oraz środkom z Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych mamy szansę na rozwój infrastruktury. Rozwój i wzrost naszego znaczenia w regionie to dobry ruch. Gdyby nie to, że w każdej beczce miodu musi się znaleźć łyżka dziegciu – nasza gospodarka nie jest konkurencyjna. Import chińskich towarów skutecznie rywalizowałby z polskimi produktami, których i tak jest niewiele. Nie mamy zbyt wiele Chinom do zaoferowania, by skutecznie równoważyło to wielkość wymiany handlowej. Co z tego, że pociągi z Chin przyjeżdżałyby pełne, gdyby w odwrotną stronę miały jechać puste.

Kto sprawuje kontrolę nad Europą Środkową, rządzi Europą. Jeśli wpływy chińskie wypchną amerykańskie interesy, Polska i Europa zostaną same. Europa sobie poradzi - oś Paryż-Berlin-Moskwa-Pekin podzieli między siebie euroazjatycki kawałek tortu. Polska będzie musiała znaleźć miejsce w nowej strefie wpływów – jak zwykle między Niemcami a Rosją, tym razem bez silnego partnera, który by hamował apetyty Berlina. W jaki sposób będziemy potrafili się urządzić – zależy tylko od nas samych. Już dziś trzeba wzmacniać gospodarkę, żeby móc się utrzymać na obcych rynkach. Wypada również umacniać wojskowy potencjał na tyle, żeby nie bać się zdominowania przez silniejszych. Warto pamiętać, że Polska zawdzięcza niepodległość dominacji Stanów Zjednoczonych. Niemcom kompletnie na tym nie zależy, Rosja nie będzie próbowała przyjaźnić się z nami na siłę, a Chiny nie będą tracić czasu i energii. Pekin ma plan sprzedania jak największej ilości swoich towarów – podpisze umowę na zrealizowanie kolejnego odcinka Nowego Jedwabnego Szlaku z kimkolwiek, kto będzie trzymał pieczę nad tym terenem. Chinom będzie to zupełnie obojętne, czy będziemy to my, Niemcy, czy Rosja.

Polska ma twardy orzech do zgryzienia. Nawet jeśli wzmocni się na tyle gospodarczo i militarnie, żeby bez wahania wpiąć się w nowy ład światowy i zacząć dzięki temu zarabiać, to ruch ten stoi w całkowitej sprzeczności z interesami naszego sojusznika. To Polska trzyma klucze do amerykańskiej obecności w Europie. Jeśli wpuścimy tu Chiny, USA na zawsze pożegna się z rolą hegemona. To Waszyngtonowi powinno najbardziej zależeć na tym, żeby nas pozyskać i żebyśmy wyciągnęli z tego maksimum korzyści. Problem w tym, że nie umiemy tego wykorzystać, a opieranie się tylko i wyłącznie na przyjaźni z USA pozbawiło nas elastyczności. Nie umiemy grać na wielu fortepianach, dlatego pozostaje nam na razie kibicować Donaldowi Trumpowi w jego starciach handlowych z Chinami. USA rysuje przed nami wizję Trójmorza, ale i w tej układance jest zbyt wiele niewiadomych. Państwa Europy Środkowo-Wschodniej nie zrezygnują z potencjalnych zysków, jakie może im dać Nowy Jedwabny Szlak. Polska inicjatywa ze wsparciem USA może okazać się mniej atrakcyjna finansowo, tym bardziej, że budujemy ją jako przeciwwagę dla Niemiec i Rosji i zmuszamy potencjalnych partnerów do określenia się po konkretnej stronie barykady. Nowy Jedwabny Szlak jest bardziej atrakcyjny, bo jest budowany ze wszystkimi dla wszystkich i – wyłączając USA – nie wyklucza nikogo. Prędzej czy później, będziemy musieli ocenić, na ile sojusz z Waszyngtonem jeszcze się opłaca.

Nowy Jedwabny Szlak to projekt rozpisany na lata. USA mogą próbować go powstrzymywać, grać przeciwko niemu i starać się jak najbardziej opóźniać. Jeśli celnie uderzą w chińską gospodarkę i nastąpi jej tąpnięcie, może im się udać pogrzebać tę inicjatywę. Jeśli im się nie uda, czeka nas zmierzch hegemona, chaos świata wielobiegunowego i przegrupowanie sojuszy. Na naszych oczach zmienia się porządek świata. Wątpliwe, żeby w dłuższej perspektywie Stanom Zjednoczonym udało się powstrzymać to, co nieuchronne. Jeśli Chiny nie osiągną swych celów dzisiaj, zrobią to jutro lub pojutrze. Gdyby udało się zbudować Nowy Jedwabny Szlak, będzie on dla Azji tym, czym dla Europy były niegdyś wielkie odkrycia geograficzne, z tą różnicą, że teraz pieniądze popłyną w odwrotną stronę.

Pekin w ciągu pięciu tysięcy lat swej cywilizacji widział już niejedno. Dla starych Chin brzęczenie zaledwie dwustuletniej muchy jest tylko drobnym uprzykrzeniem. Cierpliwie będą czekać.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Między Wschodem a Zachodem

Komentarz (5)

Więcej artykułów…

  1. Polacy nie śpią spokojnie, przynajmniej nie powinni…
  2. Fircyk w zalotach

Strona 11 z 32

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • 11
  • 12
  • 13
  • 14
  • 15
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

Kto to jest ten Wypij? Nie kojarzę.
Tysiące pracowników zwolnionyc...
4 godzin(y) temu
Z zawodu politolog... https://www.debata.olsztyn.pl/wiadomoci/polska/9427-byly-posel-pis-michal-wypij-ostrzega-przed-karolem-nawrockim-najnowsze-slajd...
Tysiące pracowników zwolnionyc...
6 godzin(y) temu
dzisiejsza ,,politologia,, to odpowiednik niegdysiejszych ,,młotków,, na WSP
ta sama tandeta
Tysiące pracowników zwolnionyc...
13 godzin(y) temu
KOMEC https://info-ketrzyn24.pl/bedzie-obcy-prezes-i-drozsze-ogrzewanie/#google_vignette
Tysiące pracowników zwolnionyc...
13 godzin(y) temu
Uwierzyłam, że politologia rządzi. Może moje dzieci wyślę zamiast na medycynę, geodezję, farmację (tak jak planowaliśmy) po prostu na politologię.
W...
Tysiące pracowników zwolnionyc...
15 godzin(y) temu
Widzę, że politologia została królową nauk. Politolodzy od ciepła, taboru kolejowego. Az żałuję, że studiowałem inżynierię sanitarna na Politechnice W...
Tysiące pracowników zwolnionyc...
15 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Barbarzyński atak "silnych ludzi" Tuska na praworządność Zbigniew Lis Motto Tuska: Będziemy stosować prawo, tak jak my je rozumiemy, czyli uchwałami Sejmu i rozporządzeniami zmieniać ustawy, wg zasady –… Zobacz
  • Co trzeba zrobić, żeby PiS wygrało kolejne wybory? Zbigniew Lis Wielu Polaków głosujących nie za opozycją, tylko przeciw PiS, nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji ich decyzji oraz z powagi… Zobacz
  • Michał Wypij, Paweł Warot – komentarz osobisty Bogdana Bachmury Bogdan Bachmura Dużo łatwiej o krytykę osób, których nie darzymy sympatią, z którymi jesteśmy w sporze lub konflikcie. Ale tym razem jest… Zobacz
  • Polska racja stanu - refleksje po obejrzeniu "Resetu" Zbigniew Lis Do napisania tego artykułu skłoniły mnie bulwersujące fakty i ujawnione dokumenty, przedstawione podczas emisji serialu dokumentalnego "Reset" w TVP1, który… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • W gronie zatrzymanych syn znanego biznesmena z Olsztyna
  • Czy zastępcą dyrektora Muzeum w Grunwaldzie została osoba z polecenia PO?
  • Wyborcza sporządziła listę osób do zwolnienia z pracy, związanych z PiS
  • "Dzban dnia" dla poseł Kingi Gajewskiej za worek ziemniaków dla DPS
  • Jak mąż zaufania Trzaskowskiego polowała na red. Sochę
  • LIDL wycofał się z budowy Centrum w Gietrzwałdzie!
  • Czy Platforma straci władzę w sejmiku warmińsko-mazurskim?
  • Awantura w Sejmiku nt. imigrantów. Wezwano policję. Słoma nazwał Wąsika "przestępcą"
  • Skarga do premiera: „Przestępca i szkodnik demokracji (Socha) zmanipulował wybory"
  • Co ukrywa posłanka PSL Urszula Pasławska?
  • Stołek wiceprezes WFOŚiGW w Olsztynie dostała kandydatka Koalicji Obywatelskiej
  • Protest działaczy PiSu w Olsztynie: "Donald Tusk do dymisji!"

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.