Lis w demokratycznym kurniku
- Szczegóły
- Opublikowano: poniedziałek, 24 lipiec 2017 19:34
- Bogdan Bachmura
W poprzednim numerze Debaty Mariusz Korejwo tekstem Oligarchia, gawiedziowładztwo. Konfuzje demokracji stosowanej, zainicjował kiełkującą od pewnego czasu w środowisku naszego miesięcznika dyskusję o ustrojowych fundamentach naszego państwa. Dobrze się składa, że nasze zamiary zbiegły się z inicjatywą prezydenta RP Andrzeja Dudy dotyczącą referendum konstytucyjnego i poprzedzających je społecznych konsultacji.
Punktem wyjścia diagnozy Mariusza Korejwy jest stwierdzenie, że nikt chyba w Polsce nie wie, w jakim ustroju realnie żyjemy. Dalej autor stwierdza, iż ani jeden z opisanych w konstytucji III RP fundamentów systemu politycznego (i społecznego) nie wybronił się przed zgubnym ciśnieniem pragmatyki partyjnej.
Chciałbym ten wątek rozwinąć, ponieważ uważam, że rzeczywista pozycja i rola partii politycznych w Polsce (co nie znaczy, że stanowimy na tle innych demokracji wyjątek) pozostaje w największej i równie szkodliwej sprzeczności z duchem Konstytucji.
Jaką zatem rolę wyznacza dla partii politycznych najwyższy akt prawny? W art. 11. (jedynym, jaki dotyczy bezpośrednio partii politycznych) czytamy: Rzeczpospolita Polska zapewnia wolność tworzenia i działania partii politycznych. Partie polityczne zrzeszają na zasadach dobrowolności i równości obywateli polskich w celu wpływania metodami demokratycznymi na kształtowanie polityki państwa. Celowo odwołałem się jedynie do ducha, a nie litery artykułu 11. Konstytucji RP, bo jak widać został on tak sprytnie sformułowany, aby, unikając bezpośrednich skojarzeń z Konstytucją PRL i jej zapisem o „przewodniej roli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej”, otworzyć partiom III RP nową furtkę do starych praktyk.
Skutki tej pomysłowości ojców naszej Konstytucji dla funkcjonowania państwa są, podobnie jak w PRL, opłakane.
Przede wszystkim fikcją jest fundamentalny dla demokracji, zapisany w Konstytucji RP, trójpodział władzy. W demokratycznej teorii to gwarant równowagi potęgi państwa i osobistych wolności. W świecie rzeczywistym głównym ośrodkiem władzy jest partia lub koalicja partii rządzących, i to władztwo, zwłaszcza za rządów PO i PIS, systematycznie się powiększa. Prezydent, premier, ministrowie i znakomita większość parlamentarzystów to kauczukowi figuranci, czuli niczym membrana na wszelkie pomruki partyjnej góry. Dodatkowego kolorytu tej sytuacji dodaje wodzowski, sprywatyzowany rzec można, charakter polskich partii. Zazdrosny o swoje dzieło partyjny przywódca i grupa jego wiernych pretorianów nie dopuszczają do żadnego wewnętrznego, intelektualnego czy ideowego fermentu. Cnotą podstawową jest posłuszeństwo i służalczość. Skutek? Hermetyczność partyjnych szeregów i odcięcie od ludzi szukających przestrzeni do autentycznego, obywatelskiego zaangażowania.
Obsadzanie instytucji państwa zastępami „miernych ale wiernych” rodzi skutki, przy których wszystkie mafie paliwowe, Amber Goldy i vatowskie przekręty to mały pikuś. Te ostatnie należą bowiem do tego „co widać”, natomiast koszty związku przyczynowo – skutkowego pomiędzy „państwem na niby” i jakością partyjnych kadr to coś „czego nie widać”, ale ciąży niczym młyński kamień.
Nie chcę powiedzieć, że w partiach nie ma ludzi wartościowych, starających się godnie funkcjonować między partyjnym młotem a kowadłem. Nawet w PZPR byli ludzie, którzy swojej przynależności do partii potrafili nadać publiczny sens. Chodzi o znane również z tamtych czasów zjawisko partyjniactwa, rodzaj politycznej korupcji, które interes partii przedkłada nad interes publiczny.
Jest ono źródłem selekcji negatywnej, powodującej niewydolność instytucji państwa, a w dużej części także samorządu. Jak to działa w sferze dyplomacji mieliśmy okazję ostatnio usłyszeć z ust Witolda Jurasza, byłego charge d’affaires RP na Białorusi, podczas naszej debaty na temat Białorusi.
Powyższa diagnoza nie jest oczywiście niczym odkrywczym. Od dawna przecież „psy szczekają, ale karawana jedzie dalej”. Ugruntowaniu zjawiska partyjniactwa i oligarchizacji polskiego życia publicznego sprzyja mechanizm wciągnięcia wielu Polaków w tryby starannie wyreżyserowanego wojennego spektaklu. Ulegając mu uwierzyliśmy, że takie partie jak PiS, a wcześniej PO, naprawdę bronią demokracji. Że dobrze jej służy partyjne ubezwłasnowolnienie prezydenta RP, wrzucenie do jednego, partyjnego garnka władzy ustawodawczej i wykonawczej (poseł i minister w jednym to symboliczny przejaw tej patologii) i coraz większa kuratela partii nad władzą sądowniczą. Wpuściliśmy więc do ustrojowego kurnika lisa, powierzając mu jego obronę. Pozostaje więc problem, jak go stamtąd wyprowadzić.
Teoretycznie sprawa jest prosta. Wystarczy poszukać inspiracji w istniejącym, republikańskim wzorcu jakim jest Konstytucja USA oraz praktyka ustrojowa naszego głównego dziś sojusznika. Próżno tam szukać czegokolwiek na temat partii politycznych. Ten brak nie jest przypadkowy, ponieważ rola jaką dla partii w USA przewidziano, to przede wszystkim wyborcza kreacja politycznej elity do obu izb Kongresu. Poza tym stopień identyfikacji członków partii z programem jej liderów nie musi być ścisły, co zapewnia luźna struktura partii i niesformalizowanie statusu członka. Dlatego senator czy członek Izby Reprezentantów nie szuka dodatkowego zajęcia w administracji prezydenta, ponieważ wie, że z zasady nie ma tam dla niego miejsca. I nie dzieje się tak dlatego, że ludzie ci nie chcieliby sobie bezpośrednio porządzić, ale macki partii są za krótkie, aby im w tym pomóc. Za to wybrany w jednomandatowych wyborach amerykański parlamentarzysta to prawdziwa ciesząca się dużą samodzielnością instytucja.
Dlatego w USA partia nie skraca (dożywotnich zresztą) kadencji Sądu Najwyższego, a partyjny najazd na Trybunał Konstytucyjny, choćby tłumaczony najszczytniejszymi pobudkami, nigdy nie znajdzie tam zrozumienia.
Tak więc teoretycznie sposób na wyrzucenie partyjnego lisa z polskiego, ustrojowego kurnika jest prosty. Przede wszystkim sprowadzenie partii do roli ideowo zorientowanych ruchów obywatelskich (takim pomysłem „kupił” wielu Polaków Donald Tusk w momencie tworzenia Platformy Obywatelskiej). Takie partie, tworząc przestrzeń autentycznej aktywności obywatelskiej, zapewnią konieczną, zgodną z duchem i zapisami konstytucji, autonomię władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej.
To oczywiście początek rozważań nad kierunkiem uzdrowienia ustroju polskiego państwa. Jednak bez położenia tamy partyjnej wszechwładzy jego instytucje, a zwłaszcza władza wykonawcza na czele z Prezydentem RP, nie mają szans na samodzielne i sprawne funkcjonowanie.
Oczywiście partie które od góry po lokalne samorządy przeniknęły do wszystkich struktur państwa, same z tej roli nie zrezygnują. Korzystając z enigmatycznego zapisu Konstytucji o wpływaniu metodami demokratycznymi na kształtowanie polityki państwa stały się de facto pozakonstytucyjnymi ośrodkami władzy, bez wyraźnie zakreślonych ram działania i kompetencji. Ten „marsz przez instytucje” odbywa się za ogromne, publiczne pieniądze. Śmiało można powiedzieć, że są to środki źle, bo na szkodę państwa wydane.
Czy prezydent Andrzej Duda mówiąc o zmianie Konstytucji i konieczności wzmocnienia pozycji prezydenta ma świadomość od czego trzeba zacząć?
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Ku potomnym i tym z amnezją.
Już wkrótce w Polsce POwtórka".
https://twitter.com/Podhalanka_/status/1782543...
https://wiadomosci.gazeta.pl/wia...
https://twitter.com/baspiela/status/1783602719191716229
Koniec. Kropka.