Walka handlu z demokracją
- Szczegóły
- Opublikowano: poniedziałek, 17 kwiecień 2017 17:31
- Bogdan Bachmura
Czy można być konserwatystą w liberalnej demokracji? Przed tym dylematem staje wcześniej czy później każdy, kto chce pogodzić ze sobą te dwa sprzeczne ideowe żywioły. Przekonuje się o tym właśnie boleśnie Prawo i Sprawiedliwość, próbując zrealizować obietnicę zakazu handlu w niedzielę.
Z punktu widzenia konserwatysty sprawa wydaje się oczywista: praca w niedzielę, a także wszelkie próby zmuszania i nakłaniania do niej, to nie tylko grzech, ale także przejaw cywilizacyjnego i obyczajowego barbarzyństwa. W Europie przez niemal dwa tysiąclecia taka postawa była niekwestionowaną oczywistością, silnie osadzoną na fundamencie religii i Prawa Bożego. Dopiero gdy nasz kontynent „spowiły ciemności oświeconego umysłu”, tsunami bezbożności stopniowo lecz konsekwentnie podkopało dotychczasowe zasady, zastępując je bożkami demokratyzmu i ekonomizmu.
Ten pierwszy, strasząc sondażowymi 56 proc. społecznego sprzeciwu dla zakazu handlu w niedziele, działa na polityków PiS szczególnie trzeźwiąco. Nie bez znaczenia jest zapewne straszak ekonomiczny, z wizją dramatycznego spadku PKB, wzrostu bezrobocia, dalszego ograniczenia wolności gospodarczej i pustych lodówek zaharowanych od poniedziałku do soboty, od świtu do nocy Polaków.
Kilka dni temu oglądałem w TVN reportaż w którym stojący przed wejściem do hipermarketu dziennikarz odpytywał ludzi, którzy przed chwilą wyszli z pobliskiego kościoła o powody wizyty w sklepie. – Bo jest otwarte – z rozbrajającą szczerością odpowiedziała jakaś starsza pani.
Myślę, że w tej odpowiedzi zawiera się kwintesencja sporu o pracę handlu w niedziele. Argumenty ekonomiczne w których tak się lubują gospodarczy racjonaliści są moim zdaniem w tym sporze najmniej istotne. Równie dobrze można mówić o stratach wynikających z bumelowania w soboty i niedziele milionów Polaków zatrudnionych poza handlem. Można też wyliczyć, ile tracimy, pracując osiem, zamiast np. dziesięciu godzin podstawowego czasu pracy. I nie zapomnieć o Niemcach, którym trzeba pomóc zrozumieć zgubne skutki odebrania wolności handlu w niedziele.
Wielu, zbyt wielu ekonomistów zapomniało, że ekonomia, pomimo gąszczu liczb i wskaźników, pozostaje nauką humanistyczną, w której niebagatelne znaczenie mają czynniki wymykające się kategoriom ścisłej nauki. Pięknie o tym pisał ojciec współczesnej ekonomii Adam Smith w swojej Teorii uczuć moralnych, albo Max Weber w dziele Etyka protestancka a duch kapitalizmu. Dla nich religijny i etyczny fundament gospodarki nie oznaczał ograniczenia gospodarczej wolności, ale stanowił tej wolności gwarancję i siłę napędową. Ale to było kiedyś. Współcześni obrońcy wolności gospodarczej widzą dlań zagrożenie w niedzielnym odpoczynku od zakupów. Ale to oczywiście wersja dla naiwnego, przywiązanego do szwendania się po sklepach ludu. Wersja bliższa prawdy jest taka, że dziś gospodarki zadłużonych po uszy większości państw europejskich przypominają olbrzymie gruszki z cementem, które muszą być wprowadzone w ciągły ruch obrotowy dla zapobiegnięcia zaschnięcia ich zawartości. „Napędem”, który zapobiega zastygnięciu zadłużeniowego „cementu” jest ciągła, rosnąca wraz ze wzrostem zadłużenia konsumpcja. Handel, najlepiej włącznie z niedzielami, pełni rolę gruszki, wewnątrz której obraca się rozpędzona do granic absurdu konsumpcyjna machina. Dla jej podtrzymania stworzono potężne narzędzia masowego ogłupiania, które tylko nielicznym pozwalają wydawać ciężko zarobione pieniądze na to, czego naprawdę potrzebują.
Paradoksalnie w jednej kwestii zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy handlu w niedzielę są zgodni: jedni i drudzy uważają, że najlepszym rozwiązaniem byłby brak jakichkolwiek prawnych zakazów. Tak było przecież od zawsze. Starożytni Rzymianie mawiali: Quid leges sine moribus (Na co prawa bez obyczajów?). Harmonia późniejszego, chrześcijańskiego świata polegała na tym, że państwo i Kościół prowadziły ludzi zgodnie w jednym, uświęconym przez religię i obyczaj kierunku.
Z tamtej perspektywy dzisiejszy świat zwariował. Uczynił człowieka kapłanem i profesorem etyki jednocześnie. Wytrącenie z ręki moralnego kompasu skierowało ludzi odpowiedzialnych za zbiorowość na ruchome piaski postępu i kultu ekonomii. To, że pociągną za sobą większość, było tylko kwestią czasu.
Nie powinno zatem dziwić, że większość Polaków jest przeciwko zakazowi handlu w niedziele. Nie oznacza to, że sami chcieliby w niedziele pracować. Ludzie spędzający niedziele za przysłowiową ladą sklepową stali się koniecznym elementem i zakładnikami praw współczesnego homo economicusa. Nawet zawodowi obrońcy wszelakich mniejszości w ich obronie nie stają. Powinni się cieszyć, że dzięki darowi liberalnej wolności w ogóle mają pracę.
Nietrudno więc zrozumieć przed jakim problemem stanęło Prawo i Sprawiedliwość. Bariery uświęconego tradycją i obyczajem zakazu pracy w niedziele nie złamano przecież prawnymi nakazami. Zastąpiły je stopniowo nowe, ufundowane na wolnościowych ideałach obyczaje.
Nawet Monteskiusz, jeden z ojców współczesnego liberalizmu przecież, uważał, że kiedy chce się zmienić zwyczaje i obyczaje, nie trzeba ich zmieniać za pomocą praw; wydałoby się to zbyt tyrańskim: lepiej jest zmienić je za pomocą innych obyczajów i innych zwyczajów (...) Na ogół ludy są bardzo przywiązane do swoich zwyczajów; odjąć je im gwałtownie znaczy unieszczęśliwić je: nie trzeba tedy zmieniać, ale doprowadzić lud do tego, aby je sam zmienił.
Jednak tutaj Monteskiusz najwyraźniej nie docenił demokracji. Nie przewidział, że oświeceniowa teoria reprezentacji suwerennego ludu stanie się dniem ostatecznej chwały Machiavellego, ponieważ uwolni rządzących od przekleństwa stosowania podłych środków do osiągania zbożnych celów. Teraz, z demokratycznym mandatem w ręku, nie tylko cele, ale i metody ich osiągania uzyskały status świeckiej kanoniczności. Tyrania większości dała więc Prawu i Sprawiedliwości narzędzie z którego ta bezwzględnie i nader często korzysta. Mało to konserwatywne, ale dla konserwatysty demokracja jest jak bagnet, którym można walczyć, ale na którym wygodnie siedzieć nie sposób. Zatem w górę ręce, drogie panie posłanki i panowie posłowie konserwatyści!
Demokracja to ustrój, którego specjalnością jest niszczenie tradycji i psucie dobrych obyczajów. Mała więc nadzieja, że przy pomocy maszynki do głosowania uda się ten proces odwrócić. Ale próbować trzeba!
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Przetrwali Hansa Franka i Generalną Gubernię, ale w...