Debata marzec2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

wtorek, marzec 21, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Wiadomości
  • Świat

Świat

Winny

Szczegóły
Opublikowano: piątek, 07 październik 2022 21:12
Magdalena Piórek

30 sierpnia 2022 r. w Moskwie, po długiej chorobie odszedł Michaił Siergiejewicz Gorbaczow, pierwszy i ostatni prezydent Związku Radzieckiego. Zachód go uwielbiał, wschód nienawidził. Przez całą polityczną emeryturę oskarżano go o przyłożenie ręki do upadku radzieckiego imperium, mimo że to nie on złożył podpis na oficjalnym dokumencie. Padł ofiarą politycznych ambicji Borysa Jelcyna i zimnej pogardy elit putinowskiej Rosji. Rozpad ZSRR był szokiem i upokorzeniem dla milionów zwykłych Rosjan. Potrzebny był kozioł ofiarny, na którego trzeba było zrzucić odpowiedzialność i przekierować strumień emocji wszystkich zawiedzionych. Odsunięty od władzy Gorbaczow znalazł się na celowniku Kremla.

W 1985 r 54-letni Gorbaczow był nową nadzieją. ZSRR tkwił w stagnacji po śmierci kolejnego przywódcy. W ciągu zaledwie paru lat Moskwa po kolei pochowała trzech swoich dygnitarzy. Gorbaczow miał ruszyć państwowego molocha z posad, ale nikt nawet nie myślał o prawdziwych reformach. On sam chciał ich dokonywać powoli, walcząc z oporem członków własnej partii. Nawet się nie spodziewał, że jego własne działania tak mocno obrócą się przeciwko niemu i w krótkim czasie doprowadzą do jego upadku.

Słowa głasnost i pierestrojka na stałe weszły do naszego słownika. Istotą zwłaszcza tej ostatniej była modernizacja gospodarki ZSRR, częściowe jej urynkowienie, zwiększanie swobód obywatelskich oraz ocieplenie stosunków z państwami zachodnimi. Zachód zachwycił się rosyjskim przywódcą, który słowo „demokracja” odmieniał głośno przez wszystkie przypadki, nawet jeżeli nie było to całkowicie prawdą. Nie mógł go nie lubić prezydent USA Ronald Reagan, skoro to właśnie Gorbaczow skończył z wyścigiem zbrojeń. Budził sympatię brytyjskiej premier Margaret Thatcher i nadzieję wśród niemieckich polityków, którym zależało na zjednoczeniu Niemiec. Wycofał rosyjskie wojska z Afganistanu, przyznając się wreszcie do porażki Moskwy w tym rejonie świata. Zachęcał kraje Europy Środkowo-Wschodniej, żeby wzięły za siebie polityczną i gospodarczą odpowiedzialność. Nie chciał rozpadu radzieckiego imperium, tylko jego modernizacji i przebudowy. Atomowe mocarstwo okazało się jednak zbyt słabe, by dać sobie radę ze wszystkimi procesami, które rozsadzały je od środka. Nie przeszkodziło zjednoczeniu Niemiec, bo sam Gorbaczow uznał, że nie da się temu zapobiec. Polska wyrwała się spod kurateli Moskwy, ale Litwie, Łotwie i Estonii nie poszło już tak łatwo. Państwa bałtyckie nie zapomniały interwencji wojsk rosyjskich z 1991 r. Dlatego nie dołączyły do chóru zachodnich kondolencji po śmierci Gorbaczowa.

Do tego chóru nie dołączył też Kreml, który bardzo zdawkowo wypowiedział się na temat śmierci ostatniego prezydenta ZSRR. Władimir Putin w 2007 r. przemawiał na pogrzebie Borysa Jelcyna i wyprawił mu ceremonię ze wszelkimi honorami należnymi głowie państwa. Teraz nie pozwolił mu na to „napięty grafik”. O zmarłym powiedział tylko tyle, że był politykiem i mężem stanu, który miał olbrzymi wpływ na bieg historii świata. O tym, co faktycznie myśli o tym wpływie, Kreml dawał wyraz w przeszłości nie raz. Gorbaczow w Rosji traktowany był z pogardą, obwiniany za przegraną zimną wojnę. Putin wielokrotnie wypowiadał się w prześmiewczym tonie, nawiązując do braku zdolności negocjacyjnych zmarłego. Nawiązywał w ten sposób do rozmów, jakie toczyły się między ZSRR a zachodnimi państwami na temat paktu NATO. W myśl tych porozumień NATO miało nigdy nie posunąć się na wschód, a Polska i państwa bałtyckie zostać w rosyjskiej strefie wpływów. Formalnych zapisów w traktatach nigdy jednak nie uczyniono. Ot, tak sobie tylko pogadali – gorzko podsumował w jednym ze swoich wywiadów Putin.

Reformy i rozbudzone ambicje Europy Środkowo-Wschodniej osłabiły pozycję Gorbaczowa i zwróciły się przeciwko niemu. Stawiając na jawność i demokrację, nie chciał lub nie potrafił zamknąć ust tym, którzy głośno go krytykowali. To prowokowało jego przeciwników politycznych. Szczególnie Borys Jelcyn, prezydent jednego z krajów związkowych, jakim była Rosja, nie tracił okazji do upokarzania Gorbaczowa publicznie. Jelcyn miał apetyt na władzę i nie chciał się nią dzielić. Nie mogąc legalnie obalić prezydenta, rozwiązał kraj, na którego czele tamten stał. 8 grudnia 1991 r. w Białowieży Borys Jelcyn, Stanisław Szuszkiewicz i Leonid Kuczma wbili ostatni gwóźdź do trumny ZSRR. Sowieckie imperium przestało istnieć. Moskwa nigdy Jelcyna za to nie skrytykowała. Częściowo dlatego, że to właśnie jemu Putin zawdzięczał fotel włodarza Kremla i winien był mu za to lojalność i wdzięczność. Poza tym Rosjanie byli powszechnie przekonani, że Jelcyn nie miał już wyboru, zmuszony rozwiązać ZSRR szeregiem błędnych decyzji i potknięć Gorbaczowa. Sympatia zachodu jeszcze bardziej nastawiała przeciw niemu rosyjską opinię publiczną.

Gorbaczow odchodzi jako – mimo że tylko mimowolny – ostatni uczestnik wydarzeń uwieńczonych białowieskim porozumieniem. 3 maja 2022 r. Białoruś niemalże przemilczała śmierć Stanisława Szuszkiewicza, byłego Przewodniczącego Rady Najwyższej Białorusi, którego podpis widnieje na dokumencie z Białowieży. 10 maja 2022 r. umiera Leonid Kuczma, były prezydent Ukrainy, który również bezpośrednio przyczynił się do demontażu bloku wschodniego. Jest coś symbolicznego w tym, że wszyscy oni odchodzą akurat w tym samym roku, w którym Władimir Putin zdecydował się przywrócić ruski mir na Ukrainie. Putin myślał, że pójdzie mu szybko, łatwo i bezproblemowo. Ale Ukraina nie pozwoliła tak łatwo dać się z powrotem zaciągnąć w szeregi dawnego imperium. Każdy dzień konfliktu oddala wizję odbudowania dawnych wpływów i roli głównego rozgrywającego. Chcąc przejść do historii, Władimir Putin tylko przyspieszył bieg niekorzystnych dla Rosji wydarzeń.

Na stanowisku kozła ofiarnego właśnie pojawił się wakat.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Winny

Komentarz (1)

Głód...?

Szczegóły
Opublikowano: czwartek, 07 lipiec 2022 20:37
Magdalena Piórek

Rolnictwo stanowi najważniejszą gałąź gospodarki Ukrainy. Należy do tych nielicznych sektorów, które pomimo ośmiu lat wojny nieustannie się rozwijały. Nie bez przyczyny Ukrainę nazywa się największym spichlerzem Europy. W 2021 r. kraj zanotował najlepsze w swojej historii zbiory – aż 86 milionów ton zboża, co dało wzrost o 32,5% w stosunku do poprzedniego roku. Na swoje potrzeby Ukraińcy zostawiają zazwyczaj 20-30 milionów ton, reszta idzie na eksport. Kijów jest czwartym pod względem wielkości eksporterem zboża na świecie. Jego odbiorcami są przede wszystkim państwa Azji Południo-Wschodniej, Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Wśród największych importerów znajdują się również trzy kraje UE: Hiszpania, Holandia i Włochy. Władimir Putin dobrze wiedział, gdzie ma uderzyć najmocniej. Bo nawet największa solidarność nie potrwa długo, gdy przyjdzie za nią drogo zapłacić. Wobec rosyjskiej inwazji wszyscy odbiorcy ukraińskiego zboża stanęli przed podobnym dylematem – czym zastąpić przerwany łańcuch dostaw?

Do 24 lutego 2022 r. większość ukraińskiego eksportu realizowana była drogą morską. Mając na uwadze produkcję rolną, wskaźniki sięgały ponad 90%. Tylko niewielka część zboża transportowana była drogami lub koleją, przez wzgląd na nieopłacalność tych sposobów. Obecnie – wskutek działań wojennych – ukraińskie porty zostały zablokowane. Kijów utracił faktyczną kontrolę nad czterema portami nad Morzem Czarnym i Morzem Azowskim. Najważniejszy port – Odessa – wciąż jest zaminowany i przygotowuje się na odparcie rosyjskiej agresji. Rosja przejęła kontrolę nad żeglugą na Morzu Czarnym, blokując tym samym eksport ukraińskiego zboża. Doprowadziło to do gwałtownego załamania się handlu zagranicznego Ukrainy. Największy spichlerz Europy nie jest w stanie sukcesywnie dostarczać niezbędnych produktów. Podczas gdy świat walczy z niedoborami żywności i wzrostem cen, na kontrolowanych przez Kijów terytoriach na wywóz czeka ok. 30 milionów ton zboża, którego niedługo nie będzie można więcej gromadzić. Prezydent Wołodymyr Zełeński ostrzegł, że to nie koniec – do jesieni może to być już 75 milionów ton. Wobec problemów logistycznych na kierunku Morza Czarnego wywiezienie zapasów zajmie wiele miesięcy. Ukraińskie władze alarmują, że nie posiadają wystarczającej infrastruktury, żeby magazynować tak ogromną ilość zboża, tym bardziej, że nadchodzą kolejne żniwa i przybędzie zapasów. Ukraina boi się, że nie uda jej się przechowywać zapasów dłużej niż dwa, trzy miesiące, bez ryzyka ich utraty. Problemem mogą być również następne zasiewy. Prowadzenie prac polowych w warunkach wojny jest mocno ryzykowne, głównie z powodu zalegających min i niewybuchów. Szacuje się, że z powodu toczącego się konfliktu całkowity obszar upraw zmniejszy się aż o 30%. Część rolników nie dysponuje też takimi środkami finansowymi, które wystarczałyby do wznowienia upraw, zmaga się z brakami dostaw paliwa i prosi rząd o pomoc. Kijów nie ma też informacji, co dzieje się z uprawami na terenach terytorium okupowanych przez wojska rosyjskie. Nie ma wpływu na przebieg prac polowych. A jedyne, czego Kijów jest pewien, to tego, że część zbiorów jest rabowana i wywożona do Rosji, skąd potem – już jako rosyjskie – idzie dalej w świat.

Wydaje się mało prawdopodobne, żeby w najbliższym czasie udało się wznowić działalność ukraińskich portów. Nawet gdyby miało dojść do zawieszenia broni, Rosja nie zrezygnuje z wywierania presji gospodarczej na Ukrainę. Jeśli Kijów nie będzie chciał się tej presji poddać, oznacza to, że przyjdzie mu prosić o pomoc zachód i skorzystać z alternatywnych szlaków dostaw. Ukraina uzgodniła z Wielką Brytanią, że brytyjska marynarka wojenna będzie gwarantowała przepływ ukraińskiego eksportu zboża przez kontrolowane przez Rosję Morze Czarne. Do Moskwy zadzwonili francuski prezydent Emmanuel Macron i niemiecki kanclerz Olaf Scholz. Starali się wymóc na Putinie zniesienie blokady portów. Coraz bardziej niezadowolone są Chiny, którym zamarł ruch na Nowym Jedwabnym Szlaku. Przewozy spadły aż o kilkadziesiąt procent. Przewoźnicy boją się wieźć ładunek przez Rosję, gdzie nikt nie da im gwarancji, że nie zostanie on im odebrany i znacjonalizowany. Do negocjacji włączyła się też Turcja. Za pomoc Ankary w mediacjach z Rosją w celu przywrócenia handlu Kijów zgodził się udzielić Turcji 25% zniżki na zakup produktów rolnych, które do tej pory nie są w stanie opuścić portów. Mimo to nie zanosi się na szybkie rozwiązanie sytuacji, dlatego - w drodze do Europy - trzeba było postawić na transport drogami, kolejowy i rzeczny. Z pomocą w tym zakresie ruszyły Polska, Rumunia i państwa bałtyckie. Jednak mimo najlepszych chęci nasza deklaracja może nie wystarczyć. Ukraińskie koleje opierają się bowiem na innej szerokości torów niż ta, która obowiązuje w sąsiednich krajach. Zboże zatrzymywane jest na granicy polsko-ukraińskiej i musi być przeładowane do innych pociągów. Nie dość, że trwa to dłużej, to na granicy nie ma wystarczającej infrastruktury i dostępnych magazynów, żeby można było sobie z tym sprawnie poradzić. Sami polscy politycy podkreślają, że nierealnym jest, żeby Polska była w stanie wyeksportować aż pięć milionów ton zboża miesięcznie. Maksymalnie możemy przewieźć do półtora miliona ton, ale niezbędna będzie pomoc UE w dostarczeniu funduszy i dodatkowych środków transportu. Ukraińskie zboże ma iść przez porty w Gdańsku, Gdyni, Świnoujściu i mówi się nawet o transporcie przez Mierzeję Wiślaną. To wszystko kropla w morzu potrzeb, tym bardziej, że szacuje się, że polskie możliwości tranzytowe wzrosną dopiero za kilka miesięcy, ale Ukraina nie ma wyboru. Pomoc zadeklarowała nawet Białoruś, która zaproponowała wykorzystanie białoruskiej kolei i możliwości przeładunkowych. W zamian Mińsk domaga się swobodnego dostępu jego towarów do litewskiego portu w Kłajpedzie i zniesienie sankcji na nawozy potasowe produkowane przez Białoruś.

Negocjacjom i pomocy krajów ościennych z niepokojem przygląda się świat. Tym bardziej, że odcięcie Ukrainy od Morza Czarnego niesie za sobą wzrost cen, niedobory żywności, głód, a w konsekwencji nowe fale migracji i niepokoje na świecie. Kłopoty widzi przed sobą Egipt. Do tej pory 80% jego importu pochodziło z Rosji i Ukrainy. Kair ma problemy z poszukiwaniem nowych dostawców. Rosnące gwałtownie ceny już zmusiły rząd do anulowania kilku przetargów na import i kalkulacji opłacalności programów dopłat do żywności dla swoich obywateli. Wywiera się presję na własnych producentów, żeby zebrali zboże wcześniej niż zwykle. Egipt stara się też o pożyczki i inwestycje z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wszystko po to, żeby móc dalej finansować program socjalny, w wyniku którego ponad 70% obywateli otrzymuje podstawowe produkty żywieniowe po promocyjnych cenach. Bo jeśli cena chleba wzrośnie, gniew ulicy zwróci się przeciwko władzy. Pozostałe kraje Afryki Północnej również odchodzą od niepewnych ukraińskich dostaw i zwracają się po pomoc do UE. USA ostrzegają, że do Afryki płynie zrabowane przez Rosjan ukraińskie zboże i przestrzega przed jego kupnem. Ale jeśli Afryka stanie w obliczu klęski głodu, za nic będzie miała solidarność z Kijowem. Poszczególne rządy już deklarują, że nie będą poświęcać milionów własnych obywateli w imię wojny w Europie.

Sama UE również szuka zboża z innych kierunków. W tym celu poszczególne kraje europejskie łagodzą swoje przepisy, żeby umożliwić handel z państwami spoza Wspólnoty. Hiszpania musiała zmienić przepisy dotyczące pestycydów, aby dopuścić paszę z Argentyny i Brazylii. Również Włochy mocno odczuły załamanie się dostaw ze wschodu. Wobec braku zbóż zamykane są wytwórnie pasz, a część hodowców decyduje się na ubój zwierząt, nie mając ich czym karmić. Są też kraje, które upatrują swoją szansę w kryzysie. Australia, Indie, Kanada czy USA spodziewają się rekordowych zysków z własnego eksportu i podbijają nowe rynki. Tam, gdzie Ukraina ma problem z wypełnieniem dotychczasowych zobowiązań, wchodzą bez wahania inne kraje. Mimo tych wysiłków światowy handel zbożem może w 2022 r. skurczyć się aż o dwanaście milionów ton. Ceny frachtów i transportów drogowych i kolejowych windują ceny żywności i świat może dotknąć kryzys żywnościowy, jakiego nie widziano od lat.

W najbliższym czasie sytuacja na ukraińskim froncie zdecyduje, co dalej z naszym poczuciem sytości i stabilizacji. Świat ma nadzieję, że dojdzie do zawieszenia broni lub podpisania porozumienia pokojowego. Jeśli jednym z jego warunków byłoby oddanie Ukrainie dostępu do jej portów, sytuacja handlowa mogłaby szybko wrócić do sytuacji sprzed 24 lutego 2022 r. Na tym szczególnie zależy światowym przywódcom i dlatego prezydent Zełeński będzie poddawany równego rodzaju naciskom, żeby poszedł na ugodę z Putinem. Zełeński jednak nie ma gwarancji, że Putin go nie oszuka i zdejmie blokadę. Musi liczyć się też ze scenariuszem, że Rosji uda się zająć cały pas wybrzeża i na stałe odciąć Ukrainę od Morza Czarnego. Kijów będzie musiał całkowicie wówczas przestawić się na eksport drogą lądową do państw unijnych. Europa stanęłaby wówczas przed konieczności usprawnienia logistyki i rozbudowania infrastruktury na granicach. Wszystko to pochłonie dużo pieniędzy, co tym bardziej odbije się na wzroście cen żywności.

Europa za to zapłaci mówił Władimir Putin, gdy świat nakładał na niego sankcje. I nie pomylił się. Już wkrótce wszyscy złapiemy się za nasze portfele.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Głód...?

Komentarz (72)

Kręgi na wodzie

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 31 maj 2022 22:21
Magdalena Piórek

Chyba każdemu zdarzyło się kiedyś stanąć nad brzegiem rzeki czy jeziora i bawić się w puszczanie kaczek. Rzucony kamień burzył gładkie lustro wody. Można było obserwować, jak szeroko rozchodzą się kręgi. Coraz dalej i dalej. Uderzało się znów i jeszcze raz efekt tego zdarzenia odznaczał się znacznie dalej niż w tym konkretnym punkcie. 24 lutego 2022 r. Władimir Putin cisnął naprawdę dużym kamieniem, a pokłosie tego uderzenia widać już nie tylko na Ukrainie.

Nie da się ukryć, że – podejmując decyzję o inwazji – Rosjanie mocno przecenili swoje możliwości. Zamiast szybko załatwić sprawę tak, jak wszyscy się tego po nich spodziewali, ugrzęźli na Dzikich Polach. 9 maja na Placu Czerwonym w Moskwie ruski sołdat miał wystukiwać obcasami swoje zwycięstwo. Zaskoczony świat zobaczył coś zgoła odmiennego, a potem – po długiej chwili odrętwienia – z pozycji biernego obserwatora przeszedł do działania. W zależności od relacji międzynarodowych, Rosji albo przestano się tak bardzo bać, albo przestano pokładać w niej dotychczasowe nadzieje. Przedłużające się rosyjskie zaangażowanie ośmieliło pozostałych graczy na arenie międzynarodowej. Zaczęło się od centralnej części Azji, gdzie Moskwa najpierw budowała swoje sowieckie imperium, a potem rywalizowała z Chinami o zachowanie strefy wpływów. Kazachstan ustami prezydenta Kasyma Tokajewa bezceremonialnie odrzucił rosyjską prośbę o interwencję kazachskich wojsk na Ukrainie. Był to policzek dla Putina, który temu samemu Tokajewowi ledwie miesiąc wcześniej zapewnił utrzymanie się przy władzy. Kazachstan dobrze pokazał, że w polityce nie istnieje coś takiego, jak wdzięczność. Za jego przykładem poszły pozostałe postsowieckie republiki – żadna nie chciała zadeklarować wysłania swoich żołnierzy. Zaskoczony Kreml zareagował oskarżeniami o faszyzm i zaczął się doszukiwać nazistów. Tak, jak gdyby chciał usprawiedliwić przed własnym społeczeństwem potrzebę ewentualnej interwencji w Kazachstanie w chwili, gdy przestaną zajmować go sprawy na Ukrainie.

Rosyjska armia nie spełniła pokładanych w niej kremlowskich nadziei. Poza tym, wojsko może stracić swą skuteczność nawet w tych miejscach, gdzie do tej pory całkiem nieźle sobie radziło. Odkąd minister obrony Siergiej Szojgu ogołocił z żołnierzy rosyjskie bazy, na sojuszników Kremla padł blady strach. Miota się białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka. Wie, że nałożone przez Zachód sankcje zatopią Białoruś szybciej niż samą Rosję. Łukaszenka nie może czynnie wspomóc Putina, bo jego wojsko odmawia pójścia na nie swoją wojnę. Białoruski satrapa nie może też odwrócić się do Kremla tak po prostu plecami. Bez wsparcia Putina jest nikim, a Zachód wcale nie kwapi się do tego, żeby wyciągnąć do niego pomocną dłoń. Zresztą, nawet gdyby ją wyciągnął – Rosja nie osłabła jeszcze na tyle, żeby mogła gładko przełknąć zdradę. Infiltracja białoruskiej armii i stojące w Brześciu rosyjskie wojsko ma nie tylko odstraszyć NATO. Ma również na celu upewnić się, że Łukaszence nie postanie w głowie myśl o nagłej zmianie sojuszy. Ale nie tylko jemu wojskowe zaangażowanie Rosji na Ukrainie jest zupełnie nie w smak. Baszir al Asad utrzymał integralność syryjskiego państwa tylko i wyłącznie dzięki rosyjskim próbom budowania swojej strefy wpływów na Bliskim Wschodzie. Od 2011 r. w Syrii trwa wojna. Do tej pory Asad mógł liczyć na Putina. Ale Putin zabiera swoje wojska i ogranicza ich obecność do minimum. Kto teraz efektywnie powstrzyma Turcję przed jej rozpychaniem się łokciami w regionie? Kto powstrzyma Izrael? A wreszcie kto przeszkodzi NATO rozbujać syryjską łódką i wyrzucić Asada za burtę? Rosyjskich żołnierzy zabrakło również w Górskim Karabachu. Armenia jest militarnie dużo słabsza od Azerbejdżanu, za którego plecami niewzruszenie stoi Receep Erdogan. W zeszłym roku Erywań mógł liczyć na rosyjskie mediacje i decydujący głos Putina. Obecnie musiał schować dumę do kieszeni i zapukać po prośbie do tureckich drzwi. To już nie Rosja rozgrywa ormiańsko-azerskie resentymenty w regionie. Miejsce Putina przy stole niespostrzeżenie zajęła Turcja i to teraz w Ankarze ważyć się będą losy pokoju na Kaukazie.

Ruski mir może się również zachwiać w Naddniestrzu, separatystycznej republice mołdawskiej. W 1990 r. Naddniestrze ogłosiło niepodległość. Mołdawia nie pogodziła się z tą decyzją i zdecydowała na interwencję. Wtrącili się Rosjanie, którzy wprowadzili swoje wojska i upokorzyli Kiszyniów. Od tamtej pory Naddniestrze było ich przyczółkiem w tej części Europy i umożliwiało wpływanie na politykę państw w tym regionie. Jeśli teraz rosyjskiej armii nie uda się przedrzeć przez ukraińską obronę, spacyfikować Odessy i wyrąbać sobie korytarza do Naddniestrza, losy separatystycznej republiki mogą stanąć pod znakiem zapytania. Mołdawia jest za słaba, żeby porwać się na konflikt z Rosją. Wspierająca ją politycznie Rumunia może nie zechcieć narażać NATO na otwarty konflikt. Ale już Ukraina mogłaby się poważyć na zneutralizowanie rosyjskiego zagrożenia od tej strony i mógłby to być pierwszy od lat stracony przez Rosję przyczółek.

Ale prawdziwym dla Rosji ciosem byłoby przystąpienie Finlandii i Szwecji do NATO. Oba państwa do tej pory twardo deklarowały neutralność. Finlandia, mimo dużego zbliżenia z Zachodem, stawiała na poprawne relacje z Rosją. Zarówno pod względem zabiegów dyplomatycznych, jak i współpracy gospodarczej. Putin mógł liczyć na życzliwe przyjęcie w Helsinkach. Sytuacja zmieniła się po inwazji Rosji na Ukrainę. Nagły zwrot w polityce obu państw zaskoczył obserwatorów sceny politycznej tej części Europy. Rosyjska agresja walnie się do zmiany zdania przyczyniła, ale zaniepokojenie polityków obu skandynawskich stolic można było zaobserwować nieco wcześniej. Gdy w grudniu 2021 r. Putin dopiero co prężył muskuły, postawił przed NATO ultimatum. Sojusz miał nie tylko porzucić mrzonki o przyciągnięciu do siebie Ukrainy, ale również ograniczyć obecność wojskową w całej Europie Środkowo-Wschodniej. W Helsinkach odczytano to jako zagrożenie i próbę odzyskania przez Moskwę dawnej strefy wpływów. Brutalność działań rosyjskich wojsk na Ukrainie przeraziło fińską opinię publiczną. Poparcie w sondażach odnośnie wstąpienia Finlandii do NATO skoczyło do ponad 60%. Nikt się nie spodziewał, że to właśnie Finlandia pierwsza zrezygnuje ze swojej neutralności, ale wobec oczekiwań społeczeństwa premier Sanna Marin nawet się nie wahała. Zadeklarowała głosowanie nad wnioskiem o przyjęcie do NATO w parlamencie (gdzie opozycja nie jest temu przeciwna) i załatwienie formalności do końca maja tak, aby na czerwcowym szczycie Sojuszu w Madrycie Helsinki mogły przystąpić do działania.

W Szwecji akcesja budzi zdecydowanie mniejszy entuzjazm. Sztokholm nie ma najmniejszej ochoty zmieniać obecnego status quo, ale warunki geopolityczne mogą go do tego zmusić. Gdyby decyzja zależała tylko od Szwecji, bez wahania powiedziałaby nie. Nawet pomimo zmiany nastrojów szwedzkiej opinii publicznej. Ale Finlandia postawiła sąsiada pod ścianą. Oba państwa do tej pory były związane aliansem wojskowym między sobą. Decyzja Helsinek rozwiązuje dotychczasowy układ. Jeśli Szwecja nie pójdzie w ślady sąsiada, pozostanie jedynym państwem bez żadnych gwarancji sojuszniczych w regionie. Byłoby to nie po jej myśli, zważywszy na kwestie jej poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Rządząca partia socjaldemokratów nie pali się do politycznego kruszenia kopii o przynależność do NATO. Nie tylko w parlamencie, ale i w samej partii nie ma jednomyślności. Długi czas na szwedzkiej scenie politycznej przeważały głosy zadeklarowanych pacyfistów i żaden premier nie miał ochoty niepotrzebnie zderzać się ze ścianą. Szwecja nie może jednak pozostać sama, bez żadnego wsparcia. Poza tym, zbliżają się wrześniowe wybory parlamentarne. Walcząca o reelekcję premier Magdalena Andersson została zmuszona do opowiedzenia się teraz za przystąpieniem do NATO. Inaczej ryzykowałaby, że kwestia bezpieczeństwa państwa stałaby się obiektem przedwyborczych debat i pogrzebałaby jej szansę na wygraną. Andersson musi przekonać własną partię i parlament. Ale nawet najwięksi przeciwnicy akcesji nie wyobrażają sobie, że Szwedzi mieliby zostać sami, pozbawieni fińskiego oparcia. Mocną kartą przetargową pani premier mogą być także obawy o bezpieczeństwo Gotlandii, szwedzkiej wyspy na Bałtyku. Sztokholm już wcześniej się bał, że Rosja mogłaby zająć wyspę siłą i rozmieścić tam swoje wojska. Dlatego też po aneksji Krymu w 2014 r. Szwecja zaczęła rozbudowywać obronę strategicznego przyczółka.

Po 2014 r. oba państwa – mimo deklarowanej neutralności – mocno współpracowały z NATO i rozbudowywały wojskowy potencjał. Szwedzkie siły powietrzne i silna marynarka wojenna stanowią wartość samą w sobie. Finlandia posiada duże zdolności w wojskach lądowych i silną artylerię. Łoży znaczne wydatki na armię i deklaruje, że w przyszłym roku przeznaczy na nią 2% swojego PKB. Deklaracje obu państw spotkały się z przychylnym przyjęciem ze strony samego Sojuszu. Pochodzący z Norwegii Szef Paktu Północnoatlantyckiego, Jens Stoltenberg, nie krył radości i obiecał błyskawiczne procedowanie wniosków. Norwegia do tej pory była jedynym skandynawskim państwem w zachodnich strukturach bezpieczeństwa. Po decyzji Sztokholmu i Helsinek zobowiązania sojusznicze rozłożą się na całą Skandynawię, a zakres poczucia bezpieczeństwa mocno wzrośnie. To wręcz trzęsienie ziemi, jeśli chodzi o układ sił w regionie. Mimo że proces akcesyjny może potrwać nawet cztery miesiące, lub dłużej, to można się spodziewać, że uda się z tym uporać do końca roku. Z końcem grudnia w Warszawie, Wilnie, Rydze i Tallinie wyjątkowo hucznie mogą strzelać korki od szampana. Rosja staje przed wyzwaniem obrony ponad 1300 kilometrów swoich granic. Petersburg staje się niejako zakładnikiem NATO, bo bez zgody Sojuszu z Zatoki Fińskiej nie wypłynie ani jeden rosyjski statek. Z obsadzoną szwedzko-amerykańską załogą Gotlandią i bronioną przez polski dywizjon rakietowy estońską wyspą Saaremaa Bałtyk przekształca się w morze wewnętrzne Sojuszu. Jedyne połączenie lądowe między Finlandią i Estonią wiedzie właśnie przez dawną stolicę carów i Moskwa może mieć problem, żeby w razie czego ją obronić. Finlandia bierze na siebie rolę państwa frontowego NATO i zdejmuje z Polski część odpowiedzialności za obronę państw Litwy, Łotwy i Estonii. Do tej pory jedyna droga z pomocą wojskową do państw bałtyckich wiodła przez wąski przesmyk suwalski, wciśnięty pomiędzy Białoruś i obwód kaliningradzki. Wiadomo było, że Warszawa mogłaby mieć ogromny problem z wypełnieniem zobowiązań sojuszniczych. Z kolei przystąpienie Szwecji i Finlandii do NATO diametralnie zmienia układ sił w regionie i zmusza Rosję do przeorientowania jej planów obronnych.

Rosja staje w obliczu nowych wyzwań. Wobec rozszerzającego się NATO i porażki na Ukrainie może nie dać rady utrzymać swego statusu mocarstwa. Jeśli nie zajmie Kijowa i nie postawi swoich wojsk na granicy z Polską, system jej bezpieczeństwa się załamie. Samo zajęcie Krymu czy Donbasu nic jej nie daje. Bo zamiast odepchnąć od swoich granic zagrożenie ze strony NATO, Putin swoimi decyzjami sprawił, że Sojusz przybliżył się jeszcze bardziej. Rosja będzie oczywiście próbowała odwlec rozszerzenie się Paktu. Spróbuje zastraszyć fińskie i szwedzkie społeczeństwo prężąc militarne muskuły. Może też grać na rozbicie solidarności zachodu. Żeby Pakt mógł się rozszerzyć, decyzja wśród jego członków musi zapaść jednomyślnie. Putin nie byłby sobą, gdyby nie uderzał do Berlina, czy Budapesztu z prośbą o pomoc. Czy właśnie w czerwcu ostatecznie rozstrzygnie się przyszłość naszej części Europy?
Kamień został rzucony.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Kręgi na wodzie

Komentarz (35)

Gdy walczą tygrysy

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 07 maj 2022 21:52
Magdalena Piórek

Trwa drugi miesiąc wojny na Ukrainie. Już wiadomo, że Ukraina obroniła swoją stolicę i swoją niepodległość. Rosyjskie wojska nie dotarły do Odessy, jednego z najważniejszych ukraińskich portów. Toczy się bitwa o wschodnie i południowe rubieże. Pierwszy rozdział wojny został przez Moskwę przegrany. Nie osiągnęła najważniejszego celu – nie przejęła kontroli nad Kijowem i nie zainstalowała marionetkowego rządu. Władimir Putin połamał sobie zęby na byłej sowieckiej republice i został zmuszony do pospiesznego wycofania swoich oddziałów z tych kierunków, na których poniósł klęskę. Rosjanie przegrupowują się pospiesznie i modyfikują plany. Skoro nie udał się plan maksimum, chcą ograniczyć się do tego, co już zdobyli i 9 maja na Placu Czerwonym ogłosić swoje zwycięstwo. Wiedzą, że im dłużej trwają te zmagania, tym gorzej dla nich. Bo świat już wyciągnął wnioski, a Moskwa boi się, że poszczególne kraje mogą wykorzystać chwilę słabości Rosji. Jeszcze w lutym Putin był mocarzem świata i miał go na swoje skinienie. Nie minęły dwa tygodnie, a świat przestał się go bać.

Plan był prosty. Zebrać wojska wokół ukraińskich granic, postawić żądania i przycisnąć Kijów oraz zachód. Z życzliwie neutralnymi Chinami za plecami i chwiejnym Berlinem i Paryżem przed sobą można było się porwać nawet na najbardziej absurdalne żądania. Działało to zawsze doskonale. I gdyby o losach Ukrainy decydowały tylko Francja i Niemcy, Putin osiągnąłby swoje i bez wojny. Ale tym razem zachód się nie przestraszył. W wojennej retoryce wszyscy zabrnęli tak daleko, że bez utraty twarzy Rosja nie mogła się już cofnąć. Nie przewidziała kilku rzeczy. Przede wszystkim, po krymskim blamażu Ukraińcy postanowili udowodnić sobie i światu, że potrafią walczyć o swoje i nie da się ich tak po prostu skreślić. Poza tym, po latach stawiania wszystkich dookoła w obliczu faktów dokonanych, Rosja naruszyła zbyt wiele interesów, by można to było tolerować dalej. Zachód odpowiedział sankcjami, których skala mocno zaskoczyła Kreml. Nie dość, że Moskwa przegrywa na polu militarnym, traci wizerunkowo i nie ma pojęcia, jak sytuacja potoczy się dalej, to musi się też tłumaczyć przed własnymi sojusznikami. Chiny są głęboko rozczarowane Rosją.

Znane chińskie powiedzenie mówi: zou shan guan hu dou, czyli siedzieć na górze, obserwując walczące tygrysy. Dobrze to oddaje filozofię Pekinu, którą ten stara się wcielać od zawsze w polityce. Swoje cele Chiny chcą osiągać metodami pokojowymi, rozwijając siłę sukcesywnie i powoli, nie narażając się na gwałtowne wichry zmian. Zamiast angażować się militarnie, preferują dystansowanie się od obydwu stron konfliktu i czekanie, co mogą ugrać na wynikłej sytuacji. Putin najprawdopodobniej uspokajał przewodniczącego Xi Jinpinga, że konflikt będzie szybki i nie zagrozi chińskim interesom. Dając zielone światło Putinowi w kwestii Ukrainy, Chiny prawdopodobnie oczekiwały szybkiego zwycięstwa Rosji i chaotycznej reakcji podzielonego zachodu. Tymczasem zaś chiński tygrys siedzi na swojej górze, widzi, co dzieje się na równinie i przeciera z niedowierzaniem oczy.

Ukraina dzielnie się broni, a Rosja ugrzęzła i traci siły. Jeśli spojrzymy na mapę działań wojennych, może nam się wydawać, że Rosja całkiem nieźle sobie radzi. Ale mapa nie mówi o znacznych stratach wśród oficerów, ściąganych naprędce oddziałach ze wszystkich stron świata, traconym sprzęcie i problemach spowodowanych sankcjami. Im więcej żołnierzy Rosja zwiezie do Donbasu, tym mniej ich będzie w Kaliningradzie, Naddniestrzu, Armenii, czy w Gruzji. Wszędzie tam, gdzie ruski sołdat bronił interesów Kremla w regionie, teraz tego wojaka zabrakło. Tylko patrzeć, gdy ktoś – korzystając z tego, że Moskwa ma zajętą głowę na Ukrainie – zdecyduje się skorzystać z okazji. NATO – uwierzywszy, że Rosji da się wreszcie wybić zęby – zjednoczy się i podejmie zdecydowane kroki. Powoli już to się dzieje. Poszczególne państwa zaczynają porzucać rolę biernych obserwatorów i korzystają z okazji: zaczynają grę o własne interesy. Wszczął się ruch na światowej szachownicy. Japonia zerwała prowadzone z Rosją rozmowy pokojowe, wprost domagając się zwrotu spornych Wysp Kurylskich. Finlandia i Szwecja porzucają neutralny status i przygotowują wnioski akcesyjne do NATO. USA, Wielka Brytania i Polska wiodą prym w dostarczaniu broni na Ukrainę, z powrotem przywracając sens istnienia NATO w Europie. Z polskiej perspektywy wydaje się, że zachód się waha i jest podzielony, ale z chińskiego punktu widzenia następuje wielkie zjednoczenie zachodu jako takiego i triumfalny powrót USA jako hegemona na kontynencie europejskim. Lata chińskich starań o rozerwanie więzi atlantyckich i wyrwania Europy z amerykańskich ramion, mogą pójść na marne. Rosja miała być tą, która pomoże Pekinowi zrzucić USA z piedestału. Jako że Moskwa robiła to głośno i groźnie, za pomocą podbojów militarnych, to odwracała uwagę świata od Chin. Chinom wystarczało, że wyciągają rękę pełną brzęczących monet i korzystnych umów, a osiągały to, czego by nie mogły zrobić bez zasłony dymnej w postaci agresywnego Putina. Pekinowi niepotrzebny partner, który przez długie lata będzie lizał rany i któremu trzeba będzie odtąd pomagać, narażając się samemu na gniewne pomruki zachodu. No nie tak to miało wyglądać.

Rosyjskie problemy na Ukrainie każdy stara się wykorzystać jak najlepiej dla siebie. Nie da się nie zauważyć szczególnego zaangażowania Wielkiej Brytanii. Od początku konfliktu Londyn dwoi się i troi, wysyłając masę wojskowego sprzętu i stając murem za Ukrainą. Polska opinia publiczna nie dowierza własnym oczom, pamiętając przecież niemrawe angielskie reakcje podczas II wojny światowej. Ale jeśli przypomnimy sobie słynną brytyjską maksymę: „Anglia nie ma wiecznych sojuszników, tylko wieczne interesy”, możemy się domyślać, że musiało chodzić o pieniądze. Londyn wydaje się być szczególnie zażarty w tym konflikcie, a jego sankcje uderzają boleśnie w rosyjskich oligarchów. Od lat Rosja ręka w rękę z Chinami starała się podważać zachodnie wpływy. Zewsząd, gdzie Wielka Brytania jeszcze miała swoje wpływy, rosyjskimi rękoma była powoli wypierana. Tak wypadła między innymi z Azji, gdzie rolę hegemona w regionie brały na siebie Moskwa, Pekin, czy ostatnio Turcja. Euroazjatycki tandem podważał dawne więzi Wielkiej Brytanii w rejonie Azji i Pacyfiku i zagroził istnieniu brytyjskich portów handlowych na Morzu Czarnym, Śródziemnym i Południowochińskim. Londyn stoi przed wielką szansą powstrzymania Rosji. Bez Rosji Chiny nie będą same parły tak mocno i Wielka Brytania kupuje sobie nieco więcej czasu.

Słabsza Rosja byłaby również w interesie Francji, którą działania Moskwy powoli i sukcesywnie wypierają z jej kolonii w Afryce Północnej. Ale paradoksalnie Paryż na porażce Putina mimo wszystko traci. Razem z Niemcami Francja i Rosja od lat starały się budować wspólną przestrzeń euroazjatycką, wyrzucając z niej USA. Paryż miał szansę zyskać w tej politycznej układance, a przed francuskimi firmami otworzyłby się na całego chłonny rosyjski rynek. Ale rosyjskie siły zbrojne od ponad miesiąca nie przestają się kompromitować, a Europa Środkowo-Wschodnia podniosła wysoko głowę. Na teren europejskich wpływów znów wkroczyły z przytupem USA. Polski premier w samym środku francuskiej kampanii wyborczej zrugał urzędującego prezydenta oskarżając go o współpracę z Putinem. Walczący w pocie czoła o reelekcję zaskoczony Emmanuel Macron zareagował oskarżeniami, że Warszawa miesza się we francuskie wybory. Zadziwiający paradoks – dwadzieścia lat temu Paryż kazał siedzieć Polsce cicho, a dwie dekady później we francuskiej narracji jesteśmy przedstawiani jako główny rozgrywający wyborów nad Sekwaną. Rzekomo od słów polskiego premiera zależą polityczne losy Emmanuela Macrona.

Może nam się wydawać, że będący pod presją Macron za mocno histeryzuje, ale to pokazuje, jak widzą rolę Polski inni. Wojna na Ukrainie wyciągnęła nas przed szereg. Pokazała, że bez naszego zaangażowania i współpracy, NATO tak naprawdę nie istnieje. Ukraina nie miałaby szans, gdyby nie dostawy broni przez polskie terytorium. USA i Wielka Brytania widzą, że Francja i Niemcy zawiodły jako liderzy. Szczególnie rozczarował Berlin. Jeśli Ukraina – nawet kosztem południa i Donbasu – obroni swoją niepodległość, a wszystko raczej ku temu zmierza, Polska zyska w optyce USA. To na nas postawi Waszyngton w nowej strategii obronnej, to my będziemy kluczem do amerykańskiej dominacji na kontynencie. Skoro Polska ma być gwarantem ukraińskiej państwowości, to właśnie w tym regionie będzie biło mocnym rytmem serce NATO. Tylko od polskiego rządu zależy, jaką ostatecznie polityczną korzyść z tego odniesiemy. Bądź co bądź, cała Europa Środkowo-Wschodnia dostała geopolitycznych skrzydeł i uwierzyła w siebie. Państwa byłego bloku komunistycznego ślą dostawy broni na Ukrainę, widząc w tym swoją wielką szansę. Czechy niemalże ścigają się ze wszystkimi w dostawach sprzętu na Ukrainę. Jeśli uda się osłabić Rosję, ten region Europy będzie mógł przestać oglądać się za siebie.

Dla całego kontynentu stało się również jasne, że wraz z przeciągającą się wojną na Ukrainie, zmniejszają się wpływy dwóch unijnych lokomotyw. Niemcy i Francja niespodziewanie zostały zepchnięte do narożnika i rozpaczliwie starają się wrócić na właściwe tory. Przez lata oba kraje inwestowały w relacje z Rosją, w tani gaz i gospodarczą dominację w Europie. Dla pozostałych krajów energetyczna dominacja Rosji na świecie była oczywistością. Tak samo jak potrzeba oplatania Europy kolejnymi nitkami rurociągów i głównej roli Niemiec w ich dystrybucji. Nagle oczywistym się stało, że uzależnienie od rosyjskiego gazu i popadnięcie w zależność od niemieckiego widzimisię przestało być tak atrakcyjne. W jednej chwili dla Europy kluczowe stało się słowo: dywersyfikacja. Oczywistym jest, że Europa nie przestawi się z dnia na dzień, ale pierwszy wyłom został już uczyniony. UE zaczęła szukać innych dostawców, a dla wszystkich stało się klarowne, że czas europejskich profitów dla Rosji się skończył. Hiszpania, Włochy i Portugalia również ochoczą wysyłają pomoc wojskową do Kijowa. Słabsza Rosja oznacza koniec niemieckich marzeń o geopolitycznej potędze w Europie. Skoro USA i NATO zdecydowanie wracają do gry, a na pierwszy plan wysunie się Europa Środkowa, rola Niemiec i Francji ulegnie osłabieniu. A jeśli Berlin straci decydujący głos, nie będzie miał również siły, żeby forsować swoje zdanie na unijnym forum. Ekonomiczna i polityczna pętla wokół szyi Lizbony, Madrytu, czy Rzymu może się rozluźnić i Europa złapie drugi oddech.

To wszystko nie może podobać się Chinom. Wojna na Ukrainie uderza w ich gospodarcze interesy. Jeśli USA na dobre osadzą się z powrotem w Europie, Pekin będzie mógł zapomnieć o wciągnięciu jej w swoją strefę wpływów. Osłabiona Rosja pozostawia Chiny same w przyszłej konfrontacji z zachodem. Nie mogą już liczyć na podział zachodu, bo NATO się skonsolidowało. Wobec obecności rosyjskich wojsk na wybrzeżu Morza Czarnego, Turcja zacieśnia swoją współpracę z USA. Nie ma więcej mowy o kwestii ewentualnego porzucenia struktur Sojuszu. Ankara nie może sobie pozwolić na drobne wojenki z Waszyngtonem, gdy rosyjski wróg stoi u bram.

Z góry wszystko dobrze widać. Gdzie chiński tygrys zwróci swą głowę, tam dostrzeże zagrożenie dla jego geopolitycznych planów. Putin już narobił Pekinowi dużych kłopotów. Wtedy, gdy pchnął Aleksandra Łukaszenkę do konfrontacji z Polską i zamknięcie polsko-białoruskiej granicy groziło wstrzymaniem chińskich dostaw do Europy. Wojna na Ukrainie zerwała chiński łańcuch dostaw na dobre. Chiny niewiele mogą teraz z tym zrobić. Mogą się przyglądać, jak zachodnie tygrysy zapędzają do kąta rosyjskiego kota. Ale jeśli sankcje na Rosję i konsolidacja zachodu się utrzymają i zagrożą na dłużej chińskim interesom, Pekin stanie przed wyborem, którego nie ma najmniejszej ochoty dokonywać. Być może Chiny będą musiały zejść ze swojej góry i wesprzeć Rosję. Nie zrobią tego militarnie, ale w kwestii ekonomicznej mogą wyciągnąć do niej pomocną dłoń. Jeśli jednak to zrobią i będą w tym zbyt ostentacyjne – mogą dostać rykoszetem zachodnich sankcji i stracić gospodarczo. Ale jeśli nie dokonają żadnego wyboru i tym samym pomogą rosyjskiemu tygrysowi zdechnąć z głodu, zachodnie tygrysy nabiorą apetytu i masy mięśniowej. I być może te zachodnie koty zechcą wtedy sprawdzić, co dzieje się na chińskiej górze.

Przed Pekinem ciężki orzech do zgryzienia. Będzie musiał stanąć na głowie, żeby zminimalizować straty. Całkowicie Rosji porzucić nie może, ale wychylać się za bardzo też nie ma ochoty. Jedno jest pewne: Władimir Putin twardo zapłaci za swoje geopolityczne mrzonki. Chiny nie darują mu tego, że lata ich politycznych i gospodarczych starań mogą trafić do kosza. Rosja miała być wspólnikiem w bandyckiej grze o geopolityczne interesy, a grozi jej, że odpadnie od stolika. Tu nie będzie sentymentów. Rosja zawiodła Chiny i nie spełniła zadania, jakie przed nią postawiono. Zachód się zjednoczył, USA wracają do Europy, a Pekin musi zainwestować więcej, by móc obronić swoje wpływy i lepiej się zakotwiczyć na kontynencie. Rosja musi ponieść konsekwencje. Dlatego, jeśli Moskwa zwróci się o pomoc, będzie ona udzielona na twardych, chińskich warunkach. Rosyjskie surowce pójdą do Chin za pół darmo. A jeśli Europa nie skruszeje i nie pozwoli marnotrawnemu synowi powrócić na jej łono, Rosja będzie musiała na całego zanurzyć się w chińskim świecie. Zabrnąć w zaułek chińskich finansów, technologii, inwestycji i sposobu życia. Przeorientować się na Azję i zapomnieć o dawnych wpływach. Bo słabości żaden tygrys nie wybacza.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Od redakcji: tekst został oddany do druku 19 kwietnia, ukazał się 22 kwietnia w miesięczniku "Debata"

Czytaj więcej: Gdy walczą tygrysy

Komentarz (10)

Więcej artykułów…

  1. Inny świat
  2. Gdyby zabrakło Rosji

Strona 2 z 32

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

A ty, co popierasz... ? https://twitter.com/Jack471776/status/1637620374853632000?cxt=HHwWgIC-gb7D_7ktAAAA

https://kresy.pl/wydarzenia/banderowskie...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
1 godzinę temu
a ty co popierasz moskwę?
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
1 godzinę temu
Ale bełkot - chyba poszczepienny.
Przemija postać świata*
3 godzin(y) temu
Źle skopiowany link: https://isws.ms.gov.pl/pl/baza-statystyczna/publikacje/download,3502,14.html
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Nie we wszystkim, co napisał mój kolega Bogdan się zgadzam, ale wnioski mamy podobne...

Najpierw nieco statystyki: Jest też taki dokument opublikow...
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Solidarna Polska Pana Zbigniewa Ziobry jest najlepszym wyborem dla Polski i Polaków. Szkoda tylko, że prawdopodobnie pójdą w koalicji z PiS. Ale może ...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
4 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Modlitwa kardynała de Richelieu Bogdan Bachmura Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z… Zobacz
  • Nienasycenie Adam Kowalczyk Na początku istnienia Rosji, a właściwie Moskwy, niewiele wskazywało na to, że stanie się ziemią ludzi nienasyconych. Ludzi, których mózgi… Zobacz
  • Suwerenność na miarę naszych możliwości Bogdan Bachmura Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o… Zobacz
  • Bezpieczeństwo na Wschodzie Adam Kowalczyk Pół roku temu pisałem o podniesionym przez Marka Budzisza temacie sojuszu, a nawet federacji z Ukrainą. To o czym pisał… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Uchwała Sejmu w sprawie obrony dobrego imienia św. Jana Pawła II
  • Prowokacja rosyjskiego ambasadora i "polskich patriotów" w Pieniężnie
  • Łajba "Olsztyn" tonie, a "kapitan" szykuje się do ucieczki
  • Wójt Gietrzwałdu zaatakował lidera komitetu referendalnego. Oświadczenie Jacka Wiącka
  • "Wójt mija się z prawdą i manipuluje mieszkańcami Gietrzwałdu". Sprostowanie wywiadu z J.Kasprowiczem
  • Olsztyńskie Wodociągi nie uzyskały zgody na nowe taryfy. Grożą upadłością
  • Kim jest Marek Żejmo (autor książki "Liderzy podziemia Solidarności")? (cz.2)
  • Polecamy lutowy numer miesięcznika "Debata"
  • Holenderska gazeta zastanawia się, czy olsztyńskie "szubienice" wytrzymają atak polskich ikonoklastów?
  • Debatka czyli polityczne prztyczki i potyczki (3)
  • Ks. K. Paczos: "Czy Kościół umiera?" Zapis audio wykładu w Olsztynie
  • "Prezydencie Olsztyna, pracownicy nie najedzą się pana tramwajami i betonem"

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.