30 sierpnia 2022 r. w Moskwie, po długiej chorobie odszedł Michaił Siergiejewicz Gorbaczow, pierwszy i ostatni prezydent Związku Radzieckiego. Zachód go uwielbiał, wschód nienawidził. Przez całą polityczną emeryturę oskarżano go o przyłożenie ręki do upadku radzieckiego imperium, mimo że to nie on złożył podpis na oficjalnym dokumencie. Padł ofiarą politycznych ambicji Borysa Jelcyna i zimnej pogardy elit putinowskiej Rosji. Rozpad ZSRR był szokiem i upokorzeniem dla milionów zwykłych Rosjan. Potrzebny był kozioł ofiarny, na którego trzeba było zrzucić odpowiedzialność i przekierować strumień emocji wszystkich zawiedzionych. Odsunięty od władzy Gorbaczow znalazł się na celowniku Kremla.
W 1985 r 54-letni Gorbaczow był nową nadzieją. ZSRR tkwił w stagnacji po śmierci kolejnego przywódcy. W ciągu zaledwie paru lat Moskwa po kolei pochowała trzech swoich dygnitarzy. Gorbaczow miał ruszyć państwowego molocha z posad, ale nikt nawet nie myślał o prawdziwych reformach. On sam chciał ich dokonywać powoli, walcząc z oporem członków własnej partii. Nawet się nie spodziewał, że jego własne działania tak mocno obrócą się przeciwko niemu i w krótkim czasie doprowadzą do jego upadku.
Słowa głasnost i pierestrojka na stałe weszły do naszego słownika. Istotą zwłaszcza tej ostatniej była modernizacja gospodarki ZSRR, częściowe jej urynkowienie, zwiększanie swobód obywatelskich oraz ocieplenie stosunków z państwami zachodnimi. Zachód zachwycił się rosyjskim przywódcą, który słowo „demokracja” odmieniał głośno przez wszystkie przypadki, nawet jeżeli nie było to całkowicie prawdą. Nie mógł go nie lubić prezydent USA Ronald Reagan, skoro to właśnie Gorbaczow skończył z wyścigiem zbrojeń. Budził sympatię brytyjskiej premier Margaret Thatcher i nadzieję wśród niemieckich polityków, którym zależało na zjednoczeniu Niemiec. Wycofał rosyjskie wojska z Afganistanu, przyznając się wreszcie do porażki Moskwy w tym rejonie świata. Zachęcał kraje Europy Środkowo-Wschodniej, żeby wzięły za siebie polityczną i gospodarczą odpowiedzialność. Nie chciał rozpadu radzieckiego imperium, tylko jego modernizacji i przebudowy. Atomowe mocarstwo okazało się jednak zbyt słabe, by dać sobie radę ze wszystkimi procesami, które rozsadzały je od środka. Nie przeszkodziło zjednoczeniu Niemiec, bo sam Gorbaczow uznał, że nie da się temu zapobiec. Polska wyrwała się spod kurateli Moskwy, ale Litwie, Łotwie i Estonii nie poszło już tak łatwo. Państwa bałtyckie nie zapomniały interwencji wojsk rosyjskich z 1991 r. Dlatego nie dołączyły do chóru zachodnich kondolencji po śmierci Gorbaczowa.
Do tego chóru nie dołączył też Kreml, który bardzo zdawkowo wypowiedział się na temat śmierci ostatniego prezydenta ZSRR. Władimir Putin w 2007 r. przemawiał na pogrzebie Borysa Jelcyna i wyprawił mu ceremonię ze wszelkimi honorami należnymi głowie państwa. Teraz nie pozwolił mu na to „napięty grafik”. O zmarłym powiedział tylko tyle, że był politykiem i mężem stanu, który miał olbrzymi wpływ na bieg historii świata. O tym, co faktycznie myśli o tym wpływie, Kreml dawał wyraz w przeszłości nie raz. Gorbaczow w Rosji traktowany był z pogardą, obwiniany za przegraną zimną wojnę. Putin wielokrotnie wypowiadał się w prześmiewczym tonie, nawiązując do braku zdolności negocjacyjnych zmarłego. Nawiązywał w ten sposób do rozmów, jakie toczyły się między ZSRR a zachodnimi państwami na temat paktu NATO. W myśl tych porozumień NATO miało nigdy nie posunąć się na wschód, a Polska i państwa bałtyckie zostać w rosyjskiej strefie wpływów. Formalnych zapisów w traktatach nigdy jednak nie uczyniono. Ot, tak sobie tylko pogadali – gorzko podsumował w jednym ze swoich wywiadów Putin.
Reformy i rozbudzone ambicje Europy Środkowo-Wschodniej osłabiły pozycję Gorbaczowa i zwróciły się przeciwko niemu. Stawiając na jawność i demokrację, nie chciał lub nie potrafił zamknąć ust tym, którzy głośno go krytykowali. To prowokowało jego przeciwników politycznych. Szczególnie Borys Jelcyn, prezydent jednego z krajów związkowych, jakim była Rosja, nie tracił okazji do upokarzania Gorbaczowa publicznie. Jelcyn miał apetyt na władzę i nie chciał się nią dzielić. Nie mogąc legalnie obalić prezydenta, rozwiązał kraj, na którego czele tamten stał. 8 grudnia 1991 r. w Białowieży Borys Jelcyn, Stanisław Szuszkiewicz i Leonid Kuczma wbili ostatni gwóźdź do trumny ZSRR. Sowieckie imperium przestało istnieć. Moskwa nigdy Jelcyna za to nie skrytykowała. Częściowo dlatego, że to właśnie jemu Putin zawdzięczał fotel włodarza Kremla i winien był mu za to lojalność i wdzięczność. Poza tym Rosjanie byli powszechnie przekonani, że Jelcyn nie miał już wyboru, zmuszony rozwiązać ZSRR szeregiem błędnych decyzji i potknięć Gorbaczowa. Sympatia zachodu jeszcze bardziej nastawiała przeciw niemu rosyjską opinię publiczną.
Gorbaczow odchodzi jako – mimo że tylko mimowolny – ostatni uczestnik wydarzeń uwieńczonych białowieskim porozumieniem. 3 maja 2022 r. Białoruś niemalże przemilczała śmierć Stanisława Szuszkiewicza, byłego Przewodniczącego Rady Najwyższej Białorusi, którego podpis widnieje na dokumencie z Białowieży. 10 maja 2022 r. umiera Leonid Kuczma, były prezydent Ukrainy, który również bezpośrednio przyczynił się do demontażu bloku wschodniego. Jest coś symbolicznego w tym, że wszyscy oni odchodzą akurat w tym samym roku, w którym Władimir Putin zdecydował się przywrócić ruski mir na Ukrainie. Putin myślał, że pójdzie mu szybko, łatwo i bezproblemowo. Ale Ukraina nie pozwoliła tak łatwo dać się z powrotem zaciągnąć w szeregi dawnego imperium. Każdy dzień konfliktu oddala wizję odbudowania dawnych wpływów i roli głównego rozgrywającego. Chcąc przejść do historii, Władimir Putin tylko przyspieszył bieg niekorzystnych dla Rosji wydarzeń.
Na stanowisku kozła ofiarnego właśnie pojawił się wakat.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Skomentuj
Komentuj jako gość