Rolnictwo stanowi najważniejszą gałąź gospodarki Ukrainy. Należy do tych nielicznych sektorów, które pomimo ośmiu lat wojny nieustannie się rozwijały. Nie bez przyczyny Ukrainę nazywa się największym spichlerzem Europy. W 2021 r. kraj zanotował najlepsze w swojej historii zbiory – aż 86 milionów ton zboża, co dało wzrost o 32,5% w stosunku do poprzedniego roku. Na swoje potrzeby Ukraińcy zostawiają zazwyczaj 20-30 milionów ton, reszta idzie na eksport. Kijów jest czwartym pod względem wielkości eksporterem zboża na świecie. Jego odbiorcami są przede wszystkim państwa Azji Południo-Wschodniej, Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Wśród największych importerów znajdują się również trzy kraje UE: Hiszpania, Holandia i Włochy. Władimir Putin dobrze wiedział, gdzie ma uderzyć najmocniej. Bo nawet największa solidarność nie potrwa długo, gdy przyjdzie za nią drogo zapłacić. Wobec rosyjskiej inwazji wszyscy odbiorcy ukraińskiego zboża stanęli przed podobnym dylematem – czym zastąpić przerwany łańcuch dostaw?
Do 24 lutego 2022 r. większość ukraińskiego eksportu realizowana była drogą morską. Mając na uwadze produkcję rolną, wskaźniki sięgały ponad 90%. Tylko niewielka część zboża transportowana była drogami lub koleją, przez wzgląd na nieopłacalność tych sposobów. Obecnie – wskutek działań wojennych – ukraińskie porty zostały zablokowane. Kijów utracił faktyczną kontrolę nad czterema portami nad Morzem Czarnym i Morzem Azowskim. Najważniejszy port – Odessa – wciąż jest zaminowany i przygotowuje się na odparcie rosyjskiej agresji. Rosja przejęła kontrolę nad żeglugą na Morzu Czarnym, blokując tym samym eksport ukraińskiego zboża. Doprowadziło to do gwałtownego załamania się handlu zagranicznego Ukrainy. Największy spichlerz Europy nie jest w stanie sukcesywnie dostarczać niezbędnych produktów. Podczas gdy świat walczy z niedoborami żywności i wzrostem cen, na kontrolowanych przez Kijów terytoriach na wywóz czeka ok. 30 milionów ton zboża, którego niedługo nie będzie można więcej gromadzić. Prezydent Wołodymyr Zełeński ostrzegł, że to nie koniec – do jesieni może to być już 75 milionów ton. Wobec problemów logistycznych na kierunku Morza Czarnego wywiezienie zapasów zajmie wiele miesięcy. Ukraińskie władze alarmują, że nie posiadają wystarczającej infrastruktury, żeby magazynować tak ogromną ilość zboża, tym bardziej, że nadchodzą kolejne żniwa i przybędzie zapasów. Ukraina boi się, że nie uda jej się przechowywać zapasów dłużej niż dwa, trzy miesiące, bez ryzyka ich utraty. Problemem mogą być również następne zasiewy. Prowadzenie prac polowych w warunkach wojny jest mocno ryzykowne, głównie z powodu zalegających min i niewybuchów. Szacuje się, że z powodu toczącego się konfliktu całkowity obszar upraw zmniejszy się aż o 30%. Część rolników nie dysponuje też takimi środkami finansowymi, które wystarczałyby do wznowienia upraw, zmaga się z brakami dostaw paliwa i prosi rząd o pomoc. Kijów nie ma też informacji, co dzieje się z uprawami na terenach terytorium okupowanych przez wojska rosyjskie. Nie ma wpływu na przebieg prac polowych. A jedyne, czego Kijów jest pewien, to tego, że część zbiorów jest rabowana i wywożona do Rosji, skąd potem – już jako rosyjskie – idzie dalej w świat.
Wydaje się mało prawdopodobne, żeby w najbliższym czasie udało się wznowić działalność ukraińskich portów. Nawet gdyby miało dojść do zawieszenia broni, Rosja nie zrezygnuje z wywierania presji gospodarczej na Ukrainę. Jeśli Kijów nie będzie chciał się tej presji poddać, oznacza to, że przyjdzie mu prosić o pomoc zachód i skorzystać z alternatywnych szlaków dostaw. Ukraina uzgodniła z Wielką Brytanią, że brytyjska marynarka wojenna będzie gwarantowała przepływ ukraińskiego eksportu zboża przez kontrolowane przez Rosję Morze Czarne. Do Moskwy zadzwonili francuski prezydent Emmanuel Macron i niemiecki kanclerz Olaf Scholz. Starali się wymóc na Putinie zniesienie blokady portów. Coraz bardziej niezadowolone są Chiny, którym zamarł ruch na Nowym Jedwabnym Szlaku. Przewozy spadły aż o kilkadziesiąt procent. Przewoźnicy boją się wieźć ładunek przez Rosję, gdzie nikt nie da im gwarancji, że nie zostanie on im odebrany i znacjonalizowany. Do negocjacji włączyła się też Turcja. Za pomoc Ankary w mediacjach z Rosją w celu przywrócenia handlu Kijów zgodził się udzielić Turcji 25% zniżki na zakup produktów rolnych, które do tej pory nie są w stanie opuścić portów. Mimo to nie zanosi się na szybkie rozwiązanie sytuacji, dlatego - w drodze do Europy - trzeba było postawić na transport drogami, kolejowy i rzeczny. Z pomocą w tym zakresie ruszyły Polska, Rumunia i państwa bałtyckie. Jednak mimo najlepszych chęci nasza deklaracja może nie wystarczyć. Ukraińskie koleje opierają się bowiem na innej szerokości torów niż ta, która obowiązuje w sąsiednich krajach. Zboże zatrzymywane jest na granicy polsko-ukraińskiej i musi być przeładowane do innych pociągów. Nie dość, że trwa to dłużej, to na granicy nie ma wystarczającej infrastruktury i dostępnych magazynów, żeby można było sobie z tym sprawnie poradzić. Sami polscy politycy podkreślają, że nierealnym jest, żeby Polska była w stanie wyeksportować aż pięć milionów ton zboża miesięcznie. Maksymalnie możemy przewieźć do półtora miliona ton, ale niezbędna będzie pomoc UE w dostarczeniu funduszy i dodatkowych środków transportu. Ukraińskie zboże ma iść przez porty w Gdańsku, Gdyni, Świnoujściu i mówi się nawet o transporcie przez Mierzeję Wiślaną. To wszystko kropla w morzu potrzeb, tym bardziej, że szacuje się, że polskie możliwości tranzytowe wzrosną dopiero za kilka miesięcy, ale Ukraina nie ma wyboru. Pomoc zadeklarowała nawet Białoruś, która zaproponowała wykorzystanie białoruskiej kolei i możliwości przeładunkowych. W zamian Mińsk domaga się swobodnego dostępu jego towarów do litewskiego portu w Kłajpedzie i zniesienie sankcji na nawozy potasowe produkowane przez Białoruś.
Negocjacjom i pomocy krajów ościennych z niepokojem przygląda się świat. Tym bardziej, że odcięcie Ukrainy od Morza Czarnego niesie za sobą wzrost cen, niedobory żywności, głód, a w konsekwencji nowe fale migracji i niepokoje na świecie. Kłopoty widzi przed sobą Egipt. Do tej pory 80% jego importu pochodziło z Rosji i Ukrainy. Kair ma problemy z poszukiwaniem nowych dostawców. Rosnące gwałtownie ceny już zmusiły rząd do anulowania kilku przetargów na import i kalkulacji opłacalności programów dopłat do żywności dla swoich obywateli. Wywiera się presję na własnych producentów, żeby zebrali zboże wcześniej niż zwykle. Egipt stara się też o pożyczki i inwestycje z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wszystko po to, żeby móc dalej finansować program socjalny, w wyniku którego ponad 70% obywateli otrzymuje podstawowe produkty żywieniowe po promocyjnych cenach. Bo jeśli cena chleba wzrośnie, gniew ulicy zwróci się przeciwko władzy. Pozostałe kraje Afryki Północnej również odchodzą od niepewnych ukraińskich dostaw i zwracają się po pomoc do UE. USA ostrzegają, że do Afryki płynie zrabowane przez Rosjan ukraińskie zboże i przestrzega przed jego kupnem. Ale jeśli Afryka stanie w obliczu klęski głodu, za nic będzie miała solidarność z Kijowem. Poszczególne rządy już deklarują, że nie będą poświęcać milionów własnych obywateli w imię wojny w Europie.
Sama UE również szuka zboża z innych kierunków. W tym celu poszczególne kraje europejskie łagodzą swoje przepisy, żeby umożliwić handel z państwami spoza Wspólnoty. Hiszpania musiała zmienić przepisy dotyczące pestycydów, aby dopuścić paszę z Argentyny i Brazylii. Również Włochy mocno odczuły załamanie się dostaw ze wschodu. Wobec braku zbóż zamykane są wytwórnie pasz, a część hodowców decyduje się na ubój zwierząt, nie mając ich czym karmić. Są też kraje, które upatrują swoją szansę w kryzysie. Australia, Indie, Kanada czy USA spodziewają się rekordowych zysków z własnego eksportu i podbijają nowe rynki. Tam, gdzie Ukraina ma problem z wypełnieniem dotychczasowych zobowiązań, wchodzą bez wahania inne kraje. Mimo tych wysiłków światowy handel zbożem może w 2022 r. skurczyć się aż o dwanaście milionów ton. Ceny frachtów i transportów drogowych i kolejowych windują ceny żywności i świat może dotknąć kryzys żywnościowy, jakiego nie widziano od lat.
W najbliższym czasie sytuacja na ukraińskim froncie zdecyduje, co dalej z naszym poczuciem sytości i stabilizacji. Świat ma nadzieję, że dojdzie do zawieszenia broni lub podpisania porozumienia pokojowego. Jeśli jednym z jego warunków byłoby oddanie Ukrainie dostępu do jej portów, sytuacja handlowa mogłaby szybko wrócić do sytuacji sprzed 24 lutego 2022 r. Na tym szczególnie zależy światowym przywódcom i dlatego prezydent Zełeński będzie poddawany równego rodzaju naciskom, żeby poszedł na ugodę z Putinem. Zełeński jednak nie ma gwarancji, że Putin go nie oszuka i zdejmie blokadę. Musi liczyć się też ze scenariuszem, że Rosji uda się zająć cały pas wybrzeża i na stałe odciąć Ukrainę od Morza Czarnego. Kijów będzie musiał całkowicie wówczas przestawić się na eksport drogą lądową do państw unijnych. Europa stanęłaby wówczas przed konieczności usprawnienia logistyki i rozbudowania infrastruktury na granicach. Wszystko to pochłonie dużo pieniędzy, co tym bardziej odbije się na wzroście cen żywności.
Europa za to zapłaci mówił Władimir Putin, gdy świat nakładał na niego sankcje. I nie pomylił się. Już wkrótce wszyscy złapiemy się za nasze portfele.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Skomentuj
Komentuj jako gość