Debata marzec2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

wtorek, marzec 21, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Wiadomości
  • Świat

Świat

Inny świat

Szczegóły
Opublikowano: niedziela, 03 kwiecień 2022 17:43
Magdalena Piórek

Kiedy miesiąc temu napisałam tekst „Gdyby zabrakło Rosji”, spotkałam z się paroma krytycznymi opiniami, że poruszam temat, który nie ma racji bytu. Od 24 lutego 2022 r. znaleźliśmy w innej rzeczywistości. Nawet jeśli jest zbyt wcześnie, żeby kłaść Rosję do grobu, to nie da się nie zauważyć, iż wojna z Ukrainą „trochę” ją nadwyrężyła. Władimir Putin musiał iść na tę wojnę. Osiem lat wcześniej stracił polityczne wpływy nad Dnieprem. Kijów wyrwał się z ramion Moskwy i swoją przyszłość zaczął widzieć w zachodnich strukturach. Odebranie Krymu i tlący się konflikt w Donbasie i Ługańsku miały osłabić Ukrainę, a sprawiły, że bardziej się skonsolidowała i zaczęła budować własną tożsamość. Wzmocniła wojsko i zaczęła się reformować.

Dzięki współpracy z zachodem i budowie Baltic Pipe Kijów miał szansę uniezależnić się od rosyjskiego gazu i zniwelować skutki powstania Nord Stream II, który omijał jej terytorium. Teraz to Rosja miała stać się zależna od widzimisię Europy Środkowej, a nie odwrotnie. Moskwa nie chciała pogodzić się z mniejszymi wpływami do budżetu i uzależnianiem się od silniejszych Chin, które czają się tuż za jej plecami. Putin chciał odwlec w czasie wszelkie konsekwencje niekorzystnych dla Rosji geopolitycznych zmian, ale sprawił, że niespodziewanie musi się z nimi zmierzyć tu i teraz.

Dwadzieścia lat Moskwa karmiła nas wizją niepokonanej Federacji Rosyjskiej. Robiła to tak umiejętnie, że sama też w to uwierzyła. 24 lutego nikt nie dawał Ukrainie wielkich szans. Ukraiński ambasador w Berlinie miał się rozpłakać, usłyszawszy od niemieckiego rządu, że nie warto pomagać, bo Kijów i tak upadnie za parę godzin. Można się domyślać, że nawet jeśli Putin nie miał wyraźnej zgody UE lub Chin na agresję, to mógł liczyć przynajmniej na niechętną akceptację faktów dokonanych. Gdyby zajął Kijów w sposób zbliżony do krymskiego scenariusza i po weekendzie byłoby po wszystkim, nikomu by się nie chciało kruszyć z Moskwą kopii. Ale Ukraina zaskoczyła wszystkich. I po kluczowych parudziesięciu godzinach nie dało się dłużej udawać, że nic się stało.

Putin siłą postanowił zmienić ustalony porządek w Europie. Po 1945 r. zachód czuł się bezpieczny i robił wszystko, żeby hasło „nigdy więcej wojny” nie było tylko hasłem bez pokrycia. Europa Środkowo-Wschodnia sygnalizowała, że Moskwie status quo przestał wystarczać i zechce to zmienić. Na te ostrzeżenia Rosja odpowiadała oskarżeniami o rusofobię. Zamiast przeciwdziałać rozszerzaniu się rosyjskich wpływów, Europa zachodnia wolała chować głowę w piasek. Gdyby Kremlowi udało się spacyfikować władze w Kijowie i ustanowić własny porządek, rosyjskie wojska mogłyby stanąć na całej wschodniej granicy NATO. To wydłużyłoby linię polskiej obrony, zmusiłoby Warszawę do ciągłego oglądania się na większego sąsiada i przypieczętowało los państw bałtyckich. Zamiast się zająć swoimi sprawami w Azji, USA ugrzęzłoby w Europie Środkowo – Wschodniej, poświęcając masę sił, środków i czasu na zimną wojnę z Rosją, co osłabiłoby ich pozycję względem Chin.

Niemieckie władze są wściekłe na Ukrainę. Nie dało się nie zauważyć, że od początku sabotowały wszelkie próby wzmocnienia się obronnego Kijowa, a propozycja wysłania w ramach wojskowego wsparcia paru tysięcy hełmów zabrzmiała jak żart. W pierwszych dniach wojny Berlin kluczył jak mógł, żeby wykręcić się od konkretnej pomocy. Koniec końców Niemcy jednak zmuszone były zejść z przysłowiowego płotu, na którym siedziały okrakiem i zająć konkretne stanowisko. Ale nie zrobiły tego dlatego, bo ruszyło je sumienie, albo polski premier na nie głośno nakrzyczał. Berlin przestraszył się, że w kluczowych pierwszych dniach Polska podjęła dyplomatyczną inicjatywę. To Warszawa przejęła pałeczkę i razem z Wielką Brytanią i USA ruszyła w dyplomatyczną ofensywę. Niemcom dano do zrozumienia, że albo wreszcie się opowiedzą za Ukrainą i za sankcjami na Rosję, albo mogą się pożegnać z pozycją lidera w Europie.

Berlin wreszcie zareagował, ale Ukraina wciąż jest w grze, a Putin nie chce słuchać kanclerza i przerwać wojny. Obie strony okopały się na swoich stanowiskach, Berlin zaś traci na tym finansowo. Niemiecki kanclerz ponurym wzrokiem spogląda na puste rury Nord Stream II, który jeszcze niedawno wydawał się świetlanym projektem biznesowym, a już teraz przyniósł więcej strat niż zakładano. Niemcy boją się również, że jeśli Ukrainie uda się zmusić Rosję do odwrotu, to zapamięta Berlinowi te dni wahania i zwątpienia. Boją się, że Polska zechce wykorzystać geopolityczne okienko możliwości i spróbować przyciągnąć Ukrainę w strefę swoich wpływów na fali wdzięczności za wsparcie. Oba kraje będą na tyle silne, by stworzyć pewnego rodzaju przeciwwagę dla niemieckiej dominacji w Europie. Zawiedziona niemiecką postawą Ukraina może nie być już tak podatna na antypolskie hasła.

Niezależnie od tego, jak zakończy się wojna, może być to koniec budowania projektu geopolitycznego sięgającego od Lizbony po Władywostok. Po tak brutalnej wojnie, europejskiej opinii publicznej trudno będzie zaakceptować powrót do relacji z Moskwą na normalnych zasadach. Niezależnie od tego, jak bardzo Berlin i Paryż będą się starały odzyskać dawne wpływy i próbować przehandlować Ukrainę za parę lat spokoju od zakusów Władimira Putina. W krótkim czasie Putinowi udało się coś, co Polska próbowała zrobić przez dekady. Nie spodziewał się, że jego inwazja tak zjednoczy zachód. Berlin nie skrywa niezadowolenia, ale póki co z sankcji się nie wyłamał. Poza tym, skostniałe nieco ostatnimi czasy NATO nabrało wiatru w żagle i odzyskało inicjatywę. Niekończący się sznur dostaw broni dla Ukrainy to demonstracja siły Sojuszu. Sojusz się zjednoczył i nawet Turcja przestała boczyć się na zachód. Ankara przypomniała sobie o rosyjskim zagrożeniu. Nawet jeśli nie przyłączyła się do sankcji, to działa za plecami Rosji. Za jej sprawą Azerbejdżan znów grozi Armenii, tym samym zmuszając Moskwę, żeby część swojej uwagi przekierowała na azjatycki kierunek. Widząc, co się dzieje u ich granic, Szwecja i Finlandia zaczęły rozważać możliwość przystąpienia do NATO. Sojusz odpowiedział, że jeśli złożą wniosek, zostanie on rozpatrzony w ciągu dwudziestu czterech godzin. Kolejne państwa deklarują gotowość do podniesienia wydatków na obronność. Zachodnie firmy wycofują się po kolei z Rosji i zamykają swój rynek przed rosyjskimi produktami. Wskutek sankcji sto tysięcy Rosjan straciło pracę, a ostrożne szacunki mówią, że do końca roku liczba ta może sięgnąć nawet dziewięć milionów ludzi. Tysiące wyjeżdżają z kraju, w pogoni za uciekającymi firmami lub w obawie przed obowiązkową mobilizacją do wojska. Giełda w Moskwie boi się otworzyć. Rosyjskie samoloty straciły prawo latania na europejskich trasach, a mogą też stracić prawo do latania w ogóle. Zostały bowiem odcięte od rynków ubezpieczeń. Jeśli zaś wyczerpią się części zapasowe, flota lotnicza zostanie zmuszona wycofać niesprawne samoloty, bo nie będzie miała ich czym zastąpić.

Zachodnie sankcje nie pozostają bez wpływu na relacje Rosji z Azją. Oficjalnie Chiny poparły inwazję na Ukrainę, ale w miarę upływu czasu ich stanowisko nie było już tak jednoznaczne. Im bardziej Putin grzęźnie na Ukrainie, a jego armia się tam wykrwawia, tym słabsza staje się pozycja Rosji na arenie międzynarodowej. Z początku Chiny wydawały się akceptować rosyjską inicjatywę. Ale wojna trwa i zamarł handel. Szlaki, którymi Pekin dostarczał swoje towary na europejskie rynki, są zamknięte. Chiny muszą szukać alternatywnej trasy – dłuższej i droższej. Nic zatem dziwnego, że ich poparcie dla działań Putina zaczyna powoli topnieć. Poza tym, odcięta od europejskich rynków Rosja będzie chciała przecież ratować się za pomocą chińskiego ramienia. Chiny oczywiście pomogą, ale zrobią to na swoich warunkach i bezlitośnie wykorzystają moment rosyjskiej słabości. Jeśli Putin myślał o tym, że w najbliższej przyszłości uda mu się uczynić z Rosji jednego z głównych rozgrywających, to niewykluczone, że będzie musiał pożegnać się z tymi marzeniami. Przeciągająca się wojna na Ukrainie grozi, że Rosja w dłuższej perspektywie czasu popadnie w wasalną zależność od Chin. Rosyjscy kontrahenci w innych państwach Azji również nie mają powodów do radości. Ciążące na państwie sankcje i odcięcie od światowego systemu finansowego, zmuszają biznesowych partnerów Rosji do kombinowania, jak obejść niewygodną sytuację. Z dnia na dzień biznesy z Moskwą stały się bardzo problematyczne. Biznes nie lubi zawirowań i wiele planowanych transakcji zostało odłożonych w czasie, lub zrezygnowano z nich w ogóle. Niezadowolone są również kraje byłego ZSRR. Tadżykistan, Uzbekistan, czy Kirgistan dotychczas żyły w ścisłej symbiozie z Rosją. Sankcje uderzają także w ich interesy. Bo jeśli Moskwa stanie na krawędzi bankructwa, zabraknie jej także możliwości finansowego wsparcia dla jej sojuszników. Miliony obywateli tych państw emigrowało i szukało pracy u największego sąsiada. Jeśli Rosję dotknie kryzys, miliony bezrobotnych wrócą do siebie, pogarszając dodatkowo sytuację w republikach. Pokłosiem rosyjskiej operacji na Ukrainie już stały się decyzje poszczególnych rządów, które odmówiły wysłania swoich wojsk z pomocą. Putina szczególnie musiała zaboleć decyzja Kasyma Tokajewa, prezydenta Kazachstanu. Ledwie miesiąc wcześniej rosyjskie wojska pomogły utrzymać się Tokajewowi przy władzy. Ale Kazachstan nie chciał w ramach wdzięczności mieszać się do wojny.

Inwazja na Ukrainę przyspieszyła również dywersyfikację dostaw surowcowych. Zachodnia Europa nie może sobie pozwolić na odcięcie się od Rosji z dnia na dzień, bo nie ma czym zastąpić brakującej ropy i gazu. Natomiast może pomóc w podjęciu decyzji, z którymi do tej pory zwlekano. Europa może albo mocniej zainwestować w odnawialne źródła energii, albo sięgnąć po gaz LNG i ropę z innych kierunków świata. USA na dniach podpisały umowę z Wenezuelą o dostarczanie ropy do Europy i zdjęły z niej sankcje. Nagle reżim Maduro przestał być solą w demokratycznym oku, a Wenezuela – w obliczu spodziewanych zysków – przestała oglądać się na dotychczasowego sojusznika. Jeśli USA uda się podpisać również umowę z Iranem, będzie to koniec surowcowej dominacji Rosji na świecie. Teheran odżyje gospodarczo i znów będzie mógł skierować oczy na Izrael. Dlatego nie ma się co dziwić, że Izrael nagle się zaniepokoił. Izraelski premier, Naftali Bennet, zaczął szukać gorączkowo sojuszników na świecie. Bennet wie, że sukces Iranu na arenie międzynarodowej może oznaczać dla niego samego potężne kłopoty w przyszłości. Media obiegła informacja, że Bennet dzwonił do Wołodymyra Zełeńskiego i nakłaniał go, by ten się poddał. Niemcy też próbują negocjować, bo jeśli umowy z Iranem dojdą do skutku, a amerykański gaz z LNG na dobre rozgości się w Europie, zostaną z nikomu niepotrzebną rurą Nord Stream na dnie Bałtyku. Ewentualna przegrana Rosji, to również ich porażka.

Dla politycznej przyszłości Putina nie ma znaczenia, jakim wynikiem zakończy się ta wojna. Obserwujemy początek jego końca. Trwał przez dwadzieścia lat przy władzy jako symbol sukcesu Rosji na arenie międzynarodowej. Miał ją wzmacniać i odbudowywać wpływy dawnego ZSRR. A dokonał tego, że pogardzana przez niego i wyszydzana Ukraina, której publicznie odmawiał prawa do samostanowienia, właśnie zyskała swoją tożsamość. Na naszych oczach rodzi się nowa historia Ukrainy. Symbolem już nie jest tylko Stepan Bandera, którego pamięć wbijała klin między stosunki polsko-ukraińskie. To tysiące obrońców miast i wsi oraz sama osoba prezydenta Zełeńskiego, który nie uciekł, tylko został walczyć ze swoim narodem. Ukraina ma teraz swoją własną wojnę ojczyźnianą. Ideologia wojny ojczyźnianej przez lata spajała całą Federację Rosyjską. Kreml wie, jaka to potężna broń. Zamiast trochę poczekać i próbować odzyskać polityczne wpływy na Ukrainie, wyhodował sobie pod bokiem śmiertelnego wroga.

Nikt nie wie, dlaczego Putin nie zdecydował się zaczekać. Przecież miał wszystko. Perspektywę otwarcia Nord Stream II w najbliższym czasie, wpływy na zachodzie i sympatię największych polityków. Miał wizerunek jednego z najbardziej wpływowych polityków na świecie, a propaganda zbudowała mit niezwyciężonej rosyjskiej armii. Czy to wiek sprawił, że Putin uznał, iż nie ma czasu na długie, polityczne podchody? Czy też wojna na Ukrainie miała być ucieczką do przodu przed zmianami na szczytach rosyjskiej władzy? Czy Putin liczył, że udany, szybki blitzkrieg pomoże mu utrzymać dotychczasową pozycję? Publiczne upokorzenie Siergieja Naryszkina, szefa służby wywiadu, nie wzięło się znikąd. Na Kremlu trwa walka o wpływy i budowanie pozycji nowego następcy.

Zachód chce zarabiać na handlu z Rosją, ale Putin stoi im na drodze. Rosyjskie elity władzy wiedzą, że im dłużej trwa wojna, tym więcej Rosja traci na sankcjach. Rosjanom już nie da się wmówić, że „wyżywią się warzywami z własnego ogródka”. To, co działało w czasach, gdy ZSRR trwało za żelazną kurtyną, dawno straciło rację bytu. Federacja Rosyjska zdążyła stać się częścią globalnego świata finansjery, a jej obywatele jeżdżą po świecie i widzą, że można żyć inaczej. Część z nich da sobie zapewne wmówić, że „jak zwykle zachód się na nich uwziął”, ale na jak długo starczy im cierpliwości. Część oligarchów już zaczęła ostrożnie krytykować Putina i wojnę na Ukrainie. Z łagru dało się słyszeć głos słynnego opozycjonisty, Aleksieja Nawalnego. W udostępnionym w sieci filmie Nawalny nawoływał do obalenia dyktatora.

Zachód niecierpliwie czeka. Nikt nie będzie płakał za Władimirem Putinem. Jeśli teraz odejdzie, jego następcę Europa powita z szeroko otwartymi ramionami. Co za różnica, jak zdobędzie władzę. Byle zachował pozory demokracji. Wystarczy też, że obieca, że będą mogli z nim handlować i zakończy wojnę na Ukrainie. Sprzedadzą Ukrainę i Europę Środkowo-Wschodnią za garść przysłowiowych srebrników. Bo kasa musi się zgadzać.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Inny świat

Komentarz (11)

Gdyby zabrakło Rosji

Szczegóły
Opublikowano: czwartek, 24 luty 2022 11:00
Magdalena Piórek

Fantastycznie! Zakrzyknęłaby wtedy cała Polska, jak długa i szeroka. Przecież niczego lepszego polski lud nie mógłby sobie wymarzyć. Odwieczny wróg pada, my tańczymy na jego geopolitycznych zgliszczach, leje się szampan, nastaje pokój po wieki wieków amen. W kontekście ciągłej rywalizacji Polska – Rosja, nie ma się co dziwić, że opinia publiczna mogłaby żyć tym złudzeniem wiecznej szczęśliwości. Byłoby gorzej, gdyby polskie elity polityczne również przyjęły ten sposób myślenia. I nie wystarczyłoby wtedy tylko i wyłącznie przyglądać się, jak rozwinie się sytuacja. Bo siła sprawcza Rosji znika nagle z areny świata i... co dalej?

Polskie doświadczenia wskazują, że ilekroć w Rosji dzieje się bardzo źle, prędzej czy później odbija się na nas rykoszetem. Zbyt wielkim krajem jest Rosja i zbyt blisko ze sobą sąsiadujemy, żeby problemy jednego kraju nie rezonowały na sytuację drugiego. Niedawno minęło sto lat, odkąd rewolucja bolszewicka zmiotła dynastię Romanowów z tronu i sięgnęła swymi mackami po polską niepodległość. Dzięki słabości przeciwnika Polska się obroniła, ale tym straszniejsza była zemsta dwadzieścia lat później. Ponownie musieliśmy długo czekać na własne samostanowienie i było to możliwe, gdy Związek Radziecki zachwiał się w posadach. Moskwa wypuściła władzę z rąk nie dlatego, że tego chciała, ale dlatego, że nie miała siły bronić obrzeży, gdy było zagrożone centrum. Z jelcynowską Rosją nie liczył się nikt. Władimir Putin z kolei musiał poświęcić aż dwie dekady, żeby odzyskać tylko część dawnych wpływów.

Moskwa dąży do konfrontacji, bo nie ma wyboru. Wydarzenia na ukraińskim Majdanie pchnęły Kijów na europejską drogę i bliższą współpracę z Polską. Wojska rosyjskie stanęły na Krymie, ale Kreml stracił wpływy na Ukrainie na rzecz NATO. Europa Środkowo-Wschodnia zrozumiała, że albo Moskwa podporządkuje ją sobie znowu, albo kraje regionu muszą zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić i choć częściowo się uniezależnić. To dlatego Polska postawiła na gaz LNG z USA i Baltic Pipe ze Skandynawią. Warszawa ma nadzieję zaopatrywać się w surowce z innego kierunku niż rosyjski, a także wspomóc w tym względzie państwa bałtyckie. Jeśli rozbuduje infrastrukturę z Ukrainą, otwiera się możliwość przesyłania jej gazu rewersem. Europa Środkowo- Wschodnia może wtedy bez problemu obejść się bez pomocy Rosji i nagle to Polska może stać się tą, która zakręci kurek Moskwie, a nie odwrotnie. Rosja traci możliwość szantażu gazowego. Co za tym idzie, spadają jej szanse na zyski z surowców. Do tej pory głównym odbiorcą rosyjskiego gazu była Europa, a Polska była w gronie największych jego odbiorców. Odwrócenie się Warszawy plecami, dla Moskwy oznacza nic innego, jak pusty skarbiec i wielkie problemy gospodarcze. Chiny i ich niezwykle chłonny rynek nie zastąpią Putinowi tego, co traci na zachodzie. Szacuje się również, że złoża surowcowe na Syberii powoli się kończą, a Rosja nie dysponuje na tyle dobrą technologią, by sięgnąć po te głębiej skrywane pod ziemią. Moskwa nie wytrzyma braku surowców strategicznych i pustej kasy. Braku kroplówki, które spaja ogromne państwo. Bez pieniędzy poszczególne regiony nie mają powodu, by oglądać się na odległą od nich stolicę. Federacja Rosyjska musi sięgnąć po łatwiej dostępne środki. Obecne działania rosyjskich wojsk na Ukrainie mają za zadanie podporządkowanie sobie polityczne Kijowa i przejęcie portów i szlaków handlowych z Europą. W dłuższej perspektywie – dokładnie o to samo rozegra się konfrontacja z Polską. O sięgnięcie po pieniądze, które leżą tuż za miedzą i kuszą. Dlaczego ktoś inny ma czerpać korzyści z bogactwa swoich obywateli i dogodności położenia strategicznego, skoro przecież Kreml mógłby położyć na tym zachłanną rękę. Czas gra na niekorzyść Władimira Putina. Podczas gdy najbliższe lata mogłyby być dla Polski, Ukrainy, czy państw bałtyckich czasem spokoju, równomiernego wzrostu gospodarczego, stopniowego rośnięcia w siłę i wzmacniania własnej państwowości, Rosja widzi przed sobą równię pochyłą. To, czego nie wywalczy dzisiaj sobie siłą, tego później nie będzie już w stanie zrobić. Moskwa walczy o życie i o to, żeby nie dać się zepchnąć do roli podrzędnego kraiku, podatnego zarówno na zmarszczenie brwi przez wielkie Chiny, jak i pogardliwe prychnięcie małej Litwy.

Najbardziej optymalnym rozwiązaniem dla Polski byłoby, gdyby nasz wschodni sąsiad gnił sobie powoli od środka, a my w tym czasie budowalibyśmy własną pozycję, gospodarkę i wojsko. Tylko że Putin nie może sobie na ten rozkład pozwolić. Musi rozstrzygnąć rywalizację z zachodem tu i teraz, na własnych warunkach. Jeśli wygra swoją rozgrywkę, Rosja będzie uratowana. Jeśli przegra, będzie tym ostatnim, który zgasi przysłowiowe światło w Federacji Rosyjskiej. Niekoniecznie rywalizacja musi skończyć się właśnie wojną. Konflikt wybucha wtedy, gdy dane państwo nie jest w stanie odnieść pożądanych korzyści innymi metodami niż te siłowe, a dyplomacja okazuje się niewystarczająca. W styczniu zostało postawione NATO ultimatum (Ukraina miałaby stracić szansę na wejście do NATO, a sam Sojusz cofnąć się za Odrę, pozostawiając nasz region na rosyjskiej łasce), które zachód zdecydowanie odrzucił. Putin nie może się cofnąć bez osiągnięcia wyraźnych korzyści. Jeśli by to zrobił, byłby skończony. Nie dość, że niczego by nie osiągnął, osłabiłoby to pozycję Rosji na arenie międzynarodowej.

Po dwudziestu latach autorytarnych rządów Putin i Rosja utożsamiane są w jedno. Jego przegrana sprawiłaby, że rozwiałby się mit niezwyciężonego imperium, który do tej pory jednoczył wszystkich Rosjan. Moskwa przestałaby być atrakcyjna. I bez tego Kreml ma już teraz duży problem ze wzrostem negatywnych nastrojów społecznych w regionach. Rosjanie są wściekli, że spada ich stopa życiowa, rosną ceny w sklepach i po prostu przerzuca się na nich koszty prowadzenia rosyjskiej polityki imperialnej. Po ośmiu latach „powrotu Krymu do macierzy” nie ma już w Rosji tak wielkiego entuzjazmu do kolejnych pomruków Kremla na arenie międzynarodowej. Zwykli Rosjanie doskonale wiedzą, że prędzej czy później przyjdzie im za to zapłacić. Wobec słabości na arenie międzynarodowej, szybko ich niezadowolenie może przerodzić się w otwarty bunt. A właśnie buntu i rewolucji najbardziej obawia się Putin, że jego głowa mogłaby zostać podana na srebrnej tacy. W wyniku bolszewickiej rewolucji do władzy doszedł Lenin, a potem Stalin i wprawili w drżenie posady świata. Obecni rewolucjoniści mogą nie mieć na to ani wystarczającej siły, ani pieniędzy. Gdyby nagle w Rosji został wywrócony polityczny stolik, konsekwencje tego upadku odczuliby wszyscy. Rosja jest za duża i za silna, by jej „zniknięcie” z geopolitycznej areny nie miało mieć żadnego wpływu.

A teraz wyobraźmy sobie, że nagle dochodzi do poważnych przetasowań w Moskwie. Nowa władza jest zbyt słaba, skarbiec jest pusty, ludzie sarkają z niezadowolenia. Stara polityczna gwardia odchodzi, a tym samym znikają ludzie, którzy byli powiązani ze starym systemem władzy, albo mieli na niego jakikolwiek wpływ. Najbardziej widać to na przykładzie Czeczenii. Po upadku ZSRR czeczeńska republika stoczyła dwie wojny o niepodległość. To, że obie przegrała, wcale nie oznacza, że nie wykorzystałaby sytuacji. Dzisiejsza Czeczenia trzyma się przy Moskwie tylko lojalnością prezydenta republiki, Ramzana Kadyrowa wobec Putina. Kadyrow robi w Czeczenii co zechce, dostał wolną rękę, stworzył tak naprawdę własne państwo w państwie, a jego bojownicy są na usługach moskiewskich decydentów. Ale za ten przywilej Kreml słono płaci. Jeśli Putin odejdzie, pieniędzy zabraknie, a nowa władza zechce odsunąć klan Kadyrowów, w Czeczenii wybuchnie wojna. Kaukaskie republiki zawsze były tym punktem zapalnym, który budził zaniepokojenie Moskwy. Gdyby udało im się na stałe oderwać, Moskwa straciłaby poczucie bezpieczeństwa. Nie będąc w stanie zapewnić bezpieczeństwa sobie, nie dałaby rady bronić również swoich sojuszników. Turcja, która od lat buduje swoje wpływy kulturowe na Kaukazie, na pewno nie siedziałaby z założonymi rękami. Azja centralna straciłaby swojego protektora. Wobec braku rosyjskiego hamulca, Pekin nawet by się nie wahał, żeby rozciągnąć swoje wpływy w regionie.

Czy Polska byłaby gotowa na wojenny zamęt na wschodzie? Gdyby Rosja upadła – zarówno politycznie, jak i gospodarczo – prędzej, czy później zalałyby nas miliony uchodźców. To dość, by zachwiać stabilnością każdego państwa. Z dotychczas dość wygodnej pozycji malkontenta i państwa, narzekającego na wielkiego sąsiada, nagle musielibyśmy przerzucić się na decydenta. Wyjść ze swojej strefy komfortu i próbować ogarnąć nową rzeczywistość. Nagle osierocona zostałaby Białoruś, dla której kryzys gospodarczy w Rosji, oznaczałby równie wielki kryzys u niej. Aleksandr Łukaszenka znalazłby się na łasce zachodu. Można by przypuszczać, że pierwsze, co zrobiłaby Białoruś, byłoby zwrócenie się do Polski o jakąś formę politycznej współpracy. Tak, jak to miało miejsce tuż po upadku ZSRR. Logicznym następstwem tej prośby musiałoby być przychylne nastawienie Warszawy, która wzięłaby Białoruś pod swoje skrzydła. Ale logika z punktu geopolitycznego widzenia to jedno, a polski bałagan to drugie. Bardziej prawdopodobna wydaje się sytuacja, że Warszawa tak długo by się wahała, kluczyła i ignorowała sąsiada, że ten zapukałby w końcu do bram Berlina. Ukraina, która żyła z Polską na przyjaznej stopie tylko dlatego, że bała się Moskwy, teraz przestałaby w ogóle zwracać na nas uwagę. Przestalibyśmy jej być do czegokolwiek potrzebni. Do tej pory cała nasza wschodnia polityka opierała się na próbie przeciągnięcia Kijowa i Mińska na europejską stronę. Poza tym nie mieliśmy nigdy nic więcej do zaoferowania, nie budowaliśmy tam własnych wpływów. Do politycznej wyobraźni najbardziej przemawiają pieniądze, których nie mamy na tyle, by udźwignąć finansowo dwóch postsowieckich bankrutów. Berlin z wielką chęcią nawiązałby z Kijowem współpracę, a sojusz tych dwóch krajów, przy całej naszej trudnej historii i wzajemnych resentymentach, odbiłby się nam mocną czkawką. Gdy dodać do tego równie osierocony Kaliningrad, który również orbitowałby w kierunku niemieckim, nagle się okazuje, że wcale nie czujemy się bezpieczniejsi, otoczeni ze wszystkich stron. Czy gdyby zabrakło silnej woli politycznej Rosji, Niemcy dalej respektowałyby ustalenia Jałty? Jak szybko zaczęłyby się domagać zwrotu ziem zachodnich? W obliczu jednego konkretnego wroga, jakim była Rosja, wszyscy jednoczyli się we wspólnej sprawie. Gdyby tego wroga zabrakło, Polska stałaby się naturalnym celem sąsiadów.

I nawet NATO nie mogłoby nam wtedy pomóc. NATO jest mocne siłą Waszyngtonu i słabością Rosji. Gdyby Rosja upadła, zostałoby tylko dwóch silnych graczy. USA i Chiny. Państwa NATO, które dotąd niespecjalnie bały się Rosji, mogłyby się poczuć dość niekomfortowo w obliczu nowego przeciwnika. Politycy wszystkich sojuszniczych stolic na pewno zadaliby sobie pytanie: „Ale jak to? To ja teraz mam iść na Chiny?! Nie ma mowy!”. Czym innym jest przepychanie się z Rosją, a czym innym dać się zmiażdżyć przez chińskiego smoka. Turcję trzymało przy NATO tylko rosyjskie zagrożenie. Brak rosyjskiej karzącej ręki uwolniłby Ankarę od jakiejkolwiek sojuszniczej odpowiedzialności. Tym samym, mogłaby wreszcie „pozałatwiać” swoje sprawy w regionie. Co mogłoby oznaczać ostateczną konfrontację z Grecją, ale również odebranie Ukrainie Krymu. Swobodna na Morzu Czarnym i podbrzuszu Ukrainy Turcja prędzej czy później mogłaby także stanowić zagrożenie dla Polski. Polska musiałaby by mieć sprawną armię i mieć siłę sprawczą, by móc utrzymywać porządek w newralgicznych rejonach. USA by nam nie pomogły, z tego względu, że musiałyby dokonać geopolitycznego zwrotu na Pacyfik. Zachód w konfrontacji z Chinami Waszyngtonowi by nie pomógł. Osłabienie USA wykorzystałyby Niemcy, które nie traciłyby okazji, żeby wypchnąć ich wpływy z europejskiego kontynentu. Bardzo szybko dogadałyby się z Chinami na temat podziału wpływów w Europie. Przy czym nikt nie miałby wątpliwości, kto jest tym silniejszym.

Narzekamy na Rosję i nie bez powodu. Patrzymy na jej dominującą obecność z typowo polskiej perspektywy, nie słuchając innych argumentów. Wolimy się żalić, że nam przeszkadza, ale czy potrafilibyśmy odnaleźć się w świecie bez decydującej o prawie wszystkim Rosji? Bez wygodnego zrzucania na nią winy o wszystko, co się da i za co nie – prawdopodobnie też. Bez jednego wroga, ale za to z nagromadzeniem sąsiadów, do których albo my mamy jakieś pretensje, albo oni do nas. I tak źle, i tak niedobrze. Czy nasze elity polityczne potrafiłby wziąć odpowiedzialność i spróbować efektywnie zbudować kawałek bezpiecznego świata w nowym geopolitycznym rozdaniu? Coraz mniej mamy czasu na te dywagacje, tym bardziej, że stary porządek już upada na naszych oczach. Wojenne werble grają.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Gdyby zabrakło Rosji

Komentarz (0)

Nieudany eksperyment

Szczegóły
Opublikowano: niedziela, 13 luty 2022 17:43
Magdalena Piórek

Nowy rok 2022 rozpoczął się od wydarzeń w Kazachstanie. Odkąd władze w Nur-Sułtanie zadecydowały o znacznej podwyżce cen gazu skroplonego, ludzie wyszli na ulice. Protesty rozpoczęły się 2 stycznia w górniczym ośrodku Żangaözen i bardzo szybko rozprzestrzeniły się na najważniejsze ośrodki miejskie w całym kraju. Miejsce haseł ekonomicznych zajęły te polityczne. Rząd wycofał się z podwyżek, ale demonstranci zaczęli eskalować żądania. Domagali się usunięcia ze stanowiska przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Nursułtana Nazarbajewa, byłego prezydenta, który od trzydziestu lat kreślił drogę kazachskiej polityki. Prezydent Kasym-Żomart Tokajew zdymisjonował rząd, w którym główne skrzypce dalej grali ludzie Nazarbajewa i nawoływał protestujących do stołu rozmów. Obiecał również odwołanie Nazarbajewa z jego dotychczasowego stanowiska i sam zajął jego miejsce. Protesty trwały dalej, a 5 stycznia wyszło na ulice wojsko i padły pierwsze strzały. Kazachstan – najbardziej stabilna do tej pory dyktatura w Azji Centralnej – stanął na krawędzi wojny domowej.

Kazachstan powstał na gruzach Związku Radzieckiego. Uzyskał niepodległość jako ostatni z byłych republik ZSRR 16 grudnia 1991 r. Po upadku komunistycznego mocarstwa musiał – tak, jak pozostałe republiki, odpowiedzieć sobie na pytanie, co dalej. Jelcynowska Rosja była za słaba, żeby wziąć odpowiedzialność za młody kraj. Azja Centralna musiała zorganizować się sama. Polityczne losy Kazachstanu kształtowały się na bezkresnych stepach, zarządzanych przez luźne związki plemienne, potem pod kopytami koni Mongołów i bezlitosnej Złotej Ordy. Po jej rozpadzie Kazachowie tworzyli chanaty, które przyjęły potem zwierzchnictwo carskiej Rosji. Nawykli do systemu rządów autorytarnych wierzyli w silną władzę. Kazachstan na początku lat dziewięćdziesiątych przyjął system rządów, jaki w tym regionie sprawdzał się po prostu najlepiej. Pierwszym prezydentem kraju został Nursułtan Nazarbajew i pełnił tę rolę do marca 2019 r. Prawie trzydzieści lat jego rządów przyniosło stabilność ekonomiczną i polityczną. Nazarbajew zbudował sobie pozycję niezagrożonego lidera politycznego i przywódcy narodu, dla którego nie było żadnej innej alternatywy. Zwalczał opozycję, faworyzował wybranych i straszył obywateli radykalizmem islamskim. Udało mu się utrzymywać na powierzchni, a przez ten czas Kazachstan stał się wzorem stabilności w regionie. Podczas gdy pozostałe republiki w przestrzeni postsowieckiej zmagały się ze słabością własnych reżimów, Kazachstan trwał niczym niewzruszony. Od samego początku Nazarbajew postawił na dobrą współpracę z Rosją. Nie miał zresztą wyboru – po rozpadzie ZSRR, 20% ludności kraju stanowili Rosjanie. Nazarbajew bał się, że w przypadku konfliktu, Moskwa zechce wykorzystać własnych obywateli do zachwiania równowagi politycznej w kraju. Te obawy jeszcze wzrosły po rewolucji na ukraińskim Majdanie i rosyjskiej aneksji Krymu. Kazachstan utrzymywał również dobre relacje z państwami Zachodu i z Chinami, dla których stanowił ekonomiczną drogę do Europy i element Nowego Jedwabnego Szlaku. Dzięki wielowektorowej polityce zagranicznej Nazarbajewa, nawet Polska widziała w nim solidnego partnera politycznego. Dość wspomnieć, że po pogorszeniu stosunków z Białorusią, Polska wykorzystała dobre relacje Kazachstanu z Mińskiem do prowadzenia rozmów z Aleksandrem Łukaszenką.

Każdy, najsilniejszy nawet dyktator wie, że kiedyś przyjdzie mu oddać władzę. Wiedział to również Nazarbajew, który zdawał sobie sprawę, że nie będzie rządził wiecznie. Mówi się, że problemy każdego dyktatora zaczynają się zawsze wtedy, gdy ten postanowi się zreformować. Dlatego Nazarbajew oddawał władzę stopniowo w scenariuszu rozpisanym na długie lata. Jego pokojowe i dobrowolne przekazywanie wpływów było eksperymentem, niespotykanym dotąd w regionie Azji, gdzie władca tracił stanowisko i głowę w dość chaotyczny i gwałtowny sposób. Autorski projekt Nazarbajewa zakładał kontrolowane przekazywanie władzy i nadzorowanie tego procesu z wygodnej pozycji przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa. Rada Bezpieczeństwa miała być bezpiecznym polem ścierania się wpływów starego i nowego prezydenta i wypracowywania wspólnego stanowiska. Tokajew był zaufanym człowiekiem Nazarbajewa i jako taki miał kontynuować linię swego poprzednika. Sam polityczny proces miał być też odpowiedzą na pytanie, czy w XXI wieku dyktator może jeszcze pstryknąć bezkarnie palcem i wskazać społeczeństwu nowego lidera, nie oglądając się na demokrację. Doświadczenia kazachskie uważnie obserwował cały region. Republiki postsowieckie chciały wiedzieć, czy taki eksperyment ma szansę powodzenia. Uważnie przyglądały się temu również Białoruś i Rosja. Zwłaszcza, że Aleksander Łukaszenka i Władimir Putin stoją dokładnie przed tym samym dylematem: jak oddać władzę, zapewniając sobie i swojej rodzinie bezpieczeństwo. Kazachski projekt stanowił inspirację, której echa pobrzmiewają w nowych regulacjach konstytucyjnych Federacji Rosyjskiej i planowanych zapisach białoruskiego prawodawstwa.

Wydarzenia z początku stycznia wysadziły Nazarbajewa z politycznego siodła. Dotychczasowe plany poszły do kosza, a w Mińsku i Moskwie rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Politolodzy podnoszą, że rozwój wydarzeń wskazuje na to, że protesty mogły nie wybuchnąć spontanicznie, ale były celowo sprowokowane w ramach rywalizacji między prezydentem Tokajewem, a ekipą Nazarbajewa. Pozostaje pytanie, czy nastąpiło to w wyniku nieudanej próby usunięcia Tokajewa, czy staraniach o pozbawienie Nazarbajewa jego zaplecza i umniejszenie jego roli. Rzeczywiste pragnienia społeczeństwa i jego wołanie o zmiany w skostniałym systemie mógł bezlitośnie wykorzystać Tokajew, któremu chaos posłużył dla przetasowania władzy. Nie mając dostatecznych sił i środków dla zapewnienia sobie spokoju, poprosił Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym o pomoc. Układ jest azjatycką odpowiedzią na NATO i pełni podobną rolę w postsowieckim obszarze. W skład sojuszu wojskowego wchodzą Rosja, Armenia, Białoruś, Kirgistan i Tadżykistan. W odpowiedzi na zagrożenie danego państwa ze strony zewnętrznego wroga, pozostali sygnatariuszu układu są zobowiązani, żeby ruszyć mu z pomocą. Problem w tym, że w tej sytuacji nie ma mowy o zagrożeniu zewnętrznym. Kazachstan stoi na krawędzi wojny domowej, a rosyjskie wojska mają po prostu pomóc Tokajewowi legitymizować jego władzę.

Tokajew wykorzystał dla własnych celów fakt, że Moskwa nie mogła mu odmówić. Wygrał własną rozgrywkę polityczną kosztem niezależności Kazachstanu. Sam może umocnić się na stanowisku, ale Kazachstan traci tę stabilność i bezpieczeństwo, jakie wypracował sobie przez trzydzieści lat. Żeby istnieć, będzie musiał oprzeć się na mocnym ramieniu Moskwy. Traci swobodę manewru i możliwość rozgrywania na wielu fortepianach. W zamian za pomoc, Rosja z pewnością zażąda bezwzględnej lojalności. Doświadczenia Nur-Sułtanu nie pozostaną bez wpływu na sytuację w pozostałych krajach regionu. Jeśli lider regionu, za jakiego uważany był Kazachstan, nie poradził sobie z pokojowym przekazaniem władzy, nie ma co liczyć, żeby Uzbekistan, czy Kirgistan poszedł tą samą drogą. Jeśli elity Nur-Sułtanu potrzebowały oprzeć się na Kremlu, to samo będzie musiała zrobić i reszta. To otwiera szerokie pole możliwości przed Rosją. Władimir Putin nie ukrywa, że upadek ZSRR był dla niego katastrofą geopolityczną. Jeśli Jelcyn był na tyle słaby, że musiał wypuścić Azję Centralną z rąk, Putin chętnie sięgnie po nią na nowo. Rosja mogłaby chcieć odbudować swoje wpływy w regionie. Zwłaszcza że Kazachstan to łakomy kąsek. Nur-Sułtan praktycznie śpi na surowcach. Jest światowym liderem pod względem wydobywania uranu, który jest przecież kluczowy dla paliwa jądrowego. Gdyby Rosji udało się przejąć kontrolę nad złożami gazu, mogłaby kontrolować jego swobodny przepływ do Europy i Chin. To jeszcze bardziej uzależniałoby Europę od Moskwy. Uzależniałoby też Pekin, którego plany Nowego Jedwabnego Szlaku jeszcze bardziej zależałyby od dobrej woli Kremla. Na chaos komunikacyjny, zakłócenie dostaw ropy i gazu, a także przejęcie surowców Chiny nie mogą sobie pozwolić. Dotychczasowe przychylne stanowisko Pekinu odnośnie nie mieszania się w rosyjskie sprawy w Azji centralnej, może się teraz zmienić. Potencjału swoich szlaków handlowych Pekin tak łatwo nie odpuści i na pewno będzie chciał stanąć na drodze odradzającej się rosyjskiej potędze w regionie.

Zachód nie ma pomysłu, co zrobić z Kazachstanem. Jego bierna postawa oddaje region w chętne ramiona Putina. Milczy na razie Turcja, która może zastanawiać się, czy uczynić region nowym polem targów z Rosją. Kazachstan jest członkiem Rady Współpracy Państw Języków Tureckich, organizacji zrzeszającej państwa, których językiem narodowym jest turecki. Turcja budowała swoje wpływy w regionie w oparciu o zależności kulturowe. Podobnie rośnie jej pozycja wśród ludów Kaukazu. Jednoznaczne wciągnięcie Kazachstanu w rosyjskie wpływy staje na drodze tureckim planom kulturowego podboju regionu. Ankara zaczęła przebąkiwać, że być może to ona powinna wysłać swoje wojska do Nur-Sułtanu, a nie Rosja, ale Recep Erdogan położył tym głosom kres. Niemniej jednak Turcja uważnie przygląda się rozwojowi sytuacji. Niestabilność polityczna Kazachstanu, jak i słabość pozostałych lokalnych reżimów może rezonować na bezpieczeństwo regionu. Niepokoje w Afganistanie, wciąż pogrążonym w wojnie domowej, dodatkowo destabilizują sytuację. Gdyby dodać do tego ryzyko związane ze swobodnie działającymi i przez nikogo nie kontrolowanymi grupami terrorystycznymi oraz tendencje separatystyczne w regionach, Turcja może się obawiać, czy nie odbije się to na niej rykoszetem.

Chwilowo na tych wydarzeniach zyskuje Ukraina, która może odetchnąć. Rosja nie jest w stanie złapać wszystkich srok za ogon. Na zbyt wielu rosyjskich granicach tlą się ostatnio niepokoje. Musi, przynajmniej częściowo, zweryfikować swoje plany przyciśnięcia Ukrainy, co daje tej ostatniej czas, żeby przegrupować siły. Zyskuje też Białoruś, dla której rosyjskie zaangażowanie w Kazachstanie to prezent od losu. Niestabilna sytuacja może zniechęcić Rosję do próby przeprowadzenia radykalnych zmian na Białorusi. Opóźni też z pewnością proces kontrolowanego przez Moskwę procesu przekazania władzy i daje czas Łukaszence na zmianę swojej strategii legitymizacji władzy. Łukaszenka chwilowo uciekł spod rosyjskiego topora. Po wypowiedziach białoruskiego dyktatora już widać, że nabrał wiatru w żagle i próbuje wykorzystać swoje geopolityczne okienko w negocjacjach z Moskwą.

Władimir Putin na razie jeszcze nie może spać spokojnie. Wzmocnienie pozycji Rosji w regionie postsowieckich republik to niewątpliwie sukces, ale Kreml nie wie, jak to się przełoży na polityczną przyszłość samej Rosji. Putin rządzi już ponad dwadzieścia lat, rosyjskie społeczeństwo jest nim od dawna zmęczone, a on i jego otoczenie jeszcze nie znaleźli pomysłu na to, co dalej. Przez pewien czas dobrym rozwiązaniem wydawał się kazachski model przekazania władzy, ale właśnie stracił na aktualności. Wprowadzając zmiany w rosyjskiej konstytucji, Putin wzorował się na metodach Nazarbajewa. Eksperyment się nie udał, bo kazachskie elity skoczyły sobie do gardła i nie ma mowy o kontynuacji działań poprzednika. Społeczeństwo również powiedziało „dość” próbom pozostania u steru zgranego już lidera. Rosja błyskawicznie wysłała wojsko na wezwanie Tokajewa, bo Putin boi się scenariusza przewrotu władzy przez ulicę. Rok temu podobny scenariusz dział się na ulicach Mińska. Chcąc, nie chcąc, Moskwa wsparła Łukaszenkę. Kosztem jego niezależności politycznej, ale dużo groźniejsze dla obu stron byłoby pozwolenie, żeby Łukaszenkę obaliła rewolucja. Wystarczy, że już lud przemówił na Ukrainie w 2014 r., a jego wola wygnała Wiktora Janukowycza poza granice kraju. Rosja straciła wpływy na Ukrainie.

Putin boi się, że jeśli rewolucje rozprzestrzenią się po postsowieckim obszarze, on będzie następny w kolejce. Oskarżył zachód o próbę ingerencji w wewnętrzne sprawy Kazachstanu i zapowiedział, że „Rosja nie dopuści do realizowania scenariuszy tzw. kolorowych rewolucji”. Stoi bezwzględnie na stanowisku, że nie można siłą obalać przywódców w regionie. Tymczasem żądania ekonomiczne przestały być podstawą obecnych protestów w Rosji, na Białorusi i reszty ich postsowieckich sąsiadów. Głośne wołanie o zmiany systemowe jest groźne dla istnienia władzy. Tym bardziej, że sama władza musi zdefiniować swoją przyszłość na nowo. Przez pewien czas Kazachstan był nadzieją dla reszty sąsiadów i stanowił swego rodzaju poligon doświadczalny. Skoro model kazachski nie wypalił i nie da się dokonać tej zmiany bezboleśnie, trzeba będzie pomyśleć o powrocie do starych, sprawdzonych rozwiązań.

W przestrzeni postradzieckiej przemiany społeczno-polityczne są nieuniknione. Możliwości legitymizacyjne dotychczasowych autokratów się wyczerpują. Dyktator będzie musiał w końcu kiedyś odejść. I tylko czas pokaże, czy o jego pożegnaniu zdecyduje kula czy wyborcza kartka.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Nieudany eksperyment

Komentarz (8)

Deutschland, Deutschland über alles

Szczegóły
Opublikowano: poniedziałek, 03 styczeń 2022 11:09
Magdalena Piórek

Na naszych oczach kończy się pewna epoka. Po szesnastu latach kanclerskich rządów odchodzi Angela Merkel. To jeden z niewielu polityków w Europie, który tak długo utrzymywał się na stanowisku. To jej nazwiskiem firmowane są sukcesy i porażki Niemiec na arenie międzynarodowej. Przez lata wskazywała palcem politycznym partnerom ich miejsce. To ona decydowała, jak będzie wyglądać Europa lat 20. XXI w. W grudniu 2021 r. swoje stanowisko objął Olaf Scholz. Jeśli komuś się wydawało, że Berlin zmieni politykę, to mógł się srodze zawieść. Nowy rząd już zapowiedział, że będzie kontynuował działania swojej poprzedniczki. Będzie też kładł nacisk na walkę o praworządność i próby federalizacji UE w przyszłości.

Swego czasu francuski prezydent, Francois Mitterrand, mówił: Tak bardzo lubię Niemcy, że chcę, żeby były dwa niemieckie państwa. Jego następca, Emmanuel Macron, już nie ma tego komfortu. Ponad trzydzieści lat po upadku muru berlińskiego Europa znów musi się mierzyć z dominującą obecnością Berlina. Niemcy wciąż prą do przodu, realizując swoje cele. Nie przeszkodziły im w tym dwie wojny światowe i rozpad państwa. Wprzęgnięcie Berlina w ramy Wspólnoty Węgla I Stali, a następnie Unii Europejskiej było francuskim pomysłem na zneutralizowanie germańskiego zagrożenia i zbudowanie pokoju w Europie. Paryż mógł spać spokojnie, bo w pewien sposób udało mu się ten cel osiągnąć. Ale potem Niemcy się zjednoczyły, Europa się rozszerzyła, otwierając Berlinowi drogę na wschód, a następnie ze Wspólnoty uciekła Wielka Brytania. Po brytyjskiej rejteradzie Francja została sama z dylematem, jak okiełznać silniejszego sąsiada. Paryż łudzi się, że ma jeszcze wpływ na to, jak będzie wyglądała przyszła UE i że ma w niej głos współdecydujący. Na dominację Niemiec i problemy UE jako takiej odpowiada planami głębszej integracji. Ma nadzieję, że niemiecka siła rozmyje się w mieszance kultur i wspólnych aspiracji.

Wielka Brytania, jeszcze będąc członkiem Wspólnoty, hamowała niemieckie zapędy. Po jej odejściu Europa miała stać się typowym francusko-niemieckim tandemem. Ale to pobożne życzenia Paryża, gdzie pozostali gracze udają, że Francja ma tak samo decydujący głos. Na ten temat, trzy lata temu, dosadnie wypowiedziała się Marine Le Pen, francuska kandydatka na urząd prezydenta. Prącemu do zwycięstwa Macronowi oznajmiła wówczas, że Francją i tak będzie rządziła kobieta. Nawiązywała wówczas do silnej pozycji ówczesnej niemieckiej kanclerz, która narzucała polityczny ton w Europie. Francja nie ma tak silnego głosu, a jej prośby nie mają aż takiego przełożenia, jak działania niemieckiego rządu. Nad Wisłą mogło to być szczególnie widoczne podczas wizyty Macrona w Polsce w 2021 r. Wśród rządowych elit brak było entuzjazmu z okazji przybycia francuskiego gościa, a polskie media wręcz się dziwiły, czego Macron może u nas szukać.

Niemcy są silnikiem europejskiej gospodarki. Bez ich prężnej gospodarki i pieniędzy nie byłoby europejskiego komfortu życia. Z osiemdziesięcioma milionami obywateli stanowią drugie, zaraz po Rosji, najludniejsze państwo w Europie. Zajmują czwarte miejsce na świecie pod względem PKB. Jako jedne z nielicznych, rok do roku odnotowują spore nadwyżki budżetowe. Ich największym partnerem handlowym oraz odbiorcą dóbr jest V4, czyli Polska, Czechy, Słowacja i Węgry. Francja nie ma takiego przebicia w tym regionie. A dla Berlina otwarcie się na wschód i ekspansja firm było jak wzięcie głębokiego oddechu. Nie odda tego bez walki. Dlatego też pomysł polskiego rządu o zintegrowaniu Europy Środkowo Wschodniej w projekcie Trójmorza odczytano w Berlinie jak zagrożenie. Do tej pory przepływ środków i kapitału odbywał się na linii wschód-zachód. Polska chciała ten trend odwrócić i przekierować ruch na linii północ-południe. To by oznaczało, że Berlin straciłby część swoich zysków. Niemcy nie powiedziały głośno „nie”, ale ich dyplomacja ruszyła do mocnej ofensywy. Wystarczyło też trochę poczekać. Bo gdy tylko ze stanowiska prezydenta USA odszedł mocno Niemcom niechętny Donald Trump, na jego miejsce wskoczył Joe Biden. Biden bez wahania oddał amerykański parasol nad Trójmorzem Berlinowi. Polski projekt wpisze się teraz w koncepcję Mitteleuropy.

Niemieckiej gospodarce pomogło również wprowadzenie euro, waluty relatywnie słabszej od marki, co pozwoliło niemieckim produktom stać się dużo bardziej konkurencyjnymi. Poprzez dominującą pozycję w UE i stworzenie sytuacji, gdzie większość inwestycji w infrastrukturę z pomocą funduszy europejskich odbywa się z udziałem niemieckich firm, większość kapitału wraca do Berlina. Sami Niemcy nie kryją, że z każdego przekazanego Polsce euro, do ich kasy wraca osiemdziesiąt centów. W przypadku mniejszych gospodarek może to być nawet ponad dziewięćdziesiąt kilka centów. System euro promuje Niemcy, a stawia na przegranej pozycji takie państwa, jak np.: Włochy, czy Hiszpanię. Tym bardziej, że państwa te nie mają żadnego wpływu na politykę monetarną. Z opublikowanego rok temu raportu, obejmującego dwadzieścia lat funkcjonowania wspólnej waluty, wynikało jasno, że jedynymi krajami, które na niej zyskały, są Niemcy i Holandia. Reszta albo z trudem wyszła na zero, albo potężnie straciła. Między innymi to z tego powodu Polska nie spieszy się z przyjęciem unijnej waluty. Warszawa wie, że ekonomicznie mocno by tylko na tym straciła. To właśnie euro sprawia, że w społeczeństwach zachodniej Europy narasta bunt przeciwko europejskiej integracji. Decyzja Wielkiej Brytanii o rozwodzie z UE nas zszokowała, ale powszechnie wiadomo, że gdyby to we Francji miało dojść do podobnego referendum, za wyjściem z UE mogłoby się opowiedzieć nawet ponad 70% ludzi. Nie po raz pierwszy oczekiwania społeczne rozmijają się z politycznymi kalkulacjami.

Aby prężnie działać, niemiecka machina potrzebuje paliwa. Berlin jest największym konsumentem energetycznym w Europie. Nie posiadając własnej ropy, zmuszony jest do jej importu. Niemcy są od niej ogromnie uzależnione. Wobec planów odchodzenia od atomu i węgla, wzmaga się zainteresowanie odnawialnymi źródłami energii. Inwestują w elektrownie wiatrowe i fotowoltaikę. Narzucają swoje rozwiązania sąsiednim państwom. To dlatego Polska jest pod ciągłym pręgierzem i jest karcona za wszelkie próby samodzielnego myślenia. Polski węgiel jest najbardziej konkurencyjny w unijnej gospodarce i przeszkadza Berlinowi w pomnażaniu jego euro. Polska rozwija się dość stabilnie dzięki wprzężeniu w europejską gospodarkę i stale rośnie w siłę. To się nie może podobać silniejszemu partnerowi, który najchętniej widziałby samego siebie jako jedynego rozgrywającego. Niemieckie potrzeby narzucania Europie swoich rozwiązań zauważyła także Rosja. Atutem stał się tani rosyjski gaz ziemny. Dlatego na dnie Bałtyku powstały obydwie nitki Nord Stream, pozwalające pomijać tranzytowe zyski Ukrainy i Polski. Rosyjsko-niemiecki tandem ma zorganizować Europę na modłę Berlina i Moskwy. Na myśl o tej współpracy, wielu od razu sięga po argumenty paktu Ribbentrop -Mołotow. Nawiązania są nieprzypadkowe, tylko że tym razem porozumienie wojskowe zastąpiła umowa gospodarcza.

Niemiecka gospodarka rozwija się tak swobodnie dlatego, że ma ku temu dogodne warunki. Niemcy znajdują się w idealnej sytuacji geopolitycznej. Sąsiadują z państwami należącymi do NATO i mają komfort politycznego spokoju. Francja gospodarczo im nie zagrozi, a tym bardziej nie zrobią tego Włochy, czy Hiszpania, które są przecież słabsze. Wielka Brytania odwraca wzrok od kontynentu i patrzy za USA na Azję. Berlin nie musi wydawać niepotrzebnie pieniędzy na modernizację armii, bo robi to za niego Polska. Europa Środkowo-Wschodnia jest wschodnią flanką NATO i stanowi pewny bufor przed Rosją. To Warszawa czy Wilno nie mogą spać spokojnie, zbrojąc się w oczekiwaniu na ewentualny atak Rosji. Berlin Moskwy się nie boi. Wie, że zanim rosyjska armia stanie u bram miasta, rozbije się najpierw o polską obronę. Znając Polskę, z góry wiadomo, że Putin nad Wisłą będzie mocno zajęty. Do tego czasu ruszy się Waszyngton i weźmie Berlin w amerykańską opiekę.

Niemcy są bogate i pewne swego. Czują się na tyle pewnie, że gotowe są tworzyć z Rosją koncert mocarstw na własnych zasadach. Wobec ich ekonomicznej i gospodarczej przewagi w Europie, już dawno mogłyby postarać się o wypchnięcie wpływów USA z regionu. Tym bardziej, że inwestycje Waszyngtonu w Europie Środkowo- Wschodniej nijak się nie mogą równać z niemiecką ofertą. Problem dla kanclerza w tym, że USA posiada taką przewagę, której ten nie będzie nigdy w stanie sprostać. Niemcom w Europie się nie ufa. W obliczu ich porozumienia z Putinem, który coraz silniej rozpycha się łokciami, to zaufanie spada jeszcze bardziej. Polska i pozostałe kraje regionu stawiają głównie na własne bezpieczeństwo i obronę przed Rosją. Póki gwarantem ich spokoju są i pozostaną USA, Niemcy nie mają co liczyć na pozycję jedynego hegemona.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Deutschland, Deutschland über alles

Komentarz (1)

Więcej artykułów…

  1. Izrael
  2. Manewry dyktatora

Strona 3 z 32

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

Stop Ukrainizacji Polski- https://www.youtube.com/watch?v=KgMXF0FU6Jw
Tygrys i Królik
5 minut(y) temu
A ty, co popierasz... ? https://twitter.com/Jack471776/status/1637620374853632000?cxt=HHwWgIC-gb7D_7ktAAAA

https://kresy.pl/wydarzenia/banderowskie...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
2 godzin(y) temu
a ty co popierasz moskwę?
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
3 godzin(y) temu
Ale bełkot - chyba poszczepienny.
Przemija postać świata*
4 godzin(y) temu
Źle skopiowany link: https://isws.ms.gov.pl/pl/baza-statystyczna/publikacje/download,3502,14.html
Modlitwa kardynała de Richelie...
4 godzin(y) temu
Nie we wszystkim, co napisał mój kolega Bogdan się zgadzam, ale wnioski mamy podobne...

Najpierw nieco statystyki: Jest też taki dokument opublikow...
Modlitwa kardynała de Richelie...
4 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Modlitwa kardynała de Richelieu Bogdan Bachmura Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z… Zobacz
  • Nienasycenie Adam Kowalczyk Na początku istnienia Rosji, a właściwie Moskwy, niewiele wskazywało na to, że stanie się ziemią ludzi nienasyconych. Ludzi, których mózgi… Zobacz
  • Suwerenność na miarę naszych możliwości Bogdan Bachmura Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o… Zobacz
  • Bezpieczeństwo na Wschodzie Adam Kowalczyk Pół roku temu pisałem o podniesionym przez Marka Budzisza temacie sojuszu, a nawet federacji z Ukrainą. To o czym pisał… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Uchwała Sejmu w sprawie obrony dobrego imienia św. Jana Pawła II
  • Prowokacja rosyjskiego ambasadora i "polskich patriotów" w Pieniężnie
  • Łajba "Olsztyn" tonie, a "kapitan" szykuje się do ucieczki
  • Wójt Gietrzwałdu zaatakował lidera komitetu referendalnego. Oświadczenie Jacka Wiącka
  • "Wójt mija się z prawdą i manipuluje mieszkańcami Gietrzwałdu". Sprostowanie wywiadu z J.Kasprowiczem
  • Olsztyńskie Wodociągi nie uzyskały zgody na nowe taryfy. Grożą upadłością
  • Kim jest Marek Żejmo (autor książki "Liderzy podziemia Solidarności")? (cz.2)
  • Polecamy lutowy numer miesięcznika "Debata"
  • Holenderska gazeta zastanawia się, czy olsztyńskie "szubienice" wytrzymają atak polskich ikonoklastów?
  • Debatka czyli polityczne prztyczki i potyczki (3)
  • Ks. K. Paczos: "Czy Kościół umiera?" Zapis audio wykładu w Olsztynie
  • "Prezydencie Olsztyna, pracownicy nie najedzą się pana tramwajami i betonem"

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.