A więc wojna!
- Szczegóły
- Opublikowano: czwartek, 22 październik 2020 17:06
- Magdalena Piórek
W chwili, gdy świat szykuje się właśnie do drugiego wirusowego lockdownu, na Kaukazie znów wrze. Między Armenią i Azerbejdżanem rozgorzał ponownie konflikt, który tlił się między nimi od lat, a obecnie mamy do czynienia z kolejną jego odsłoną. Walki wybuchły 27 września 2020 r. na linii styku w Górskim Karabachu. Teren, do którego prawa roszczą sobie obie strony, został ostrzelany rakietami z terytorium Azerbejdżanu. Premier Armenii, Nikol Paszinian poinformował opinię publiczną, że Azerbejdżan rozpoczął wojenną ofensywę. Co jest nowością w tym konflikcie, to jego skala. Do regularnych potyczek obie strony już przywykły, ale wygląda na to, że możemy mieć do czynienia z regularną wojną. Wojną, która – ze względu na zaangażowane w nią strony – może rozlać się na Europę.
Kaukaz leży na styku Europy i Azji. Mnogość kultur, grup etnicznych, języków i religii sprawia, że jest to rejon szczególnie podatny na spory na różnym tle. Wrze tu jak w kotle. Jest to również jedno z miejsc na świecie, które ma szczególne znaczenie dla istniejącego ładu międzynarodowego. Kto sprawuje nad nim kontrolę, ten panuje nad wojną i pokojem na Kaukazie. Zawsze wtedy, gdy jakiś hegemon buduje tu swoje wpływy, spory etniczne są wygaszane. Kiedyś sytuację kontrolowali tu Turcy i Imperium Osmańskie, potem jego rolę przejęło ZSRR. Po upadku Związku Radzieckiego na Kaukazie znowu zawrzało i tylko dominacja USA na świecie, powstrzymywała podmioty międzynarodowe od trwałych rewizji granic. Ale od co najmniej dziesięciu lat USA zaczęło słabnąć.
Obecny konflikt rozgrywa się na kilku poziomach. Przede wszystkim animozje między Armenią i Azerbejdżanem, które od rozpadu ZSRR spierają się o przynależność państwową Górskiego Karabachu. Górski Karabach formalnie należy do Azerbejdżanu, ale ze względu na przeważająca liczbę żyjących tam Ormian, rości sobie do niego pretensje Armenia. Drugim czynnikiem jest rywalizacja Rosji i Turcji o wpływy na Kaukazie, które wspierają militarnie i finansowo obie strony konfliktu. Na to nakładają się dodatkowo dawne zatargi Armenii z popierającą Azerbejdżan Turcją, którą oskarża się o masowe ludobójstwo Ormian w latach 1915- 1917 roku. Armeńska pamięć historyczna nie pozwala o tych wydarzeniach zapomnieć, a z kolei Turcja nie chce zapomnieć, że Armenia wykorzystywała słabość chylącego się ku upadkowi Imperium Osmańskiego i raz za razem wszczynała powstania. Islamski Azerbejdżan ma poparcie Turcji i to z tego powodu Armenia ma zamknięte od lat granice przed oboma państwami. Jedyny chrześcijański sąsiad, który mógłby być jej sprzymierzeńcem to Gruzja, ale ta jest za słaba. Obecna wojna nie ma oczywiście charakteru stricte religijnego, ale mimo wszystko słabe jej echa pobrzmiewają w słowach ściągających na wojnę najemników. Rosja z kolei stara się utrzymać poprawne relacje ze wszystkimi stronami konfliktu, ale nie wiadomo, jak długo jeszcze będzie jej się to udawało, bo Turcja coraz wyraźniej dąży do odbudowania swojego dawnego imperium.
Sprawa Górskiego Karabachu sama w sobie jest właściwie tylko pretekstem do sporu, który od wieków trawi ten region. Powód zawsze by się znalazł, ale nie można nie zauważyć, że obecnemu konfliktowi mocno przysłużyli się światowi decydenci. Przez wieki teren ten był zdominowany ludnościowo i kulturowo przez Ormian i przez Armenię uważany za część jej samej. Ormiańskie wpływy pozostawały niezmiennie silnie, niezależnie od tego, kto przejmował nad Armenią kontrolę. Decyzje poszczególnych hegemonów nie były dla Armenii łaskawe. Gdy po rewolucji październikowej w Rosji z 1917 r. na Zakaukaziu powstały niepodległe państwa, Azerowie kroczyli do Karabachu, żeby wyprzeć Ormian z jak największego obszaru historycznej Armenii. Po I wojnie światowej Zachód przyznał Azerbejdżanowi prawa do tego regionu, licząc na to, że dzięki temu zdołają w przyszłości uzyskać dostęp do azerskich złóż ropy naftowej. Ich decyzję podtrzymał w 1920 r. ZSRR, który liczył, że ułatwi to eksport komunizmu do Turcji, a Ormian uznano za naturalnych wrogów jedności państwa sowieckiego. Kiedy ZSRR upadł, w Karabachu odżyły nadzieje na zjednoczenie z resztą Armenii. 10 grudnia 1991 r. w przeprowadzonym referendum przygniatająca większość mieszkańców opowiedziała się za niezależnością. Azerska armia wkroczyła do Karabachu, ale stopniowo została wyparta przez ormiańskich powstańców. Karabach w 1994 r. ogłosił niepodległość. Obecnie Ormianie stanowią tam ponad 90% ludności. Choć Karabach pozostał formalnie częścią Azerbejdżanu, to ten faktycznie nie ma nad nim żadnej kontroli. Mimo że Armenia jest militarnie i gospodarczo słabszą stroną w tym sporze, Azerbejdżan ma duże trudności w uzyskaniu strategicznej przewagi. Uwarunkowania geograficzne, czyli silnie górzysty teren sprzyjają Armenii, której może udać się wyprzeć przeciwnika. Ukształtowanie terenu wyklucza użycie sił pancernych. Nie odbędzie się to bez trudności, bo Azerbejdżan długo przygotowywał się do natarcia i ma silnego sojusznika.
Do gry weszły Rosja i Turcja. Rosja popiera Armenię, ale stara się też nie palić mostów w relacjach z Azerbejdżanem. Turcja z kolei nie ukrywa, że Armenia stoi jej po prostu na drodze. Turecki prezydent Receep Tayyib Erdogan wprost mówi, że według niego Armenia stanowi zagrożenie dla światowego porządku. Ta Armenia, która liczy sobie trzy miliony mieszkańców wobec osiemdziesięciu milionów tureckich obywateli. Turecka pomoc dla Azerbejdżanu płynie szerokim strumieniem. Zarówna finansowa, jak i sprzętowa, a okazało się również, że Turcja intensywnie pomaga w przerzucie najemników z Syrii przez swoje terytorium. Nie można nie zauważyć, że już od dłuższego czasu Erdogan stara się być największym rozgrywającym w regionie. Ilość konfliktów, w jakich bierze udział robi się imponująca. Jego wojska działają na wojnie w Syrii, angażują się w Libii i naciskają na Grecję w sprawie Cypru. Turcja z przytupem weszła do światowej gry o wpływy. Erdoganowi marzy się zjednoczenie wszystkich ludów pochodzenia turkijskiego i odbudowa wielkiego imperium osmańskiego. Prze w kierunku Kaukazu, gdzie w żyjących tam społecznościach ma mocne wspólne oparcie kulturowe, językowe i religijne. Na jej drodze stoją tylko słaba Armenia i równie pozbawiona mocy Gruzja.
Rosja widzi, co się dzieje. Rosnąca presja Turcji sprawia, że w przyszłości Moskwa może stracić kontrolę nad regionem. Kaukaz to brama do Rosji. To naturalna granica. Jeśli przedrzeć się przez góry, rosyjskie terytorium stanie wtedy otworem i Rosji trudniej będzie obronić integralność państwa. Ormiańsko-azerski konflikt o Karabach to pretekst. To walka o wpływy i dominację na Kaukazie. O to, kto będzie głównym rozgrywającym. Kaukazu Rosja odpuścić sobie po prostu nie może. Nawet jeśli do tej pory nie opowiadała się konkretnie za jedną ze stron, a z Turcją na wielu polach wręcz współpracowała, nadchodzi czas, że dłużej już tego robić nie będzie mogła. Nawet jeśli teraz jej reakcje są mocno powściągliwe, to wiadomo, że Rosja nie zechce dopuścić do sytuacji, w której istnienie Armenii i Karabachowi mogłoby zostać zagrożone. Tureckie wpływy mogłyby zbyt szybko sięgnąć strategicznego regionu. Tym bardziej, że interesy Rosji, Azerbejdżanu i Turcji zaczynają mocno się rozjeżdżać. Azerbejdżan coraz wyraźniej gra z Ankarą przeciwko Moskwie. Azerska ropa naftowa – zamiast płynąć rosyjskimi ropociągami – może niedługo popłynąć do Europy nowym tureckim ropociągiem Turkish Stream, wypierając wpływy Gazpromu. Ilości azerskiego surowca nie są aż tak mocno znaczące, ale w pewnym stopniu ograniczą jednak udział Rosji w europejskim rynku, na którym i tak ostatnio nie wiedzie jej się najlepiej.
Do tej pory Rosja i Turcja współpracowały razem na arenie międzynarodowej. Oba państwa połączył chwilowy sojusz, bo miały nadzieję na zmianę układu sił na świecie. Silna pozycja USA i jego hegemonia po II wojnie światowej sprawiła, że Rosja i Turcja straciły swoje strefy wpływów. Teraz chcą je reaktywować i doprowadzić do policentryzacji świata, na którym nie rządzi tylko jeden gracz, ale koncert mocarstw. Świat czeka powrót do polityki rewizji granic, jeśli USA osłabną na tyle, że będą musiały zrezygnować z roli regulatora światowego porządku. Moskwie i Ankarze sprzyja zaś sytuacja na świecie, gdzie również Chiny grają na osłabienie Waszyngtonu. Europa i NATO straciły już swoją siłę sprawczą. UE prawie się już nie liczy, a NATO może rozerwać konflikt interesów między poszczególnymi jego członkami.
Skoro konflikt o Górski Karabach trwa właściwie od zawsze, potyczki zbrojne prawie nie ustają, a interesy wtrącających się Rosji i Turcji są tak czytelne, to można zadać sobie pytanie, skąd nagle taka determinacja, żeby teraz próbować zmienić status quo na Kaukazie? Podpuszczeni przez Turcję Azerowie wykorzystali po prostu sprzyjającą okazję. Oczy świata obecnie zwrócone są na wybory w USA. W chwili, gdy ważą się losy prezydentury Donalda Trumpa, prezydent USA nie ma głowy do lokalnych konfliktów. Nie będzie podejmował również ryzykownych decyzji w niesprzyjającym dla niego czasie. Jeśli Trump przegra, Joe Biden musiałby najpierw zaczekać na swoją prezydenturę, a potem zapoznawać się żmudnie z tajnikami swojego stanowiska. Poza tym zachód szykuje się na drugą falę koronawirusa i kolejny lockdown. W sytuacji, gdzie liczy się szybkie podejmowanie decyzji, czas sprzyja wszelkim ruchom rewizjonistycznym. Kwarantanna ogranicza możliwość spotykania się polityków i zwoływania konferencji pokojowych. A to sprzyja z kolei tym państwom, które realizują politykę za pomocą faktów dokonanych. Im szybciej zagarną dany teren, tym większa szansa, że świat nie będzie mógł, a potem nie będzie chciał już zareagować.
Przypadek zagarnięcia przez Rosję Krymu w 2014 r. dobitnie pokazał, że przynajmniej jeden gracz na rewizję granic jest już gotowy. Czy sprawa Górskiego Karabachu sprawi, że upadnie kolejny klocek domina?
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
https://www.youtube.com/watch?v=CzDkvUh3sWE
Co oznacza w moim wykonaniu to rosyjskie określenie przypominać nie będę, wielokroć padało ono na tym forum. Zatem i "b...
Cyt.: Ostatni, siódmy zarzut, dotyczył narażenia na bezpośrednie zagrożenie zdrowia i ...
Nauczyciel Jędrzej to bandzior-terrorysta, który nie powinien pracować z młodzieżą!
https://...