Prezydent USA Joe Biden powiedział, że nie nałożył twardszych sankcji na Nord Stream 2 ponieważ budowa gazociągu jest prawie zakończona a restrykcje uderzyłyby w relacje transatlantyckie. O powód rezygnacji z próby zablokowania Nord Stream 2 zapytał amerykańskiego przywódcę korespondent Polskiego Radia w Waszyngtonie Marek Walkuski.
Na pytanie dlaczego pozwala Niemcom i Rosji Kontynuować budowę Nord Stream 2 prezydent odpowiedział: „ponieważ jest już prawie ukończony, to po pierwsze”.
„Poza tym to nie jest tak, że mogę pozwolić na coś Niemcom albo nie. Byłem przeciwny Nord Stream 2 od samego początku ale gdy objąłem urząd gazociąg był prawie ukończony i wprowadzenie sankcji w tym momencie byłoby szkodliwe dla relacji naszych relacji europejskich” – mówił Joe Biden.
Z bólem przyjmujemy decyzje prezydenta Stanów Zjednoczonych dotyczące Nord Stream 2; uważamy, że kwestia utrzymania sankcji byłaby istotna - skomentował w środę wicerzecznik PiS Radosław Fogiel.
Rozważając możliwości, jakie potencjalnie stoją przed Waszyngtonem w obliczu trwającej wielkiej rywalizacji z Chinami, można dojść do wniosku, że z peryferii amerykańskiego imperium dużo wcześniej i wyraźniej widać proces słabnięcia jego wpływów i zdolności oraz powolny jak odpływ morza proces zanikania gwarancji sojuszniczych.
Jakąkolwiek opcję wybierze amerykańska administracja, będzie ona musiała być przemyślana pod kątem reakcji sojuszników w krótkiej i długiej perspektywie czasowej. Wzrost poczucia zagrożenia może doprowadzić do proliferacji broni jądrowej. Odżyć mogą również lokalne spory, które ucichły pod wpływem dominacji USA. Przed Stanami Zjednoczonymi trudne zadanie dobierania i skalowania odpowiedniej strategii.
W wymiarze psychologicznym zarówno wycofanie się na zachodnią półkulę, jak i balansowanie na odległość będzie prawdopodobnie odbierane przez sojuszników jako amerykański izolacjonizm, co spowoduje erozję zaufania do potęgi USA i ich zdolności przyjścia sojusznikom z pomocą, a to z kolei wpłynie na przeorientowanie się ich polityki w regionie oraz prawdopodobną odmowę udostępnienia Amerykanom baz obecnie i w przyszłości.
Czy amerykańskie elity działające pod presją czasu zdołają odpowiednio wymierzyć strategię pozwalającą odbudować im krajowy potencjał przy jednoczesnym zachowaniu wpływów na kluczowych kierunkach na świecie? Wreszcie czy Waszyngton widzi w pełni swoją słabość i potrzebę długofalowych reform i czy nie pokusi się o wybranie drogi na skróty, eskalacji w relacjach z Chinami z chęci złamania ich rosnącej potęgi posiadanymi w tym momencie środkami?
Pisze o tym Jacek Bartosiak w swoim artykule „Co mogą zrobić Amerykanie? Część 2”, w którym rozpatruje kolejno możliwe strategie działania USA. Autor pisze jednocześnie o skutkach tych strategii dla międzynarodowego układu sił. Artykuł udostępniamy Państwu za darmo, mając jednocześnie nadzieję, że wraz z innymi naszymi publikacjami pobudzi on polską debatę i jakże potrzebne dzisiaj samodzielne myślenie o własnej przyszłości.
W wymiarze wojskowym wycofanie się Amerykanów na zachodnią półkulę w ramach offshore balancing oznaczałoby redukcję w amerykańskim arsenale nuklearnym z jednoczesnym rozwojem tarczy antyrakietowej chroniącej kontynentalne Stany Zjednoczone i rozwojem broni hipersonicznej oraz zdolności kosmicznych. Amerykanie poważnie ograniczyliby liczebność i siłę bojową wojsk lądowych i polegaliby na siłach morskich i powietrznych zdolnych do uderzenia spoza zasięgu systemów obronnych przeciwnika (stand off), w tym na rozbudowanych zdolnościach do rozpoznania, wywiadu i prowadzenia działań w kosmosie. Pogłębiono by współpracę w ramach sojuszu Five Eyes.
Sam proces wdrażania ewentualnego modelu wycofania się Amerykanów na zachodnią półkulę powinien zachodzić stopniowo i ostrożnie, aby gracze w regionie mieli czas dostosować się do zmian. Ameryka, wycofując się, pomagałaby w tym dostosowywaniu poprzez dostawy pozostawianym sojusznikom w Eurazji broni i technologii. I w tym przejściowym okresie redukowałaby swoją obecność wojskową, realizując tzw. obecność rotacyjną oraz wspólne ćwiczenia i inicjatywy; zachowałaby też zapewne prawa do używania baz także w przyszłości, gdyby chciała wrócić.
Powyższa wielka strategia zmniejszenia zaangażowania, realizowana według modelu wycofania się na zachodnią półkulę, opiera się na założeniu, że położenie USA czyni ten kraj bezpiecznym, a inne państwa i mocarstwa powinny wziąć na siebie odpowiedzialność za pokój i zadbać o siebie i swoje bezpieczeństwo, podczas gdy Ameryka i tak pozostanie bardzo silna i wpływowa. Jako potęga morska wciąż będzie miała głos w kwestii wydarzeń na lądzie, w tym przede wszystkim na lądzie Eurazji. Z tym wiązałoby się jednak poważne ryzyko, jeśli przedstawione założenia okazałyby się błędne. Regionalna rywalizacja i naturalne balansowanie uruchomione przez wycofanie się USA mogłoby się skończyć proliferacją broni atomowej, co byłoby raczej niekorzystne dla samych Stanów Zjednoczonych.
W konsekwencji niewykluczony byłby scenariusz, wedle którego Chiny w razie wycofania się USA na zachodnią półkulę rozpoczęłyby prewencyjną wojnę przeciw Japonii, starającej się pozyskać wojskowe technologie nuklearne, lub Rosja rozpoczęłaby prewencyjną wojnę przeciwko starającej się o pozyskanie własnej broni nuklearnej Polsce. Każda wojna chińsko-japońska, nawet bez zaangażowania USA, wpłynęłaby negatywnie na gospodarkę amerykańską, ponieważ Chiny i Japonia to dwaj najwięksi partnerzy handlowi USA, co w ujęciu predykcji strategicznych eliminuje korzyści z wycofania się na zachodnią półkulę.
W wymiarze psychologicznym zarówno wycofanie się na zachodnią półkulę, jak i balansowanie na odległość będzie prawdopodobnie odbierane przez sojuszników jako amerykański izolacjonizm, co spowoduje erozję zaufania do potęgi USA i ich zdolności przyjścia sojusznikom z pomocą, a to z kolei wpłynie na przeorientowanie się ich polityki w regionie oraz prawdopodobną odmowę udostępnienia Amerykanom baz obecnie i w przyszłości.
Drugim modelem ograniczenia zaangażowania jest „balansowanie spoza linii horyzontu” (over-the-horizon balancing). W tym modelu pośrednim USA ustąpiłyby innym graczom przestrzeni strategicznej, ale tylko do pewnego stopnia. Inaczej niż w opisanym wyżej wycofaniu się na zachodnią półkulę – Amerykanie zachowaliby obecność w szeroko pojętym sąsiedztwie, utrzymując prawo do używania baz niezbędnych do szybkiej projekcji siły i do interwencji „spoza linii horyzontu”, co stanowiłoby metodę zapobiegania powstaniu innego hegemona w Eurazji i jednocześnie ogranicznik dla chaosu zawsze obecnego w okresie kształtowania się nowej wielobiegunowości.
W tym modelu Ameryka zachowałaby filary swojej obecności strategicznej, jak NATO czy sojusz z Japonią lub Niemcami. Państwa regionu łatwiej mogłyby balansować, gdyby miały za placami wsparcie wciąż potężnego, acz nieco wycofanego lidera. Ten model, zwany też „balansowaniem z bliska” (onshore balancing), będzie bardziej sprzyjał udziałowi Stanów Zjednoczonych w wojnach: przy jednoczesnym umożliwieniu korzystania z baz niezbędnych do szybkiej projekcji siły, bez konieczności odwojowywania dostępu do baz i newralgicznych miejsc w zamian za pieniądze, krew żołnierzy i czas strategiczny.
Wykonanie takiej strategii wymagałoby dokonania twardych wyborów. Na przykład wymagałoby, żeby USA zaakceptowały finlandyzację niektórych państw, które staną się faktycznie państwami trybutarnymi, podporządkowującymi swoje wybory mocarstwu chińskiemu, na pewno w sprawach polityki zagranicznej, a zapewne także gospodarczej. Na to liczy Rosja wobec Ukrainy i państw bałtyckich, a może nawet wobec Polski.
Oczywiście taka wielka strategia stoi w sprzeczności z aktualnymi działaniami Waszyngtonu, wyrażanymi np. w obiecywaniu rewitalizacji świata atlantyckiego czy budowy sojuszu państw demokratycznych. Taki model ograniczenia zaangażowania wymagałby wycofania się i oddania pod wpływy chińskie Korei Południowej i Filipin, nie mówiąc już o Tajwanie. Tajwan bowiem byłby prawdopodobnie pierwszą ofiarą układu chińsko-amerykańskiego, opartego na tym modelu ograniczenia zaangażowania USA. Amerykanie mogliby się pogodzić ze statusem dominacji Chin w ich otoczeniu, gdyż jako dominujące mocarstwo morskie wraz z sojusznikami poza pierwszym łańcuchem wysp i poza cieśniną Malakka zajmowaliby i tak pozycję umożliwiającą kontrolowanie i mitygowanie poczynań Chin.
Z drugiej strony mogłoby to przynajmniej na pewien czas uspokoić Chiny i zmniejszyć ich instynktowny strach przed zagrożeniem dla strategicznych linii komunikacyjnych na zachodnim Pacyfiku i wodach przybrzeżnych Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Powyższe dwa modele, teoretycznie zakładające ograniczenie zaangażowania USA w sprawy Eurazji, są w ścisłym rozumieniu terytorialne w swoim rdzeniu. Jeśli celem ograniczenia wysuniętego zaangażowania USA w Eurazji jest podzielenie się miejscem i wpływami z Chinami, to oba modele stanowią dosłownie terytorialny tego wyraz.
Można jednak wyobrazić sobie trzeci model skonstruowania nowego ładu, dający Chinom więcej strategicznego miejsca poprzez inne niż odwołujące się do kryterium terytorialnego sposoby dzielenia się wpływami. Umożliwiałoby to również mniejszą obecność wojskową USA w Azji i tym samym mniejsze wydatki. Teoretycznie możliwe są następujące działania: wspólne chińsko-amerykańskie manewry wojskowe i komunikacja wojskowa, mające na celu budowanie zaufania, redukowanie szansy na uruchomienie eskalującego dylematu bezpieczeństwa, ograniczające nieporozumienia oraz błędną interpretację zachowania przeciwnika; współpraca w kosmosie i zawarcie traktatu ograniczającego wykorzystywanie kosmosu samodzielnie, wyłącznie przez jedno z supermocarstw – choć w tej chwili wydaje się to niemożliwe, bo Amerykanie zdają się rozpoczynać eksplorację kosmosu sami, o czym świadczy legislacja Kongresu USA z końca 2015 roku, program Artemis Accords oraz inicjatywy New Space.
USA mają też podstawowy interes w powstrzymaniu ewentualnej rywalizacji w kosmosie, gdyż w przeważającej części polegają na razie na komunikacji wojskowej, rozpoznaniu, gromadzeniu danych oraz wywiadzie realizowanych za pomocą systemów wyniesionych w przestrzeń kosmiczną, a kosmiczny wyścig zbrojeń mógłby te amerykańskie przewagi nad innymi zredukować, zakłócić lub całkowicie zniwelować.
Inne obszary potencjalnej współpracy przy uznaniu nowego statusu Chin dotyczyłyby np. bezpieczeństwa energetycznego, katastrof naturalnych, polityki klimatycznej i relacji w gwałtownie rozrastającej się cyberprzestrzeni, zgodnych z chińskimi życzeniami reform instytucji Bretton Woods, ONZ, nowej formuły dla grupy 20 najbogatszych państw świata – G20, nowych praktyk finansowych itp.
Przekonanie Amerykanów o własnej wyjątkowości i potędze na razie składnia mnie do konstatacji, że wariant trzeci jest niemożliwy.
dr Jacek Bartosiak (tekst ze strony Strategy and Future drukujemy za zgodą autora)
Jacek Bartosiak: Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.
Skomentuj
Komentuj jako gość