"W świetle tego ,że w większości krajów gdzie cywilizacja śmierci zbiera swoje ponure żniwa, coraz więcej ludzi kieruje się w stronę konserwatyzmu obyczajowego, przysłowiowy „marsz przez instytucje” już nie wystarcza „postępowym” środowiskom w walce o duszę ludzkości. Dlatego dziś, wzorem Michaela Corleone z ostatniej części Ojca Chrzestnego, lewicowe organizacje potrzebują prawników a nie osiłków."- pisze Łukasz Adamski
Rys: A. Wołos
Jesteśmy bez przerwy przekonywani do tego, że żyjemy w demokratycznym raju, gdzie wolność słowa jest podstawowym prawem człowieka. Nic bardziej mylnego. Polska jest krajem, gdzie wolność słowa jest systematycznie ograniczana nie tylko przez „demokratycznych” polityków, ale pełzający totalitaryzm poprawności politycznej. Z politykami można jeszcze wygrać. Trudniej jest odnieść sukces w walce z kagańcem poprawności politycznej, który zamyka się na naszych ustach. Przykładem tego jest ostatni pozew skierowany przeciwko Tomaszowi Terlikowskiemu.W Polsce ograniczanie wolności słowa odbywa się na dwóch płaszczyznach. Ta bardziej niebezpieczna forma kneblowania ust jest wielkim problemem w krajach zachodniej Europy i USA i w coraz większym stopniu dotyczy naszego kraju. Dziś w Polsce mamy do czynienia z rugowaniem z publicznej przestrzeni publicystów mających konserwatywne poglądy. „Liberalna” partia, która o 4 lat sprawuje rząd nad duszami Polaków w bezwzględny sposób wycięła z mediów publicznych wszystkich krytykujących ją żurnalistów.
Tyrania większości
Rafał Ziemkiewicz napisał niedawno, że w PO może dojść do zmiany władzy podobnej do tej jakiej miała miejsce w PZPR. „Partia wyśle Tuska ze względu na zły stan zdrowia na jakąś zagraniczną synekurę, przyzna się do błędów i wypaczeń, obieca, że teraz będzie już rządzić dobrze, i może nawet wpuści z powrotem paru oszołomów do mediów. Ale przede wszystkim urządzi histerię, że trzeba się wokół niej zjednoczyć, wszystkie siły „odpowiedzialne”, wszystkie odkurzone „autorytety” i „fachowcy”, byle tylko powstrzymać zagrożenie radykalizmem.”- pisze Ziemkiewicz. Warto zwrócić uwagę na fragment, gdzie publicysta pisze o wpuszczeniu „paru oszołomów do mediów”. To jedno zdanie niestety w idealny sposób opisuje to jak wygląda wolność słowa w Polsce na płaszczyźnie dostępu do publicznych mediów inaczej myślących niż elity III RP. Doświadczenie uczy nas, że nawet podstawowe prawo człowieka jakim jest wolność do wyrażania w nieskrępowany sposób własnych poglądów jest w Polsce upartyjniona. Oczywiście w innych krajach tzw. zachodniej cywilizacji politycy próbują zrobić wszystko by ograniczyć swobodę wypowiedzi swoich ideologicznych oponentów, jednak tam przynajmniej ustalono pewne granice, poza które polityk nie wychodzi. Dobrym tego przykładem są , podobne w pewnych patologicznych względach do naszego kraju, Włochy, gdzie politycy podzielili się kanałami w państwowej telewizji w taki sposób, że każdy jest przypisany do danej partii politycznej. Taki model jest może i bezczelnym zawłaszczeniem mediów przez polityków, ale przynajmniej jest uczciwy. W Polsce niemal wszyscy żurnaliści pracujący w państwowych mediach przyznają, że są apolityczni i obiektywni. Politycy również nie przyznają się do pacyfikacji żurnalistów za ich odmienne od rządzącej ekipy poglądy. Jednak to wszystko jest mydleniem oczu. Politycy wszystkich opcji naciskają na dziennikarzy i ingerują w ich materiały. Tak będzie dopóki istnieć będą „publiczne” media. Problem w tym, że nie zawsze dziennikarze przeciwko temu protestują.
Większości żurnalistów na całym świecie ma poglądy lewicowo-liberalne. W Polsce dochodzi do tego jeszcze ich stosunek do PRL-u, który był żarliwie budowany przez „nauczycieli i mistrzów” wielu obecnych gwiazd ekranu i piór. ( patrz: fantasta Kapuściński). Na dodatek na poglądy i postawy wielu dziennikarzy wpłynął wieloletni reżim środowiska Gazety Wyborczej, które przez 15 lat sprawowało rząd na duszami Polaków. Nie można zapominać, że dziś, mimo wszystko, nawet Adam Michnik jest już tylko „wrzeszczącym staruszkiem”, który nie potrafi nawet wyrzucić ze swojej gazety Artura Domosławskiego, który zburzył mit Ryszarda Kapuścińskiego. Jednak duch michnikowszczyzny wciąż jest obecny w ludziach chcących zrobić karierę w mainstreamowych mediach. Widać to na przykładzie ich stosunku do PiS-u i PO. Trudno zapomnieć kompletnie furiackie protesty środowiska dziennikarskiego przeciwko naciskom jakie miały podobno miejsce na żurnalistach w latach 2005-07. Dziś nikt z tych zatroskanych o wolność słowa „bojowników” już nie protestuje, gdy władza zrzuca z ramówki już nawet programy podróżnicze i muzyczne Wojciecha Cejrowskiego. Ci sami dziennikarze, którzy nie widzieli nic złego w dawaniu przed wyborami na okładce jednego z tygodników hasła „Tusku musisz!” i „Bronku do boju” dziś rozdzierają szaty nad „upolitycznionymi” programami Jana Pospieszalskiego, którego, o ironio, w obronę ostatnio wzięli nawet tacy „prawicowi faszyści” jak prof. Hartman czy prof. Sadurski. Niewielu dziś chce zresztą pamiętać, że to właśnie w „pisowskiej” telewizji swoje miejsce miał zarówno program Pospieszalskiego jak i Tomasza Lisa. W telewizji platformerskiej brakuje miejsca nawet dla podróżnika z różańcem w ręku.
Sytuacja konserwatywnych publicystów i dziennikarzy zaczyna przypominać tę, która miała miejsce przed 2005 rokiem. Nie można zapominać, że dziś wśród mainstreamowych mediów ( oprócz „Rzeczpospolitej” i „Naszego Dziennika”) nie ma żadnego pisma o ściśle konserwatywnym profilu. Za to już wszystkie ( za wyjątkiem „Gazety Polskiej”) poważne tygodniki polityczne wyglądają jak wkładka do „Gazety Wyborczej”. W tej chwili jedyną nadzieją dla szeroko pojętej prawicy zostaje Internet i błyskawicznie rozwijające się portale takie jak fronda.pl. Wpolityce.pl czy niezalezna.pl. Niestety polska prawica nie ma swojego Berlusconiego, który rozwinąłby alternatywną dla lewicy telewizję i finansowałby, jak swego czasu Janusz Palikot, konserwatywną prasę. Nie jesteśmy również w tak szczęśliwej sytuacji jak Amerykanie, którzy mogą wybrać między lewicową CNN a prawicowym FOX News. My jesteśmy skazani na reżim jednej partii politycznej, która w oczywisty sposób „chce odpolitycznić media” i ten stan zapewne utrzyma się przez najbliższe lata. Chyba, że na szczytach PO nastąpi zerwanie z wypaczeniami „polityki miłości” i paru prawicowców dostanie jakieś ochłapy w publicznych mediach. Dziwi tylko to, że społeczeństwo, które tak bardzo deklaruje przywiązanie do wartości chrześcijańskich nie protestuje przeciwko pozbawianiu go reprezentacji w mediach publicznych.
Jednak co gorsza ta sytuacja wcale nie jest największym zagrożeniem dla wolności słowa w Polsce i wydaje się być mało znaczącym problemem w świetle tego co przeżywają konserwatyści w innych krajach UE.
Tyrania mniejszości
Znana brytyjska publicystka Melanie Phillips ujawniła niedawno w „Daily Mail”, że po jej krytycznym tekście o działaniach lobby gejowskiego zaczęła dostawać groźby śmiertelne. „Jeżeli lobbyści gejowscy chcieli dowieść moich tez, to zrobili świetną robotę” - napisała. Publicystka przekonuje, że homoseksualiści sięgają po każdy środek, by odnieść swoje polityczne cele. Phillips uważa, że środowiska gejowskie oskarżając wszystkich o totalitarne zapędy same stosują takie metody. „To by było zabawne, gdyby nie było tak przerażające” - pisze kobieta. Phillips napisała w swoim komentarzu, że próba wrzucenia do programu nauczania kwestii homoseksualizmu jest „promocją przez rząd gejowskich postulatów”. „To, co kiedyś było próbą zakończenia niemiłego nastawienia wobec mniejszości, stało się nowym rodzajem bigoterii” - dodała publicystka. Po tych słowach na Twitterze pojawiły się wpisy, że Phillips powinna zostać zabita. Autorka przytoczyła, jakie wpisy pojawiły się na popularnym portalu społecznościowym: „Wrzućcie ją do Tamizy”, „ Zabij się ty….” i wiele innych. W mailach, które otrzymała, pisano ponadto, że ktoś powinien ją na zawsze uciszyć, życzono jej raka, śmierci w płomieniach swojego domu czy pod kołami pociągu. Celowo przywołałem ten przykład bowiem jest on kwintesencją tego co dzieje się obecnie z krajach zachodniej Europy.
Niejednokrotnie pisałem o tym jak poprawność polityczna ruguje z przestrzeni publicznej chrześcijan. Reżim poprawności politycznej jest o tyle perfidny, że ma on bronić prześladowane mniejszości. Zamiast tego sam generuje nienawiść i nawet przemoc ( patrz: przypadek oblania krwią zarażoną HIV-em dr. Paula Camerona) wobec konserwatystów. Rację ma więc Philips, która pisze, że środowiska gejowskie wykorzystają każdą metodę do walki ze swoimi oponentami. Zamykanie katolickich ośrodków adopcyjnych, które nie chcą parom gejowskim oddawać dzieci, karanie właścicieli moteli za przestrzeganie w nich własnych zasad wynikających z chrześcijańskiego kodeksu moralnego czy odbieranie korony Miss dziewczynie, która uważa małżeństwo za związek kobiety i mężczyzny czy wysyłanie na przymusowe leczenie z „homofobii” to tylko wierzchołek góry lodowej różowej inżynierii społecznej wprowadzanej z pietyzmem i wyrachowaniem w krajach cywilizacji zachodniej. I nie jest to już jedynie problem zachodniej Europy czy USA, który znamy z „oszołomskich” mediów katolickich. Polscy „postępowcy” bardzo szybko uczą się od swoich zachodnich przyjaciół.
Awantura na Krakowskim Przedmieściu pokazała nam, że istnieje dosyć duża grupa ludzi, która alergicznie reaguje na krzyż i jakikolwiek przejaw akceptacji Jezusa Chrystusa. Grupa ta jest dziś prowadzona przez serialowe gwiazdeczki, medialnych błaznów, zawodowe mniejszości i rozdartych wewnętrznie biznesmenów, którzy szukają targetu po „wypaleniu się" pokolenia JP2. Ludzie należący do tej grupy to pokolenie wychowane na MTV (i nie chodzi mi o żadne teledyski a o „postępową”, hedonistyczną papkę dla mózgu w postaci programów dla nastolatków), Kubie Wojewódzkim czy „sztuce” ludzi a la Nieznalska. Środowiska te marzą o tym, by wysadzić w powietrze polski ciemnogród, „prowadzony na smyczy” przez brzuchatych biskupów. Nowa lewica z „Krytyki Politycznej” już nie ukrywa nawet, że fascynują ją terroryści z niemieckiego RAF-u, co było zresztą widoczne nie tylko na Krakowskim Przedmieściu, ale również podczas ostatnich obchodów 11 listopada. Jednak propaganda i lewackie akcje jakoś się mieszczą jeszcze w kanonie sporu ideologicznego. „Postępowcy” znaleźli jednak inny sposób na rozprawienie się z prawicowymi zacofańcami.
Cały czas ciągnie się uciążliwy proces Joanny Najfeld, która została pozwana przez aborcjonistki z zupełnie kuriozalnych powodów. Redaktor naczelny „Gościa niedzielnego” został skazany za legalną wykładnie nauki Kościoła katolickiego zaś ostatnio do sądu pozwany został Tomasz Terlikowski za swój pogląd, że homoseksualizm nie jest normalnym zachowaniem seksualnym. Z pozwu skierowanego przeciwko Terlikowskiemu wynika, że z gejów nie wolno już sobie nawet żartować ponieważ został on skierowany również przeciwko „Rzeczpospolitej” za to ,że ta umieściła na swoich łamach żartobliwy rysunek Andrzeja Krauze. Terlikowski został pozwany za swój felieton, w którym bronił rysunku. „W ocenie powoda i powódki (…) przedmiotowy felieton (…) jest okrutną kpiną z osób biseksualnych i osób homoseksualnych, prześmiewczą, złośliwą i nacechowaną złą wolą autora. Jego wyłącznym celem było dokuczenie osobom biseksualnym i homoseksualnym jako takim za to, że niewielka część z nich wyraziła oburzenie wobec rysunku A. Krauzego”.- czytamy w pozwie. „Pozywający całkowicie zdemaskowali cele lobby gejowskiego, jasno i wyraźnie wskazując, że ich celem nie jest równouprawnienie, nie jest prawo do swobody wypowiedzi, ale zamknięcie ust wszystkim, którzy myślą inaczej niż oni. Prawo (na razie cywilne, ale w tekście znajdują się również pogróżki o możliwości stosowania prawa karnego) ma zakazać kwestionowania „normalności” homo- czy biseksualizmu. A sądy mają pilnować, by przypadkiem ktoś nie zażartował z homoseksualisty czy nie przypomniał, jak wyglądały fakty dotyczące wykreślania homoseksualizmu z listy chorób.”- zauważa Terlikowski. Pozywanie do sądów nie jest nową metodą środowisk lewackich, która ma na celu wyeliminowanie sprzeciwiającym się ich ekspansji ludzi. Nie ulega żadnej wątpliwości, że organizacje homoseksualne są coraz bardziej wpływowe i bogate. Stać je więc na ciągłe kierowanie pozwów do sądów i nawet samym przeciąganiem procesu nękać każdego kto będzie miał odwagę bronić tradycyjnego modelu rodziny. Jest to metoda o wiele lepsza niż prowadzenie sporów i merytorycznych dysput bowiem na starcie eliminuje niezależnych dziennikarzy, którzy nie mają oparcia w dużych mediach. I nie dotyczy to tylko organizacji walczących o przywileje dla mniejszości seksualnych. Dokładnie tak samo postępują aborcjoniści czy ekolodzy. W świetle tego ,że w większości krajów gdzie cywilizacja śmierci zbiera swoje ponure żniwa, coraz więcej ludzi kieruje się w stronę konserwatyzmu obyczajowego, przysłowiowy „marsz przez instytucje” już nie wystarcza „postępowym” środowiskom w walce o duszę ludzkości. Dlatego dziś, wzorem Michaela Corleone z ostatniej części Ojca Chrzestnego, lewicowe organizacje potrzebują prawników a nie osiłków.
Niestety sukces jeszcze pełzającego w naszym kraju totalitaryzmu poprawności politycznej jest niemożliwy bez wyrugowania z mediów publicznych komentatorów będących na prawo od Tomasza Wołka. Dlatego walczący na co dzień o pluralizm poglądów i wrażliwi na krzywdę pokrzywdzonych przez los lewicowcy wspierają każdą próbę rugowania konserwatyzmu by ten nie zatruł mózgów dzisiejszej młodzieży. „Jeśli wolność słowa w ogóle coś oznacza, to oznacza prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć.”- pisał George Orwell. Szkoda, że tej maksymy nie pamiętają demokraci i mniejszości seksualne.
Łukasz Adamski
Tekst pochodzi z lutowego numeru miesięcznika Debata
Skomentuj
Komentuj jako gość