- Wiesz, że polsko-amerykański sojusz to jest nic niewarty. Jest wręcz szkodliwy, bo stwarza Polsce fałszywe poczucie bezpieczeństwa - [Sikorski MSZ]
Jacek Rostowski [były MF i wicepremier] pyta dlaczego.
- Bullshit kompletny. Skonfliktujemy się z Niemcami, z Rosją, i będziemy uważali, że wszystko jest super, bo zrobiliśmy laskę Amerykanom. Frajerzy. Kompletni frajerzy - [Sikorski]
[...]
- Problem w Polsce jest, że mamy bardzo płytką dumę i niską samoocenę. [S]
- Taki sentymentalizm [R]
- Taką murzyńskość [S]
- Jak, jak? [R]
- Murzyńskość
Ten dialog pochodzi z podsłuchów opublikowanych we Wprost. Przyznam, że mam mieszane uczucia. Z jednej strony uważam, że dziennikarze nie powinni publikować wszystkiego co im wpadnie w ręce. Dotyczy to zwłaszcza takich dziedzin jak polityka zagraniczna i obronność. Są to dziedziny, które muszą mieć swoją ukrytą sferę. Z drugiej jednak strony publikacja tej rozmowy może zmusi kogoś do myślenia. Bo co widzimy? Oto mamy ministra spraw zagranicznych, który deklaruje, że ma świadomość błędnej polityki prowadzonej przez... no właśnie, kogo? Politykę zagraniczną prowadzą jacyś ONI. Minister formalnie za nią odpowiedzialny widzi jej bezsens i bezsilny zwierza się koledze. Pomijam tu fakt, że w takiej sytuacji powinien podać się do dymisji ale to nie te czasy. Zachowania honorowe nie są dla współczesnych polityków.
Dokonuje też oceny mentalności Polaków. Obawiam się, że tu też ma wiele racji. Rozmowa ta dla mnie jest ważna bo jej okoliczności wskazują na szczerość. No bo rzeczywiście zachowanie naszych polityków, popieranych w tej materii przez znaczną część społeczeństwa, świadczy o potrzebie wyżebrania sobie akceptacji Zachodu a już USA w szczególności. Wystarczy poczytać czy posłuchać dziennikarzy w najlepszych nawet tytułów, aby zauważyć ciągłe powoływanie się na opinię Zachodu. Co o nas powiedzą? To istotny argument w dyskusjach.
Efektem tego jest nasza (jeśli ci ONI są nasi) polityka zagraniczna i gospodarcza. Wstąpiliśmy do Unii i od razu wrócił socjalizm. Wszędzie peany dziękczynne na cześć ZSRR tj. przepraszam, Unii Europejskiej. A za to w obronności mamy sojusz z USA jako podstawę naszego bezpieczeństwa. Kiedy wpiszą go do konstytucji? I tylko ciągle kołaczą mi się po głowie niedobre pytania.
- Czy dobrze zrobiliśmy praktycznie likwidując naszą armię i zastępując ją niewielkim korpusem ekspedycyjnym walczącym w Iraku czy innym Afganistanie gdzie nie mamy żadnych interesów ale za to mają je Amerykanie?
- Co stracą Stany Zjednoczone jeżeli zostaniemy podbici przez np. Rosję?
Bo co mogą stracić jeśli zechcą nas bronić to można się domyślać. Jak to ładnie ujął doradca prezydentów USA Patrick Buchanan - „Chyba nikt przytomny nie myśli, że USA rozpoczną wojnę z powodu Litwy, Łotwy czy Polski". Potwierdzają to dwie rzeczy. Jedna to porozumienie z 1994 roku na mocy którego NATO zobowiązało się do niewprowadzania swoich wojsk na teren krajów Europy Wschodniej, w tym Polski, i druga to odmowa ochrony Polski tarczą antyrakietową. Ale za to wojska amerykańskie stacjonują w RFN. Czyżby obawiali się agresji Polski na Niemcy?
- Czy kiedykolwiek w naszej historii Stany Zjednoczone traktowały nas jako sojusznika i partnera?
Poszliśmy dla nich do Iraku. Pamiętam ile było nadziei na kontrakty na ropę, zamówienia dla naszego przemysłu, zwłaszcza zbrojeniowego itd. Podstawy były, bo byliśmy tradycyjnym partnerem handlowym Iraku już wcześniej. I co? Wyprawy do Iraku i Afganistanu odbyły się na nasz własny koszt co skutecznie pozbawiło nas pieniędzy na modernizację naszej armii. W Iraku straciliśmy te kontrakty, które mieliśmy jeszcze za Saddama Husseina. Natomiast nowe kto dostał? Poza Amerykanami oczywiście. Turcja dostała kasę, bo odmówiła pomocy i zapłacono jej za to, żeby nie przeszkadzała. Natomiast kontrakty zbrojeniowe dostała Ukraina i... Rosja. Polska dostałą figę z makiem. Zlecenie dla Ukrainy zemściło się, bo na blisko 600 zamówionych transporterów opancerzonych Ukraińcy dostarczyli 100 i Irak zerwał kontrakt z powodu fatalnej jakości sprzętu. Została Rosja.
- A może zyskaliśmy na kontaktach bezpośrednich z USA?
Np. kontrakt na dostawę 48 szt. samolotów F 16. Nówka nieużywka, prosto z fabryki. Ale nie prosto z biura konstrukcyjnego. Słusznie podkreśla się, że jest to samolot znany i dobrze sprawdzony w licznych konfliktach. W końcu był na to czas. Prototyp oblatano 2 lutego 1976 roku. To tylko 38 lat temu. Był w tym czasie modernizowany ale jak długo można. To zresztą pryszcz. Kontrakt obejmował 100% offset. I co? I nic. Amerykanie zwyczajnie wyślizgali się z tego offsetu a strona polska, żeby odtrąbić tak potrzebny sukces, zaliczyła do offsetu zamówienia złożone wcześniej i już. Księgowo zagrało. Podobnie było z przejęciem sławnej, jeszcze przedwojennej fabryki lotniczej PZL. Kupili ją razem z zapasami części zamiennych do wyprodukowanych w Polsce samolotów. Takich np. jak powszechnie eksploatowany PZL Wilga. Aeroklub Polski starał się o odkupienie tych zapasów magazynowych ale nic z tego. Amerykanie zaczęli działalność od zezłomowania części zamiennych. A co z naszymi samolotami? Ano możecie kupić u nas nowe, produkowane za Atlantykiem. Ostatnim samolotem produkowanym w PZL mającym znamiona nowoczesności był PZL Iryda. I to koniec. Teraz robią tam drzwi do samolotów pasażerskich. To już Czesi byli mądrzejsi. W 1998 r. też wpuścili Amerykanów do swojej wytwórni lotniczej Aero Vodochody. Po udupieniu produkcji, zwolnieniu ludzi i stracie ponad miliarda dolarów rząd czeski przejął w 2006 r. zakłady z powrotem.
No to może marynarka wojenna? No cóż, dostaliśmy w prezencie dwie stare fregaty typu Oliver Hazard Perry z 1977 r. Mieliśmy dostać jeszcze dwie, ale Amerykanie popełnili błąd i zamiast dać je razem, próbowali dać na raty. Po odebraniu dwóch dostaliśmy czas na zapoznanie się z prezentem i jego kosztami i nawet tak uległy rząd jak polski, kategorycznie odmówił odebrania pozostałych jednostek. Koszt częściowego przywrócenia zdolności bojowej i utrzymania okazał się tak wysoki, że skasowano program budowy polskich korwet w polskich stoczniach. A okręty te zbudowano w celu osłony konwojów morskich z USA do Europy. Dla naszych potrzeb to one niezbyt się nadają. Co i tak ma małe znaczenie bo systemy elektroniczne do dziś (od 2000 roku) nie zostały naprawione z braku części zamiennych, których nikt już nie ma. Można przeprowadzić modernizację i przezbrojenie, ale tylko w USA a cena jaką nam zaśpiewali wybiła nam to z głów. Ale okręty prezentują się ładnie i bardzo bojowo. Na parady morskie jak znalazł.
No i na koniec rzecz może drobna ale symptomatyczna. Wizy. Amerykanie znieśli obowiązek wizowy takim np. Czechom, Słowakom, Węgrom, Litwinom, Łotyszom czy Estończykom. Ale nie nam.
To wszystko o czym piszę jest efektem polskiej polityki zagranicznej jakiej nie prowadzi nasz minister SZ tylko jacyś frajerzy nazwani przez ministra Sikorskiego ONI. Mechanizm jest prosty. Ogłaszamy publicznie na cały świat, w Moskwie i Waszyngtonie również, że my z Rosją nigdy za żadną cenę. Mówimy, że Rosja jest naszym odwiecznym wrogiem, palimy za sobą wszelkie mosty, ograniczamy współpracę handlową. Następnie w Waszyngtonie mówimy, że kochamy ich nad życie i bez nich żyć nie możemy a potem – używając języka pana ministra - robimy im laskę. Czego się spodziewamy? Szacunku? Partnerstwa? A może poszanowania naszych interesów? A kto szanuje żebraka? I tak pozostanie dopóty, dopóki nie pomyślimy o alternatywnej polityce, o planie B na wypadek gdyby Zachód wystawił nas, nie po raz pierwszy, do wiatru.
Dlatego uważam słowa ministra Sikorskiego za naprawdę ważne bo one obnażają prawdę o naszej sytuacji i naszych złudzeniach. Potwierdzeniem tego co napisałem jest medialny jazgot wszelkiej maści polityków o braku odpowiedzialności Sikorskiego. Jak dotąd nikt nawet nie zająknął się nad znaczeniem jego słów. Nie zrozumieli czy są zbyt straszne?
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość