No i stało się. Kolejny wypadek na lotnisku w Dajtkach. W niedzielę 8 czerwca, około godziny 11.30 na lotnisku rozbił się samolot An-2. Nic nie zapowiadało kłopotów. Na lotnisku jak to w niedzielę, ruch spory, kto mógł latał, a kto nie mógł zazdrościł i chociaż pomagał.
Jak tylko rano zjawiłem się na lotnisku to pierwszymi pilotami, których spotkałem byli bohaterowie tego wypadku. Obydwaj nie są już młodzikami. Mają olbrzymi nalot w ogóle, w tym również na antku, który znają jak własną kieszeń. Pamiętam z jaką zazdrością patrzyłem na nich z góry, z szybowca, gdy podchodzili do lądowania prowadząc ten samolot z taką gracją i wdziękiem, że aż miło było popatrzeć. Pomyślałem wtedy, że chciałbym tak elegancko pilotować lekki i zgrabny szybowiec jak oni potrafią prowadzić pozornie ociężałego Antonowa. Dzisiaj, ich umiejętności, doświadczenie i zimna krew uratowały im życie.
Samolot też znany od lat. To stara konstrukcja ze sławnego biura konstrukcyjnego Olega Antonowa. Pochodzi z 1947 roku. Produkcję seryjną rozpoczęto w 1949. Od 1960 produkowany w Polsce w wytwórni PZL Mielec, gdzie zbudowano większość maszyn tego typu. Samoloty An-2 znalazły zastosowanie w lotnictwie rolniczym, sportowym, wojskowym i pasażerskim w takich krajach jak ZSRR, Afganistan, Bułgaria, Czechosłowacja, Chiny, NRD, Egipt, Grecja, Indie, Jugosławia, Kuba, KRLD, Mongolia, Mali, Nepal, Polska, Rumunia, Sudan, Węgry, Wietnam, Tunezja, Turcja, a nawet USA.
Samolot AN-2 (jakiś samolot AN-2, a nie ten co się rozbił)
Niech was nie zwiedzie toporny wygląd tego samolotu. Jest ceniony i lubiany przez pilotów ze względu na swoja prostotę i łatwość w pilotażu. Jest prymitywny zgodnie z zasadą, że to się nie psuje czego nie ma. Dzięki temu jest ciągle eksploatowany w Afryce równikowej, na pustyniach i na północy wśród śniegów i lodu. Wszędzie tam gdzie o szybki, nowoczesny serwis trudno. Samolot jest wyposażony w silnik PZL AI 62 IR o mocy 1000 KM.
Z wypadkiem to było tak. Samolot poleciał wyrzucić skoczków spadochronowych. Po wykonaniu zadania spokojnie wytracił wysokość i podszedł do lądowania na pasie trawiastym lotniska.
plan lotniska Olsztyn-Dajtki
W języku bardziej dostępnym dla profanów, podchodził od strony miasta zamierzając lądować na części trawiastej lotniska. Wszystko szło normalnie. Po czwartym zakręcie (samolot przed lądowaniem wchodzi w krąg nadlotniskowy mający cztery zakręty) wyszli na prostą do lądowania lecąc nad lasem. Antonow wprawdzie dobrze lata ale to nie jest szybowiec i potrzebuje trochę mocy na podejściu. Wtedy, w najgorszym możliwym momencie (mała prędkość i wysokość) silnik zawiódł. Gdy okazało się, że brak mocy i nie dolecą do lotniska, pilot wybrał miejsce na awaryjne lądowanie i posadził samolot na drzewa. Na absolutnie minimalnej prędkości wyrównał na wysokości wierzchołków drzew, ściągając wolant na siebie zadarł nos maszyny i opadł na drzewa. Połamał kawałek lasu, wszystkie cztery skrzydła, złamał kadłub samolotu ale przeżyli. W dodatku wyszli z tego całkowicie bez szwanku. A dokładniej, Marek podrapał sobie łokieć o krzaki. Przyczyny tego wypadku zbada Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych.
Lotnisko w Dajtkach z lotu ptaka. Zdjęcie zrobione spod białego skrzydła Cessny. Widać zwarty masyw drzew na obu podejściach, kierunek 09 i 27. Nasz AN-2 rozbił się w lesie widocznym u góry zdjęcia, po prawej, na przedłużeniu trawiastej części lotniska.
Mnie chodzi o coś innego. Wypadek zdarzył się dosłownie u progu pasa startowego. Gdyby władze Olsztyna zgodziły się na wycięcie drzew, które zarosły podejście do lądowania, wypadku by nie było! Zwyczajnie i po prostu chłopaki siedliby na trawie przed lotniskiem. Ten samolot skonstruowano specjalnie tak by mógł korzystać z terenów przygodnych. Ale niestety, drzewa wyrosły i co roku są wyższe.
Ilekroć tam podchodzę do lądowania i wierzchołki drzew „drapią" mnie w tyłek, tylekroć myślę o tym, że w razie kłopotów, np. turbulencji, nie mam żadnej szansy na awaryjne lądowanie na przedpolu. Co najwyżej na spotkanie ze św Piotrem.
Po drugiej stronie lotniska nie jest lepiej. Tam też jest wysoki las i nie można doprosić się o zgodę na wycięcie drzew. Drzewa na podejściu do lądowania na naszym lotnisku pochłonęły już trzy ofiary. Dwie w 2007 r. i jedną w 2012. Rozumiem, że spokojnie czekamy na następne? Władze nasze tak troszczą się o bezpieczeństwo naszych uszu, że ekranami akustycznymi zasłoniły świeżo odrestaurowane koszary na Artyleryjskiej. Natomiast tym, że giną piloci jakoś nikt przejmować się nie zamierza.
Adam Kowalczyk
CZYTAJ TEŻ BŁĄD PILOTA PRZYCZYNĄ WYPADKU
Skomentuj
Komentuj jako gość