Abo, z tą naszą krainą to zawsze coś jest nieteges*. Zawsze to jakieś ubożuchne, niedoinwestowane, wiecznie goniące lepszy świat (ale nigdy nie doganiające). Drogi tu krzywe i nieliczne, ludzie niewyraźni, gleba piaszczysta, aura podła. Nie wiadomo, gdzie to-to tak naprawdę się kończy ani gdzie zaczyna.
Na dobrą sprawę, nie bardzo nawet wiadomo jako ów spłachetek świata się nazywa. Zapatrzeni we własne fantazje mitomani używają niedorzecznego miana Borussi. Ale to się nie przyjęło, bo nie oznacza nic konkretnego, namacalnego. Tytuł "Prus Wschodnich" pozostaje nie do przyjęcia, pobrzmiewa bowiem przeszłością groźną, obcą, obfitą w nasze klęski. Warmia i Mazury, dwa nierozróżnialne dla normalnego człowieka, człony krainy (de facto: dwóch baaardzo różnych krain) to z kolei nazewnictwo wykoncypowane, bardziej propagandowe niż geograficzne czy historyczne, co więcej - nie nakładające się sensownie na struktury administracyjne, co tylko potęguje zamieszanie. Warszawkocentralizm z kolei lokalizuje nas dla świętego spokoju jako "Polskę północno-wschodnią" pakując do jednego wora z Suwałkami i Białymstokiem, co ma równie dużo sensu, jak tezy dziejowe czyniące z Olsztyna kontynuację Królewca (a były takie). Pewności nie ma nawet co do detali, np. drzewa przydrożne. Hołowczyc mówi: wycinać !, Ogrodziński (senior) - nie wycinać !
Niemiaszki, począwszy od zreformowanych na amen Hochenzollerów, przez kaiserowskie cesarstwo aż po nazistowską III Rzeszę, utrzymanie tych ziem dla Germanii czynili aż do obłędu punktem honoru (państwowego oraz narodowego). Ale jednocześnie mieli z tą dziedziną permanentny ból zębów. Obszar, po 1918 r. już tylko enklawa, pozostawał wiecznie deficytowy, wciąż niedoinwestowany, nieustannie domagający się wsparcia i pomocy. Kasa płynęła, chociaż nie wiadomo po co. Niemcy, tak zabiegający o zgermanizowanie Mazurów, żywili do nich jednocześnie głęboką pogardę. Fantastyczne środki napływające z Berlina nijak nie mogły wyhamować odwiecznego Ostflucht. Osławiony "dodatek wschodni" jakoś nie przyczynił się do poprawy kondycji miejscowej klasy średniej (i jej skuteczności). Raczej promował szumowiny i kanciastych ćwierćinteligentów.
I już mamy powojnie. Fanfary głosiły chwałę "powrotu do Macierzy" ale rzeczywistość była raczej pegeerowska. Warmia i Mazury pozostawały zakątkiem, do którego spychało się nieudaczników albo takich, którym noga się powinęła. Tu, jak do ciemnego rogu, można było wstydliwie zesłać wydziedziczonych Ukriańców. Tu można było bezkarnie uprawiać socjotechnikę budowy nowego społeczeństwa. Tu można było zaoszczędzić na wszystkim: od cegły, którą wywożono wraz z tramwajową trakcją do lepszych miast, poprzez nawozy i mięso, które tu właśnie miały najmarniejszy rozdzielnik, po drogi, które (i tak jest do dzisiaj) budowało się w ostatniej bodaj w kraju kolejności.
Rozpaczliwe i raczej jedynie pozorowane zabiegi władzy najnowszej, chociaż kosztowne, nie uczyniły z Olsztyna metropolii (przy którym nawet głupia Bydgoszcz wygląda naprawdę wielkomiejsko), tak jak kampania plakatowa nie uczyniła z województwa obszaru dynamicznego rozwoju.
*
Kura nie dlatego jest głupia, że robi głupoty ale dlatego, że niczego się nie uczy. Może i my powinniśmy dać sobie spokój w sprawie beznadziejnej. Zamiast pompować kieszenie kumotrów finansując przeciwskuteczne kampanie reklamowe, budując kolejne oszklone pustostany albo halucynacje "parków technologicznych", machnijmy ręką i wróćmy do świata realnego.
Moje hasło: Mazury dla emerytów.
Wyślijmy babcie i dziadków z całego kraju w głębokie lasy. Brak zasięgu, nędza drogostanu, zapaść komunikacji publicznej, łamiące stawy wilgocie są tu jedynie sprzymierzeńcami. Taki emeryt w ciszy i spokoju dożywać będzie swoich dni, siedząc pod kocykiem z lokalnej tkalni, pojąc się kleikiem z miejscowej uprawy, trując grzybkami z okolicznych lasów. Daleko nie pójdzie, bo i nie ma dokąd, i nie ma jak, co też wszystkim tylko na dobre wyjdzie: stabilizacja i brak wrażeń w pewnym wieku stanowią błogosławieństwo, a wnuki i dzieci też wreszcie będą miały spokój. Mazury znajdą wreszcie swoje przeznaczenie. Jeśli już być krańcem świata, to na całego.
Kolega Melchiora
*Tak mawiał Ropuch.
Skomentuj
Komentuj jako gość