Wprawdzie jeszcze trwa weryfikacja podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz – Waltz, ale już teraz wiadomo, że po wypowiedziach na ten temat premiera Tuska i prezydenta Komorowskiego polska demokracja nigdy nie będzie taka sama. Trudno powiedzieć na ile niesieni chęcią doraźnej pomocy dla partyjnej koleżanki i partii politycy zdawali sobie sprawę z dalekosiężnych konsekwencji wezwania mieszkańców Warszawy do nieobecności przy referendalnych urnach i takiej właśnie, osobistej deklaracji prezydenta RP.
Po raz pierwszy politycy tej rangi i tak mocno przez Polaków słyszalni uczynili z nieobecności przy urnach obywatelską cnotę i wartość samą w sobie. Sprawę można by potraktować jako naturalny przejaw politycznego realizmu i racjonalizmu, ponieważ brak wymaganej frekwencji w referendum najskuteczniej zapobiega politycznej porażce i pozwala na zachowanie dotychczasowego status quo.
Przy arytmetycznym pojedynku na oddane głosy na ogół bowiem przeważają bardziej zaangażowani w odwołanie dotychczasowej władzy. Tusk i Komorowski są oczywiście świadomi ryzyka jakie podjęli. Dokonali przecież zamachu na naczelny dogmat demokratycznej „religii” o obowiązku udziału w „święcie demokracji”. Usprawiedliwieniem tego ryzykownego kroku ma być odpowiedź na upowszechnienie się w ostatnim czasie sposobu walki z rządzącą partią poprzez lokalne referenda, których przebieg ma utwierdzić Polaków przed wyborami do parlamentu o słabości rządów Platformy Obywatelskiej. Formułując taką diagnozę szef Platformy ma oczywiście rację. Nowatorski sposób na wykorzystanie instytucji referendum do partyjnej rywalizacji o władzę jest taktyką zamierzoną i konsekwentnie realizowaną. Jednak przyjęta przez Donalda Tuska poza obrońcy zainfekowanej partyjniactwem demokracji lokalnej z daleka zajeżdża fałszem i hipokryzją, ponieważ jest to choroba przyniesiona na lokalny grunt już w 1994 roku, czyli od samorządowych wyborów drugiej kadencji, zaś Platforma, dla zmylenia Obywatelska, smycz łączącą radnego z partią znacznie skróciła, walnie przyczyniając się do systemowego powrotu radnego-bezradnego.
Prezydent Komorowski, świadomy zagrożenia dla swojej reputacji niezłomnego demokraty postanowił pójść znacznie dalej i zlikwidować pokusę instrumentalnego traktowania referendów przy zastosowaniu metody kija i marchewki. Zapowiedziany przez niego projekt ustawy ma utrwalić władzę prezydentów, burmistrzów i wójtów poprzez zwiększenie wymaganej do ich odwołania frekwencji do minimum 100 proc. głosów oddanych podczas wyborów, co w praktyce zlikwidowałoby referendum jako narzędzie obywatelskiego nieposłuszeństwa dla niechcianej władzy. Jest jednak w projekcie prezydenta i marchewka. Chodzi o umożliwienie Polakom udziału w rządzeniu poprzez rozstrzyganie lokalnych spraw na drodze referendum. Powołanie się przy tej okazji na przykład szwajcarski nie tyle skłania do poważnej dyskusji na ten temat, ile pokazuje do jakiego stopnia polityczny grunt pali się pod kołami Platformy.
Wprowadzona po raz pierwszy do polskiej demokracji z tak wysokiego szczebla praktyka wykorzystania siły sprawczej osób nie głosujących jest, niezależnie od doraźnych, partykularnych intencji prezydenta i premiera, zaaplikowaniem do polskiej polityki nowej jakości. Jednolita, od samych polityków począwszy, poprzez wszystkie media i celebryckie „autorytety”, a na samym Kościele katolickim skończywszy, kampania „obywatelskiej powinności” bezpowrotnie straci moc zasady podstawowej. Do tej pory z braku własnego zdania polityczną cnotę uczynili przedstawiciele wszystkich wybieralnych organów państwa, chętnie wykorzystując możliwość wstrzymania się od głosu do celów taktyczno-politycznych. Teraz, dzięki sugestiom premiera i prezydenta, powstrzymanie się od wizyty przy urnie, graniczące dotychczas z demokratyczną banicją, uzyskało świadectwo demokratycznej moralności.
Czy ta nowa sytuacja, jeśli w Olsztynie dojdzie do referendum, może wpłynąć na los prezydenta Grzymowicza i Rady Miasta? Jeżeli tak, to głównie za sprawą większości radnych Platformy w Radzie Miasta, której zwolennicy mogą skorzystać z podpowiedzi swojego partyjnego lidera. Prezydent Grzymowicz z powodu deficytu zdecydowanych fanów swoich rządów na specjalnie jemu dedykowaną absencję w referendum liczyć nie może. Paradoksalnie jest to jego podstawowy atut. Przecież to właśnie ponad 18 tyś. rzesza zdecydowanych zwolenników prezydenta Małkowskiego, głosujących w referendum za jego pozostaniem w Ratuszu przesądziła o wystarczającej do jego odwołania frekwencji.
Kapitał prezydenta Grzymowicza to przede wszystkim słabość konkurencji i brak zaangażowania w sprawy miasta znacznej większości jego mieszkańców. Ostatecznie zapewne zadecyduje stopień do jakiego zdołał wkurzyć mieszkańców miasta nieporadnością przy realizacji miejskich inwestycji oraz ich emocjonalne zaangażowanie w ogólnopolski „roku referendów”.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość