"Pozostaje nadzieja, że utopione w ZUS-ie pieniądze pomogą zrozumieć, wierzącym i ateistom, że wchodzenie przez człowieka w rolę Boga burzącego zastany i sprawdzony porządek i zastępowanie go pustymi fikcjami świeckich religii: umowy społecznej, tolerancji, wolności i równości jest zwyczajnie nieopłacalne"- pisze Bogdan Bachmura
Podczas wielomiesięcznej, burzliwej momentami debaty na temat reformy systemu emerytalnego, z ust liczących się polityków nie usłyszeliśmy jednego zdania prawdy. Wyjątkiem jest wicepremier Pawlak, który z niespodziewaną szczerością przyznał, iż „nie za bardzo wierzy w państwowe emerytury i stara się zabezpieczyć przyszłość przez oszczędności i przez dobre relacje z dziećmi”. W zasadzie w tej zgodnej zmowie milczenia polityków nie ma nic dziwnego. Kłamstwo emerytalne oparte na fundamencie obowiązkowej daniny i państwowej gwarancji wypłacalności zapuściło w zbiorowej świadomości tak głębokie korzenie, że nikt będący w okolicach szansy na władzę nie ma ochoty wystąpić w roli posłańca przynoszącego ludowi fatalne wieści. O wiele bezpieczniejsze jest przerzucanie się kolejnymi, wziętymi z kapelusza pomysłami na reanimację gasnącego w oczach pacjenta, co niestety wiąże się z koniecznością brnięcia w następne, coraz dalej idące kłamstwa, łącznie z prognozą wzrostu emerytur o 20 proc. dzięki wydłużeniu okresu pracy o 2 lata.
Najlepszym pomysłem na ratowanie tego, co się da, są podpowiadane przez ekspertów emerytury minimalne, mające postać równego dla wszystkich zasiłku socjalnego, ale ze względu na groźbę politycznego samobójstwa, znajduje on swoich rzeczników co najwyżej w głębokich politycznych kuluarach.
Na pomysł zmuszenia ludzi do oddawania części dochodu w zamian za państwową emeryturę wpadli niemieccy socjaliści podczas kampanii wyborczej, a zrealizował go jako pierwszy Bismarck. Było to praktyczne zastosowanie wymyślonej przez ideologów rewolucji francuskiej konstrukcji nazwanej umową społeczną. Ta oderwana od społecznych realiów umowa „dupy z batem” obowiązywała w obu częściach podzielonej po wojnie Europy. Różnica pomiędzy nimi to jedynie konflikt w rodzinie pomiędzy wersją radykalnie rozumianej odpowiedzialności państwa socjalistycznego a mitem kapitalizacji składek w państwach demokracji liberalnej. Rzeczywista konfrontacja różnych sposobów materialnego zabezpieczania starości dokonała się poprzez ideologiczną dewastację dawnego, wielowiekowego porządku opartego na katolicyzmie - rozumianym nie tylko jako religijne wyznanie wiary, ale jako pewna wizja organizacji społecznej i metoda życia zbiorowego. Zaślepieni walką z Panem Bogiem radykalni reformatorzy i zwolennicy społecznych rewolucji nie zauważyli, że wyjmują spod nóg wierzącym i niewierzącym twardy i sprawdzony grunt katolickiego ładu, oferując w zamian kruchy liberalny lód i niestabilne, demokratyczne łyżwy. Demokracja z szacunku dla zastanych reguł wyzwoliła się szybko i skutecznie, tworząc sztuczny świat systemów emerytalnych opartych na fetyszu ekonomii jako nauce ścisłej, mającej zastąpić dawne, tradycyjne fundamenty spokojnej starości: rodzinę i odpowiedzialność za ludzi starych.
Tamten świat, bez państwowych emerytur, kazał troszczyć się o siebie poprzez oszczędności i rodzenie dzieci. Dzisiaj politycy wzywają do rodzenia dzieci w trosce o ratowanie systemu emerytalnego. Żyją nadzieją, że zbudowanie dostatecznej liczby żłobków, przedszkoli i becikowe zmienią człowieka demokratycznego, indywidualistycznego hedonistę, w altruistę ratującego system, który go okrada. Państwowe systemy emerytalne zostały zbudowane na założeniu, że dawna, przedliberalna struktura rodziny pozostanie nienaruszona i obietnica dostatniej starości za odłożone na państwowych kontach emerytury nie wpłynie na chęć posiadania dzieci. Tymczasem państwowe obietnice spokojnej starości okazały się alternatywą, która niszczy rodzinę wielodzietną – fundament istnienia systemu. Do porządku dającego rzeczywiste oparcie na starość, takiego, który miał na myśli Waldemar Pawlak, nie ma łatwego powrotu. Tak jak do wszystkiego, co lekkomyślnie zburzyli fałszywi prorocy liberalno-demokratycznego raju. Najbardziej prawdopodobny scenariusz na przyszłość to równe dla wszystkich, minimalne zabezpieczenie na starość, które zmusi nas do wzięcia odpowiedzialności za przyszłość swoją i bliskich. Pozostaje nadzieja, że utopione w ZUS-ie pieniądze pomogą zrozumieć, wierzącym i ateistom, że wchodzenie przez człowieka w rolę Boga burzącego zastany i sprawdzony porządek i zastępowanie go pustymi fikcjami świeckich religii: umowy społecznej, tolerancji, wolności i równości jest zwyczajnie nieopłacalne.
Odbieranie ludziom możliwości swobodnego dysponowania owocami swojej pracy i przeznaczania ich na zabezpieczenie starości to jedynie jeden z wielu przejawów nowego totalitaryzmu, którego doświadczamy w postaci coraz to nowych produktów inżynierii społecznej. Nazywanie tego postępem, a lewicowych proroków nowego świata ludźmi światłymi, to jedynie kupiony przez wielu z nas zręczny zabieg semantyczny. Tak naprawdę ludzie proponujący świat fikcji w miejsce prawdziwego, naturalnego i sprawdzonego porządku, wewnętrznego ładu i cementujących naród wartości to pozbawiony umiaru zacofany ciemnogród, z wiarą we własne mity i zabobony. Jeden z tych mitów, mit zdolnego zastąpić więzy rodzinne państwowego Lewiatana wali się właśnie w gruzy. Na drodze do emerytalnego sukcesu stanęło mu coraz dłuższe ludzkie życie. Receptą na ratowanie przymusowej daniny ma być przymus dłuższej o dwa lata pracy i częściowe pozbycie się w ten sposób balastu bieżących płatności. Tylko co dalej? Osobiście radziłbym posłuchać w tej sprawie Waldemara Pawlaka.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość