"Gdyby procedury istniały i były przestrzegane to ani kancelaria prezydenta, ani BBN nie dopuściłyby do zgromadzenia tylu VIP-ów razem. Co to są procedury to można zobaczyć na amerykańskich filmach dokumentalnych jak w sytuacji podejrzenia zagrożenia ochrona kładzie prezydenta na glebę, potem wrzuca do samochodu i wywozi. I nie jest to przejaw braku szacunku tylko dobrze wykonana robota. A my co? Po tragedii, jeszcze tego samego dnia, premier Tusk wraz z wicepremierem Pawlakiem polecieli do Smoleńska jednym samolotem"- pisze Adam Kowalczyk
Wszyscy składamy hołd tragicznie zmarłemu Prezydentowi, Pierwszej Damie i pozostałym osobom, które trudno tu wymienić. Jest ich zbyt dużo. Jednak rozmiar tragedii zmusza do zadania sobie kilku pytań. I nie chodzi mi tu o szukanie osób winnych czy odpowiedzialnych. Tym zajmuje się odpowiednia rosyjska komisja z udziałem strony polskiej i powinniśmy poczekać na wyniki jej pracy bez zawracania sobie głowy wymysłami dziennikarzy i domysłami różnych, chcących zaistnieć, polityków.
Pytanie moje brzmi – jak to się stało, że tyle ważnych osób było w jednym samolocie? W samolocie znajdowali się Prezydent czyli najwyższy zwierzchnik sił zbrojnych, szef kancelarii Prezydenta, szef sztabu głównego czyli dowódca armii w czasie pokoju (i wojny raczej też), dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Do tego szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, prezes NBP, 19 parlamentarzystów i wielu innych ważnych urzędników państwowych. Brakowało jeszcze tylko Prezesa Rady Ministrów i marszałków Sejmu i Senatu. Rodzi się pytanie czy w Polsce istnieją jakieś procedury dotyczące podróżowania najważniejszych urzędników państwowych. A jeśli są to co są warte i czy ktokolwiek ich przestrzega. W takim mieście jak Olsztyn, prezes i wiceprezes banku – przynajmniej tych dużych – nie może jechać razem jednym samochodem. I nie dlatego, że mają kiepskie samochody czy niedouczonych kierowców. Nie wolno im na wszelki wypadek.
Powtarzam - wypadek. On zawsze jest możliwy choć może nigdy się nie zdarzyć. Podobnie jak katastrofa lotnicza. My jesteśmy odważnymi optymistami. Dobrze wiemy, że wielkie katastrofy lotnicze zdarzają się w krajach murzyńskich. Sobota pokazała, że pod wieloma względami jesteśmy mentalnie i organizacyjnie na poziomie krajów murzyńskich. Im bliżej największego szefa polityk siedzi tym ważniejszą ma pozycję. Gdyby ktoś znalazł się w drugim samolocie to jeszcze ktoś by pomyślał, że stracił pozycję i wpływy. Więc musi być przy Prezydencie. Piszę tak bo nawet jeśli są jakieś procedury to nie zadziałały. Gdyby zadziałały to samolot wystartowałby o czasie a nie z dwugodzinnym opóźnieniem. Przy takiej delegacji nie jeden lecz kilka. W końcu wojskowym nic by się nie stało gdyby polecieli samolotami wojskowymi. A jeśli komfort był tak ważny, to wyczarterowanymi z LOT-u. Wczesny start zmniejszyłby presję na pilota i kontrolera lotów. A tak sytuacja fatalna. Gęsta mgła a tu pół godziny do rozpoczęcia wielkiej, międzynarodowej uroczystości. Pilot ma podjąć decyzję czy zaryzykować lądowanie, czy zrezygnować i lecieć na lotnisko zapasowe czyli do Mińska lub Moskwy. Jak nie wyląduje to rozwali taką uroczystość, na którą Polacy czekali 70 lat!
Kontroler lotów też powinien zabronić lądowania. Ale wtedy to on będzie tym co nie wpuścił samolotu z obcym prezydentem na pokładzie. Podpaść samemu Putinowi? Więc zrobił unik i zamiast zabronić lądowania tylko doradził rezygnację z niego. Gdyby nie obowiązywały obyczaje rodem z krajów murzyńskich to pilot miałby lepszy komfort podejmowania decyzji. Jaką by podjął? Nie wiem. Ale stres miałby mniejszy. Gdyby procedury istniały i były przestrzegane to ani kancelaria prezydenta, ani BBN nie dopuściłyby do zgromadzenia tylu VIP-ów razem. Co to są procedury to można zobaczyć na amerykańskich filmach dokumentalnych jak w sytuacji podejrzenia zagrożenia ochrona kładzie prezydenta na glebę, potem wrzuca do samochodu i wywozi. I nie jest to przejaw braku szacunku tylko dobrze wykonana robota. A my co? Po tragedii, jeszcze tego samego dnia, premier Tusk wraz z wicepremierem Pawlakiem polecieli do Smoleńska jednym samolotem.
Rozumiem, iż sam Pan Bóg ich poinformował, że drugiej katastrofy już nie planuje. No bo gdyby też się rozbili to stracilibyśmy jednego dnia komplet władz wykonawczych. No tak ale my zamiast zabezpieczać się liczymy na szczęście lub opiekę boską. W Polsce musimy wszystko nagiąć gdy leci VIP. A przecież VIP-om zawsze się śpieszy. To normalne. Tak jest na całym świecie. I po to wprowadza się sztywne procedury żeby ich chronić przed skutkami pośpiechu. Po to żeby pilotów, ochroniarzy czy inne służby uczynić całkowicie odpornym na nieuniknione naciski, na presję sytuacji, czasu czy zaniedbania. Pozostaje mieć nadzieję, że wyciągniemy wnioski. Bo jeśli nie – to prędzej czy później lekcja zostanie powtórzona.
Skomentuj
Komentuj jako gość