W książce „Za Żelazną Kurtyną” Anne Applebaum pisze o Europie Wschodniej roku 1945 i lat następnych, o rosnącej z dnia na dzień agresji nowych, sowieckich właścicieli tych ziem. Przynajmniej w części przyczyną zjawiska była rosnąca frustracja „oswobodzicieli”, frustracja którą w pełnej rozciągłości podzielali miejscowi komuniści, kolaboranci Stalina.
Ludzie ci spodziewali się, że wyzwalane narody – Polacy, Czesi, Węgrzy itd. - staną się poplecznikami sowietów (jeśli już nie wprost komunistami) w następstwie wrażenia, jakie wywrzeć musiały wyzwoleńcze czyny Armii Czerwonej, potęga jej triumfu. Nic takiego jednak nie nastąpiło i to właśnie budziło wściekłość nowych władców. Wściekłość ta wymagała rozładowania: jeżeli mnożyły się sowieckie morderstwa, czystki etniczne, jeżeli zapełniały się sowieckie obozy koncentracyjne i sowieckie więzienia, to również dlatego, że sowieci poczuli się zawiedzeni.
Ich miłość własna została boleśnie ugodzona. Jeżeli kilkanaście miesięcy temu w ukraińskiej Buczy rosjanie zabijali Ukraińców strzałem w potylicę, jeżeli od ponad roku - dzień po dniu - z pełną premedytacją rosjanie mordują ukraińskich cywili, to po części z powodu rozpaczy spowodowanej podobnym zawodem miłosnym. Oni naprawdę sądzili, że będą w Ukrainie witani chlebem i solą (oraz oczywiście gorzałką). Rosjanie nigdy nie wybaczali podbijanym braku wdzięczności za dokonany podbój.
W tej samej książce Applebaum opisuje niepomierne zdumienie, które ogarniało sowiecki personel na podbitych – „oswobodzonych” ziemiach. Otóż miejscowi zupełnie na poważnie traktowali propagandowe hasła mówiące o „wolności”, czy „demokracji”, którymi w pierwszej chwili szermowali ludzie Stalina. Polacy, Czesi, Węgrzy używali więc wolności słowa, zakładali swobodne stowarzyszenia, wydawali nieocenzurowaną prasę, skupiali się w niekomunistycznych partiach. Brali na serio oficjalne formułki traktujące np. o „wolnych wyborach”, które miały nadejść i które miały zadecydować o przyszłości ich państw. Sowieci byli dosłownie oszołomieni takim obrotem spraw.
Znali bowiem wyłącznie zupełnie inne, sowieckie standardy. Konstytucja ZSRS, tamtejsze prawodawstwo, propaganda, też pełne były górnolotnych wolnościowych, humanitarnych i liberalnych haseł. Ale przecież wewnątrz despotii nikt nie traktował ich poważnie, nikt się na nie nie powoływał. Sowiecki obywatel doskonale rozumiał ich faktyczną wartość, wiedział, że opisują rzeczywistość będącą ich zaprzeczeniem. Umiejętność tą niesowieckie narody miały dopiero posiąść.
Grubym nieporozumieniem jest pogląd, właściwy szczególnie tzw. sowietologom, że ogół obywateli ZSRS (a dzisiaj Federacji Rosyjskiej) naprawdę uważał, że żyje w najlepszym państwie na świecie, że jego ojczyzna jest naprawdę krajem miłującym pokój i że cała reszta świata nie tylko sowietom zazdrości ale nieustannie knuje, jak ów kraj zniszczyć. Sprawa jest dużo bardziej złożona. Z jednej bowiem strony faktycznie istniało (i istnieje) owo „naprawdę”, z drugiej – równolegle – u tych samych obywateli Sowdepii istniała absolutna świadomość, że jest dokładnie na odwrót. Gdyby tak nie było, nie występowałyby pewne zupełnie oczywiste, nie wymagające dowodu zjawiska. Na przykład, pełen nabożnej czci stosunek do wszystkiego co „zachodnie”.
Dualny schemat myślenia funkcjonuje bez żadnych zmian w dzisiejszej Rosji. Przecież tam nikt nie wierzy, że putinowski mandat do władzy wywodzi się z mocy demokratycznie dokonanego wyboru. Putina nazywa się „prezydentem”, ale wszyscy wiedzą, że owo miałkie miano nijak się nie ma do rzeczywistości. Każdy z obywateli Federacji doskonale wie, że cała ta rosyjska demokracja to teatrzyk bez żadnego znaczenia. Ale też każdy rosjanin idzie na każde z możliwych wyborów i bardzo się będzie oburzał, jeśli ktokolwiek nazwie Rosję państwem niedemokratycznym.
Na tej samej zasadzie rosjanin będzie zaprzeczał istnieniu wojny w Ukrainie, chociaż przecież świetnie wie, że ona istnieje, bo owa nieistniejąca wojna już pozbawiła życia albo zdrowia od 100 do 200 tysięcy jego rodaków. Każdy rosjanin będzie przysięgał miłość do ojczyzny, będzie popierał bez zastrzeżeń politykę Putina i będzie karnie potępiał każdy przejaw narodowej niesubordynacji. A jednocześnie milion młodych rosjan ucieka w panice z kraju, byle tylko nie ponosić kosztów tak podziwianej przez siebie, tak bardzo popieranej polityki.
Rosjanie będą więc wierzyć w zapewnienia o gospodarczej stabilności państwa i jednocześnie biegać do bankomatów, aby uratować swoje oszczędności. Będą więc grzebać swoich synów i braci, a jednocześnie głośno zaprzeczać, że prowadzą wojnę. Będą ostrzeliwać ukraińskie miasta i jednocześnie twierdzić, że to oni zostali napadnięci. Będą gwałcić młode Ukrainki, wykradać ukraińskie dzieci, malować na murach swoich miast, na swoich czołgach nowe swastyki i jednocześnie głosić, że bronią świat przed nazizmem. Będą głosić chwałę swojej kultury gniewnie się zarazem odcinając od jedynych jej żywotnych źródeł – dziś sojusznikami Rosji są wyłącznie państwa z kręgów kultur nieeuropejskich. To jest właśnie ów fenomen rosjanina: łże nie łżąc, bo jest w stanie wierzyć w dwie rzeczy na raz. Przerażający ludek.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość