Czy mamy odseparować się od Unii Europejskiej, skoro nas ona nieprzyjaźnie traktuje? Nie, bo to ani wykonalne, ani korzystne, gdy nasi sąsiedzi do niej należą. Ale powinniśmy walczyć o to, by nas w niej właściwie traktowano.
Co o nas myślą zachodni Europejczycy? Można to wywnioskować z ich polityki. Otóż byliśmy i jesteśmy pod wieloma względami traktowani jak kolonia. Odpowiednio do tego Polacy, jako mieszkańcy kolonii, są czymś w rodzaju białych Murzynów.
Nie jest to nowość, gdyż Polska znalazła się pod obcą władzą typu kolonialnego już w XVIII w. Te historyczne zaszłości warto przypomnieć dokładniej, bo pomagają zrozumieć sytuację obecną i jej źródła.
Kolonializm zaborców
Zdanie, że ziemie polskie dość długo były koloniami obcymi, może budzić zdziwienie, gdyż utarło się nazywać tę zależność zaborami. Kolonia to kraj, który politycznie i ekonomicznie nie ma takich praw jak metropolia, której podlega. I rzeczywiście, pod zaborami ziemie polskie przez gros czasu ich nie miały.
O obcych rządach i represjach politycznych pamięta się jednak lepiej niż o wyzysku gospodarczym: podatkach, konfiskatach, wywożeniu zysków itp. Dopiero pod koniec zaborów sytuacja uległa poprawie. Dlatego ziemie polskie pod zaborami podupadły, choć przedtem były gospodarczo w niezłej kondycji. Notabene, choć kolonializm jest potępiany, nie potrafimy wykorzystać szansy, jaką dla polityki historycznej byłoby wskazanie zaborców jako kolonialnych wyzyskiwaczy.
W Austrii za cesarza Józefa II obowiązywało w ramach opodatkowania stemplowanie wyrobów przemysłowych. Z Galicji, jeszcze przed czasami kolei, należało je w tym celu wozić do Wiednia! Zanikł więc przemysł włókienniczy i huty (były to w XVIII w. zakłady niewielkie, ale u progu rozbiorów Galicja posiadała ich około 400, podczas gdy w 1810 roku zaledwie 14). Eksport upadł z powodu ceł rosyjskich i pruskich. Koleje zbudowano z opóźnieniem i głównie z przyczyn wojskowych, podobnie jak pod zaborem rosyjskim. Dopiero ropa galicyjska, dla której Austria nie miała alternatywy, wymusiła zgodę na lokalny przemysł.
Włókiennictwo wielkopolskie i wszelki większy przemysł zanikły z powodu pruskich taryf celnych. Późniejszy przemysł pod zaborem pruskim mogli budować prawie wyłącznie Niemcy.
Rozwinięty przemysł Kongresówki został zduszony przez oclenie eksportu do Rosji. Cła zewnętrzne zmuszały do importu towarów rosyjskich. Nie pozwalano na zakładanie spółek akcyjnych. Istniały dodatkowe podatki.
Tylko w części skutki tego zostały w ostatnim stuleciu nadrobione. Nadal próbowano nas eksploatować, straty wojenne były potworne. Stąd gospodarcze zapóźnienie Polski. Co starszym gospodarzom na Podlasiu w młodości matki same robiły koszule: siały len, zbierały, międliły, przędły, tkały i szyły. Bardzo miłe, ale to epoka preindustrialna.
Nowsze praktyki kolonialne
A co mamy dzisiaj? – zapytał słuchacz Radia Erewań. Sporo by można wymienić. W poprzedniej kadencji rząd przyklaskiwał każdemu pomysłowi unijnemu, niczym kupiony za świecidełka lokalny kacyk, albo i obcy namiestnik. Dziś też bywamy ustępliwi.
Polska kształci ludzi, po czym inne kraje UE mają dodatkowe dwa-trzy miliony chętnych do przyjazdu i niżej płatnych zajęć. Uciążliwy system podatkowy utrudnia konkurencję z bogatszymi. Preferencje w postaci zniżek podatkowych i wyprzedaży majątku krajowego miał kapitał obcy, a nie własny. Dla nich ulgi, dla nas rygorystyczny urząd skarbowy. To nie jest wolny rynek!
Ta wyprzedaż często przypominała oddawanie ziemi i skarbów za szklane koraliki. Część prywatyzacji była uzasadniona, gdy obcy nabywca przestarzałego zakładu wnosił myśl techniczną i dobre zarządzanie. Gdyby cena była uczciwa, a nabywcy nie unikali podatków, wszystko byłoby w porządku. Częściej jednak cena była rażąco niska (na poziomie rocznej czy trzyletniej wartości produkcji; na poziomie ceny gruntów pod zakładem; zniwelowana przez przyznane zniżki podatkowe...). Kolonizacja, a z naszej strony głupota i korupcja władzy.
Kolonia powinna kupować produkty z metropolii (przeciw temu zbuntowały się niegdyś kolonie angielskie w Ameryce). Po co jej własny przemysł samochodowy, niech nabywa trujące folkswageny (proszę nie poprawiać tego „f ”), ewentualnie może coś montować. Jak helikoptery, to najgorsze, byle z zachodu Europy. Przeciętnej jakości chemia firm niemieckich ma w sklepach prawie monopol. Kolonia może dostarczać tego, co potrzebuje metropolia, ale nie konkurować z nią. Stąd kłody pod nogami polskich firm działających na Zachodzie (znany przykład to stawki dla kierowców). Ogranicza się też nam produkcję.
Limity na produkcję mleka i cukru spowodowały wzrost cen i wykluczyły wejście Polski na istotną skalę na rynki zachodnie. Po ograniczeniu produkcji w Polsce limity zniesiono; po drodze niemieccy właściciele cukrowni dostali rekompensaty z UE za ich likwidację. Jeszcze kwoty połowowe – za minimalne przekroczenie drakońskie kary, a Rosjanie swobodnie wyniszczają ryby. Ostatni pomysł to zmniejszenie nam limitu wyrębu lasów, a podniesienie Niemcom. Bo polski przemysł drzewny ma za dobre wyniki? Przetwórstwo żywności wyprzedano, przez co polscy rolnicy stali się dostawcami tanich surowców dla quasi-monopolistów z Niemiec.
Polska musi opierać energetykę na węglu – a więc trzeba podnieść opłaty emisyjne, a „nasi ludzie w Warszawie” i ekologiści dopilnują, by elektrowni atomowych budować nie zaczęto. Gardłujcie przeciw węglowi, bo brudny. Póki go nie wykupimy.
Banki należą w większości do kapitału obcego i wykazują rekordową w skali światowej rentowność. To znaczy, że kredyt dla miejscowych jest nadal za drogi. Zarazem połowa firm zagranicznych nie ma ochoty przyznawać się do zysków, w tym sklepy wielkopowierzchniowe i telekomunikacja. Tacy prawie wcale nie płacą CIT. Narzędziem kradzieży są tu lewe transakcje z metropolią polegające na przepłacaniu „swoim” dostawcom. Zysk, i to niemały, przeznacza się na przykład na opłatę za używanie marki handlowej. Dlatego TP SA nazywa się Orange. Dyskretna forma eksploatacji. Pamiętać trzeba o jeszcze jednym groźnym pomyśle: przez wprowadzenie euro sąsiedzi chcą nam narzucić swoją walutę.
Do tego doszły pozostałości wcześniejszej kolonialnej zależności od Rosji sowieckiej, jak zawyżone ceny gazu i blokowanie handlu. Jeśli Polska mimo tego wszystkiego jeszcze się rozwija, to tylko dzięki oddolnej inicjatywie i pracowitości Polaków. Bez masowej kradzieży i z wolnością gospodarczą moglibyśmy jednak być dużo dalej, bliżej krajów Dalekiego Wschodu niż biurokratycznej Europy dla już bogatych.
Polacy jako Murzyni
Propaganda liberalno-lewicowa straszy Polaków tym, że narażamy się Europie. Co też przedstawiciele wyższej cywilizacji sobie o nas pomyślą... Jest to problem całej środkowej Europy. Stać na własnych nogach, czy oprzeć się na zagranicy? Na Węgrzech Orbana kompleksy wobec Zachodu osłabły, Czesi też się emancypują. Naiwny europeizm zapanował w Rumunii po przyjęciu do UE (euroflaga na każdym urzędzie), ale może dwukrotnie większa niż w Polsce emigracja młodzieży ich otrzeźwi.
Co mogą sobie myśleć rządzący na Zachodzie o elitach słabych krajów, które im przyklaskują, idą na rękę, nie przeszkadzają w eksploatacji? Że dobrzy są ci nasi biali Murzyni. I większych łapówek nie żądają… Można ich wynagrodzić posadami, wspólnymi zdjęciami, komplementami w mediach i podobnymi koralikami.
Nie formułują tego tak, często nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że swoich wypowiedziach i działaniach wobec Polski zdradzają rasistowską pogardę i kolonialne intencje. Na to jednak wychodzi. Dla interesów metropolii ważne jest, by u władzy utrzymali się dobrzy Murzyni. W czarnej Afryce robi się to przez agenturę i interwencję. Gdy przyjaciel mego ojca, p. Lech Wieleżyński, doradca prezydenta Gabonu Omara Bongo, spytał go (w jego lepszych latach 1970.), czemu pozwala francuskim kompaniom tyle kraść, ten odparł: „Mamy ropę, dla mnie i dla mego ludu wystarczy. A jak ich ruszę, za pół roku wywiad francuski zrobi mi zamach stanu”. Tenże p. Wieleżyński skomentował działalność Europejczyków w Afryce tak: „Sami kradną i nauczyli Murzynów kraść”. Czy przypadkiem nam się to z czymś nie kojarzy?
U nas agentura widać za słaba. Miała chyba zahamować złych Murzynów sądownictwo, przez kwestionowanie decyzji władz. (Może jeszcze spróbują...). Dalsze utrudnienie dla UE to Stany Zjednoczone, które wprawdzie traktują nas dość podobnie, ale stanowią konkurencję.
Pozostają więc naciski polityczne, gospodarcze i propagandowe. Władze polskie trochę wobec nich ustępują, bojąc się konfrontacji. Tu odmówimy, ale tam dofinansujemy wam inwestycję, zrezygnujemy z usunięcia niemieckiego kapitału z mediów, itp. Płyną tymczasem okrężnymi kanałami środki dla dobrych Murzynów: fundusze na wybory, tudzież wsparcie dla zadymiarzy, homo, femino, eko (Greenpeace „Polska” to fundacja pod zarządem niemieckim).
A dobrzy Murzyni się cieszą, czują się docenieni. Myślą, że będzie rozwój, reformy, że są pełnowartościowymi Europejczykami. A są właśnie dla Zachodu tymi dobrymi Murzynkami (ewentualnie z racji pochodzenia czy nazwiska mogą się dochrapać rangi folksdojczów). Tymczasem „point de rêveries, messieurs!”, naiwniście. Miała być tania siła robocza i rynki zbytu. Lepsze to od ordynarnego rabunku w wersji sowieckiej, ale jeszcze nie powód, by całować cudzą rękę w naszej kieszeni.
A gdy masy murzyńskie dostrzegą, że szkodzą im rządy przychylne kolonialistom i wybiorą sobie inne? Wtedy ogłasza się alarm. Rusza propaganda na wszystkich poziomach przeciwko temu, co buduje naszą świadomość i tożsamość (co do treści często notabene zbieżna z okupacyjnymi gadzinówkami...). Najpierw fala obrzydlistw na temat prawicy i Kościoła. Obsmarowuje się historię Polski. Zarzuca niepraworządność i anarchię. Patriotyzm przezywa się nacjonalizmem. Wtedy jesteśmy złymi, zbuntowanymi dzikimi Murzynami.
Propaganda obejmuje oczywiście kraje zachodnie. Nauczanie pogardy wobec Polski i obciążanie Polaków współodpowiedzialnością za zbrodnie niemieckie stały się normą. W filmie można bez żenady pokazać porządnych Niemców i bandytów z AK. „Nazi Väter, Nazi Mütter”, reżyseria dr Goebbels. Dobrzy Murzyni pokażą serial swoim rodakom. A świętowanie rocznicy odzyskania niepodległości to manifestacja „faszyzmu”. Wadzi Niemcom rocznica utraty kolonii.
Dość niemrawa, ale patriotyczna partia typu chadeckiego rządząca Polską po wygraniu demokratycznych wyborów jawi się w zachodniej propagandzie jako groźba dla demokracji i Europy (demokracja jest wtedy, gdy wygrywają swoi). Chociaż owa partia akceptuje przecież przynależność Polski do UE i nie zmienia ustroju, zbliżonego do zachodniego, z wyborami i rozwiniętymi urzędami. Starszy pan na czele tej partii to rzekomo groźny dyktator. Krytycy biurokracji europejskiej i niemieckiej dominacji pokazywani są jako faszyści i wariaci. Gdyby te kłamstwa nie były groźne, byłyby właściwie śmieszne. Ale póki nie wszyscy widzą, co się dzieje, trzeba fałsz demaskować.
W propagandzie jest też miejsce dla dobrych Murzynów. Kolaboranci kolonialistów pozują na mężów stanu i obrońców demokracji. Bojówkarze z korzeniami w SB to zatroskani obywatele. Kłamcy awansują na wybitnych uczonych, płatni propagandyści na myślicieli, oszczercy na ludzi dialogu.
Było takie opowiadanie Stanisława Lema o świecie żyjącym farmakologicznie wywołanymi iluzjami. Istniało jednak antidotum, można było je zażyć i zobaczyć, jak jest naprawdę. W wielu dziedzinach takiego antidotum nam zaiste potrzeba.
Michał Wojciechowski
Teolog świecki, profesor UWM w Olsztynie. Napisał m.in. „Biblia o państwie”, „W ustroju biurokratycznym”, „Między polityką a religią”
Przedruk z miesięcznika WPIS, 2018 nr 9 (z drobnymi zmianami); za zgodą redakcji.
Skomentuj
Komentuj jako gość