Czy w naturze Rosjan jest podpalanie domów sąsiadów i zabijanie? Taki ponury wniosek płynie z lektury manifestu Sołżenicyna „Jak odbudować Rosję?", który analizuje Mariusz Korejwo.
Jak odbudować Rosję? (rzecz o Ukrainie)
Aleksander Sołżenicyn powrócił do Matuszki Rassiji w wielkim stylu.
Równo dwadzieścia lat temu świat cały z zapartym tchem obserwował (relacjonowane w głównych wydaniach wiadomości) kolejne odsłony powrotu wielkiego pisarza. Z Władywostoku, nieśpiesznie, koleją do samej Moskwy, przemieszczał się ów prorok, mistrz duchowy, wieszcz. Wracał zbrzydzony do Zachodu. Tego samego, który udzielał mu gościny przez lata wygnania, obdarzał podziwem i laurami (nagroda Nobla w 1970 r.).
Wielkorus i panslawista, niewątpliwie wspaniały pisarz, gardził mianem inteligenta. A miano pisarza, po prostu pisarza, to było zdecydowanie za mało dla człowieka, który nawet z wyglądu upodobnił się do mistyka Dostojewskiego.
Sołżenicyn powrócił w wielkim stylu oraz z konceptem politycznym w zanadrzu. W zasadzie manifest Jak odbudować Rosję? stanowi raczej wizję niż plan, mglistą projekcję opartą o surowe napomnienia i dobroduszne zapewnienia. Nie mogło być inaczej, bo do niewiedzy w wielu kluczowych aspektach Sołżenicyn przyznawał się sam. Ale za to też kilka rzeczy wiedział na pewno. Na pewno np. Rosja potrzebuje silnej ręki; mocnej scentralizowanej władzy. Ubóstwiani przez Sołżenicyna rodacy są wszak kompletnie niedojrzali politycznie: „Dlatego istniejący już status silnej potencjalnie władzy prezydenckiej będzie dla nas przez dłuższy jeszcze czas z pożytkiem"(s. 30). Dlatego słów pisanych za Gorbaczowa Sołżenicyn nie odwołał za Jelcyna, dlatego przyjął order od Putina. I w tym myśliciel z Kisłowodzka podążał za swoim wielkim poprzednikiem: obaj gnębieni przez samodzierżawie (Dostojewski był katorżnikiem), wzdychali do niego wcale nie tak znowu po cichu.
Sołżenicyn to liberał i wolnościowiec. Jeszcze przed rozpadem Związku Sowieckiego, wołał: po co nam Zakaukazie, po co nam te wszystkie republiki azjatyckie? Pozwólmy im odejść, jeśli tego chcą. Pozwólmy odejść nawet Pribałtyce. Wolna droga! Ale Sołżenicyn to umysł głęboki, a takie nie znoszą rozwiązań prostych i jednoznacznych. Więc są wyjątki: Ukraina i Białoruś odejść jednak nie powinny. „Przecież naród nasz podzielił się na trzy odgałęzienia dopiero w wyniku straszliwego kataklizmu, jakim był najazd mongolski, i polskiej kolonizacji" (s. 11), a „Powrót tych ziem do Rosji był wtedy [XVIII w.] przez wszystkich uznawany za ponowne zjednoczenie." Dalej pisarz kreślił sielankową wizję przyszłego Związku Rosyjskiego: futuryzm pojednanych narodów ruskich, złączonych w jedno. Zupełnie jak za czasów Włodzimierza Monomacha.
W chaotycznym wywodzie dziejowym Sołżenicyna brak psujących wywód dupereli (lub są one bagatelizowane). W końcu fakt, że cztery z dwudziestu dwóch milionów Ukraińców zostało zagłodzonych na śmierć w przeciągu dwóch lat (1932-1933), mógł nieco zakłócić miłość wzajemną dwóch wielkich ruskich narodów. Zwłaszcza wobec faktu, że było to celowe działanie władz sowieckich, realizowane jako dzieło odwetu za niepodległościową działalność Ukraińców z lat 1917-1921 (i późniejszą). Wg Sołżenicyna działalność ta pozbawiona była ludowego poparcia (s. 12), ale tu inną opinię ma np. Richard Pipes („W ciągu 1917 r. zdobył on [separatyzm ukraiński] masowe poparcie [...]", „Rosja Bolszewików", s. 156). Zresztą, gdyby było inaczej, za co mściłaby się Moskwa morząc głodem całe obłasti ?
Dowodząc jedności rosyjsko – ukraińskiej Sołżenicyn pisze o „całych obwodach z przewagą Rosjan" na Ukrainie. Oczywiście ! W latach '30-tych XX w. jakieś 10-15 % Ukraińców uznawało język rosyjski za własny – może jednak nie bez znaczenia był tu carski 'Kulturkampf', a w jego ramach m.in. zakaz publikacji w języku ukraińskim (Pipes, s. 150); może jednak też warto dopisać, że Rosjanie znaleźli się na Ukrainie m.in. na skutek akcji kolonizacyjnej, przeprowadzonej również i w celu wypełnienia luki po wcześniej zagłodzonych Ukraińcach (ćwiczenie intelektualne: Niemcy zaludniają Wielkopolskę w celu uzupełnienia 'bilansu ludnościowego' po II wojnie światowej, co my na to ?).
Można wreszcie ściągnąć wszelkie chcenia Sołżenicyna do jednego z jego własnych akapitów:
„Ale taka już natura [rosyjskiego] człowieka, że cały ten bezsens i wyniszczenie gotowi jesteśmy znosić, choćby przez całe życie, byle tylko ktoś nie poważył się obrazić, zadrasnąć naszego narodu ! Bo wtedy nic już nie utrzyma w ryzach odwiecznej pokory, wtedy z gniewną odwagą chwytamy kamienie, kije, piki, strzelby i rzucamy się na sąsiadów, podpalać ich domy i zabijać. Taki już człowiek jest: nic nas nie przekona, że nasz głód, nędza, przedwczesna śmiertelność, degeneracja dzieci – że któreś z tych nieszczęść jest ważniejsze od naszej narodowej dumy!" (s. 6).
Jewropa ? W szczycie wielkiego głodu, francuski deputowany Edouard Herriot, pisał: „Przejechałem Ukrainę. A więc! Ręczę wam, że widziałem ją podobną do przynoszącego obfite plony ogrodu." Dziś Francja żyje ekscesami monsieur Hollande'a.
Majdan niech trwa. Pewnie aż do Olimpiady. Sołżenicyn powrócił w wielkim stylu. Może zresztą w ogóle z Rosji nie wyjeżdżał.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość