„Resortowe dzieci", książka, która narobiła tyle zamieszania odkrywając korzenie medialnych gwiazd III RP, to rzecz wtórna! Już dawno temu historyk Andrzej Friszke grzebał w życiorysach założycieli III RP: Modzelewskiego, Kuronia, Michnika i Blumsztajna – uświadamia nam Mariusz Korejwo.
Friszke grzebie w życiorysach
Jak wiadomo, polski historyk opisujący po polsku polską historię to figura podejrzana, a samo zajęcie jest wielce ryzykowne. Pisząc historię trzeba na przykład uważać, aby nie dać się zwieść zwodniczej ułudzie logiki, histerycznej żądzy wszechstronnego objęcia opisywanego zjawiska, czy chybionej koncepcji dochodzenia jego źródeł. Trzeba mieć zawsze ponadto na uwadze fakt, że to co zostało napisane, może zostać również i przeczytane. A to kłopot, no bo wiadomo jacy ludzie są. Nigdy z góry nie wiadomo, co kto przeczyta. I co z tego zrozumie.
Pułapki są więc liczne, i – co tu gadać – perfidnie skonstruowane. Tak perfidnie, że pakują się w nie nawet profesjonaliści najwyższej próby, nawet sam Andrzej Friszke.
Historyk o nieskalanym, niestety, warsztacie, autor kilku grubych i kilku mniej grubych książek, bez których trudno sensownie rozmawiać o najnowszej historii Polski. Do tego wszystkiego, rzecz nie taka znowu częsta, potrafiący pisać w sposób nadający się do czytania, a nawet czytania z przyjemnością. Bo np. czytanie takiego Cenckiewicza (a czytać go trzeba) to udręka dla ciała i umysłu, chociaż muszę przyznać, że i Andrzejowi Friszke daleko do wspaniałej lekkości Anglosassów (Beevor, Braithwaite, Davies, Merridale).
Niemniej istnieje aż nadto dowodów, że prof. Friszke, choć to człowiek nieposzlakowanej opinii (nagroda „Polityki" za 2011 r.), wykazuje fatalne tendencje, koszmarne ciągoty, budzące grozę pomysły. Pomimo iż każde oświecone dziecko wie, że akta służb tajnych Polski Ludowej to ściema, podróbki oraz wytwór fantazji nudzących się tajniaków, profesor właśnie na owych materiałach zbudował swoje dzieło kanoniczne („Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi").
Po ćwierćwieczu wałkowania tematu do wiedzy powszechnej dotarło przecież w końcu, że opisywanie biografii ludzi znanych stanowi wykroczenie przeciwko prawom człowieka i jest procederem na miarę postępków niesławnego urzędu Inkwizycji. Tymczasem Friszke bezczelnie, nie omijając spraw osobistych, wykłada dzieje takich postaci jak Jacek Kuroń, Karol Modzelewski, Adam Michnik, Seweryn Blumsztajn i całej masy innych, ważnych, aczkolwiek słabiej kojarzonych dzisiaj przez opinię publiczną osób.
Co więcej, w wyżej wspomnianym dziele, autor nie pomija spraw nieładnych, jak 'sypanie' Blumsztajna, apodyktyczny charakter Kuronia, gwiazdorskie zapędy Michnika. Ale jest dużo gorzej, Friszke - o zgrozo - wypomina bohaterom PRL-owskiej opozycji rodziny, przytaczając detalicznie czym (nie tylko rodzice, ale i dziadkowie, bracia, wujowie) się parali, jakie stanowiska zajmowali, jakie poglądy wyznawali. Zupełnie nie wiadomo dlaczego, przecząc najnowszym osiągnięciom nauk humanistycznych, prof. Friszke uważa np., że środowisko Adama Michnika z okresu 'komandosów' „cechował pewien ekskluzywizm [...] A także dość mocne związki rodzinne i towarzyskie, głównie rodziców, z działaczami PZPR pokolenia kapepowskiego" [s. 460]; że ich postawa odwoływała się do „tożsamości starych komunistów" [s. 461]. I jeszcze (o wychowankach Kuronia i Modzelewskiego, czy kręgu Michnika): „Z komunizmem łączyły je często tradycje rodzinne, poczucie więzi historycznej z tym ruchem, wspólnota kulturowa" [s. 12]. No, a przecież za grzechy ojców się nie odpowiada !
Friszke, pogrążając się w samobójczym transie, przypomina żydowskie pochodzenie znacznego odłamu środowisk opozycyjnej lewicy i strzela samobója, twierdząc (w kilku miejscach !), że miało ono jednak znaczenie dla postawy i poglądów tych ludzi: „W polskich warunkach do komunizmu skłaniała się przed wojną część młodzieży żydowskiego pochodzenia, aspirująca do polskości, która napotkała dominujący schemat Polaka – katolika oraz liczne bariery formalne i nieformalne [...] Toteż Polacy żydowskiego pochodzenia i asymilujący się Żydzi przeważnie sympatyzowali z ugrupowaniami lewicy, niekiedy rewolucyjnej lewicy." I dodaje dla zabicia wszelkich niejasności: „Powojenne wybory były konsekwencją tej sytuacji." [ss. 10-11]
Autor, nie ukrywając sympatii, wręcz podziwu, dla swoich bohaterów, dokonuje karkołomnych momentami zwrotów. Nazywa np. nieporozumieniem czynienie Kuroniowi i Modzelewskiemu zarzutów z powodu języka, którym ci się posługiwali. Czysto marksistowskiego języka, i czysto marksistowskiej analizy otaczającego ich świata. Po czym przez kilkaset stron udowadnia, że Kuroń i Modzelewski „posługiwali się znanym im językiem marksizmu oraz komunistycznej obietnicy ideowej" [s. 11], ponieważ należeli do „formacji ludzi ukształtowanych przez ideologię komunistyczną" i w ogóle kształtowali oraz współtworzyli środowisko „które początkowo akceptowało system" [s. 10].
Czym więcej niż donosem, jest dobitne, wielosłowne i dobrze udokumentowane twierdzenie prof. Friszke, że komunizm nie był bynajmniej wyłącznie obcą, narzuconą nam ideologią; miał bowiem wśród Polaków swoich wiernych i przekonanych wyznawców (oraz realizatorów). Właśnie środowisko Kuronia, Modzelewskiego, Michnika (itd.) jest tutaj najlepszym przykładem.
Odrębnym wątkiem książki jest solenna niechęć jaką zbuntowana, marksistowska młodzież odczuwała do wszystkiego, co związane z religią, a Kościołem Katolickim w szczególności. Michnik uważał np. kard. Wyszyńskiego za równie istotnego przeciwnika, co rządzącego Gomułkę; całe środowisko odnosiło się „do kościelnych uroczystości z dystansem, czy nawet z niechęcią" przyznając jednocześnie, że ubóstwiana „klasa robotnicza" w imieniu której całą swoją działalność prowadzili „niestety jednak [...] to ludzie wierzący" [ss. 421-422].
Paszkwil Andrzeja Friszke należy zdemaskować i potępić. W innym przypadku gotowa nam się w Polsce przyjąć obłędna teza, że przeszłość znanych osób, ich stan świadomości, dokonywane przez nich oceny i wybory mają cokolwiek wspólnego z ich wyborami, ocenami i stanem świadomości w czasie teraźniejszym.
Być może kluczem do rozwiązania zagadki, jest fakt, że Friszke w przeszłości zahaczył o Olsztyn. Zupełnie jak bracia Karnowscy. Obaj.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość