Odwieczne pytanie: co się, do cholery, z tymi ludźmi dzieje ? Co się z nimi porobiło ? Nie odbieram Pilchowi prawa do szydzenia z Karnowskich, prawa do uczucia niesmaku na myśl o królewskim pochówku Kaczyńskiego, prawa do niechęci do ‘chłopaków z prawicy’. W ogóle żadnych praw mu nie odbieram, poza jednym: prawem do bezmyślności.
Pisanie Głowackiego lubię; jego niewyparzona gęba przyprawia mnie o radosne dreszcze, jego ludyczne pogwarki sprawiają, że świat choć na chwilę staje się lżejszy, bardziej ludzki. W tym sensie, że każdy z nas ma prawo do marginesu głupoty, błędu, czasem nawet popełnienia świństwa. Ale pisanie Głowackiego tylko lubię. Więcej się nie da. Wybaczalny jest cynizm, nie kabotyństwo. Zbyt dużo u niego tandeciarstwa, zagrań lumpiarskich. No i jeszcze ta fama playboya, którą ja odczytuję głównie poprzez taką oto okoliczność, że Januszek jakoś ze wszystkimi jest na ‘ty’. Ze wszystkimi co trzeba, oczywiście.
Stąd wymagań nadmiernych do Głowackiego nie mam: biorę, co ma ciekawego do dania, resztę – w tym aberracje parapolitykierskie – zbywam wzruszeniem ramion. Czasem nawet przyznaję mu rację: tak, Wajda ma prawo kręcić taki film o Wałęsie jaki sam sobie wymyślił.
Pilch to co innego. Bo Pilch to jeden z moich pisarzy ukochanych. Przynajmniej był – do jakiegoś czasu. Nie wiem co zaszło, ale słynna fraza pilchowa od któregoś momentu (‘Miasto utrapienia’ ?) straciła na polocie, coś się urwało, coś zaczęło ciążyć nadmiernie. Książki połykane na raz, nagle trzeba było przeciągać z wysiłkiem, dzielić na etapy. Wspaniały, niepowtarzalny styl (Pilch sam określił go najlepiej jako szyderczy patos) począł nużyć. Narracja grzęzła w niezrozumiałych ezoteriach, plastyczne obrazy, cudowne i niepowtarzalne - jak scena gaszenia płonącej choinki za pomocą tłuczenia nią o śnieżną zaspę, jak scena wnuka i dziadka (ojca i syna ? – sorry, nie mam tej książki przy sobie) podążających przez stolicę, aby zabić Władysława Gomułkę za pomocą strzału z kuszy, jak tyle innych scen – z książki na książkę rzedły. Miast mknąć jedna po drugiej, kazały na siebie czekać. Wciąż ich nie brakuje. Exemplum: furia, z jaką Pilch opisuje odwieczne zimno cieszyńskich chałup (‘Wiele demonów’), pozwoliłaby zdobyć szturmem Kreml i Manhattan za jednym zamachem.
‘Drugi dziennik’ to Pilch udręczony i Pilch świadomy siebie ponad przeciętną. To Pilch obiecujący sobie prowadzić diariusz literacki, i jest on właśnie taki. Nawet wówczas, kiedy tematem jest choroba – ciężka, nieuleczalna, upodlająca. Staram się nie być bucem: jeśli mnie to nie bierze, to przecież wyłącznie moja, nie autora strata.
Pilch deklaruje dystans do polityki. Tłumaczy się z tej postawy za pomocą cytatu z Sandora Marai – faktycznie mocnego. Grafomania jako ułomność zachłanności. Zachłanność, czyli nie godzenie się na nic mniej, jak ujęcie uniwersalistyczne, całościowe. Albo opiszę cały świat kompleksowo, albo dzieła nie będzie. Dalej – i tu już następuje zejście z ‘literatury’ w politykę czystą - Pilch nazywa grafomanami wszystkich, którzy inaczej niż on sam, nie ‘skosmopolicieli’. To ‘obóz patriotyczny’, wrzeszczący, wszystko przez pryzmat zdrady ojczyzny oglądający.
Ok, mnie też ręce opadają, kiedy słyszę np. red. Targalskiego (ponoć profesora). ‘Dyskusja’ o polityce zagranicznej: pytanie - a po co do Moskwy Sikorski jedzie? Red. Targalski – całować buty Putina, kłaniać się w pas na Kremlu. No, na takim poziomie świadomości to już ani polityka, ani publicystyka nie są potrzebne.
Ok, mnie też ręce opadają, kiedy red. Karnowski oskarża konkurencję o k...stwo (czyli głoszenie poglądów za pieniądze), a z migawki fotograficznej czyni niezbity dowód na morderczy zamach. Ok, po wielokroć ręce opadają.
Pilchowi też – np. kiedy ktoś oburza się na polakożerczy film; Pilch szydzi z ‘premiera wiekuistego’ (Gliński); Pilch lęka się prawicowych oszołomów, co to ‘miłość ojczyzny [mają] jako wehikuł prowadzący do sukcesu politycznego’; Pilch pisze (z wiadomym wektorem) o ludziach, którym ‘inne warianty nie mieszczą się w głowie’. Pilch wreszcie pada wypompowany, by gapić się ‘permanentnie’ na TVN24.
I we wszystkim Pilch ma rację. Łącznie z permanentnym gapieniem się na TVN24 ‘z flaszką u wezgłowia’.
Tylko, o ileż pełniejsza byłaby to racja, gdyby Pilch zechciał czasem poszydzić też z pajaca na ministerialnym stołku, kłamcy na fotelu marszałka Sejmu, aroganta, co to rządzi krajem, albo z cwanego safanduły, który jednoosobowo wywołał wojnę w kraju, a potem zgolił wąsy. Ileż racji nabrałaby fraza o tym, co się w głowie nie mieści, gdyby Pilch poświęcił chociaż pół zdania na zalutowane trumny, wypełniane losowo dobranymi fragmentami zwłok albo np. na cmentarne ‘pomyłki’ w pochówku bynajmniej nie NN topielca, ale ludzi na których stoi współczesna historia tego kraju.
Mógłby wreszcie Pilch znaleźć się ciut powyżej przekazu rzeczonej stacji telewizyjnej, dla której – faktycznie – każdy to albo oszołom lokalny, albo ‘kosmopolita’. Bo innego wyboru nie ma. Bo ten dyskurs wrzaskliwy: albo ci zależy, toś wariat, albo ci oblata, toś obywatel świata, tyczy promila nacji. Cała reszta ma wybór prosty, co wcale nie znaczy: łatwy. Spierniczać byle dalej, zapomnieć i żyć jak człowiek. Pozostając na miejscu, buksuje się w błocie, walcząc z piekielną machiną niemocy. Albo łapie bożka władzy za nogi, urywając co popadnie. Patos – szyderczy, czy nie – kasuje się na poziomie podstawowym. Co tu gadać o ‘ojczyźnie’, jak roboty nie ma.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość