„Przeciwnikami takiej ścieżki uzdrowienia sytuacji szpitala są jednak także nie ponoszący zań bezpośredniej odpowiedzialności radni i burmistrz Mrągowa, wojewoda, a podobno także wojewódzkie struktury PiS. Nie wiem, jaki jest poziom świadczonych przez szpital mrągowski usług medycznych. Życie każe się domyślać, że mniej więcej na poziomie zadłużenia szpitala.”- pisze Bogdan Bachmura
Już dawno nic mi tak nie podniosło ciśnienia jak to, co dzieje się wokół szpitala w Mrągowie. Jego zadłużenie sięga 7,5 mln zł. więc zarząd powiatu który nie jest w stanie dłużej szpitala finansować, chce powierzyć zarządzanie nim firmie Arion Szpitale, posiadającej doświadczenie w tym zakresie zdobyte w kilku polskich szpitalach. Po pięciu latach współpracy i pozytywnej ocenie jej wyników nastąpiłoby przekazanie większościowych udziałów szpitala tej firmie. Przeciwko tym zamiarom, czego można było się spodziewać, protestują pracownicy szpitala i związkowcy. Przeciwnikami takiej ścieżki uzdrowienia sytuacji szpitala są jednak także nie ponoszący zań bezpośredniej odpowiedzialności radni i burmistrz Mrągowa, wojewoda, a podobno także wojewódzkie struktury PiS. Nie wiem, jaki jest poziom świadczonych przez szpital mrągowski usług medycznych. Życie każe się domyślać, że mniej więcej na poziomie zadłużenia szpitala. Tak się złożyło, że w ostatnim czasie zetknąłem się bezpośrednio z kilkoma przypadkami zachorowań stanowiących bezpośrednie zagrożenie życia i wymagających natychmiastowej pomocy medycznej oraz długotrwałej rehabilitacji. Przypadki owe wystąpiły w kilku różnych, nie tylko olsztyńskich szpitalach i dotyczyły osób po wylewach i udarach oraz przypadkach zachorowań onkologicznych. Z całą więc odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że państwo szczycące się formalnym zakazem eutanazji dokonuje, jako odpowiedzialne za nasze leczenie, powszechnej eutanazji na swoich obywatelach. Być może czytający te słowa, mający zapewne wiele podobnych doświadczeń, nie dostrzegą tu niczego odkrywczego. Jednak dopiero bezpośrednia bliskość i próba pomocy ludziom, których leczenie i rehabilitacja, z braku jakiejkolwiek systemowej ciągłości skazane są, bez znajomości i łapówek, po kolejnych upokorzeniach i tułaczce od szpitala do szpitala, na nieuchronną porażkę, uświadamia grozę zetknięcia ze „służbą zdrowia”. Śmiertelność wśród ludzi chorych na raka, którzy nigdy bądź za późno doczekali się leczenia tak spowszedniała, że, niczym relacja z wojny, robi na nas już tylko statystyczne wrażenie. Oczywiście do momentu, gdy sami, bądź nasi bliscy nie zostaną doświadczeni chorobą. Ale wtedy jest za późno.
Zostajemy sami w morzu szczerego, bezsilnego współczucia, bez siły na samotną walkę z systemem. Państwowa służba zdrowia przypomina dziś sklep z czasów komuny. Z wiecznym niedoborem wszystkiego, niepodzielną władzą personelu nad maluczkim, zalęknionym klientem i nieuchronną w takich okolicznościach korupcją. Uczepieni tego systemu pracownicy szpitali i politycy mają czego bronić. Dla naszego dobra i w naszym, rzecz jasna, imieniu z uporem obstają przy zachowaniu resztek systemu podległości, który obowiązywał Polsce socjalistycznej. Absolutnego władztwa sprzedającego nad kupującym. „Czego?” z pamiętnego skeczu kabaretu Tej, które dzisiaj powinno wisieć jak motto przed wejściami do tzw. placówek służby zdrowia. Protestujący przeciwko zmianom własnościowym pracownicy mrągowskiego szpitala trzymali banery z hasłami: Szpital dla pacjentów a nie dla zysku! albo: Szpital dobrem nas wszystkich! Tak samo surrealistyczne i przewrotne, jak wszechobecne za komuny wariacje na temat związków ludu pracującego z socjalizmem. Podobnie jak niegdyś firmy państwa komunistycznego, tak dzisiaj służba zdrowia państwa demokratycznego boi się prywatnej konkurencji. Powstaniu Kas Chorych w 1997 r. przyświecała piękna idea upodmiotowienia obywateli i pieniędzy wędrujących za pacjentem. Po zastąpieniu Kas Chorych Narodowym Funduszem Zdrowia po dawnej mrzonce nie pozostał nawet ślad, a opozycji śni się powrót do punktu wyjścia, czyli finansowania służby zdrowia bezpośrednio z budżetu. Pomimo tego uwłaszczenie pacjentów jest dzisiaj, jak nigdy przedtem, na wyciągnięcie ręki. Wystarczy umożliwić swobodne dysponowanie przynajmniej częścią naszej składki zdrowotnej, a prywatne kliniki wchłoną państwową służbę zdrowia albo wymuszą jej przyzwoite funkcjonowanie tego, co z niej pozostanie.
Wciskanie się, używając dawnej nomenklatury, prywatnego sektora we wszystkie możliwe szczeliny państwowej służby zdrowia ma dzisiaj, jak za komuny, podobną naturę i dynamikę. Ma także swoją ciemną stronę, przypominającą dawne żerowanie komunistycznej nomenklatury na upadającym państwowym majątku. Praktyki te mogą przerwać jedynie zdecydowane i odważne decyzje, których…nie ma kto podjąć. Szczytne hasła i twarde interesy stojące za zachowaniem obecnego status quo państwowego systemu leczenia są dzisiaj trwalsze i bardziej skomplikowane niż kiedyś. „Punkty widzenia” na sposoby leczenia i dbania o zdrowie Polaków zależą od takich mniej więcej „miejsc siedzenia” jak w mrągowskim szpitalu. A szkoda, bo w takich właśnie momentach nasze papierowe plany, strategie oraz marzenia lepszego życia na Warmii i Mazurach ulegają rzeczywistej weryfikacji, zamieniając się, kawałek po kawałku, w bajki z mchu i paproci.
Gołym okiem widać, że „punkty widzenia” na temat dalszych losów mrągowskiego szpitala rozkładają się według „miejsca siedzenia”. Pracowniczego lub politycznego.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość