"Donald Tusk, kiedyś liberał, dekadę temu opisywał parytety jako inżynierię społeczną. Teraz zapowiada wewnątrzpartyjny, prawdziwy parytet 50/50. Bo dla dzisiejszego Tuska to po prostu poręczne narzędzie eliminowania niewygodnych i mało dyspozycyjnych, których zawsze można zastąpić „obowiązkową” kobietą." - pisze Bogdan Bachmura
Spowijające Europę ciemności oświeconych umysłów zrobiły w Polsce kolejne postępy. Kilka dni temu prezydent Komorowski podpisał ustawę wprowadzającą 35 proc. parytet na listach wyborczych. Facet świeżo wybrany do „czuwania nad przestrzeganiem Konstytucji” z pełną premedytacją zlekceważył kilka jej podstawowych zapisów, aby - jak wyznał z rozbrajającą szczerością – spełnić obietnicę złożoną paniom z Kongresu Kobiet jeszcze z czasów swojego marszałkowania w Sejmie. Ponieważ już w 1994 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że „wszyscy ubiegający się o mandat parlamentarny kandydaci powinni brać udział w kampanii wyborczej na równych zasadach, żadna kategoria kandydatów nie może znajdować się w uprzywilejowanej w stosunku do pozostałych kandydatów pozycji” to Pan prezydent danego słowa na ryzyko konfrontacji z orzeczeniem Trybunału postanowił nie wystawiać. Tym bardziej, że Donald Tusk, mentor i partyjny chlebodawca prezydenta, swoje liberalne zdanie na temat parytetów również zdążył zmienić.
Szczerze mówiąc nawet u takich umiarkowanych entuzjastów demokracji jak ja łatwość z jaką tyrania większości partyjnej mafii może dobrać się do podstawowych dogmatów demokratycznej wiary, budzi odruch zdumienia i sprzeciwu. Jak gładko i „bez mydła” można zgwałcić ustrojową, konstytucyjnie gwarantowaną, liberalną wolność funkcjonowania partii politycznych i świętą w demokracji zasadę równości wobec prawa! Jeszcze tylko jeden mały kroczek do pełni parytetowego szczęścia i liberalna demokracja stanie się demokracją płci. Zadziwiające, jak niewiele do upichcenia tego nowego ustrojowego dania trzeba. Wystarczy spotkanie interesów wąskiego, głodnego politycznych łupów feministycznego lobby z doraźnym wyborczym kursem PO na środowiska postępowe. Przy niezbędnym błogosławieństwie całej nowoczesnej, stawiającej na demokrację płciową Europy.
Los ustawy parytetowej byłby świetną lekcją stanu współczesnej demokracji, gdyby… kogoś to specjalnie obchodziło. Opozycja głosowała wprawdzie przeciwko, ale pamięć uwiedzionego przez zwolenniczki parytetów prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie pozwoliła na ryzyko zbytniego rozdzierania szat.
Donald Tusk, kiedyś liberał, dekadę temu opisywał parytety jako inżynierię społeczną. Teraz zapowiada wewnątrzpartyjny, prawdziwy parytet 50/50. Bo dla dzisiejszego Tuska to po prostu poręczne narzędzie eliminowania niewygodnych i mało dyspozycyjnych, których zawsze można zastąpić „obowiązkową” kobietą. Jeżeli nasz nowy strażnik Konstytucji okaże się zwykłym, nieświadomym ciążących na nim obowiązków partyjnym bramkarzem, to kolejna, budowana na ruchomych piaskach ludzkiej pychy era europejskiej szczęśliwości znacznie się do nas przybliży. I z czasem, jak zwykle, pod ciężarem własnego absurdu, zawali się. Może wtedy będziemy mieli przewodników zdolnych rozproszyć ciemności oświeconych umysłów i przywrócić nadzieję Jana Pawła II na ustrojowe postawienie liberalnej wolności i demokratycznej równości na fundamencie wiary.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość