"Pozostaje pytanie, co na to prezydent Grzymowicz. Bezpodstawne oskarżenie dyrektora MOK o dyskryminację to dopiero początek jego kłopotów z radą ds. równości. Prezydent coraz częściej będzie obsadzany w roli strony w konflikcie prawa i rozsądku z utopią równości. "- pisze Bogdan Bachmura.
Gdy prezydent Grzymowicz powoływał radę d.s. równego traktowania kobiet i mężczyzn, ostrzegałem go przed skutkami mieszania się w bezsensowne z punktu widzenia zadań Urzędu Miasta konflikty ideologiczne. Wtedy przeważyły doraźne kalkulacje wyborcze, teraz zaś, wcześniej nawet niż myślałem, przyszedł czas powolnego łykania tej ciężkostrawnej żaby. Kiedy prezydent na swoim blogu pisał, że warto to zrobić „dla załatwienia choćby jednego ludzkiego problemu” nie spodziewał się zapewne, że jednym z pierwszych, którzy będą chcieli swój problem załatwić będzie właśnie członek świeżo utworzonej Rady, Pan Mariusz Sieniewicz. Olsztyński pisarz właśnie zaprotestował i wystąpił z rady po tym, jak ta nie kiwnęła palcem w obronie zwolnionej z pracy jego żony Małgorzaty. Sprawcą tego oburzającego aktu dyskryminacji jest Marek Marcinkowski, dyrektor MOK. Marta Bełza zatytułowała swój tekst na ten temat w sobotniej GW „Przeciw dyskryminacji”. Bo rzeczywiście, zwolnienie z pracy krewnego królika jest w naszym mieście rażącym aktem dyskryminacji, przeciwko któremu Rada (jeżeli tylko królik jest płci żeńskiej) ma obowiązek wystąpić. Pozostałe kryteria oceny co dyskryminacją jest, a co nie, już tak jasne nie są. Nawet dla takiego prezydenckiego fachowca jak Monika Falej, która, według Mariusza Sieniewicza, „wykazała bezradność wobec przejawu dyskryminacji ze względu na płeć i macierzyństwo”. Na czym w tym przypadku polega dyskryminacja wobec Małgorzaty Sieniewicz, dokładnie nie wiadomo. Płeć odpada, ponieważ – wbrew temu co twierdzi Pan Sieniewicz – nowym wicedyrektorem została również kobieta. Macierzyństwo? Także pudło. Stanowisko wicedyrektora ds. merytorycznych zostało zlikwidowane. Zadania nowego wicedyrektora wymagają innych kompetencji związanych z organizacją muzeum techniki w tartaku Raphaelsohnów. Stwierdzenie, że dyrektor Marcinkowski złamał prawo w artykule Marty Bełzy nigdzie nie pada. Że postąpił zgodnie z prawem – także nie. I o to właśnie chodzi. Ma pozostać zamierzone wrażenie. Polityka równościowa to przecież coś znacznie więcej niż jasne i proste reguły. Postępowanie zgodne z prawem oraz interesem firmy bądź instytucji nie chroni przed piętnem dyskryminatora. Poprawność polityczna ma służyć zmianie złego prawa, a do tego potrzebna jest ciągła presja na zmianę świadomości. Przykład dyrektora Marcinkowskiego ma temu celowi przykładnie służyć.
Pozostaje pytanie, co na to prezydent Grzymowicz. Bezpodstawne oskarżenie dyrektora MOK o dyskryminację to dopiero początek jego kłopotów z radą ds. równości. Prezydent coraz częściej będzie obsadzany w roli strony w konflikcie prawa i rozsądku z utopią równości. W powołanej przez niego radzie wrze, bo towarzystwo nie wie dokładnie czym ma się zająć. Redaktor Tomasz Kurs zastanawia się w GW, czy ogłaszanie z pompą działalności rady nie było falstartem. Jestem tego samego zdania. Z tym, że karą za ten falstart powinien być zakaz powrotu do bloków startowych wszystkich uczestników tej farsy.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość