Kilka lat przed śmiercią Franciszek Andrzej Starowieyski niespodziewanie zagadnięty w jednym z telewizyjnych wywiadów o stosunek do homoseksualizmu odpowiedział, że o rzeczach obrzydliwych nie chce rozmawiać. Zaskoczona Pani redaktor nie próbowała nawet ze zdaniem arystokraty, znanym malarzem i grafikiem dyskutować. Jakich zresztą argumentów miałaby użyć? Zarzucić swojemu rozmówcy nietolerancję?
Ale czy można, nawet przy najdalej posuniętej tolerancji, przezwyciężyć naturalne uczucie obrzydzenia i zawstydzenia? I czy ludzie kulturalni nie powinni unikać rozmowy o rzeczach obrzydliwych? Te pytania stały się niespodziewanie znów aktualne za sprawą posła PO Roberta Węgrzyna, który w programie telewizji TVN 24 powiedział: „z gejami to dajmy sobie spokój, ale z lesbijkami – to chętnie bym popatrzył”. Wystraszony medialną nagonką i groźbami najdalej idących, partyjno - dyscyplinarnych konsekwencji, poseł Rzeczpospolitej ani myślał wyjaśniać o co mu chodziło. Szybko się pokajał, przepraszając za…wypowiedź seksistowską. Gdyby się postarał o przekaz równie jasny jak Franciszek Starowieyski, wówczas nie musiałby przepraszać za winy tyleż niejasne, co nie popełnione.
Spór wokół praw pederastów koncentruje się na sposobie pojmowania i stosowania tolerancji i zakres ich psycho-medycznej normalności. Wątek związanego z pederastią obrzydzenia jest w publicznych dyskusjach skrzętnie pomijany, choć to zapewne najpowszechniejszy, naturalny odruch powodujący od zawsze niechęć do sodomitów, pederastów, homoseksualistów, gejów lub jakkolwiek nazwanych w przyszłości przedstawicieli „płci pobieżnie męskiej”. To zrozumiałe, ponieważ zjawiska budzące niechęć i obrzydzenie można tolerować, ale nie akceptować. Tolerować pod warunkiem, że pozostają publicznym tabu. Tymczasem cele wyznaczone przez homoseksualnych aktywistów wymagają akceptacji i przyzwolenia na stałą obecność w przestrzeni publicznej. Osiągnięta dzięki cenzurze politycznej poprawności społeczna socjalizacja doprowadziła do postawienia elementarnych spraw na głowie. W nominalnie liberalnym społeczeństwie czymś nagannym, skazującym na publiczne wykluczenie, stało się mówienie o poglądach podzielanych przez większość ludzi. Godne potępienia jest otwarte mówienie o uczuciu jakie wywołuje wyobrażenie zbliżenia dwóch mężczyzn, a normą są obrażające publiczną moralność marsze, afirmacja małżeństw homoseksualnych, adopcji dzieci i porównywanie zamordowanych pederastów do Holokaustu. W olsztyńskich księgarniach można nabyć książkę „Radość seksu gejowskiego”. To wyczerpujący i bogato ilustrowany poradnik homoseksualnej „sztuki kochania”. Choć Robert Biedroń mówi, że najnowsze są dużo lepsze, to dla osób heteroseksualnych jego pobieżne choćby przeglądnięcie oznacza poważne, najlepiej przed posiłkiem podjęte, wyzwanie. Podobnego, heteroseksualnego instruktarzu próżno szukać na księgarskich półkach. Byłoby to równoznaczne z szerzeniem pornografii. Próba zatrzymania publikacji gejowskiej to niechybne oskarżenie o dyskryminację mniejszości.
Środowiska konserwatywne wielokrotnie podkreślały naganność publicznego epatowania prywatną z natury sferą seksualizmu. Poseł Rzeczpospolitej powinien formułować swoje poglądy jasno i z godnością. Tolerować odmienne ludzkie skłonności i słabości, ale nie pozwolić na psucie dobrych obyczajów. Jak Franciszek Andrzej Starowieyski.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość