Kolejna część cyklu, w którym przedstawiane są sylwetki tajnych współpracowników z terenu byłego województwa olsztyńskiego w krótkiej formie słownikowej, gdzie znajdą się informacje o czasie pozyskania agenta, powodach jego pozyskania, głównych obszarach pracy operacyjnej, oficerach prowadzących, itd.
Kiedy docieram do kolejnych akt rozpoczynających się od sygnatur 0088/… wiem już, że natrafiłem na kolejnego tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa, bądź też kandydata na takiego. Im dalsza cyfra poprzedzająca ukośnik, tym współpraca jest mniej odległa, i dotyczyć może postaci żyjącej, mającej często wpływ na obecną rzeczywistość, czasem zdarza się, że jest to osoba pragnąca uchodzić na autorytet moralny, bądź uznanego fachowca. Jednostek rozpoczynających się od sygnatur 0088/… jest ponad cztery tysiące egzemplarzy, nie oznacza to bynajmniej, iż jest to wielkość która określa liczbę byłych TW olsztyńskiej SB. Niektórzy z nich figurują jedynie w kartotekach esbeckich, gdyż teczki personalne i pracy mogły zostać wybrakowane, bądź, co zawsze podkreślam „sprywatyzowane”. Każdy z agentów jednak wcześniej czy później znajdzie miejsce w niniejszym „holendrze”.
A jak TW ps. „Adam”, czyli Adam Buraczewski, okres współpracy 1976-1985
Adam Buraczewski, kierownik Zespołu Matematyki z Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Olsztynie, jak wynika z zachowanych dokumentów współpracował z Wydziałem III Służby Bezpieczeństwa w okresie od 1976 do 1985 r., a więc przez dziewięć długich lat. Jeszcze wcześniej współpracował jako kontakt operacyjny (KO) pseudonim B. A. Zapewniał on komunistycznym służbom specjalnym rozpoznanie tzw. sytuacji operacyjnej na Wydziale Przyrodniczo-Matematycznym, zwłaszcza wśród kadry naukowej WSP, które dotychczas było słabe. Tym bardziej, że oceniany był na macierzystym wydziale, jako liczący się naukowiec, utrzymujący szerokie kontakty towarzyskie z innymi wykładowcami. Dzięki zdobywanej ciągle w ramach spraw obiektowych założonych na naukowców o kryptonimach „Uczelnia R” i „Uczelnia N” wiedzy operacyjnej, SB wiedziała, że rektor uczelni prof. Juliusz Popowicz miał o Buraczewskim jak najlepszą opinie, składając mu nawet propozycję objęcie stanowiska prorektora WSP ds. dydaktyczno-naukowych. Bezpieka oceniała ewentualne objęcie takiego stanowiska, jako wzrost możliwości operacyjnych agenta. A ponieważ stanowisko to Buraczewski objąłby po Stanisławie Szteynie, a więc innym współpracującym z nią TW o pseudonimie „Zn”, zapewniłoby to SB, oprócz wiedzy na temat pracowników WSP, dalsze utrzymanie szerokiego dopływu informacji ze środowiska rektorskiego uczelni.
Buraczewski na współpracę z SB zgodził się dobrowolnie, przyjmując przed swoim oficerem prowadzącym, którym był por. Wojciech Napora, pseudonim agenturalny „Adam”. Bezpiece szczególnie zależało na kontakcie, gdyż jak się spodziewano, dzięki licznym podróżom zagranicznym, m.in. do Finlandii, Szwecji czy Kanady, ale również do krajów tak egzotycznych, jak Kenia, posiada on rozległe kontakty na świecie, co więcej, dzięki znajomości języków obcych miał dotarcie do obcokrajowców przebywających na uczelni. Nie przeszkadzało też nikomu z władz SB, że Buraczewski będąc przez 13 lat w Ghanie, gdzie wykładał jako profesor na Uniwersytecie Kumasz, odmawiał tak naprawdę w latach 1962-1975 powrotu do kraju. Z jakich powodów po powrocie do PRL nie został chociażby aresztowany, tego możemy się domyślać. Po powrocie deklarował jednak zdecydowaną chęć podtrzymywania kontaktów z SB, co jeszcze bardziej potwierdzało jego kontakty z komunistycznym aparatem represji przed 1975 r.. Wojciech Napora zapytał nawet Buraczewskiego wprost, co ten ma na myśli, naukowiec odparł, że nie będzie stawiał we wzajemnej współpracy żadnych „warunków, ani innych wymagań”. Funkcjonariusz zapowiedział przy okazji, że warunkiem dalszych wyjazdów Buraczewskiego do krajów zachodnich, będzie ściślejsza współpraca i to na „odpowiednim” poziomie operacyjnym, nie jak dotychczas na zasadzie kontaktu operacyjnego.
SB wysoko ceniła zdolności operacyjne TW „Adama”, zwłaszcza jego jasność przekazywania wniosków – „rzeczowy i zwięzły” język. Dalsza współpraca pokazała, co podkreślał Napora, że TW chętnie udzielał informacji. Bez oporów spotykał się ze swoim oficerem prowadzącym „dzieli się bez oporów swoimi spostrzeżeniami, czy uwagami, często wplatając wątki osobiste”. W jego esbeckiej charakterystyce znalazły się określenia typu: „Nie kryje tego, że lubi pieniądze”, „Zachłanny na pieniądze”, „Człowiek hołdujący kultowi dolara”. Pobyt na zagranicznych stypendiach traktować miał, jak każdy chyba wyjeżdżający w tamtym czasie naukowiec, dwojako, w sposób naukowy i jednocześnie zarobkowy.
Już podczas spotkania werbunkowego 22 listopada 1976 r., SB uzyskała od Buraczewskiego informacje na temat jego znajomych z WSP. Informował m.in. o pracowniku naukowym, Edycie Kwasowskiej, którą TW oceniał bez zarzutu jedynie od strony dydaktycznej. Wytykał jej natomiast braki od strony naukowej. Opowiedział o tym jak zaproponował jej podjęcie się pisania pracy doktorskiej, z czego nie skorzystała - „nie traktuje pracy na uczelni perspektywicznie, jedynie doraźnie”. „Adam” tłumaczył to faktem posiadania przez Kwasowską rodziny w RFN i planów związanych wyjazdem z Polski.
Buraczewski był wykorzystywany, m.in. w sprawie tzw. działalności antysocjalistycznej, prowadzonej głównie wśród studentów przez niejakiego Aleksandra Rusieckiego. Do czasu wyjazdu z Polski w maju 1980 r., TW „Adam” dostarczył kilku, jak oceniała to SB „interesujących danych” dotyczących rozpracowywanego przez SB Rusieckiego. Sam Buraczewski, jako kierownik zakładu miał – w ocenie SB – posłużyć do represjonowania Rusieckiego, jako swoisty „odwód operacyjny”.
W lipcu 1980 r. Buraczewski wyjechał turystycznie do Indii, a następnie do Papui Nowej Gwinei, skąd odmówił powrotu do kraju. W Papui znalazł pracę w Port Moresby, na tamtejszym uniwersytecie. Służby specjalne PRL planowały jednak po jego powrocie do kraju, kontynuować z nim dalszą współpracę. W październiku 1985 r. Buraczewski wystąpił o uznanie ważności paszportu oraz o udzielenie mu urlopu naukowego. Co znamienne, obie sprawy zostały załatwione pozytywnie.
M jak TW ps. „Mieczysław”, czyli Krzysztof Mieczysław Świątek, okres współpracy 1982-1987. Obecny dziekan Wydziału Geodezji i Gospodarki Przestrzennej UWM
Krzysztof „Mieczysław” Świątek, profesor Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, podobnie jak jego poprzednik na stanowisku dziekana Wydziału Geodezji i Gospodarki Przestrzennej, profesor Andrzej Hopper, był agentem kontrwywiadu SB. W przypadku Świątka była to współpraca na przestrzeni lat 1982-1987. Komunistyczne służby specjalne zainteresowały się tym wybitnym olsztyńskim geodetą z Akademii Rolniczo-Technicznej w związku z jego wyjazdem w lutym 1982 r. do Instytutu Humboldta w Hanowerze, gdzie przebywał przez przeszło pół roku. SB wiedząc o wyjeździe uznała, że Świątek może stać się w IH obiektem zainteresowania zachodnioniemieckich służb specjalnych. Jednocześnie sam stanowić miał poważne źródło informacji o ludziach i obiektach oraz nowoczesnych technologiach, interesujących kontrwywiad SB.
Ten dobry – jak go oceniała bezpieka – fachowiec, często bywał w latach osiemdziesiątych za granicą. Jak wynika z jego esbeckiej charakterystyki miał być „pozytywnie ustosunkowany do obecnej [ówczesnej] rzeczywistości”. Określano go jako osobę inteligentną, i co najważniejsze przypadku podjęcia działań agenturalnych – budzącą zaufanie wśród ludzi, o których informacji miał dostarczać. Liczono na to, że zwłaszcza kontakty z obcokrajowcami, tak za granicą jak i tymi przebywającymi do Akademii, przyniosą kontrwywiadowi SB wymierne korzyści. Posiadano wiedzę, iż jako znający języki obce, często towarzyszy wycieczkom naukowców w charakterze tłumacza.
Po powrocie z Instytutu Humboldta, por. Mieczysław Szczepanik zapytał Świątka, czy w dalszym ciągu pragnie utrzymywać kontakty z SB. Naukowiec bez wahania odpowiedział twierdząco. Kiedy doszło do chwili, w której każdy podejmujący współpracę TW podpisuje zobowiązanie, Świątek przyznał, że wolałby współpracować bez zdeklarowanego na piśmie „zobowiązania”, ale… jeżeli takie są wymogi, to może wyrazić zgodę w formie pisemnej. Kiedy następnie Szczepanik poinformował naukowca o konieczności przyjęcia przez niego pseudonimu agenturalnego, ten bez zbytniego zastanowienia obrał ps. „10”. Dopiero po podpisaniu zobowiązania zainteresował się do czego właściwie służy ten pseudonim. Był nawet w stanie, co deklarował, iż wszystko co przekaże SB z „czystym sumieniem” może podpisywać własnym imieniem i nazwiska. Esbek oczywiście zaczął wyjaśniać, że z powodu procedur operacyjnych i tzw. konspiracji współpracy pseudonim musi być. Świątek uznał wtedy, chcąc – co podkreślał później w raporcie esbek – etap pisania zobowiązania mieć już za sobą, że najbardziej odpowiednie będzie posługiwanie się jego drugim imieniem „Mieczysław”. Krzysztof „Mieczysław” Świątek miał zatem pełną świadomość tego, do czego się zobowiązuje. Zobowiązanie podpisane, zgoda na współpracę wyrażona, pseudonim obrany, a więc mogła rozpocząć się pełna współpraca. Spotkania z TW „Mieczysławem” na przestrzeni lat 1982-1987odbywały się w lokalu kontaktowym o nazwie „Siódma Góra”. W ocenie SB na spotkaniach rozmawiał szczerze i z własnej woli przekazywał informacje o innych osobach.
Podczas pobytu w Instytucie Humboldta poznać miał specjalistę od geodezji satelitarnej, profesora Güntera Seebera. Miał on też możliwości badań na nowatorskim materiale obserwacyjnym uzyskanym z obserwacji sztucznych satelitów ziemi tzw. „metodą dopplerowską”. Świątek zadowolony był z możliwości, jakie dawał mu wyjazd, do tego stopnia, że planował kolejne stypendia. W relacji z podróży do Hanoweru oprócz informacji czysto technicznych, podawał SB również treści rozmów prywatnych z pracownikami instytutu. Mieli oni rzekomo wyrażać aprobatę dla działań ówczesnych władz komunistycznych PRL. Nie wiadomo, czy powiedział to szczerze, czy być może próbował poprawić samopoczucie funkcjonariuszowi znienawidzonego powszechnie w społeczeństwie aparatu represji. Tym bardziej jeśli pod uwagę weźmiemy, że od kilku miesięcy w Polsce trwał stan wojenny. Na koniec tego spotkania Szczepanik otrzymał od Świątka schemat fundacji Humboldta.
Prawdomówność TW „Mieczysława” względem SB sprawdzano na każdym kroku. Każda przekazana przez niego informacja była sprawdzana z posiadaną już przez reżimowy aparat wiedzą operacyjną. Tak było w przypadku udzielenia informacji na temat byłego kolegi TW, pracownika naukowego, niejakiego Jędryckiego, który kilka lat wcześniej wyjechał do NRD na staż naukowy, skąd zbiegł do Berlina Zachodniego. Następnie przyjechała do niego żona z dzieckiem, odmawiając również powrotu do kraju. Wydział II SB dysponował już wiedzą na ten temat, przez co sprawdzono prawdomówność „Mieczysława”.
Kontakty z SB stały się dla Świątka z biegiem czasu coraz bardziej uciążliwe, co okazywał podczas spotkań, tym bardziej, że po powrocie z Instytutu Humboldta przez najbliższych kilka lat na żadne stypendia zagraniczne nie wyjeżdżał. Oficjalnie współpracę ze Świątkiem SB rozwiązała w 1987 r. powodu braku czasu spowodowanego pisaniem pracy habilitacyjnej.
O jak TW ps. „Osa”, czyli Ryszard Pszczółkowski, okres współpracy 1977-1985
Ryszard Pszczółkowski, Naczelnik Wydziału Mechanicznego Okręgowej Dyrekcji Dróg Publicznych w Olsztynie, był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa w latach 1977-1985. Była to współpraca z Wydziałem V SB, będącym odpowiedzialnym za zabezpieczenie operacyjne gospodarki.
SB zwróciła na niego uwagę przy okazji powrotu we wrześniu 1977 r. do kraju z zagranicznych wojaży. Gdy w sierpniu wyjeżdżał do Turcji, urzędnik celny z Piwnicznej znalazł przy nim nie zgłoszone wcześniej: klucze nasadowe, kamerę filmową, zestaw spawalniczy, skóry z lisa oraz komplet narzynek, które zajęte zostały do mającej miejsce w takich okolicznościach sprawy karnej. Po powrocie, oddając w Komendzie Wojewódzkiej paszport, początkowo zataił wydarzenia, jakie miały miejsce na granicy, jednakże w trakcie dalszej rozmowy przyznał się do próby przemytu, tym bardziej, że dodatkowo pracownik bułgarskiego Urzędu Celnego wpisał mu do paszportu 2 kożuchy i 5 sztuk złota, które uprzednio kupił w Turcji. Pszczółkowski usilnie prosił funkcjonariusza Wydziału Paszportowego, aby nikogo o tym nie informował, a już zwłaszcza przełożonych. Zaczął też tłumaczyć się tym, że skórki miały, jak planował, zwrócić mu koszty podróży. Wpadka na granicy, jak przyznawał, zniszczyły mu cały urlop, gdyż przez następne dwa tygodnie nieprzerwanie myślał o tym, jakie będą dalsze konsekwencje próby przemytu, gdy wróci do kraju. W specjalnym wyjaśnieniu złożył nawet charakterystyczną i śmieszną nieco samokrytykę: „Wykroczenie moje potępiam, uznając za niegodne stanowiska jakie pełnię w pracy”. SB postanowiła skruchę Pszczółkowskiego wykorzystać, tym bardziej, iż – jak uważano, będąc naczelnikiem w ODDP, posiadał naturalny dostęp do naczelników innych wydziałów dyrekcji. Do tego jeszcze brano pod uwagę jego walory osobiste: wygląd, łatwość nawiązywania kontaktów. Biorąc to wszystko pod uwagę miał wyprzedzająco informować SB o wszelkich zagrożonych jakie widział w ODDP, zwłaszcza wyczulony miał być na wszelkie organizowane przez pracowników zakładu pracy konflikty, mogące doprowadzić w przyszłości do otwartych buntów lub niepokojów społecznych.
Współpracę z SB podjął Pszczółkowski dobrowolnie 20 października 1977 r., co istotne, odbyło się to w jego własnym mieszkaniu. Dla zapewnienia bezpieczeństwa konspiracji, Pszczółkowski przyjął pseudonim „Osa”. Spotkania z oficerem prowadzącym, ppor. Józefem Bałą, odbywały się, jeśli nie w samochodzie TW, to w lokalu kontaktowym „Oaza”. Już podczas pierwszego spotkania narzekał na brak dyscypliny panującej wśród pracowników i dyrekcji ODDP, którzy – wedle słów TW „Osy” w czasie godzin pracy spożywali alkohol. Dużo miejsca w swych doniesieniach poświęcał relacjom mówiącym o nastrojach panujących w Olsztynie. Wspominał o niepokojach społecznych, występujących na tle podwyżek cen na artykuły spożywcze i przetwory mięsne. O niezadowoleniu z powodu szeptanych pogłosek o mającej nastąpić wymianie pieniędzy. Informował o rzemieślnikach narzekających na niedobór w sprzęcie, o nastrojach panujących wśród autochtonów składających wnioski o wyjazd do RFN: „Celem ich wyjazdu jest poprawienie sytuacji materialnej”, tłumaczył. W chwili powstania „Solidarności” wspominał o strachu panującym wśród rzemieślników wstępujących do nowo powstałego związku zawodowego, przed odbieraniem im przez państwo koncesji na warsztaty. Z chwilą kiedy sam założył podobny warsztat oświadczył, że nie ma już czasu na dalsze spotkania z SB.
Paweł Warot ( IPN).
Czytaj pierwszą część "Holendra Warota".
Rys. Aleksander Wołos
Skomentuj
Komentuj jako gość