Przez lata najsłynniejszy rosyjski bloger tak właśnie witał widzów na swoim kanale. Akcentował nazwisko, drwiąc w ten sposób z publicznych wypowiedzi prezydenta Rosji, Władimira Putina. Putin – pytany przez dziennikarzy o swego największego oponenta – nigdy nie wypowiedział jego nazwiska. Nazywał go „ten pan” lub „niemiecki pacjent”, nawiązując do leczenia Aleksieja Nawalnego w klinice Charite, w której opozycjonista dochodził do siebie po otruciu substancją typu nowiczok. Kreml próbuje zdeprecjonować Nawalnego, ale skutecznie uciszyć go nie może. Przez ostatnią dekadę Nawalny determinował działania rosyjskiej opozycji. Rzucił wyzwanie rosyjskiej władzy i zrobił coś, czego ta bała się najbardziej. Obudził społeczeństwo.
Nawalny wkroczył do polityki wraz z wyborami parlamentarnymi w 2011 r. Deklarował, że chce walczyć z korupcją na szczytach władzy i powiązanych z nią instytucji. Ominął zdominowane przez Kreml media publiczne i znalazł swoje miejsce w sieci. Nawalny zaczął od skupowania niewielkich pakietów akcji koncernów państwowych, żeby móc potem domagać się szczegółowych raportów z działalności spółek. Znalezione przez siebie nieprawidłowości publikował w internecie, wskazując na liczne przykłady malwersacji finansowych. Uderzał coraz wyżej. Sięgnął prokuratora generalnego, rzecznika Kremla, byłego rosyjskiego premiera, Dymitrija Miedwiediewa. Aż w końcu uderzył w samego Putina, piętnując jego sprzeniewierzanie środków publicznych. Za swą działalność polityczną Nawalny zapłacił ciągłymi aresztowaniami i medialnym linczem. Lider Partii Postępu stał się też rozpoznawalny i jako jeden z niewielu przywódców politycznych w Rosji z powodzeniem mobilizuje duże grupy ludzi w proteście przeciw działaniom Kremla.
Nawalny jest młody, charyzmatyczny i trafia do młodzieży. Wprost wskazuje winnych. Według niego rosyjskie społeczeństwo jest okradane z potencjału i możliwości przez zachłanną władzę. Putin ugrzązł z kolei w narracji Kremla o wojnie ojczyźnianej i lękach przed dominacją zachodu. Minęły już czasy, gdy Putin wprowadzał nową jakość. Dwadzieścia lat rządów zakonserwowało układ, który stworzył i nie ma do zaoferowania nic nowego. Putin wciąż jeszcze może liczyć na takie poparcie społeczne, o jakim każdy zachodni polityk mógłby tylko pomarzyć. Ale nie wynika to z jego skuteczności, a z parasola, jakie roztoczyły nad nim media oraz służby i z braku alternatywy. Żaden liczący się polityk opozycji nie zostaje dopuszczony do wyborów. Podczas wyborów Nawalny tradycyjnie ląduje w areszcie. Kreml nie dopuści, żeby Rosjanie mogli mieć sensowny wybór.
Można zadać sobie pytanie, co kryje się za postacią opozycjonisty, którego boi się Kreml. I dlaczego od lat Nawalny działa swobodnie, podczas gdy wielu wcześniejszych buntowników wojnę z władzą przypłaciło życiem. Dziennikarka Anna Politkowska została zastrzelona na schodach własnego mieszkania. Borys Niemcow zginął pod murami Kremla, a otruty polonem Aleksander Litwinienko umierał w londyńskim szpitalu na oczach całego świata. Wielu komentatorów politycznych podejrzewa, że Nawalny nie działa sam. Nie jest wolnym strzelcem, jak chciałoby wielu o nim myśleć. Stoi za nim potężna grupa rosyjskich oligarchów. Na Kremlu toczy się walka o władzę. Prędzej czy później, Putin odejdzie, a wśród politycznych decydentów nie ma jednomyślności co do tego, kim można by go było zastąpić. Nie ma też bezwarunkowego poparcia dla obecnych działań prezydenta. „Wyciągnięcie” Nawalnego ma być poniekąd ostrzeżeniem dla Putina. To wyraz sprzeciwu tych, którym nie podoba się obecna polityka zagraniczna Federacji Rosyjskiej, zacieśniającej więzi z Chinami. Rosja nie jest w stanie konkurować z Pekinem na równych zasadach, bez wikłania się w głęboko idącą zależność. Oponenci Putina to wiedzą i w sojuszu z zachodem upatrują remedium na dominację Chin.
Putin nie rządzi sam. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że Władimir Władimirowicz reprezentuje grupę kilkudziesięciu najbogatszych rosyjskich oligarchów, którzy czerpią profity z władzy. Póki zapewnia im czerpanie korzyści ze spółek państwowych, póty ma ich poparcie. Tyle że Putin słabnie, a formuła sprawowania przez niego władzy się wyczerpuje. Nie mówiąc już o tym, że takich grup interesu jest więcej i rywalizują ze sobą o wpływy. Zauważmy, że Nawalny w rosyjskiej polityce pojawił się dokładnie wtedy, gdy Putin odbiera od Miedwiediewa urząd prezydenta i zaczyna swoją trzecią kadencję. Wraz z kolejną kadencją przekaz Putina się radykalizuje i nie wszystkim może się to podobać. Nawalny nie daje o sobie zapomnieć. Jawi się jako młody, liberalny demokrata, chcący współpracy z zachodem, a Europa jest nim zachwycona.
Ostatnie posunięcia władz dotyczące rosyjskiej konstytucji wyraźnie wskazują, że ostateczna decyzja wobec następcy Putina jeszcze nie zapadła. Nowe zapisy wyzerowały kadencję Putina, która miała się kończyć w 2024 roku. Regulacje mówią, że nowy prezydent nie może sprawować władzy dłużej, niż dwie kadencje z rzędu. Przepisy nie objęły jednak Putina, któremu teoretycznie umożliwia się rządzenie aż do 2036 r. Szerokie kompetencje nadaje się także Radzie Państwa. Rada jest organem doradczym przy prezydencie, które skupia szefów regionów, przewodniczących izb parlamentu, czy przedstawicieli prezydenta w okręgach federalnych i ma pomagać określać kierunki polityki wewnętrznej i zagranicznej. W praktyce może oznaczać to tyle, że następca Putina może zostać wzięty w karby przez określoną grupę ludzi, pilnującą własnych interesów. Rosji nie stać na to, żeby w obliczu międzynarodowych zawirowań i prób podważenia jej pozycji na świecie, pozwolić sobie na wyniszczającą walkę o władzę. Podjęte działania mają zabezpieczyć interesy poszczególnych grup i kontrolować poczynania wybranej przez nie osoby. Wydaje się, że oligarchowie chcą uniknąć takiej słabości włodarza Kremla, jaką reprezentował Jelcyn, ale też nie chcą, żeby następca miał niczym nieograniczoną władzę. Putin był skuteczny przez pewien czas, a pozwolono mu rządzić tak długo, bo nie było go kim zastąpić.
Postać Nawalnego ma przypominać Putinowi, że taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie, a poza tym jest to swego rodzaju balon próbny wobec oczekiwań rosyjskiego społeczeństwa. Elity rządzące doskonale zdają sobie sprawę z niezadowolenia społecznego. Rosjanie są zmęczeni tymi samymi twarzami w polityce i stagnacją gospodarczą. Historia uczy, że ludowe rewolucje w Rosji zawsze kończyły się krwawo. Między innymi dlatego narodził się Nawalny żeby zagospodarować społeczne niezadowolenie. Żeby skupić ludzi wokół konkretnej osoby i móc przynajmniej częściowo kontrolować ich zachowanie, zamiast pozwolić swobodnie rozlać się temu niezadowoleniu. Styczniowe protesty w całej Rosji pokazały, że ludzie pragną zmiany. Władza musi nad tym zapanować i nie pozwolić, żeby sytuacja wymknęła się jej spod kontroli. Protesty i sprawa Nawalnego paradoksalnie pomogły wzmocnić się Łukaszence na Białorusi. Nie da się nie zauważyć, że białoruskie protesty straciły swój impet. Chcąc nie chcąc, Kreml przestał mieszać w polityce sąsiada i po cichu naciskać na Łukaszenkę, by ten oddał władzę. Gdyby wichry zmian zmiotły białoruskiego dyktatora, nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby rosyjska ulica zrobiła z włodarzem Kremla dokładnie to samo.
Być może Nawalny nigdy nie zdobędzie władzy. Być może pojawią się nowe twarze opozycji. Ale jedno jest pewne. Czas Putina się kończy i wątpliwe jest, czy obecny prezydent będzie chciał rządzić aż do 2036 r. Ciągłość władzy w Rosji musi zostać zachowana. Ale Rosja się zmienia i nie da się powtórzyć manewru, który wyniósł Putina do władzy. Dawniej odchodzący prezydent namaszczał swego następcę i wskazywał ludziom, że mają na niego głosować. Z pozoru demokratyczne wybory sankcjonowały tę decyzję. Obecna władza kojarzona jest z korupcją, aferami i wystawnymi pałacami dla swoich. Narzucony następca nie cieszyłby się takim poparciem, na jakie mógł wcześniej liczyć Putin.
Z kolei legenda gnębionego bohatera - opozycjonisty, który z narażeniem własnego życia obalił stary reżim, mogłaby dać Kremlowi nową legitymację do rządzenia. Otwierałoby to przed takim prezydentem wszystkie drzwi. Zachód tylko czeka na możliwość resetu z Rosją. Zmiana prezydenta pociągnęłaby za sobą głębokie zmiany w polityce europejskiej. Niemcy i Francja chcą handlować z Rosją bez przeszkód i bez żadnych warunków. Kto teraz jeszcze pamięta w Europie o Krymie? A kto by się o ten Krym w ogóle upomniał, gdyby nadeszły nowe rozdania w polityce? Unia Europejska skorzystałaby z okazji i zacieśniła więzi z Rosją. Zniknęłyby unijne sankcje. W imię nowego otwarcia z USA mogłoby się nagle okazać, że gaz łupkowy przestaje płynąć do Gdańska, a przekop Mierzei nie jest już potrzebny. Białoruś zostałaby bez słowa protestu zmuszona do pełnej integracji z Rosją, a Ukraina mogłaby pożegnać się nawet z Donbasem. Warszawie wygodniej jest widzieć Putina na Kremlu, niż nowego lokatora. Putin oznacza zamrożenie zachodnio-rosyjskich relacji i utrzymywanie dogodnego dla nas status quo. Liberalno - demokratyczny, przyjmowany ciepło przez zachód Nawalny to dla naszego regionu geopolityczna katastrofa i pętla na szyję.
Moja Rosja będzie dla was dobra – obiecuje w 2019 r. na łamach „Gazety Wyborczej” Nawalny. To jedyny wywiad dla polskich mediów, jakiego opozycjonista kiedykolwiek udzielił. Ale jednocześnie, w tym samym wywiadzie, mówi też o roli i pozycji Rosji na arenie międzynarodowej: To my będziemy liderem Europy. Nie mam co do tego wątpliwości, biorąc pod uwagę nasze terytorium i możliwości. Nawalny nie widzi miejsca dla NATO, nazywając je przestarzałą konstrukcją, a Krym to nie kanapka z kiełbasą, żeby można go było tak sobie przerzucać.
Zachód stać na to, żeby nie zwracać uwagi na tego typu wypowiedzi Nawalnego. Ale Warszawa musi pamiętać, że Rosja zawsze będzie taka sama. Bez względu na zmiany na Kremlu, rosyjskie cele geopolityczne pozostają niezmienne. Warto, żebyśmy o tym pamiętali.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Skomentuj
Komentuj jako gość