Warmiacy, którzy w 1978 r. wyjechali do Niemiec, zostawiając pod Gietrzwałdem gospodarstwo rolne, wygrali 900 tys. zł odszkodowania. Wyrok co do wysokości kwoty jest prawomocny.
Sprawa ciągnie się od 2017 r., kiedy do Sądu Okręgowego w Olsztynie wpłynął pozew w tej sprawie.
Powódka w uzasadnieniu pozwu podniosła, że w dniu 20 maja 1978 r. wraz z mężem wyjechała na pobyt stały za granicę pozostawiając swoje 24-hektarowe gospodarstwo ze znajdującymi się na nim zabudowaniam bez użytkowania. Natomiast już w dniu 23 maja 1978 r. decyzją Naczelnika Gminy Gietrzwałd została wraz z mężem bezprawnie pozbawiona prawa własności do tej nieruchomości. Po wyjeździe za granicę ich gospodarstwo zostało przejęte na rzecz Skarbu Państwa, a z czasem działki składające się na pozostawiony majątek zostały zbyte przez Skarb Państwa innym osobom oraz przeszły na własność Państwowych Gospodarstw Leśnych Lasów Państwowych.
W 2014 r. powódka wraz z mężem rozpoczęli starania o odszkodowanie za utraconą nieruchomość w gminie Gietrzwałd. Po śmierci męża powódka jako jego jedyna spadkobierczyni nabyła prawo do całości nieruchomości. Pierwszym efektem tych starań była decyzja Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z dnia 16 sierpnia 2017 roku, którą uchylono w całości zaskarżoną przez powódkę decyzję Naczelnika Gminy Gietrzwałd z 1978 r. i stwierdzono jej nieważność.
Pozwany w odpowiedzi na pozew wniósł o oddalenie powództwa w całości.
Sąd Okręgowy w Olsztynie wyrokiem z dnia 14 lipca 2022 r. w zdecydowanej części uwzględnił powództwo, zasądzając od pozwanego Skarbu Państwa na rzecz powódki odszkodowanie w wysokości 900 tys. zł, a w pozostałym zakresie powództwo oddalił.
Wyrok w zakresie kwoty odszkodowania jest już prawomocny. Pozwany zaskarżył orzeczenie w części zasądzającej od pozwanego na rzecz powódki odsetki ustawowe od kwoty głównej odszkodowania oraz w części dotyczącej zwrotu poniesionych przez pozwaną kosztów procesu.
– Moim klientom po prostu zabrano w PRL ich majątek. Nikt z nas nie chciałby być w takiej sytuacji postawiony. Odszkodowanie za to, co zabrało im państwo, jest to po prostu sprawiedliwe – powiedział reprezentujący Warmiaków mecenas Wojciech Wrzecionkowski (konsul honorowy RFN w Olsztynie).
Wcześniej odszkodowania za przejęte gospodarstwa w gminie Gietrzwałd otrzymali:
W 2018 roku Erika Tyzak, spadkobierczyni ponad pięćdziesięciohektarowego gospodarstwa w w Podlejkach niedaleko Gietrzwałdu, otrzymała prawie półtora miliona złotych odszkodowania za utracony w latach 70. ubiegłego wieku majątek.
W 2018 roku klemens Bandt otrzymał 468 tys. zł odszkodowania. Gospodarstwo rolne w gminie Gietrzwałd miało 58 hektarów, a siedlisko było zabudowane siedmioma budynkami: mieszkalnym i gospodarskimi. Należało do matki Klemensa Bandta, Cecylii W., a po śmierci jej męża także do trójki dzieci, w tym do Klemensa. Gdy matka zdecydowała się w 1978 r. na wyjazd do Niemiec, pozostawiła nieruchomość dzieciom. Chociaż Klemens Bandt był zameldowany w gospodarstwie i tam mieszkał do czasu wybudowania własnego domu, ówczesne władze zdecydowały o przejęciu nieruchomości. Mężczyzna skończył studia w Olsztynie, a potem pracował jako urzędnik państwowy. Dopiero w 1990 roku wyjechał wraz z żoną do Niemiec, gdzie mieszka do dzisiaj.
W 2019 roku Anton B. otrzymał ponad 493 tysięcy złotych odszkodowania za bezprawne przejęcie w latach 70. a następnie zbycie gospodarstwa rolnego w Gietrzwałdzie o powierzchni ponad 57 ha, na którym znajdowały się budynek mieszkalny i zabudowania gospodarcze. Nieruchomość nabyła w drodze dziedziczenia matka powoda, Cecylia W., która w latach 70. wyjechała z Polski pozostawiając swoje gospodarstwo. Spadkobiercami majątku było jej troje dzieci: Anton, Klemens i Renate.
Nieruchomości te zostały przejęta przez Skarb Państwa na mocy decyzji naczelnika gminy w Gietrzwałdzie.
Fala pozwów od Mazurów i Warmiaków, którzy w czasach PRL wyjeżdżali do Niemiec na mocy porozumienia Schmidt – Gierek o łączeniu rodzin (za umożliwienie emigracji do RFN w zamian za kredyty), przetoczyła się przez sąd w Olsztynie przed kilkoma laty. Prekursorką tego typu spraw była Mazurka Agnes Trawny, która przez kilka lat walczyła o pozostawiony w Nartach pod Szczytnem majątek – dom i ziemię. W ostatnich latach fala roszczeń tego typu wyraźnie zmalała.
Transfer „humanitarny”
Po II wojnie światowej na Ziemiach Zachodnich i Północnych, na Dolnym i Górnym Śląsku, Pomorzu, Mazurach i Warmii, pozostało poza kilkudziesięcioma tysiącami Niemców także kilka milionów przedstawiciele tzw. społeczności rodzimej. Władze komunistyczne uznały ich za Polaków, rzeczywistość była jednak bardziej skomplikowana. Wielu z tych tzw. autochtonów czuło się bowiem Niemcami, wielu nie czuło związków z Polską, szczególnie taką, jaka wyłoniła się w 1945 r. Pragnęli wyjechać do Republiki Federalnej Niemiec, niektórzy też do Niemiec Wschodnich, gdzie przebywali ich bliscy i krewni.
Wielu z tzw. autochtonów czuło się Niemcami, wielu nie czuło związków z Polską, szczególnie taką, jaka wyłoniła się w 1945 r. Pragnęli wyjechać do Republiki Federalnej Niemiec, niektórzy też do Niemiec Wschodnich, gdzie przebywali ich bliscy i krewni.
Już w latach 1956–1959 opuściło PRL 190 tys. ludzi w ramach akcji, którą nazwano „łączeniem rodzin”. Niemal wszyscy wyjechali do RFN. Władze zachodnioniemieckie za pośrednictwem Czerwonego Krzyża (Bonn i Warszawa nie utrzymywały wówczas kontaktów dyplomatycznych) naciskały na Polskę, aby kontynuowała akcję i wypuściła kolejne 280 tys. osób. Warszawa jednak nie chciała o tym słyszeć. Aż do lata 1970 r., gdy tematyka ta wypłynęła w ramach pertraktacji wokół układu normalizującego stosunki między PRL a RFN. Kanclerz federalny Willy Brandt naciskał na premiera PRL, Józefa Cyrankiewicza, aby zapewnić osobom, które tego chcą „swobodę wyboru miejsca zamieszkania”. Strona polska uległa i w specjalnej informacji rządu PRL z 18 listopada 1970 r. zagwarantowała transfer przynajmniej 35 tys. mieszkańców Polski do RFN, znów, jak ponad dekadę wcześniej, w ramach łączenia rodzin.
„Psychoza wyjazdowa”
Gdy wieść o tym, że PRL poluzuje „żelazną kurtynę”, rozeszła się po Polsce, ruszyła ogromna fala podań o zgodę na wyjazd stały do RFN. Dla władz komunistycznych był to wstrząs, nie spodziewały się bowiem, że aż tak liczna grupa „autochtonów” będzie chciała opuścić kraj. Tym bardziej, że w grudniu 1970 r. miały miejsce dwa znamienne akty: podpisanie układu PRL-RFN oraz zmiana na szczytach władzy w Polsce. To pierwsze wydarzenie rodziło oczekiwanie, że kontakty z rodzinami w Niemczech Zachodnich będą łatwiejsze. To drugie budziło nadzieję, że w kraju „małej stabilizacji” Władysława Gomułki może faktycznie dojdzie do wieszczonego przez Edwarda Gierka „dynamicznego rozwoju”, a PRL stanie się „ósmą potęgą gospodarczą świata”, jak chciała tego propaganda sukcesu.
Niemniej wśród ludności rodzimej parcie do emigracji było potężne. Codziennie spływały do specjalnych „migracyjnych” komisji powiatowych województw katowickiego, olsztyńskiego i opolskiego tysiące podań o zgodę na wyjazd stały do RFN. Przed biurami paszportowymi stały długie kolejki. Liczba chętnych do wyjazdu dalece wykraczała poza przyobiecane 35 tys. Co więcej, liczba gotowych na emigrację stanowiła realne zagrożenie dla gospodarki. Bowiem opuścić Polskę chcieli często ludzie młodzi, w wieku produktywnym, zatrudnieni w przemyśle, często w jego tzw. kluczowych gałęziach, do tego nierzadko posiadający kilkoro dzieci.
Mniej więcej od lata 1973 r. władze PRL postanowiły powiązać kwestię zgody na wyjazdy z żądaniami kredytowymi. Oczekiwały, że za „wypuszczenie” ponad 100 tys. osób Polska mogłaby uzyskać nawet 3 miliardy niskooprocentowanego kredytu do RFN, dodatkowo półtora miliarda regulacji rentowych.
Władze przystąpiły więc do kontrofensywy. Po pierwsze, wedle wytycznych przyjętych przez Wydział Administracyjny KC PZPR pod kierunkiem Stanisława Kani, zgody na emigrację w pierwszej kolejności otrzymywać mieli ludzie „obarczający” polski system finansowy: emeryci, renciści, inwalidzi. Po drugie: ludzie „uciążliwi” – margines społeczny, niebieskie ptaki, nieroby, pijacy, prostytutki. Także ci, którzy publicznie krytykowali Polskę Ludową i podkreślali swoje niemieckie pochodzenie. I dopiero na koniec miano wyrażać zgody na migrację młodszych, produktywnych osób.
Jednocześnie, aby wyhamować pęd do migracji, nazwany przez władze „psychozą wyjazdową”, w prasie i innych mediach pojawiły się materiały o trudnych warunkach bytowych panujących w RFN, o narkomanii, bezrobociu i terroryzmie, o niepowodzeniu emigrantów z Polski. W zakładach pracy wszczęto rozmowy z deklarującymi chęć wyjazdu, aby odwieść ich od tych zamiarów. Skutki były niemal żadne. W lipcu 1972 r. władze zakończyły więc wydawanie zezwoleń na wyjazd do RFN. Żelazna kurtyna ponownie zapadła.
„Handel ludźmi” w Helsinkach
Po zakończeniu akcji z lat 1971–1972 władze RFN, w obliczu masy podań o zezwolenie na emigrację, naciskały polskie władze, aby ponownie zliberalizowały politykę wyjazdową. Mniej więcej od lata 1973 r. władze PRL postanowiły powiązać kwestię zgody na wyjazdy z żądaniami kredytowymi. Oczekiwały, że za „wypuszczenie” ponad 100 tys. osób Polska mogłaby uzyskać nawet 3 miliardy niskooprocentowanego kredytu do RFN, dodatkowo półtora miliarda regulacji rentowych. Te kwoty były jednak zbyt wysokie dla Niemców, a liczba zgód na migracje – zbyt niska.
Do porozumienia doszło latem 1975 r. podczas Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, obradującej w stolicy Finlandii – Helsinkach. Z jednej strony w akcie końcowym z 2 sierpnia 1975 r. zapisano kwestie swobodnej migracji jako element praw człowieka. Z drugiej strony kanclerz federalny Helmut Schmidt i I sekretarz KC PZPR Edward Gierek zawarli umowę: kredyt „Jumbo” na 1 mld marek oprocentowanych na 2,5 proc., ryczałt rentowy na 1,3 mld marek oraz zgoda PRL na wyjazd 120–125 tys. osób w formule łączenia rodzin. Zawarto to w specjalnym dokumencie zwanym „zapisem protokolarnym”. Nie sposób było nie odnieść wrażenia, że sprzedano owych ludzi za kredyt i tak też, przynajmniej na Zachodzie sprawę tę komentowano.
Łączenie rodzin i znikanie „autochtonów”
W marcu 1976 r. obie strony ratyfikowały umowy, a już od jesieni roku poprzedniego wydawano ponownie zgody na wyjazd. Podobnie jak pięć lat wcześniej lawinowo rosła liczba podań wyjazdowych, podobnie też jak wówczas władze PRL zastosowały cały repertuar zabiegów mających osłabić tendencje emigracyjne. Do rezygnacji z wyjazdów nawoływał także Kościół katolicki. Gdy teksty krytykujące emigrację pojawiły się w katowickim „Gościu Niedzielnym”, władze państwowe podniosły mu nawet nakład.
W latach 1976–1979 z województwa katowickiego emigrowano zwłaszcza z trzech miast, które przed 1939 r. znajdowały się w Rzeszy Niemieckiej – Bytomia, Gliwic i Zabrza. W województwie opolskim emigracja „połknęła” 80 proc. przyrostu naturalnego „autochtonów”: liczebność wyjazdów była trzykrotnie wyższa niż ów przyrost.
Mazurskie wioski wyludniały się, a rodowitych Mazurów pozostała w Polsce zaledwie garstka.
Migracje lat siedemdziesiątych były efektem zmian w globalnej polityce – przejścia od twardych reguł zimnowojennej gry do polityki odprężenia między zwaśnionymi blokami. Stanowiły wielki wyłom w „żelaznej kurtynie”, który wszakże dopiero zapowiadał to, co miało nadejść: masowy exodus lat osiemdziesiątych, kiedy to z PRL wyjechało do Niemiec Zachodnich ponad 630 tys. osób. Te wyjazdy miały już jednak odmienny kontekst polityczny.
Źródło: Przystanek Historia
KOMENTARZ
W tym artykule Przystanku Historia zabrakło istotnego elementu. Otóż w woj. Olsztyńskim komuniści wywierali presję na autochtonów, by opuścili swoje gospodarstwa w atrakcyjnie turystycznie i przyrodniczo położonych wsiach. W przypadku tzw „Imperium Łańskiego”, ogromnego obszaru wokół Jeziora Łańskiego, które władze komunistyczne ogrodziły i przeznaczyły na swoją rekreację, zmuszono do wyjazdu wszystkich mieszkańców wsi Orzechowo. W gminie Gietrzwałd zasłużeni dla komunistów wybierali sobie piękne, kwitnące gospodarstwa, z zabudowaniami w dobrym stanie, następnie urzędnik wręczał ich właścicielom paszporty. Ale dotyczyło to i innych wsi położonych malowniczo nad jeziorami. Ich posiadłości dostawali dziennikarze, artyści, naukowcy i działacze PZPR w nagrodę za wierną służbę komunistom. Dzisiaj te posiadłości dziedziczą ich wnuki.
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość