Stadiony w Katarze wybudowano wspaniałe. (Chciałbym napisać, że wybudowali je Katarczycy, ale to zapewne nie byłaby prawda). Niestety, nawet najbardziej topowe z mundialowych meczy nie zapełniają widowni. Smutne to, bo w wielu miejscach na świecie (cała Europa, obie Ameryki itd.) byłoby to wprost nie do pomyślenia. Chyba jednak nie jedynym powodem takiego stanu rzeczy jest opieszałość gospodarzy.
Arabowie nie pasjonują się piłką tak bezwzględnie jak my, no a katarski team odpadł tak szybko, zaprezentowawszy się wcześniej tak fatalnie, że mogło to zmrozić najgorętszych nawet kibiców pośród miejscowych. Innym jednak powodem owych stadionowych pustek, może nawet ważniejszym, jest fakt, że Katar jest miejscem potwornie drogim. Bilety lotnicze, hotele – na to naprawdę stać niewielu. I to jest dopiero smutne, bo piłka jest sportem plebejskim: w całej Europie widowiska piłkarskie są cenowo dostępne dla każdego, kto coś tam zarabia (wiem, bo próbowałem).
A przecież Mundial to jakby Supergwiazdka dla każdego kibica. I teraz, przez prostą pazerność grupki nieobliczalnych facetów, wielu ją odebrano. Rozparty w lotniczym fotelu, znudzony i bardzo zadowolony z siebie Gianni Infantino ma to w nosie. Jego skarbiec jest pełen. Tacy jak on nie stąpają po ziemi, oni unoszą się pół metra ponad godnym pożałowania gruntem.
Tubylcy obecni są na widowni śladowo. Widać ich jednak niekiedy. Siedzą w swoich śnieżno białych piżamach dość obojętni na wydarzenia boiskowe. Kamera uchwyciła jednego z nich. Przyszedł na stadion z bardzo małoletnim synem (zabieranie córek na mecze jest zakazane przez Koran?). Smyk, wystrojony identycznie jak ojciec w pełnowymiarowy mundurek nadzianego szejka, pogryzał chipsy, popijał colę z aluminiowej puszki, zupełnie takiej samej, jaką możemy kupić w każdym z olsztyńskich spożywczaków. To obrazek krzepiący, bo przecież takie same pary: ojciec z synem na meczu - to norma ogólnoświatowa. Bo przecież takimi samymi czipsami – tłustymi, przesolonymi, absolutnie niezdrowymi i absolutnie nieodpartymi – zajadają się i zepsuci młodzieńcy w zasobnej Anglii, i pryszczaci chłopcy z niedoinwestowanych slamsów, faweli, wschodnioeuropejskich blokowisk.
Może więc mój sąsiad Sławek ma rację, podkreślając, że implementacje białej popkultury do dzikich, nieobytych krajów, są ważne dla rozwoju cywilizacji. Stanowią, między innymi, okazje do międzyludzkich spotkań, co przecież może przekładać się na zmniejszenie poziomu agresji między państwami, narodami, wyznaniami. Wyśmiałem jego racje, bo żadne znaki na Niebie i Ziemi nie wskazują na to, że Mundial w RPA wywindował tamtejszy futbol, że Mundial w Rosji ucywilizował kogokolwiek. Stało się akurat odwrotnie. Przynajmniej w przypadku Rosji. Zimowa Olimpiada, Mundial z 2018 roku (itepe) pomogły tamtejszej propagandzie kreować wizerunek nieużytego despoty jako normalnego przywódcę normalnego państwa.
Tyle, że nie jest to argumentacja ze wszystkim uczciwa. Bo niby jaki mamy wybór ? Przecież kolumny Białych nie ruszą na Dziki Wschód, na Dzikie Południe, by cywilizować, ukulturalniać, racjonalizować. Kultura ma swoje działanie, ale jest to działanie podskórne i do tego obliczone na dalekie horyzonty. Widok małego Araba doszczętnie zakutego w thawb, pogryzającego banalne czipsy rodzi jakąś tam nadzieję. Widziałem miasta w Palestynie, gdzie wszystko wygląda mniej więcej tak, jak mogłoby wyglądać w czasach Proroka. Rozwieszone tu i ówdzie wielkie, barwne bilbordy sławiące narodową reprezentację piłkarską (czy ktoś słyszał o palestyńskim futbolu ?), wyglądały jak statek kosmiczny, który wylądował na reszelskim rynku. Istne wrota do innego świata.
Nie jest przypadkiem, że przeróżni komentatorzy łączą ostatnie tzw. niepokoje społeczne w Chinach z katarskim mundialem. Wciskani w glebę przez własny rząd szeregowi Chińczycy mogą przecież mieć tzw. refleksje na temat różnic, które zachodzą pomiędzy tym, co widzą za oknem, a tym co widzą w swoich kolorowych telewizorach. A widzą tysiące rozradowanych, cieszących się życiem ludzi z dosłownie całego świata. Bawią się Czarni, Śniadzi, Biali i Żółci. Z bogatej Północy i biednego Południa. Czyli, że można. Czyli, że inne życie jest możliwe.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość