Do ostatecznego rozstrzygnięcia sporu o Pomnik Wdzięczności Armii Radzieckiej jeszcze kawałek drogi, ale wydaje się, że większość kart tego sporu leży już na stole. Walnie do tego przyczyniła się ostatnia korespondencja prezydenta Piotra Grzymowicza do prezesa IPN Karola Nawrockiego.
Ideowa amunicja jakiej dostarcza w tym sporze prezydentowi prof. Robert Traba formalnie dotyczy „szubienic”. W rzeczywistości jednak wyprowadza nas na obszary centralnego, kulturowego sporu naszych czasów. Sporu pomiędzy zanikającą 'wolą prawdy” a rosnącą w siłę „wolą złudzenia”.
Prof. Traba czerpie z tej ostatniej pełnymi garściami. Choćby kwestia nazwy pomnika.
Wydawałoby się, że używanie nazwy nadanej przez jego Komitet Budowy, nigdy formalnie nie zmienionej, nie powinno budzić kontrowersji, zwłaszcza po usunięciu pomnika z rejestru zabytków.
Jednak walczący z KOD-em o „państwo prawa” Grzymowicz oraz jego mentor - profesor historii, pozostają na oczywistą prawdę głusi i ślepi. Na razie nie relatywizują rzeczywistej strony owego „wyzwolenia”. Na to będzie czas, gdyby udało się „dialogować” w ramach Muzeum Pamięci.
Na razie „mądrość etapu” podpowiada uporanie się z sierpem i młotem oraz „wdzięcznością” Armii Radzieckiej”, bo te, w kontekście ustawy dekomunizacyjnej, na pewno nie przejdą.
Z pozostałymi pomnikowymi akcesoriami: czołgiem, armatą czy wreszcie samym żołnierzem można już próbować coś zrobić. Pochodzenia sprzętu wyraźnie nie oznaczono (a gdyby nawet, to by się za jednym zamachem usunęło), a sołdat w kufajce, bez sierpa i młota, stał się „podobny do nikogo”.
Warto się pochylić nad komentarzem Roberta Traby do kluczowego fragmentu opinii jaką wydał IPN. - Polacy pragnęli odzyskania niepodległości, a otrzymali zniewolenie oparte na terrorze i powszechnym kłamstwie. W powyższym kontekście należy analizować omawiany obiekt, którego wymowa była jednoznacznie nakierowana na oddanie „wdzięczności” Armii Czerwonej, co wyraziło się choćby na posiedzeniu Miejskiej Rady Narodowej w Olsztynie – pisze prezes Nawrocki.
Co na to prof. Traba? „Tak można interpretować, ale słowo „należy” jest nadużyciem, politycznym dyktatem, szczególnie, że zostało użyte po 78 latach od czasu erygowania pomnika i ponad 30 lat od zmiany jego nazwy na Pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińsko – Mazurskiej.
Zarówno naukowcy, historycy, historycy sztuki, jak i architekci podkreślają jednoznacznie, że dziś istotą pomnika jest jego wybitna jakość artystyczna (…) To właśnie ten fakt powinien być miarą jego oceny, a nie ideologiczne przesłanie z roku 1954.
Ponadto insygnia władzy sowieckiej zostały skute w wyniku decyzji prezydenta Olsztyna. Przesłanie pomników nie istnieje na wieczność. To my, obywatele, chroniąc artystyczną wartość, mamy prawo nadawania im nowego sensu, wynegocjowanego w demokratycznym dialogu tak, by służyły poznaniu historii i były przekazem dla przyszłych pokoleń jako przestroga”.
Pierwszy krok w repertuarze ludzi tolerancyjnych to ustawić przeciwnika pod ścianą. Pokazać, z kim tak naprawdę mamy do czynienia. W tym przypadku wystarczyło słowo „należy”. Według profesora w ustach kogoś z IPN to „nadużycie i polityczny dyktat”. To nic, że dwa zdania później prof. Traba wskazuje, co „powinno” być współczesną miarą oceny pomnika z 1954 r. To przecież żadne nadużycie, ani tym bardziej polityczny dyktat, bo prof. Traba, w przeciwieństwie do „policjantów pamięci” z IPN, czyni to mocą autorytetu. A ten, podobnie jak drogowskaz, nie musi podążać za własnym wskazaniem.
Specjalnie podkreśliłem słowa klucze wywodu Traby. Warto się nad nimi zatrzymać, bo nie o pomnik tu w istocie chodzi, ale o ducha czasów w których żyjemy. Ducha „płynnej rzeczywistości”, w której można wszystko na nowo wynegocjować, powtórnie ustalić hierarchię ważności. Wystarczy tylko odrzucić dawne kryteria i uchwycić to, czego aktualnie może chcieć demokratyczna większość, która coraz częściej ma „wszystko wyrąbane”.
Według Traby na odwrócenie historii kota ogonem wystarczy upływ 78, a nawet 30 lat. Po tym czasie forma bierze górę nad treścią.
Pytanie, czy przestrogą dla przyszłych pokoleń może być coś, co „nie istnieje na wieczność”? Jaką wartość ma nauka historii, której podstawy można, w zależności od aktualnych potrzeb, wynegocjować na nowo w demokratycznym dialogu? Czy dzisiejsza opinia o pięknie formy pomnika, na której chce budować Traba, nie może być podważona w trybie „demokratycznego dialogu”?
Na koniec pytanie o dzieło sztuki, o tak podnoszoną przez Trabę wartość dzieła Dunikowskiego. Czy po „nadaniu mu nowej, wynegocjowanej w demokratycznym dialogu treści”, skonsumowaniu przekazu dzieła na bieżące potrzeby, nadal mówimy o tym samym dziele sztuki? Czy z dorobioną Dunikowskiemu „gębą”, z brutalnym naruszeniem praw autorskich i wykorzystaniem śmierci jako jego milczącej zgody, jest to jeszcze jego dzieło, czy też może spółki, do której samozwańczo dopisał się nasz profesor?
Dzięki wynurzeniom prof. Traby poznaliśmy kryteria, jakim podporządkowane byłoby tworzenie Muzeum Pamięci. Ale Traba na ten temat na razie dialogował nie będzie, bo obaj z prezydentem zajęci są dostarczaniem, czynem i słowem, argumentów dla Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. W nadziei, że ten będzie się kierował duchem czasów, a nie ustawy dekomunizacyjnej. Po pamiętnym orzeczeniu w sprawie ulicy Dąbrowszczaków perspektywy mogą wydawać się zachęcające. Jeśli Dąbrowszczacy nie zostali uznani za symbol systemu totalitarnego z powodu zbyt małej ilości komunistów w ich szeregach, to w przypadku Armii Czerwonej z wykazaniem niskiej zawartości komunistycznego „cukru w cukrze” tym bardziej problemu nie będzie.
Sęk w tym, że usunięcie „szubienic” z rejestru zabytków przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego nastąpiło z powodu polskiej racji stanu, w okolicznościach napaści Rosji na Ukrainę.
Motywów jakimi kierował się minister, prezydent Grzymowicz nie podważał. Jakżeby mógł, skoro sam podnosił związek i ciągłość polityczną Armii Czerwonej z Armią Federacji Rosyjskiej.
Gloryfikacja totalitaryzmu i jego zbrodniarzy, której dokonał na zlecenie swoich komunistycznych mocodawców Dunikowski, wróciła z nową siłą i znaczeniem.
Z sierpem i młotem czy też bez, z prawdziwą lub wydumaną przez nie wiadomo kogo nazwą, broniony zaciekle przez państwo, które realizuje swoje totalitarne i militarystyczne zapędy, Pomnik Wdzięczności Armii Radzieckiej, ze szczególną dzisiaj mocą podlega ustawie dekomunizacyjnej.
Bogdan Bachmura
Na zdjęciu: fotomontaż: forma pomnika wg. wizji Adama Sochy, którą proponuje "wynegocjować w dialogu" z prof. Robertem Trabą.
Skrzyżowanie klasyki (Afrodyta Wenus z Milo – marmurowa rzeźba z okresu hellenistycznego z ok. 130–100 r. p.n.e. Jest eksponowana w Luwrze) z nowoczesnością (Rzeźba studenta ASP przedstawiająca radzieckiego żołnierza gwałcącego kobietę stała w Gdańsku jedną noc. Zobaczyło ją tylko kilku przechodniów. To wystarczyło, by oburzenie wyraził ambasador Rosji, a sprawą zajęła się prokuratura. Rzecz miała miejsce w 2013 roku.
Żołnierz klęczy między nogami leżącej kobiety, w jednej ręce trzyma pistolet, który przykłada kobiecie do ust, drugą trzyma ją za włosy. Taka 350-kilogramowa rzeźba stanęła przy głównej ulicy Gdańska w sobotę wieczorem. Tuż obok czołgu T-34, który stoi tam od kilkudziesięciu lat. Tymi czołgami w 1945 r. wjechała do Gdańska Armia Czerwona (taj jak i do Allenstein). Regularnie ktoś maluje na nim antykomunistyczne hasła. Gdańszczanie od lat dyskutują o tym, czy wojenna pamiątka nie powinna zostać usunięta - zdaniem wielu to relikt PRL-u, który przypomina o zniszczeniach i bestialstwach, do których doszło podczas zdobywania miasta przez Sowietów. Z dokumentów Miejskiej Służby Sanitarnej w Gdańsku wynika, że w tym czasie zgwałconych zostało około 40 proc. gdańszczanek do 50. roku życia.
Tytuł rzeźby: "Komm Frau" ("Chodź, kobieto"). Autor: Jerzy Bohdan Szumczyk, student piątego roku Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Artysta ustawił ją przy jezdni, na prowizorycznym drewnianym postumencie. Pomagali mu przyjaciele. W nocy z soboty na niedzielę na policję zadzwoniła zbulwersowana mieszkanka Gdańska. Funkcjonariusze najpierw zasłonili, a potem zdemontowali i wywieźli nielegalny pomnik samochodem z dźwigiem. ASP odcięła się od studenta. Ścigał go prokurator.
Zbulwersowany rzeźbą był ambasador Rosji w Polsce. "Jestem głęboko oburzony wybrykiem studenta gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych, który poprzez swoją pseudosztukę znieważył pamięć ponad 600 tys. żołnierzy radzieckich poległych w walce o wolność i niepodległość Polski" - napisał we wtorek Aleksander Aleksiejew w komunikacie do mediów. Instalację pomnika nazywa "przejawem chuligaństwa".
Wojciech Kozioł zwracał się, jeszcze przed napaścią Rosji na Ukrainę, do twórcy rzeźby z prośbą o wypożyczenie, ale artysta został tak "przeczołgany" przez prokuraturę, że nie chciał o tym słyszeć. Po 24 lutego w Gdańsku zmieniła się ocena ASP na dzieło ich studenta, z negatywnej na pozytywną.
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość