Sztaby PR (pijarowców czyli fachowców od public relation) wiedzą co należy powiedzieć i pokazać, aby ludzie zagłosowali na odpowiedniego kandydata. Wystarczy przez krótką chwilkę popatrzeć na nasz ulubiony telewizor, który wytłumaczy na kogo głosować i dlaczego. Przede wszystkim wskażą, kogo należy znienawidzić. Bo nasze głosowania, nasze wybory – to nade wszystko wyszukiwanie negatywów u przeciwników politycznych - i o tym z lubością dyskutujemy...
I wcale niepotrzebne są słowa o programie kandydata. Program się nie liczy! Dla normalnych ludzi – program kandydata jest nieistotny! Przecież kobiety zanudziłyby się słuchając sloganów programowych. Ale kiedy zaapeluje się do serca, do emocji i do kobiecej empatii – sprawa staje się dużo prostsza. I skuteczniejsza. To oznacza, że w ten sposób łatwiej jest sterować emocjami ludzkimi. Przecież nie tylko kobiety, ale i wielu mężczyzn również kieruje się emocjami – a nie racjonalnym spojrzeniem. Jakże często zacietrzewienie i nienawiść do przeciwnika politycznego przesłaniają rozum i rozsądek… Bo polityka – to emocje… i należy te emocje (wg PR) maksymalnie wykorzystać.
Czy istnieje zatem jakieś rozsądne wyjście z tego koła obłędu? Może by się i znalazło. Może by się udało przynajmniej ograniczyć skalę problemu. I nieco ostudzić emocje…
Na marginesie: to nie mój autorski pomysł, ale ponieważ podoba mi się – chcę go promować. Bo kiedyś należy zacząć… i oswoić ludzi z tym sposobem myślenia. Otóż:
Wyborca, za udział w głosowaniu winien zapłacić 100,- zł (sto złotych)
Jeżeli zależy ci na dobru kraju – najpierw przemyśl, która opcja polityczna najbardziej realnie to gwarantuje, potem zapłać i głosuj!
Skutek mógłby być taki, że wielu emocjonalnych pieniaczy zrezygnowałoby z możliwości głosowań. Wiele osób interesujących się polityką tylko raz na cztery lata – też by zrezygnowała. Wyborcy spod kiosku z piwem – hurtem by ignorowali wybory. A kandydaci, którzy chcieliby pieniędzmi przekupywać wyborców – musieliby mieć bardzo duże zapasy gotówki.
Demokracja ma przed sobą dwie drogi:
- „poszerzanie bazy demokracji” czyli dopuszczanie do głosowania w wyborach jak największej liczby obywateli; dla przykładu - hiszpański parlament zatwierdził nowelizację ustawy o prawie wyborczym, która powiększa liczbę wyborców o około sto tysięcy; w Hiszpanii bowiem głosować będą mogły osoby, wobec których sąd orzekł niepoczytalność oraz pacjenci szpitali i klinik psychiatrycznych; a dla powiększenia "demokracji" Austria uchwaliła prawo wyborcze, przysługujące osobom, które ukończyły 16 lat; (a przecież można pójść dalej i dla idei „poszerzenia bazy demokratycznej” np. obniżyć dolną granicę wiekową do 15-tu czy 14-tu lat, a nawet do 10-ciu);
- „zawężenie bazy wyborczej” ustanawiając kilka nowych cenzusów (można wspomnieć o takich cenzusach jak: cenzus wykształcenia, wieku czy cenzus majątkowy), by do władz dostawali się ludzie najlepsi a nie najwierniejsi; czyli dopuszczenie elektoratu, który lepiej jest rozeznany w polityce, tak jak to było w kolebce demokracji czyli w Grecji, gdzie prawo głosu przysługiwało obywatelom; a także anulowanie czynnego prawa wyborczego dla pracujących w tzw. „budżetówce”
(szerzej:
‘Debata’ nr 9 z września 2019 r.; http://www.debata.olsztyn.pl/wiadomoci/polska/6871-obowiazek-glosowania-kafelek-najnowsze-slajd.html )
Obowiązek „opłaty wyborczej” mógłby istnieć samoistnie albo współistnieć obok istniejących cenzusów.
Marian Zdankowski
Skomentuj
Komentuj jako gość