Dlaczego Jarosław Kaczyński i rząd polski postanowili odgrodzić się w sposób radykalny od garstki proszących o pomoc imigrantów na granicy polsko-białoruskiej? Dlaczego pozostają głusi na apele Kościoła, wielu organizacji, znaczących osób prywatnych, o głosach opozycji nie wspominając? Odpowiedź jest tak naprawdę prosta…
W 378 r. n. e. liczące ok. miliona ludzi plemię Gotów poprosiło cesarza Walensa o pozwolenie na przekroczenie brzegów Dunaju i pomoc przed nawałą Hunów. Bitnych plemion o nieznanym dotychczas barbarzyństwie i okrucieństwie. Goci takie pozwolenie otrzymali, pod warunkiem oddania broni i odebrania im dzieci, które miały być rozlokowane w różnych prowincjach Cesarstwa. Ostatecznie jednak pierwszy warunek nie został spełniony. Goci, wdzięczni za okazaną opiekę, zobowiązali się do lojalności i posłuszeństwa wobec cesarza. Jednak ich zawiedzione nadzieje oraz nadużycia cesarskich urzędników doprowadziły do czteroletniej wojny podczas której w bitwie pod Adrianopolem zginął cesarz Walens oraz dwie trzecie rzymskiej armii. Ostatecznie skazani na porażkę Goci osiedlili się na terenie cesarstwa, a ich bitni wojownicy zasilili rzymską armię, choć nigdy nie zrezygnowali ze swojej odrębności. Ich przywódca Atanaryk, zaproszony przez cesarza Teodozjusza do Konstantynopola powiedział: Teraz widzę to, w co nigdy nie mogłem uwierzyć, wspaniałość tej olśniewającej stolicy! Doprawdy, cesarz Rzymian jest bogiem na ziemi, a zarozumialec, który ośmiela się podnieść na niego rękę, ponosi winę za przelanie własnej krwi.
Być może powyższa historia wyda się mało adekwatna do napierających dzisiaj na Europę fal uchodźców. Zapewne poczucie dysonansu budzi dysproporcja siły i stopnia organizacji jaką dysponują proszący o pomoc uciekinierzy. Wspólny za to jest odruch pomocy wobec ludzi zagrożonych falą barbarzyńskiej przemocy, biedy i utraty wolności.
Ale nasuwające się w pierwszym odruchu różnice nie powinny przysłaniać cech wspólnych odległych w czasie sytuacji. Przyjęcie pod swoje skrzydła tak licznego i bitnego ludu jak Goci, z tak wieloma cechami odrębności, stanowiło niemożliwe do pokonania wyzwanie. A jednak Cesarstwo to ryzyko podjęło, licząc na zasilenie armii cesarstwa gockimi wojownikami.
Dlaczego zatem Jarosław Kaczyński i rząd polski postanowili odgrodzić się w sposób radykalny od garstki proszących o pomoc uchodźców z Afganistanu? Dlaczego pozostają głusi na apele Kościoła, wielu organizacji, znaczących osób prywatnych, o głosach opozycji nie wspominając?
Odpowiedź jest tak naprawdę prosta, choć krytycy rządu, niesieni falą moralnego oburzenia lub politycznymi kalkulacjami, nie chcą zauważyć, że do sytuacji z uchodźcami mają zastosowanie dwa, prawie odrębne porządki, które Max Weber nazwał etyką przekonań i etyką odpowiedzialności.
Pierwszą z nich w sposób klasyczny kieruje się Kościół katolicki. Przestrzegając zasady rozdziału Kościoła od państwa przedstawia władzy swoje oczekiwania wynikające z ewangelicznego nakazu miłosierdzia bliźniego. Resztę problemów wynikających z przyjęcia uchodźców pozostawia państwu. Z perspektywy dzisiejszej sytuacji Kościoła jest to postawa zrozumiała.
Za to stanowiska moralnych pięknoduchów, widzących problem z jednej, etycznej strony (w tym, co najbardziej przykre – dziennikarzy), zupełnie nie rozumiem. Moralne uniesienie, niewątpliwie szlachetne i potrzebne, nie zwalnia nikogo od myślenia całościowego.
Domeną ludzi rządzących państwem jest kierowanie się etyką odpowiedzialności, czyli brania pod uwagę wszystkich aspektów podejmowanych decyzji: politycznych, społecznych, gospodarczych i także etycznych. Tym bardziej, że wiedza, iż uchodźcy przybyli na granicę z Białorusią, jak w Alternatywach 4, „z tragarzami”, jest powszechna i oczywista. A to oznacza, że na miejsce obecnych 30, dostarczą nam kolejnych 30 tys. Na początek. Byleby wędrówka ludów nie straciła właściwego impetu.
Na widok kordonu mundurowych odmawiających udzielenia jakiejkolwiek pomocy koczującym ludziom cisną się na usta mocne słowa. I wielu ich używa. Ale wybór takiej drogi nie wynika przecież z braku elementarnej empatii polityków, lecz z obawy przed skutkami sprokurowanej przez reżim Łukaszenki prowokacji. Dlatego wprowadzenie przy granicy z Białorusią stanu wyjątkowego nie jest skierowane przeciwko koczującym ludziom, lecz jest reakcją na ewidentnie wrogie postępowanie sąsiedniego państwa.
Ostatecznie istotą sporu nie są przecież koce, śpiwory czy żywność dla Afgańczyków, ale ewentualne przyjęcie do Polski ludzi, którzy zostali w sposób wrogi użyci niczym „żywe tarcze”. A takiemu szantażowi, nawet jeśli nie jest to dosłowny dramat „żywych tarcz”, ulegać nie wolno, bo to eskaluje następne ofiary i kłopoty.
Najbardziej w sporze o uchodźców, nie tylko tych podrzucanych przez Łukaszenkę, denerwuje mnie zmowa milczenia wokół kwestii najważniejszej, a dotyczącej ich religijnego wyznania. Przypomina mi to znaną rozmowę o niebie i chlebie. Oto armia moralistów wytacza najcięższe, wyciskające łzy z oczu działa, zaś rządzący milczą, ze świadomością, że mówienie prostym tekstem wywoła kolejną, jeszcze większą burzę. Rezultat jest taki, że Jarosław Kaczyński wychodzi na anty imigranckiego zakapiora, choć fakty są takie, że Polska, przyjmując emigrantów, głównie z Ukrainy i Kazachstanu, jest w czołówce, zaraz za Niemcami, państw przychylnych imigrantom.
Tomasz Terlikowski na łamach Plusa-Minusa zadaje pytanie, jak prowadzić sensowną politykę imigracyjną i jak uczciwie zachować się wobec uchodźców?
Aby mówić o uczciwości, trzeba równie uczciwie odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego Europa praw człowieka, toczona rakiem zapaści demograficznej, tak przeraziła się falą uchodźców syryjskich, irackich czy afgańskich, że płaci Recepowi Erdoganowi furę pieniędzy, dając mu tym samym do ręki potężny oręż polityczny, byleby tylko trzymał 4 mln uchodźców w obozach na terenie Turcji? Dlaczego ta sama Europa nie okazuje zaniepokojenia, że Polska, państwo graniczne UE, przyjmuje tylu uchodźców z Ukrainy czy Kazachstanu? Odpowiedzi na to pytanie jest kilka, ale wspólny mianownik stanowi religia przybyszy z Afganistanu i Bliskiego Wschodu.
I tu kłania się wspomniana etyka odpowiedzialności. Nie jest winą Jarosława Kaczyńskiego, że Polacy, najszybciej w Europie ateizujący się naród, nie jest gotowy, podobnie jak inne nacje naszego kontynentu, na przyjęcie zwartych grup ludności wyznających religię Mahometa.
Nie jest winą Kaczyńskiego, że sami, jak Europa długa i szeroka, pozbawiliśmy się zdolności asymilacji ludzi wyznających twarde, transcendentne wartości. Zwłaszcza wyznawców Islamu. Europa stała się pogańska, z rachitycznymi bożkami demokracji, równości, wolności, praw człowieka, których wyznawcy toczą zażarte, wewnętrzne spory o istotę wyznawanych „wartości”.
To prawda, nie wszyscy napierający na granice UE to potencjalni terroryści i nieroby. Ale przytłaczająca większość z nich wiary przodków nie porzuca, co przy dużej dzietności społeczności muzułmańskiej tworzy zupełnie nową, społeczną i polityczną jakość.
Wśród dobrych rad udzielanych polskiemu rządowi są także takie, żeby wybierać spośród emigrantów tych najbardziej Polsce przydatnych. Głównie według kryterium wykształcenia i zawodu. Kłopot w tym, że owi „wujkowie dobra rada” nie podpowiadają, jak i gdzie ustawić wszystkich w kolejce, z dokumentami, których najczęściej nie mają, oraz jakim sposobem odesłać tych, z którymi nam nie po drodze.
Szanowany przeze mnie Robert Mazurek pisze o sobie uczciwie, że jest rozdarty pomiędzy realizmem a chrześcijańskim wzorcem i dobrego rozwiązania nie widzi. Co więcej, niezbyt ufa tym, którzy na podorędziu takowe mają. Mazurek może sobie na to pozwolić. Ale nie ci, którym los w takim momencie wyznaczył odpowiedzialność za naród i państwo. Donald Tusk, świadomy zdania większości Polaków na temat islamskich imigrantów, zachowuje ostrożność i umiar. Ale reszta opozycyjnego planktonu zupełnie odjechała. Być może inny punkt siedzenia coś by tu zmienił, ale bezpieczniej jest tak, jak jest.
Mam także nadzieję, że za kulisami publicznych komunikatów postawa hierarchów Kościoła także jest nieco stonowana. Kościół zbyt często w swoich dziejach musiał godzić racje etyki przekonań i etyki odpowiedzialności, aby nie rozumieć powagi sytuacji. A tak było całkiem niedawno. Okrągły Stół odbył się przecież z błogosławieństwem i pod aktywnym patronatem Kościoła, choć racje moralne stojące za paktowaniem z komunistami wydawały się więcej niż kruche.
Kościół końca IV i XXI wieku to ten sam, założony przez Chrystusa Kościół. Ale ani On, ani jego wierni, dalece nie są tacy sami. Najazd Gotów oraz innych barbarzyńskich ludów niszczył Rzym, ale nie przywracał pogaństwa. W bólach, pozbierana i zlepiona z gruzów imperium, rodziła się nowa jakość, której fundamentem było chrześcijaństwo. Dzisiaj powrót pogaństwa do Europy jest faktem, a przybywający tu muzułmanie „bogów na ziemi” w demokratycznych przywódcach widzieć ani myślą. Czas pokaże, jak długo da się z tym żyć. Jedno jest pewne: masowy napływ islamskich imigrantów znacznie ten okres skróci.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość