Po moim kwietniowym artykule „Jaki mamy w tym interes?” kilka wiele osób zarzuciło mi, że nie postawiłem kropki nad i. A dokładniej nie napisałem z kim jeśli nie z USA. Sprawę trzeba rozpatrzyć, jak pisał Tacyt, sine ira et studio (bez gniewu i upodobania – od red.).
Do tej pory było tak, że naszym głównym sojusznikiem, dostarczycielem bezpieczeństwa, były Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Po zakończeniu zimnej wojny i upadku Związku Radzieckiego Stany uzyskały pozycję jedynego supermocarstwa na świecie. Rosja zwinęła swoje imperium zewnętrzne, a nawet zdawała się być w stanie rozkładu. Stare państwa Europy, młodsze zresztą też, uznały, że pod ochroną USA nie muszą już wydawać pieniędzy na wojsko i mogą pędzić spokojne życie emeryta, na którego pracują importowani robotnicy z pośledniejszych krajów. Było fajnie. Myślenie zostało wyłączone.
Przysnęły również Stany Zjednoczone. Pewnego ranka jednak ktoś się rozejrzał i zobaczył, że właściwie wszędzie są Chińczycy. Chińczycy nie spali. Pracowali dzień i noc i nim ktoś się obejrzał zbudowali giganta gospodarczego. Nikogo nie straszyli. Świat się sam przestraszył gdy zobaczył, że właściwie bez Chin niewiele można. Po kryzysie finansowym w latach 2008-9 zapoczątkowanym upadkiem banku Lehman Brothers, który zakończył swe istnienie po 158 latach działalności, okazało się iż Amerykanom brakuje pieniędzy na utrzymywanie światowej hegemonii. A mają je Chińczycy. Efekt tego jest taki, że USA zmuszone są zwijać swoje imperium zewnętrzne. Trudno do tego się przyznać, ale wycofanie się z Gruzji, Syrii czy pozostawienie Ukrainy jest tego objawem. Teraz nawet taka Wenezuela im się stawia.
Obecny Pax Americana jest podważany przez nowego pretendenta do roli supermocarstwa czyli przez Chiny oraz Rosję widzącą okazję do wywalczenia sobie lepszej pozycji. Jednocześnie Rosja obawia się szybko rosnących Chin. Piszę o tym wszystkim bo ma to zasadniczy wpływ na naszą sytuację w najbliższych latach. Na naszych oczach rozgrywa się wielka gra pomiędzy USA, Rosją i Chinami. Rosjanie zawarli taktyczny sojusz z Chinami, ale w najbliższym czasie skazani są na porozumienie z USA. Sojusz z Chinami tak naprawdę służy wytargowaniu wyższej ceny za wsparcie Amerykanów. I Amerykanie zapłacą. Zapłacą bo kończy im się czas. Wycofają się z Europy. Już to robią.
Według prof. Stanisława Bielenia (politologa z Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego) ...bez Rosji, głównego rozgrywającego w przestrzeni poradzieckiej, nie da się rozwiązać wielu spraw. Taki jest po prostu układ sił między Rosją, a innymi partnerami poradzieckimi. Oznacza to, że Europa wróci do dawnego koncertu mocarstw regionalnych. Przekładając to na nasze, Niemcy odzyskają swobodę manewru i będą próbowały odzyskać swoją mocarstwową pozycję w Europie. Wszyscy, w tym Polska, będą musieli wywalczyć sobie nową pozycję. Bierni osłabną, a słabi i osamotnieni mogą zwyczajnie przestać istnieć.
W roku 2010 rosyjski politolog Siergiej Karaganow przedstawił rosyjską wizję przyszłości Europy i Rosji. Jak twierdził bez zrozumienia wspólnego interesu, wspólnych celów strategicznych wielkie 500 lat Europy odejdzie w cień, a ton światu nadawać będą Stany Zjednoczone i Chiny. Słusznie zauważył, że to nie Zachód a Chiny wygrały zimną wojnę. Dlatego Rosja i Europa winny dążyć do stworzenia wspólnego związku i do włączenia do niego państw, które dotąd jeszcze nie określiły swej orientacji: Turcji, Kazachstanu, Ukrainy. Partnerski związek miękkiej, ale wysoko rozwiniętej Europy z twardą siłą Rosji ma przyszłość i jest koniecznością. Jak twierdzi słaba Europa będzie osłabiać Rosję. I na odwrót.
Ówcześnie propozycja taka nie wydawała się atrakcyjną dla Europy. Jednak w obliczu wycofywania się Stanów Zjednoczonych idea ta może nabrać powabu. Tym bardziej, że rzeczywiście ani sama Rosja, ani sama Europa, nie będą w stanie zachować swojej pozycji w nowym porządku świata. Takie porozumienie pozwoli na podział świata pomiędzy nową Wielką Trójkę czyli USA, Chiny i Europę z Rosją. Inaczej liczyć będą się tylko dwa pierwsze państwa.
W tej sytuacji Polska znajdzie się w strefie zgniotu pomiędzy zbliżającymi się do siebie kolosami. Aby nie być zmiażdżonym Polska ma dwa wyjścia. Jedno to włączyć się budując wokół siebie sojusz polityczno-gospodarczy obejmujący obszar dawnej Rzeczpospolitej, a drugie to zostać junior partnerem Niemiec lub Rosji. Trzecie to dać się zlikwidować, ale tego akurat z oczywistych względów nie zamierzam rozpatrywać.
Pierwsze rozwiązanie trąca o ideę jagiellońską, czyli przekonanie, że Polska powinna być regionalnym hegemonem, zwłaszcza na obszarze dawnych Kresów. Ale widać wyraźnie, że mieszkańcy Litwy i Ukrainy zwyczajnie nas nie lubią. Wskazuje na to opór wobec polskiej pisowni nazwisk i nazw miejscowości na Litwie czy wzrost nacjonalizmu w wersji banderowskiej na Ukrainie. Z Białorusinami jest lepiej, ale tu akurat Polska ma za sobą ćwierć wieku ich odpychania. Pamiętajmy, że „idea jagiellońska”, słusznie czy nie, naszym sąsiadom kojarzy się z powrotem „polskich panów”. Zbudować taki sojusz można ale potrzeba na to co najmniej pokolenia wytężonej pracy. Dzisiaj to jest tylko nierealna mrzonka. Żeby to zrobić trzeba być naturalnym liderem. Trzeba mieć siłę przyciągania będącą wynikiem istotnej przewagi finansowej pozwalającej na inwestowanie w gospodarkę obszaru współpracy. Trzeba mieć też siłę militarną dającą poczucie bezpieczeństwa naszym sojusznikom. Trzeba mieć też wspólnotę interesów gospodarczych i politycznych. Tego dzisiaj nie ma.
No to może oprzeć się o Niemcy? Dziś nie wydaje się to groźne choć naszą gospodarkę sobie już podporządkowali. Ale dzisiaj Niemcy są trzymani na uwięzi przez NATO czyli Stany Zjednoczone. To dlatego Niemcy ciągle myślą o budowie niezależnej od NATO armii europejskiej. A co będzie jak USA wycofają się?
My ciągle pamiętamy o utraconych Kresach, wielu ludziom roi się powrót do Wilna, Grodna i Lwowa pomimo, że nie mamy żadnej siły umożliwiającej taki powrót.
A co myślą Niemcy? Golo Mann, syn Tomasza Manna, wybitny pisarz historyczny i wysoko ceniony autorytet, pisze w swoich Niemieckich dziejach w XIX i XX wieku: Za nic mamy historyczne argumenty, których używają Polacy, by usprawiedliwić aneksję »ziem odzyskanych«; to argumenty błazeńskie. Nie bardzo przekonuje nas też argument »rekompensaty«; ponieważ Rosja odebrała Polakom tyle i tyle terytoriów na wschodzie (…), przeto należy im się tyle i tyle niemieckiej ziemi na zachodzie, przyznanej kosztem pokonanego wroga, którego trzeba ukarać. Albo ziemie zabrane przez Rosję na wschodzie były polskie, a wówczas powinny polskie pozostać, albo polskie nie były – w takim razie Polakom nie należał się substytut. W istocie ludność zamieszkująca oderwane prowincje wschodnie w większości nie była polska. (…) W każdym razie okrutna operacja przyniosła do dzisiaj bardzo rozmaite skutki. Jeszcze nie wiemy, jaki będzie koniec (wytłuszczenie moje A.K.).
Nie są to oficjalne głosy ale czy takimi nie staną się gdy Niemcy odzyskają swobodę ruchów?
Więc Rosja. No tak, ale problemem jest obowiązująca wśród polskich elit politycznych rusofobia. O polskiej rusofobii napisał kiedyś śp. Jędrzej Giertych: Wolno jest myśleć i działać tylko tak; nie wolno jest myśleć i działać inaczej. (…) Zadaniem Polaków jest zwalczać Rosję. Sprawa polska jest funkcją sprawy rosyjskiej. Polityka polska tylko o tyle ma sens i rację, o ile szkodzi Rosji, o ile podważa jej potęgę i kładzie tamę jej ekspansji. Gdyby Rosji nie było, Polska właściwie nie miałaby racji istnienia. Stosunkiem do Rosji mierzy się patriotyzm Polaka, jego lojalność narodową, jego wartość moralną i osobistą.
Czy nam się to podoba czy nie, Rosja nie zniknie, zawsze będzie naszym potężnym sąsiadem. Gdyby zresztą znikła to pustkę wypełniłby Chiny i dopiero wtedy byłoby mało zabawnie. Z Rosją musimy jakoś współżyć. Nawet jeśli dzisiaj to jest trudne. Nawet jeśli nie z Władimirem Putinem, to trzeba wystąpić z propozycją porozumienia, jakiegoś modus vivendi, niech ono leży na stole. Powinniśmy to zrobić teraz, gdy jeszcze mamy jakiś wybór i mamy coś do zaoferowania. Bo może się okazać, że inni zadecydują za naszymi plecami bez pytania nas o zdanie. A wtedy to nie my będziemy targowali się o warunki.
Z historycznego rozpędu i na skutek propagandy obawiamy się Rosji odrzucając od siebie jakąkolwiek myśl o porozumieniu. Bo z Rosją się nie da. Bo Rosja, bo Putin itd., itp.
Wiadomo, Polska przez 45 lat była wasalem ZSRR, ale obecnie jest wasalem Ameryki. Są też różnice. Po śmierci Józefa Stalina stopniowo uniezależnialiśmy się gospodarczej i kulturowo. A uzależnienie od USA i Niemiec stale rośnie. Mało tego, żebrzemy o wprowadzenie wojsk na nasze terytorium, a Prezydent Rzeczpospolitej na stojąco podpisuje papiery przy siedzącym prezydencie USA. Dobrze, że nie w toalecie. Trzymamy się amerykańskiej nogawki.
Ale to teraz nie mamy własnej polityki zagranicznej. To nasi sojusznicy wciskają nam imigrantów. To nie Rosja wtrąca się w wewnętrzne sprawy Polski prowadząc jakieś chore śledztwa w sprawie naruszania demokracji i praw człowieka, cokolwiek by to nie znaczyło.
To nie Rosja narzuca nam „małżeństwa” homoseksualne, całe to LGBT, gender, podważa rodzinę i występuje przeciwko Kościołowi. To nie Rosja całkowicie uzależniła naszą gospodarkę i wydrenowała nas z rodzimej siły roboczej.
To USA i Izrael robią z nas winnych zagładzie Żydów, współsprawców holokaustu. I wreszcie last but not least – to nasz najważniejszy sojusznik i gwarant naszego bezpieczeństwa na mocy ustawy 447 JUST chce nas ograbić na ponad 300 miliardów USD i jeszcze żąda żebyśmy stworzyli podstawę prawną do tej grabieży. I my boimy się Rosji?
Zamiast ulegać emocjom powinniśmy rozważyć wszystkie opcje. Mówiąc Hanną Malewską przemija postać świata. Niesie to za sobą wielkie zagrożenia, ale też stanowi nowe wyzwania. Tylko od nas zależy czy poddamy się biernie czy też spróbujemy czynnie znaleźć sobie nowe, lepsze miejsce. Jak już wyżej napisałem, należy to zrobić sine ira et studio czyli bez sympatii i uprzedzeń. Jak to kiedyś powiedział uczestnik Powstania Listopadowego, znakomity strateg, generał Ignacy Prądzyński w sprawach stanu, gdzie idzie o losy całego narodu, nie wolno rządzić się sercem… Czas pomyśleć o wyborze drogi bo czasu mamy coraz mniej.
Na koniec przywołam znakomitego amerykańskiego polityka i dyplomatę Henry Kissingera, który powiedział, że jeżeli w dyplomacji nie wiesz dokąd zmierzasz, to każda droga zaprowadzi cię donikąd.
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość