Od lat słyszymy, że Stany Zjednoczone są naszym sojusznikiem i gwarantem bezpieczeństwa. Jest to tak oczywiste, że nie ma nawet śladu debaty publicznej na ten temat. Był wprawdzie taki jeden co próbował podważyć ten sojusz, myślę o doktorze Mateuszu Piskorskim, nauczycielu akademickim i polityku Samoobrony i później partii Zmiana. Podważanie tego sojuszu mu się nie opłaciło, bo w maju 2016 r. został zatrzymany przez ABW. Przedstawiono mu zarzuty szpiegostwa na rzecz Rosji. Tymczasowo aresztowany siedzi bez wyroku do dzisiaj. W maju 2018 r. grupa robocza ONZ ds. arbitralnych zatrzymań zaapelowała do polskich władz o jego uwolnienie, ale jakoś bez skutku.
Być może mam ciągoty samobójcze ale ja też mam coraz większe wątpliwości co do realności gwarancji bezpieczeństwa będących efektem tego sojuszu.
Wstąpienie do NATO, czyli tak naprawdę sojusz z USA od lat był marzeniem Polaków w czasach PRL. Podobnie zresztą jak wstąpienie do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Unii jeszcze wtedy nie było. Nie sądziłem, że tego doczekam, ale Rosjanie uznali, że na dłuższą zabawę w imperium komunistyczne ich nie stać. Podjęli męską decyzję i nie tylko odeszli od komunizmu lecz wycofali się z imperium zewnętrznego. Droga na Zachód stanęła przed nami otworem.
Brak własnej, podyktowanej polskim interesem polityki zagranicznej spowodował, że nabraliśmy jakiegoś dziwnego przekonania, że skoro my kochamy Amerykę to Ameryka odwdzięczy się nam podobną miłością. Dziś widać, że z naszej strony to jest miłość nieszczęśliwa przypominająca trochę miłość głupiej dziewczyny do sutenera, który ją podstawia innym żeby... no, wiadomo po co. Tak jak USA wystawiają nas Izraelowi. A niektórym wydaje się, że jak będziemy kochać jeszcze bardziej i zrobimy wszystko czego od nas oczekują, to wtedy dostąpimy spełnienia, a może nawet zniosą nam wizy.
Skupię się jednak na aspekcie militarnym sojuszu. Oficjalna teza: jesteśmy bezpieczni, bo USA są najsilniejsze i nas obronią. Gruzji wprawdzie nie obroniły, ale nas obronią na pewno. Jednak mam wątpliwości czy są do tego zdolne. I chętne.
Co pewien czas, zwłaszcza za Antoniego Macierewicza, podnoszono temat obrony przed Rosją przesmyku suwalskiego. Pewne, że Rosja zaatakuje i równie pewne, że my musimy się temu przeciwstawić. A co to jest ten przesmyk suwalski? Popatrzcie na mapę. Jest to 65-kilometrowy odcinek na granicy polsko-litewskiej. A po co Rosjanie mieliby atakować? Póki co, po nic. Jest to najkrótsza droga pomiędzy Białorusią, a rosyjskim obwodem kaliningradzkim. Przesmyk suwalski będzie zagrożony dopiero w razie wojny pomiędzy NATO a Rosją. W innej sytuacji nie jest im do niczego potrzebny. W chwili obecnej Rosjanie mają wojskowy dostęp do obwodu drogą morską. Tak się jednak składa, że natowskie systemy antydostępowe (nie polskie) pokrywają terytorium obwodu i Bałtyk. Podobnie rosyjskie rakietowe systemy antydostępowe pokrywają ten sam Bałtyk, Polskę i obwód kaliningradzki. Sytuacja jest patowa co dziś gwarantuje daleko posuniętą wstrzemięźliwość obydwu stron. Sytuacja jest jednak dla Rosji niedogodna i potencjalnie, niebezpieczna. Chodzi o to, że republiki bałtyckie należą do NATO, w tym Estonia. A Estonia to po prostu przedmieścia Sankt Petersburga. Odległość raptem 150 km. W razie zaostrzenia sytuacji i groźby wojny, Rosjanie nie mają żadnej możliwości obrony swojej historycznej stolicy przed uderzeniem rakietowym. W razie wzrostu napięcia NATO-Rosja muszą coś z tym zrobić. A jedyne co mogą, to odsunąć wojska NATO dalej od Sankt Petersburga. Przekładając to na polski, muszą zawczasu zneutralizować republiki bałtyckie przez wypchnięcie ich z NATO, a jeśli się to nie uda, to zwyczajnie je zająć. Spowoduje to odsunięcie potencjalnych wyrzutni na odległość ponad 800 km. A to daje czas na obronę.
Na przeszkodzie akcji militarnej stoi geografia i Białoruś. Bez udziału Białorusi musieliby atakować na wąskim froncie wzdłuż Bałtyku. Nie ma tam możliwości rozwinięcia sił i wykorzystania przewagi militarnej. Trochę by to trwało i po otrząśnięciu się z szoku ktoś mógłby się wtrącić. W dodatku jest ryzyko, że byłaby to Polska, co może być groźne dla Kaliningradu. Dlatego Rosja zrobi wszystko, żeby Polska do takiej wojny nie weszła. A Polska z kolei ma interes zrobić wszystko, żeby Białoruś pozostała neutralna. Może w tym liczyć na Aleksandra Łukaszenkę ale… To „ale” to interes Rosji. Rosja ma interes w tym, żeby sprawę załatwić w ciągu dnia czy dwóch. Może to zrobić pod warunkiem wciągnięcia Białorusi do wojny czyli wymiany rządu Białorusi na bardziej spolegliwy. Wtedy Rosjanie będą mogli uderzyć na przesmyk suwalski i odciąć republiki od pomocy oraz zabezpieczyć sobie dostęp do Kaliningradu. Co wtedy? Jedynym krajem zdolnym zareagować natychmiast jest Polska. Tylko my możemy pokrzyżować plan wojny błyskawicznej mającej na celu zajęcie i wymianę rządów w republikach bałtyckich. Tylko po co i za jaką cenę?
Musielibyśmy wprowadzić swoje wojska przesmykiem na Litwę, Łotwę i dalej aż do Estonii. W razie udziału Białorusi wojska te zostałyby skazane na zagładę. Po prostu, w razie ostrej wojny z Rosją w naszym interesie jest obrona od wschodu bramy przemyskiej i od północy granicy z obwodem kaliningradzkim z ewentualnym cofaniem się na Warszawę. Czyli mowy nie ma o obronieniu republik bałtyckich, nawet tak bardzo „kochających” nas Litwinów. Jeśli nie mamy możliwości obrony tych krajów, to nie powinniśmy się wtrącać w taki konflikt.
A co z pomocą NATO? Nie będzie. Potencjalne są w NATO trzy armie zdolne do pomocy. Niemiecka, turecka i amerykańska. Turcja za daleko i nie ma w tym żadnego interesu. Niemcy nie będą sobie psuli interesów z nowym przyjacielem czyli Rosją i postąpią zgodnie ze sławnym artykułem 5 NATO czyli udzielą takiej pomocy jaką uznają za wskazaną. Stawiam na konsultacje, stanowczy protest i mediację pokojową po zajęciu republik. Amerykanie nie mają jak się dostać. Przerzut drogą morską i powietrzną wojsk do Polski raczej nie chodzi w grę, bo rosyjskie systemy rakietowe to uniemożliwiają. Pozostają szlaki lądowe kolejowe i drogowe do Polski poprzez Niemcy. Niemcy będą to sabotować. W efekcie Amerykanie jeśli nie chcą ponieść jakichś horrendalnych strat będą potrzebowali dużo czasu. Według amerykańskich generałów Polska powinna samodzielnie wytrwać w walce z Rosją około trzech miesięcy, co pozwoli Amerykanom na skuteczną pomoc militarną lub przeciwdziałanie polityczne. Nawet jeśli taki konflikt zakończy się po kilku tygodniach, to dwie rzeczy są pewne. Republik bałtyckich nie obronimy, a Polska będzie zrujnowana.
Podsumowując nie mamy żadnego interesu braniu udziału w takiej awanturze. Przynależność do NATO miałaby więcej sensu gdyby republiki bałtyckie były poza sojuszem. W obecnej sytuacji raczej zwiększa zagrożenie niż przed nim chroni. Tym bardziej, że słabnące Stany Zjednoczone mogą te kraje odpuścić na rzecz Rosjan tak jak odpuściły Gruzję i, ostatnio, Syrię. A my zostaniemy sami pomiędzy Niemcami a Rosją.
Rozpadający się dotychczasowy porządek świata z jednym hegemonem na czele będzie generował wzrost napięcia i prowokował mocarstwa do pozycjonowania się na nowo przy pomocy wojny gospodarczej i targania się po pyskach przy pomocy swoich wasali i na ich terytorium. Kraje takie jak USA, Rosja czy Chiny nie mają interesu w tym, żeby zetrzeć się bezpośrednio. Jest to zbyt niebezpieczne i na tyle kosztowne, że niezależnie od wyniku takiego starcia, wszyscy i tak będą przegrani. Co innego wojna w Estonii czy nawet poważniejsze starcie per procura na przykład pomiędzy Polską a Białorusią. Wiele wyjaśni, a kto trzeba będzie bezpieczny.
Dlatego uważam, że powinniśmy myśleć przede wszystkim o swoich interesach. Bez naszego udziału Amerykanie wylatują z trzaskiem z Europy środkowo-wschodniej. Bez nas ich tu zwyczajnie nie ma. Polityka to z grubsza odpowiedź na dwa pytania. Pierwsze: co nam dacie za to, że zrobimy to chcecie? Drugie to: a co nam zrobicie jak nie zechcemy tego zrobić? Inaczej mówiąc czas porozmawiać po męsku. Albo dacie nam tyle, że warto dla was ryzykować albo idźcie stąd do wszystkich diabłów.
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość