Wszyscy o wyborach to ja wrócę do Smoleńska. Trochę podkusił mnie „Koliber” swoja akcją „Smoleńsk – chcemy prawdy”. Do tej pory zajmowałem się raczej odpowiadaniem na dziwactwa wypisywane prze osoby nie mające bladego pojęcia o lotnictwie ale za to głośno krzyczące. Teraz postanowiłem zabrać głos z własnej inicjatywy. Mam nadzieję, że atmosfera na tyle się uspokoiła, że ludzie zaczną myśleć i wyciągać wnioski. Pojawiło się mnóstwo teorii a zamachu, knuciu czy czymś tam jeszcze. Autorów tych pomysłów łączy jedna wspólna rzecz – obrona polskich pilotów.
Za każdym razem gdy ktoś wspomina o winie polskiej załogi podnosi się krzyk, że to szkalowanie zmarłych, którzy nie mogą się bronić, że to najłatwiej, itd.. No cóż, zaryzykuję narażenie się na takie zarzuty.
Im więcej wiem o polskim lotnictwie wojskowym tym bardziej oczywista wydaje mi się wina załogi i całego systemu szkolenia w lotnictwie wojskowym. Co, oczywiście, nie umniejsza odpowiedzialności za inne nieprawidłowości jakie przy okazji wychodzą na jaw.
Dlaczego tak sądzę? Otóż pomijając wszystkie techniczne szczegóły, o których tu wielokrotnie pisałem, zacząłem liczyć. No i wyszło mi, że w ciągu 21 lat niepodległej Polski w Polskich Liniach Lotniczych LOT nie było wypadków lotniczych. A przecież te ich dziesiątki samolotów latają praktycznie bez przerwy! To są dziesiątki tysięcy godzin w powietrzu, tysiące startów i lądowań. To firma, która wobec konkurencji tanich przewoźników musi ciąć koszty czyli intensywnie eksploatować posiadany sprzęt. A wypadków nie ma. Natomiast co w polskim lotnictwie wojskowym? Ano jatka. Wszyscy słyszeli o katastrofie śmigłowca premiera Leszka Millera i katastrofie samolotu CASA, w której zginęło 20 dowódców. Ale już o uszkodzonym w Afganistanie, szczęśliwie bez ofiar, wypożyczonym od Amerykanów Herculesie jakoś ucichło tak dokładnie, że nie ma skąd ściągnąć nawet plotek. A to całkiem świeża sprawa, to przecież było 5 marca tego roku! Nie kiedyś tam. Ale to jeszcze nic. Zrobiłem sobie pobieżną a więc niepełną, listę znanych mi wypadków w polskim lotnictwie wojskowym w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Naliczyłem 27 (dwadzieścia siedem) wypadków, w których zginęło 48 lotników a sześciu zostało rannych. Nie licząc oczywiście ostatniej katastrofy samolotu prezydenckiego.
Przypominam raz jeszcze. W tym samym czasie w latających znacznie więcej Polskich Liniach Lotniczych LOT nie było wypadków.
Te dane świadczą o tym, że wypadki w polskim lotnictwie wojskowym są wypadkami systemowymi, niejako wpisanymi w przygotowanie, czy raczej jego brak, lotnictwa wojskowego do bezpiecznego latania.
Niewiarygodne wręcz jest to, że nikogo do tej pory do odpowiedzialności nie pociągnięto. Nawet żadnej dymisji nie było. A przecież chociażby minister Klich powinien niejako z automatu podać się do dymisji. Nic nie słychać w wnioskach szkoleniowych a zwłaszcza organizacyjnych. A my jakoś nie przyjmujemy tego do wiadomości. Napomknięcie chociaż o winie po naszej stronie to brak patriotyzmu jeśli nie zdrada narodowa. A skoro nie jesteśmy winni to znaczy, że sprawy dalej mogą pozostać takie jak były dotąd. Pytanie tylko ile jeszcze samolotów zostanie rozbitych i ilu jeszcze ludzi musi zginąć zanim przyjmiemy do wiadomości, że czas zacząć się uczyć i coś zmienić.
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość