Proste pytanie czemu ludzie wyjeżdżają powoduje równie prostą odpowiedź – dla pieniędzy. Wszyscy zapytanie przeze mnie Polacy tak właśnie mi odpowiadali. Wyjeżdżali na krótko by zarobić, trochę odłożyć i wrócić do domu. A czy wrócą? I tu zaczynają się długie, pełne goryczy opowieści kończące się pytaniem – po co?
Komu tam jesteśmy potrzebni. Jak ta dziewczyny z dyplomem uniwersyteckim z Londynu, której w Polsce kazano iść na skrócony kurs angielskiego i zdać polski egzamin z tegoż angielskiego bo jej dyplom nie jest podobno wymaganym prawem zaświadczeniem o znajomości języka. O agresji urzędników w Urzędzie Pracy żądających wykreślenia z CV angielskiego stażu pracy i doskonałych opinii z pracy młodej pani magister. „Tego tu nikt nie będzie czytał, dla takiego kogoś my tu żadnej pracy nie mamy i mieć nie będziemy”. Po kilkumiesięcznym kołataniu do różnych drzwi wyjechała ponownie. A właściwie już nie wyjechała tylko, jak mówi, wróciła do Anglii. Teraz tam jest jej dom, tam okazała się potrzebna a te opinie, których w Polsce nikt nie chciał czytać, otworzyły jej wszystkie potrzebne drzwi. Pozostaje tylko to pytanie, dlaczego Anglicy doceniają jej kwalifikacje i chcą jej płacić naprawdę dobrze a w Polsce okazało się, że jest zbędna? Takich opowieści słyszałem więcej.
Ale jest też drugi element układanki. Łatwość życia. Tam jest łatwiej żyć. Oczywiście trzeba znać język. Czasy kiedy Polacy pracowali za tak małe pieniądze, że na zmywaku zatrudniano jednego Polaka co nie zna angielskiego i drugiego co zna żeby tłumaczył temu pierwszemu polecenia managera, skończyły się już dawno. Polaków z doskonałą znajomością języka jest pełno. Spotkać można ich wszędzie, w informacji turystycznej, w muzeach, w urzędach, za kierownicą autobusów a nawet jako policjantów. Na czym jednak polega łatwość życia? Już najprostsza, pobieżna obserwacja wyraźnie pokazuje, że Zjednoczone Królestwo nie jest własnością narodu angielskiego ani żadnej szemranej partii politycznej lecz organizacją mającą na celu ułatwianie życia poddanym królowej oraz innym osobom przebywającym na terytorium królestwa. Ma to długie tradycje sięgające „wojny o ucho Jenkinsa”. Jenkins był kapitanem angielskiego statku „Rebecca”. Został on zatrzymany przez hiszpański okręt u wybrzeży Kuby. W trakcie incydentu doszło do pojedynku z hiszpańskim oficerem, w rezultacie czego Jenkins stracił ucho. Jenkins obcięte ucho zawiózł do Londynu i w parlamencie złożył skargę pokazując to ucho jako dowód w sprawie. W czasie burzliwej debaty parlamentarnej w 1738 zdecydowano o rozpoczęciu wojny, którą zakończono dopiero w 1748 pokojem podpisanym w Akwizgranie. Dziś może aż tak szybko Anglia wojen nie wypowiada ale coś z tego podejścia do ludzi pozostało. Najszybciej można dostrzec ułatwienia techniczne. Komunikacja miejska w Londynie. Tu, na łamach tego portalu przetoczyła się dyskusja o komunikacji miejskiej. Cóż, trzeba ją zobaczyć w Londynie. Fantastyczny system linii metra, kolejek nadziemnych DLR i autobusów miejskich. Dojechać można w rozsądnym czasie wszędzie bez problemów.
Mnóstwo miejsc gdzie można kupić bilety tak za gotówkę jak i na kartę kredytową z chipem. Gdy mamy kartę bez chipu musimy podejść do okienka i też kupimy. Ale zamiast biletu jednorazowego lepiej mieć kartę Oyster. To prawie o połowę taniej. Kupić ja można też prawie wszędzie. Najlepiej przed wyjazdem do Londynu przez internet. Przyślą ją do domu do Polski. Taka karta pozwala jeździć wszystkimi środami komunikacji miejskiej do wyczerpania kwoty i wszędzie można ją doładować. Kasuje się w biegu przytykając kartę do żółtego pola w autobusie czy w bramce metra lub kolejki. Wszędzie są wyświetlane informacje o tym jaka linia, dokąd jedzie, jaki następny przystanek i na co można na nim się przesiąść. Gdzie nie usiądziemy to jakiś ekran widzimy. A jeżeli nie widzimy to też nie problem bo wagon metra, wagon kolejki czy autobus gada do nas podając te wszystkie informacje. Żeby się zgubić trzeba być idiotą. Płacimy za odległość pomiędzy pierwszym i ostatnim przystankiem. Póki nie opuściliśmy stacji możemy jeździć choćby w kółko przez cały dzień. Jak ktoś jeździ bardzo dużo to jeszcze lepiej bo po wyjechaniu w ciągu dnia kwoty 5 funtów i 40 pensów dalszą jazdę mamy już za darmo. Efektem jest nieopłacalność używania samochodu w Londynie. Mieszkałem u przyjaciół. Pan domu jest Szwajcarem, programistą komputerowym, pani domu jest Polką, doktorantką na londyńskim uniwersytecie. Mieszkanie w centrum Londynu, w dzielnicy Hammersmith. Delikatnie rzecz ujmując nie są to ludzie, którzy mieliby problem z zakupem samochodu. Ale samochodu nie mają. To tylko kłopot, jak twierdzą. Wszędzie łatwo i szybko możemy dojechać a na urlop to sobie wóz wynajmujemy. A jak samochodem jechać do pubu? I co, piwa tam nie wypić? Głupio, prawda? Ano prawda.
To był ten aspekt wsparcia technicznego życia w Londynie. Jest jeszcze coś znacznie ważniejszego, wsparcie ludzkie, nastawienie państwa do ludzi. Najłatwiej to widać na przykładzie policji. Wystarczy zwrócić się w dowolnej sprawie do pierwszego z brzegu policjanta. Gdy zapytasz łamaną angielszczyzną z cierpliwością i uporem będzie próbował cię zrozumieć i odpowie maksymalnie uproszczonym basicem. A jak trzeba weźmie za rękę i zaprowadzi gdzie ci potrzeba. Gdy zorientuje się, że język znasz trochę lepiej to udzieli ci wyjaśnień tak obszernych jak Encyklopedia Britannica. Cały czas będziesz miał wrażenie, że królowa po to tylko tam go postawiła żeby mógł ci pomóc. To samo dotyczy każdego punktu informacji turystycznej i każdej innej, dowolnego personelu na stacji metra, kierowcy autobusu, ciecia na ulicy czy urzędnika w dowolnym urzędzie. Każdy urzędnik zachowuje się jakby był szczęśliwy, że może ci pomóc. Co ważniejsze, naprawdę pomaga. Dlatego życie jest łatwiejsze bo wszędzie spotykasz się z ludzką życzliwością. To jest taka pierwsza rzucająca się w oczy obserwacja, największa różnica pomiędzy Zjednoczonym Królestwem a Rzeczpospolitą.
Inna, raczej zabawna obserwacja to zachowanie ludzi na ulicy. Uprzejmi, tolerancyjni dla siebie nawzajem i zdyscyplinowani dopóki nie zobaczą przejścia dla pieszych. I tu zaskoczenie. Kompletnie ignorują kolory świateł. Czy zielone czy czerwone tłum wali tak samo, chyba że jadą samochody. Jak nie ma samochodów to ludzie nawet nie zwolnią a policja to ignoruje. Druga sprawa to wygląd przechodniów. Tu – uwaga – będą obserwacje rasistowskie. Przeciętny londyńczyk ma skórę czarną jak koks, to taki Kunta Kinte z Kamerunu, pełno jest również Arabów, Pakistańczyków czy Sikhów. Jak spotkasz białego to mówi po polsku albo po rosyjsku. Ale muszę uczciwie przyznać, że spotkałem też Anglików a nawet kilka Angielek. Do Londynu wybrałem się podciągnąć trochę angielski a poduczyłem się Suahili, Urdu, Hindi, w arabskim nieźle się wyrobiłem a w polskich i rosyjskich przekleństwach nabrałem biegłości. Tylko tego angielskiego ciągle trochę za mało. Londyn jest niesamowicie kosmopolitycznym miastem. Jeżeli jesteś rasistą to nie jest to miejsce dla ciebie.
Moje obserwacje są to takie luźne wrażenia z przyjazdu po wieloletniej niebytności w tym mieście. Obraz jest nieco wyidealizowany ale zrobiłem to świadomie żeby podkreślić rzucające się w oczy wady życia u nas. W cichej nadziei, że może ktoś choć niektóre z tych obserwacji wykorzysta do poprawienia życia w Polsce.
Skomentuj
Komentuj jako gość